tag:blogger.com,1999:blog-323246144327729372024-02-07T07:00:56.410+01:00Salon DecadenceZnikąd donikąd gdzieś tamKarol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.comBlogger424125tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-48816084338420669472017-01-05T23:46:00.004+01:002017-01-05T23:46:55.909+01:00Upływający czas #59Ostatnimi czasy zdałem sobie sprawę z dwóch kwestii. Obie są w sumie kompletnie nieistotne, aczkolwiek w przyjętym kontekście myślę, że warto je przedstawić. Mianowicie zdarzało mi się w ciągu lat trwania tegoż bloga sięgnąć po jakieś dobro (pop)kultury nie z samej radości płynącej z obcowania z tymże dobrem, lecz z przeświadczeniem, że ładnie będzie można je przedstawić i zaopiniować tutaj.<br />
Głęboko zmroziła mnie ta myśl, no bo jak to tak, a gdzie radość z obcowania z czymś nowym (lub starym, ale do czego się wraca z przyjemnością), a gdzie potrzeba sięgania po wykwity ludzkiej twórczości dla potrzeby istniejącej samej w sobie i wypływającej samej z siebie?<br />
Druga z tych myśli dotyczy kwestii współodczuwania z niniejszym blogiem. Gdy coś, co sprawiało przyjemność, zaczyna traktować się jak obowiązek, do tego obowiązek przykry, wiszący gdzieś z tyłu głowy cały czas, jeden z tych takich cieni, które wiszą zawsze i wszędzie, niezależnie od pogody, ciśnienia, zażywanych leków czy kondycji psychofizycznej, to chyba nie ma sensu się męczyć. Do tego pamiętajmy, że moralne jest to, co przynosi przyjemność (de Sade), więc ponadto posiadanie bloga staje się coraz bardziej niemoralne.<br />
Zresztą, tak naprawdę to nawet budzić się rano mi się nie chce, to co dopiero jeszcze mówić o jakimś skrupulatnym notowaniu i przedstawianiu zanotowanych notatek.<br />
Nawet ten post powstawał w bólach przez kilka dni.<br />
Dlatego też pojawiać się będą tutaj nowe notki zupełnie sporadycznie, zazwyczaj wtedy, gdy albo akurat wystąpi hipomania, albo gdy z jakiegoś powodu nagle bardzo mocno zapragnę o czymś napisać. Na pewno też będę się tutaj chwalił, jeśli akurat miałbym coś do pochwalenia się.<br />
<br />
Z ciekawością przeglądałem pojawiające się tu i ówdzie recenzje mojej twórczości. Każdy autor jest trochę ekshibicjonistą i trochę narcyzem, u mnie miesza się takie klasyczne podejście by mieć jakiś tam PR i rozpoznawalność z podejściem zupełnie przeciwnym - że w gruncie rzeczy jest to kompletnie nieistotne, że autorzy trąbiący przez kilka miesięcy o jednym opublikowanym opowiadaniu jako o wielkim sukcesie są raczej smutno-zabawnymi megalomanami niż wzorami do naśladowania.<br />
Tak czy owak, odnośnie mojego tekstu z <i>OkoLicy Strachu</i>, miło mi się zrobiło, gdy w paru recenzjach zostałem wymieniony ciurkiem z dużo bardziej doświadczonymi autorami, jako im równorzędny. Oczywiście natrafiłem też na głosy krytyczne - okejka, są różne czytelnicze gusta.<br />
<br />
Na koniec tego pieprzenia o niczym chciałbym życzyć czytelnikom jak najlepszego roku 2017, spokoju ducha i poczucia wewnętrznej równowagi.<br />
Myśliwym życzę jak najczęstszego mylenia swoich bliskich z dzikami.<br />
Małopolskim sknerom, których stać na opał dobrej jakości, ale którzy i tak palą najgorszym miałem, starymi meblościankami, śmieciami lub babcią życzę zatkanych przewodów kominowych.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-28637827936358088632016-10-03T21:15:00.001+02:002020-10-30T10:28:19.712+01:00#czarnyprotest #miejscefacetajestwkuchniNie mogłem wziąć udziału (praca), ale oczywiście wspierałem z całego swojego serca.<br />
<br />
Jeśli ktoś chciałby zapoznać się z tekstami nt. aborcji wolnymi od katolskiej nowomowy w stylu <i>dzieci nienarodzonych</i> i wolnymi od katolskiego wartościowania, polecam kilka linków, gdzie wypowiedzieli się na temat ludzie znacznie bardziej kompetentni ode mnie (kolejność przypadkowa):<br />
Paulina Łopatniuk <i><a href="https://patolodzynaklatce.wordpress.com/2015/04/11/wczesna-aborcja-farmakologiczna-skuteczna-i-bezpieczna-a-w-arizonie-w-dodatku-odwracalna/" target="_blank">Wczesna aborcja farmakologiczna - skuteczna i bezpieczna (...)</a></i><br />
Paulina Łopatniuk <a href="https://patolodzynaklatce.wordpress.com/2016/10/03/to-trzeba-miec-pecha-czyli-dwa-w-jednym-nie-tylko-jajowodzie/" target="_blank"><i>To trzeba mieć pecha, czyli dwa w jednym (nie tylko) jajowodzie</i></a><br />
Stefan Karczmarewicz<i> <a href="http://lekarski.blog.polityka.pl/2016/10/02/prolajferzy-tez-chca-zabijac-trzeba-to-wreszcie-powiedziec-otwarcie-i-przywrocic-proporcje-dyskusji/" target="_blank">Projalferzy też chcą zabijać. Trzeba to wreszcie powiedzieć otwarcie i przywrócić proporcje dyskusji</a></i><br />
Slwstr<i> <a href="http://slwstr.net/pk3/2016/jeden-argument" target="_blank">Jeden argument</a></i><br />
Slwstr<i> <a href="http://slwstr.net/pk3/2016/dziecko-specyficznie-poczte-i-inne-przykre-historie" target="_blank">Dziecko specyficznie poczęte i inne przykre historie</a></i><br />
Slwstr <i><a href="http://slwstr.net/pk3/2015/4/syndrom-poaborcyjny-nie-istnieje" target="_blank">Syndrom poaborcyjny nie istnieje</a></i> <br />
+ do tego <a href="http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/swiat/20160330/ochrona-zycia-w-salwadorze-szpitalne-lozko-z-kajdankami" target="_blank">pocztówka z Salwadoru (u nas byłoby to samo)</a><br />
<br />
I wisienka na torcie - mieliście katole świętych od aborcji, np. świętą Ciarán. O, <a href="https://perceptionsofpregnancy.com/2014/09/21/abortion-in-medieval-ireland/" target="_blank">tutaj</a> sobie poczytajcie. Potem wiatr zawiał z innej strony, to się przerobiło stare klechdy, których i tak nikt nie pamięta. To trochę jak wymazywanie ze zdjęć ofiar kolejnych czystek - lub <a href="http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Abp-Jozef-Wesolowski-usuniety-z-oficjalnej-fotografii,wid,16344168,wiadomosc.html?ticaid=117d74" target="_blank">Wesołowskiego</a> (w takich przypadkach aż człowiek żałuje, że nie istnieje coś takiego jak nieśmiertelna dusza - bo takie sukinsyny zasługują na kociołek ze smołą przez wieczność).<br />
<br />
Znajome i przyjaciółki podsyłały mi zdjęcia - fantastycznie, tysiące ludzi w całej Polsce. Zygotarianie i brunatni pożyteczni idioci obecnej władzy (jesteśmy taaaacy antysystemowi, to przypadek że mamy praktycznie takie same poglądy jak rząd) przykryci czapkami przez biorących udział w manifestacjach. Manifestacje (odpowiednio mniejsze, ale jednak) odbywały się nawet w takich czarnosecinnych zadupiach jak moje rodzinne miasto.<br />
<br />
Czyżby lekko powiał wiatr z lewej strony? Czyżby zmurszały gmach kościoła katolickiego, instytucji przez wieki żerującej na niewiedzy i umacniającej swoje wpływy w społeczeństwie przez wzbudzanie strachu i poczucia winy w końcu zaczął się chwiać?<br />
Pewnie nie, bo ten nowotwór rozlał się na ogół życia społecznego. Ale oto jest pierwszy sygnał, że nawet i owce (wśród protestujących było mnóstwo kulturowych katolików i/lub wierzących niepraktykujących, niestety taki mamy klimat) potrafią od czasu do czasu naszczekać na psychotycznych pasterzy. Może ktokolwiek się zastanowi, czy aby na pewno warto brać ślub kościelny, bo co babcia powie lub czy warto chrzcić dzieci, bo co ludzie powiedzą. A niech mówią. Być może zwiększy się ilość apostazji - co prawda z kościoła zdaniem kościoła nie da się wystąpić, bo kościół chytrze założył że czary-mary chrztu są nieodwracalne, więc apostata nadal figuruje w księgach kościelnych jako katolik - ale zawsze coś.<br />
Ja opracowałem własny rytuał zmazania chrztu i odprawiłem go już jakiś czas temu, gdy spaliłem swój swój różaniec i modlitewnik, religijne obrazki i resztę szpargałów (bo byłem kiedyś sfrustrowanym, lękającym się każdego cienia i drżącym o diabelskie wpływy nawet w lodówce bogoojczyźnianym katolikiem). Poczułem się lepiej. Jedna psychodrama zamiast drugiej, tym razem na moich zasadach. Wbrew pozorom nie trudno o zaspokojenie uczuć numiotycznych, gdy zrozumie się, skąd one wynikają i jaką spełniają rolę.<br />
Obyśmy dożyli czasów, gdy próchno krzyża ustąpi powszechnemu zrozumieniu, że wypełzliśmy z ciemności i wszyscy tam nieubłaganie w każdej sekundzie naszego trwania zmierzamy, a wszystkie upiory nawiedzające nasze życie, pojęcia bez treści, obrazy skrywające pustkę są tak samo gówno warte.<br />
<br />
Drobna uwaga dla przypadkowych czytelników z lewej strony: ten blog zawsze jest na czarno. Poza tym uważam, że ludzkość powinna wyginąć, a im dłużej żyję w wielkim mieście, im dłużej robię w korpo, i im dłużej wpieprzam paroksetynę z pierdylionem innych prochów by w ogóle funkcjonować, tym bardziej dochodzę do wniosku, że polityka miejska a'la Pol Pot w określonych sytuacjach jest w pełni usprawiedliwiona.<div><br />
A tak poza tym to uwielbiam gotować, chociaż rzadko mi się to zdarza (lenistwo; obiecuję poprawę). Naleśniki z indykiem to mój popisowy numer. Moja dziewczyna je uwielbia.<br /><br />
Zwyczajna notka o ksiunżkach, kuncertach i wszelkich krotochwilach - będzie niedługo.</div>Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-74105182059002571282016-09-25T23:12:00.000+02:002016-09-25T23:12:27.549+02:00Zdechlik w "OkoLicy Strachu"W trzecim numerze pisma znajdzie się moje opowiadanie pt. <i>Kiedy wszyscy wrócimy do domu</i>.<br />
Jest to historia oparta trochę o własne doświadczenia, a trochę doświadczenia wielu znajomych, dawnych i obecnych kolegów, koleżanek, przyjaciół. Rodzaj portretu grupy ludzi opuszczających w pewnym momencie rodzinne strony, szukających swojego miejsca w życiu gdzieś indziej, tęskniących jednak za dawnymi, dobrymi czasami i za tak dobrze znanymi miejscami. Rzecz jasna nie oznacza to jednak, że wszystkie opisane w opowiadaniu doświadczenia można utożsamić bezpośrednio z moimi własnymi doświadczeniami.<br />
Bezpośrednią inspiracją do napisania opowiadania były trzy sny, które nawiedziły mnie pewnej nocy jeden za drugim. Były na tyle sugestywne, że zapamiętałem je bardzo dobrze, modyfikując nieznacznie, by uniknąć wrażenia braku związków przyczynowo-skutkowych między kolejnymi etapami tekstu. Co nie zmienia faktu, że tych związków faktycznie zbyt wiele tam nie ma.<br />
<br />
Znalazłem się tam obok fantastycznych nazwisk z polski i świata, np. Crowley'a w tłumaczeniu Krzysztofa Azarewicza.<br />
<br />
OK, nie umiem w marketing, chcecie to se kupcie, nie to nie. Na wszelki wypadek zaznaczam, że proza Kinga-Mastertona nigdy nie była dla mnie źródłem inspiracji ani punktem odniesienia.<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />
<br />Numer można zamawiać w przedsprzedaży <a href="http://allegro.pl/okolica-strachu-3-horror-kryminal-czasopismo-i6517105606.html" target="_blank">tutaj</a>.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-58390705460229434952016-07-25T21:57:00.005+02:002016-07-25T22:23:47.199+02:00Zdechlik obok Guni i Ligottiego w "Histerii" #15Mój tekst <i>Jesteśmy ohydni</i> został wyróżniony w konkursie <i>Dziwowisko</i>, zorganizowanym z okazji urodzin Thomasa Ligottiego.<br />
Wszystkie zakwalifikowane do publikacji teksty konkursowe (poza zwycięskimi kilka innych tekstów - najserdeczniejsze gratulacje dla zwycięzców i wyróżnionych!), a także teksty dwóch gości specjalnych, boga-imperatora współczesnego weird fiction, Thomasa Ligottiego (<i>Koszmarna sieć</i> w przekładzie nieocenionego Wojtka Guni) oraz tegoż samego Wojciecha Guni (<i>Dom pana Motta</i>) są dostępne za darmo w XV-tym numerze e-zina <i>Histeria</i>, do ściągnięcia <a href="http://magazynhisteria.pl/czytajpobierz/" target="_blank">tutaj</a>.<br />
W tym samym numerze znalazł się także mój drugi tekst, <i>Martwy mężczyzna stojący nad rzeką</i>. Wysłałem go jeszcze zanim konkurs został ogłoszony. Ponieważ również jest to weird, pasował stylistycznie do motywu przewodniego numeru (antologia weird fiction).<br />
<i>Jesteśmy ohydni</i> powstał w bardzo - nomen omen - dziwnym okresie mojego życia, jest dość osobisty, zaś <i>Martwy mężczyzna</i>... był zainspirowany snem mojej dziewczyny, który na tyle mocno zapadł mi w pamięć, że przyśniła mi się wariacja na jego temat. Na bazie tej wariacji powstało opowiadanie.<br />
Teksty zostały przyozdobione fantastycznymi ilustracjami wykonanymi kolejno przez artystę posługującego się pseudonimem Stanislav Lament oraz przez Marcina Czarneckiego.<br />
<br />
Zostałem opublikowany w tym samym miejscu co Ligotti i Gunia, mogę umrzeć szczęśliwy.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-60238107955659009102016-06-10T20:28:00.001+02:002016-06-10T20:28:08.628+02:00"Pająk"Sny bywają inspirujące, nawet jeśli są to nie do końca własne sny. Czy opowiedziany sen kogoś innego może - po przetrawieniu - przyśnić się słuchaczowi w innej wersji? Czy to tylko kolejne przypadki?<br />
Kto wie.<br />
Tak czy siak, taki oto mój szort-koszmar zawitał na <i>niedobre literki</i> - <a href="https://niedobreliterki.wordpress.com/2016/06/10/pajak-by-karol-zdechlik/" target="_blank"><i>Pająk</i></a>.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-33858608516261249462016-06-02T22:57:00.000+02:002016-06-02T22:57:35.995+02:00Upływający czas #58Guy N. Smith <i>Cmentarne hieny</i><br />
<br />
Dotarłem do 50 strony. Chyba najgorsza książka, jaką w życiu czytałem. Nawet w swojej kategorii (bezwartościowa pulpa tak zła, że aż zabawna) gniot gargantuiczny, wykraczający poza każdą skalę. Fatalnie napisana, jeszcze gorzej przetłumaczona i wydana. Pełna infantylnych pomysłów i idiotycznych rozwiązań.<br />
Guyowi zdarzyło się napisać całkiem niezłe książki (cykl o krabach to taka urocza ramota, <i>Szatański pierwiosnek</i> [wbrew tytułowi], <i>Fobia</i>, <i>Odraza</i>), ale pierwszy tom cyklu Sabat (główny bohater jest byłym komandosem, byłym księdzem a w czasie gdy toczy się akcja jest egzorcystą-freelancerem) skutecznie zniechęca do sięgnięcia po pozostałe.<br />
Mimo niechęci do instytucji kościoła autor powtarza każde kościelne pierdu-pierdu o złych okultystach i mrocznych kultach składających ofiary z ludzi i bezczeszczących cmentarze. Oczywiście gdzieś tam w tle pojawia się wzmianka o Crowley'u jako sataniście (gdybym miał uczucia religijne, poczułbym się przynajmniej ciut obrażony).<br />
Na przykładzie tej książki świetnie widać, w jaki sposób zajmowana pozycja w hierarchii społecznej wpływa na własną twórczość. Nie czytałem co prawda jego autobiografii ani innych opracowań na jego temat, jednak Smith nie raz manifestował swoje poglądy na łamach swoich książek - wychodzi z nich klasyczny zielony brytyjski konserwatyzm (zdrowo, bez przemysłu i krytycznie wobec nauki; myśliwi OK), przywiązanie do pojęć i definicji wyniesionych z chrześcijaństwa. Nie raz pojawiają się na łamach jego książek postaci zdegenerowanych, brutalnych hipisów (w jednym tomie krabów był nawet hipis stalinista gwałciciel), poszanowanie dla spokojnego trybu życia na prowincji, niechęć wobec będących na drabinie społecznej niżej od niego (przykre opisy włóczęgów, robotników, bezdomnych - najbardziej jaskrawy przykład na jaki natrafiłem bodajże w <i>Odrazie </i>- brudna, zabiedzona nastolatka - jej nieład opisany bardzo szczegółowo - sprowadza na złą drogę przypadkowego chłopaczka z dobrej rodziny żeby zajść z nim w ciążę i tym samym otworzyć sobie drogę do wyższej klasy - nie, żeby tak się nie zdarzało naprawdę, ale niechęć autora do tej biednej dziewczyny ukształtowanej przez ciężkie warunki życia biła po oczach). Smith to taki autor horrorów dla klasy średniej, idealnie odzwierciedlający niepokoje klasy średniej swojego miejsca i czasu. Nawet epatowanie seksem i przemocą wpasowuje się idealnie w schemat - zachowania seksualne u Smitha rzadko kiedy wiążą się z normalnymi relacjami międzyludzkimi, są wykoślawione, są elementem zaburzającym zastaną rzeczywistość. Z drugiej strony w świecie w którym seksualność obudowana jest najrozmaitszymi tabu, czytanie o niej w durnych horrorach jest wentylem bezpieczeństwa dla tych, którzy sami wiodą uporządkowane, nudne życia zgodnie z zastanymi wartościami.<br />
Ale o czym to ja, a, o <i>Cmentarnych hienach</i> - podsumowując - gnój.<br />
Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu że najlepsze horrory piszą ludzie faktycznie zaburzeni, reprezentujący niszowe światopoglądy, nihiliści mający w poważaniu świat wokół nich, buntownicy bez powodu, wyrzutki i wieczni poszukiwacze własnego miejsca gdziekolwiek. Smith nie pasuje do żadnej z tych kategorii, podobnie jak praktycznie cały horrorowy mainstream, pełen przygodowo-sensacyjnej papki.<br />
<br />
<br />
Stephen King <i>Gra Geralda </i><br />
<br />
Wracając do horrorowego mainstreamu, pełnego przygodowo-sensacyjnej papki - kolejna rzecz z tej kategorii. Czytałem tę książkę po raz pierwszy bardzo dawno temu, jeszcze pod koniec gimbazy - i wtedy zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Stopniowany nastrój grozy i odrealnienia, narastający obłęd głównej bohaterki, brak wyraźnego rozróżnienia na jawę i omamy - wydawało mi się wtedy, że to było naprawdę coś.<br />
Odświeżyłem sobie ten tytuł po latach, i zgniłem. Fakt, 3/4 książki jest bardzo spoko, King jaki by nie był, pisać potrafi, po czym na sam koniec autor odkrywa wszystkie karty. Klimat siada, nastrój siada, duszna atmosfera oparta o niedopowiedzenie siada, mamy spokojny, w pełni wyjaśniony prawie-że-happy end. Wal się królu. Horror dla zblazowanych gospodyń domowych.<br />
<br />
<br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Hiroshi Sakurazaka <i>Na skraju jutra (All You Need Is Kill)</i></span><br />
<br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Książka kupiona w Biedronce, bodajże za 8 zeta. Nie oglądałem filmu ani nie czytałem mangi, więc nie wiem jak ta historia wypadła jako taka, ale przedstawiona w książce nie przekonuje ani trochę. Naprawdę fajny pomysł (walka ludzkości z niezrozumiałymi absolutnie obcymi obcymi, wpadnięcie głównego bohatera w rodzaj pętli czasowej: - bitwa - śmierć - powrót do czasu sprzed bitwy ze wszystkimi wspomnieniami z później - bitwa - śmierć - itd.) został zarżnięty przyjętą formą, przeznaczoną raczej dla mało wymagających nastolatków i masowego odbiorcy. Wszystkie tajemnice zostają w końcu łopatologicznie przez autora wyjaśnione. Bohaterowie są płascy. Napięcia praktycznie nie ma. Widać, że to adaptacja mangi (albo filmu, nie pamiętam).</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Czytadło na raz.</span><br />
<br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Star Wars, dużo Star Wars, Expanded Universe/Legends:</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Przed <i>Przeznaczeniem Jedi</i>:</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Paul S. Kemp <i>Odpływ</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">James Luceno <i>Sokół Millenium</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi</i>:</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Aaron Allston </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi. </i></span>Wygnaniec</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Christie Golden </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi. </i></span>Omen</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Troy Denning </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi. </i></span>Otchłań</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Aaron Allston </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi. </i></span>Odwet</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Troy Denning </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi. </i></span>Apokalipsa</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Christie Golden </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi. </i></span>Sojusznicy</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Troy Denning </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi. </i></span>Wir</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Aaron Allston </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi. </i></span>Wyrok</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"></span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Christie Golden </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Przeznaczenie Jedi. </i></span>Hegemonia</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">I od początku timeline'u uniwersum:</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Tim Lebbon <i>Świt Jedi. W nicość</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">John Jackson Miller <i>Zaginione plemię Sithów</i></span><br />
<br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>The Old Republic:</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Drew Karpyshyn <i>Revan</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Paul S. Kemp <i>Oszukani</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Sean Williams <i>Fatalny sojusz</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Drew Karpyshyn <i>Zagłada</i></span><br />
<br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Joe Schreiber <i>Czerwone żniwa</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">John Jackson Miller <i>Błędny rycerz</i></span><br />
<br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">James Luceno <i>Darth Plagueis</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Co by nie mówić o Expanded Universe, skończyło się (powiedzmy sobie szczerze, skończyło się, przyznajmy to raz a dobrze, jeśli ktoś jeszcze się z tym nie pogodził) z hukiem, wywracając przy tym do reszty wszystko co wiedzieliśmy o Mocy, Jasnej, Ciemnej, itd. Stronie, wprowadzając nie tylko antropomorficzne byty(?), rodzaj bóstw(?) (w) Mocy na czele z władającą iście półboskimi zdolnościami Abeloth, ale też np. obcą kulturę uznającą, że odcieni Mocy jest tyle co kolorów tęczy (Aing-Tii).</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Historia uniwersum jako takiego też dostała kopa - oto na "arenę międzynarodową" galaktyki wchodzi cywilizacja Sithów rozwijająca się przez ponad 5000 lat na odizolowanej planecie. Sojusz galaktyczny stacza się na krawędź wojny domowej, w międzyczasie dochodzi do przewrotu, Jedi dostają po tyłku od mediów i polityków dowolnej opcji, Luke i Ben wyruszają śladem Jacena, by poznać prawdę o jego przejściu na Ciemną Stronę (odwiedzają przy tym szereg innych społeczności sekciarzy i zostawiają burdel wszędzie za sobą), Jagged Fel walczy o swoją pozycję w Imperium (co kończy się pierwszymi demokratycznymi wyborami w Imperium lololo), dowiadujemy się o istnieniu kolejnych mega-potężnych artefaktów super-duper-hiper-mega zaginionych cywilizacji (i nie tylko zaginionych, lecz także trwających sobie w najlepsze - czasem najciemniej jest po latarnią)...</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Mamy rozkwitający młodzieńczy romans Bena i młodej Sithanki Vestary Khai, zakończony niczym, bo Sithanka pozostała Sithanką do końca, mimo wahania i zadeklarowanej chęci przejścia na Jasną Stronę. Swoją drogą, to jedna z najlepiej napisanych postaci w całym pulpowym s-f/fantasy, jakie przetrawiłem kiedykolwiek. Oczywiście - jest przerysowana, oczywiście - wszelka głębia psychologiczna i trudne wybory moralne są dodatkiem do radosnej rozpierduchy, ale fakt faktem, to jedna z moich ulubionych postaci w całym Expanded Universe, złożona, niejednoznaczna, dręczona przez własne demony, zagubiona w przepastnej galaktyce, a jednak silna. Sith zmagający się z własnym dziedzictwem, rozdarty między wiernością własnej tradycji a przywiązaniem do tymczasowych sojuszników i ich wartości. Poza tym przejaskrawiona melodramatyczność, new age'owo zabarwiona walka dobra ze złem i widowiskowe pojedynki na miecze świetle. To, co w Star Warsach najlepsze.</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Epickość wylewa się wszystkimi otworami ciała czytelnika, czytelnik pochłania kolejne strony jedna za drugą, kolejne książki zlewają mu się w jedną. Jest brutalnie i całkiem mrocznie jak na Star Wars (sceny masakr dokonywanych przez mandaloriańskich najemników!).</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><i>Odpływ</i> i <i>Sokół Millenium</i> dają chwilę wytchnienia od ratowania galaktyki, książki od początku timeline'u za bardzo są powiązane z grami komputerowymi i komiksami by broniły się w pełni jako samodzielna literatura. Poza tym, w gruncie rzeczy, to wszystko już było. <i>Czerwone żniwa</i> to dość daremna opowieść o zombie stworzonych za pomocą alchemii Sithów. Najpierwszy<i> Świt Jedi</i> wyróżnia się posępną atmosferą i dosyć mroczną wizją świata, dzikiego i niezbadanego. <i>Fatalny sojusz</i> wałkuje temat tymczasowego sojuszu Jedi i Sithów przeciw nagłemu zagrożeniu. Swoją drogą, tłumaczenie <i>Fatal Alliance</i> na <i>Fatalny sojusz</i> jest trochę gryzące w oczy. <i>Revan</i> trochę mi się gryzł z fabułą gry komputerowej której miał być poniekąd kontynuacją - ale grałem w toto pińcet lat temu i sam już dobrze nie pamiętam. <i>Darth Plagueis </i>wyróżnia się na tle reszty tej radosnej przygodowo-sensacyjnej pulpy skomplikowaną intrygą przez którą przewija się pierdylion nazwisk i miejsc.</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">V/A </span><i><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Tajemnice Sztormowego Dworu</span></i><br />
<br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Forgotten Relams. Definicja<i> guilty pleasure</i>. Nie patrzcie na mnie takim wzrokiem, czułem potrzebę odmóżdżenia się bardziej niż przy Star Wars. Książka w kilku częściach, każda część ma innego autora/kę; historie o rodzie Uskevrenów, każda przedstawia jedną/dwie postacie z tej liczącej się w Sambii rodziny kupieckiej. Dzieci z nieprawego łoża, synalek hulaka, drugi syn zarażony wilkołactwem, rozrywkowa córka itp. Takie tam.</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Jonathan Carroll <i>Głos naszego cienia</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Pierwsza książka tego autora którą miałem okazję przeczytać. Zaczęła się jak thriller obyczajowy - młodszy brat zaszczuty przez starszego wpycha swojego oprawcę pod pociąg gdy ma ku temu okazję - a potem jest tylko lepiej. Bardzo niejednoznaczne zakończenie, bardziej gmatwające całość niż wyjaśniające cokolwiek. Trochę nawet horror, trochę jakby weird, albo bardzo mroczny realizm magiczny? Za dużo etykietek. Pozytywne zaskoczenie.</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">H.P. Lovecraft, Hazel Heald <i>Koszmary</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">No w końcu. Dużo sobie po tym zbiorze opowiadań obiecywałem. Zawarte tam historie, ze sztandarowym <i>Koszmarem w muzeum</i> na czele znałem jak dotąd w oryginalnych wersjach językowych, wiszą w tysiącu miejsc w internetach. Lovecraft niby poprawiał teksty dla współautorki, ale już dawno oczywistym jest, że w gruncie rzeczy są to jego autorskie teksty.</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Jeśli chodzi o tłumaczenie, to ja raczej skłaniam się ku opinii, że "kanonicznym" tłumaczeniem Lovecrafta, które jest punktem odniesienia dla pozostałych jest <i>Zgroza w Dunwich</i> Macieja Płazy. Tłumaczka<i> Koszmarów </i>chyba niezbyt czuje Lovecrafta, czego symbolem jest nagminnie pojawiające się "cyklopów" zamiast "cyklopowych"(chyba że zawaliła korekta). W jednym miejscu pojawiła się dziwna kalka z angielskiego - ktoś tam "znalazł" coś tam czymś (sth found sth whatever), na wzór konstrukcji przewijającej się w komentarzach w internetach - "znajduję to zabawnym". Tak dosłowne tłumaczenie również znalazłem zabawnym. Nazwa bluźnierczej xięgi </span><span class="st"><i>Unaussprechlichen Kulten </i>raz została przetłumaczona, innymi razy - nie. Przyjmuję zasadę, że jeśli czytam jakąś książkę i potrafię na bazie polskich zdań - w chwili ich przeczytania - widzieć te zdania przed przetłumaczeniem z angielskiego, to nie jest to dobre tłumaczenie. I niestety to jest ten przypadek.</span><br />
<span class="st">A same opowiadania jako takie? Dojrzały Lovecraft w pełnej krasie. Sam <i>Koszmar w muzeum</i> Lovecraft podobno traktował jako autoparodię - ale nie czuć tego w tym tekście. </span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">China </span><span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Miéville <i>Kraken</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Ok, coś nie wyszło <i>Zyskowi i Sp-ce</i>. Nie czytałem tej pozycji w oryginale, ale nie wierzę, że Mieville mógłby napisać tak drewniane, toporne dialogi, momentami sprawiające wrażenie podartych monologów, płynących przez treść książki obok siebie i przeplatających się w losowych momentach. Ten gość napisał tak rewelacyjne rzeczy jak<i> Miasto i miasto</i> czy <i>Ambasadorię</i> - nie widzę innego wyjścia, musiała zawinić tłumaczka albo korekta. Cóż, trudno.</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Sama opowieść zaczyna się i rozkręca się jak kryminał urban fantasy - po czym autor pozwolił sobie na zupełny odlot w postmodernizm. Takiego radosnego pomieszania z poplątaniem nie czytałem już dawno. Najdziwniejsze (i często dość - hmm - mało poważne) sekty i religie, praktyki okultystyczne i magyja, strajk chowańców prowadzony przez istotę odpowiedzialną za krótkotrwałe wprowadzenie komunizmu w zaświatach starożytnego Egiptu, nawiązania do najróżniejszych marek, dzieł popkultury a nawet fandomów - a także subkultur, czasem wręcz slapstickowy humor mieszający się z elementami dość mrocznymi i całkiem poważnymi...</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Za dużo pomysłów wrzuconych do jednego wora. Gaimanowi jakoś wyszło w jego historiach o Londynie Pod, Mieville przedobrzył (bo myśl przewodnia jest podobna - zwykły gość nagle odkrywa, że Londyn ma swoją dziwną, mroczną część, gdzie czają się siły wykraczające znacznie poza szarą codzienność). W pewnym momencie dałem sobie spokój ze śledzeniem fabuły, a skupiłem się na - wręcz wzrokowych, bo bardzo plastycznie przedstawionych - bodźcach: co jeszcze autor szalonego wymyśli. Cóż, takie jest new weird - nieprzewidywalne. Polecam fanom autora, a także fanom odrealnionych, magicznych i nieziemskich Londynów.</span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person">Lucius Shepard <i>Modlitewnik amerykański. Luizjański blues. Viator.</i></span><br />
<span itemprop="author" itemscope="" itemtype="http://schema.org/Person"><br /></span>
Pozwolę sobie postawić tezę, że te trzy powieści umieszczone w jednym tonie łączy pewna myśl przewodnia (nieco słabiej wyartykułowana w <i>Bluesie</i>) - może mało odkrywcza - tak naprawdę nie wiemy, czy jak ktoś w coś nie wierzy, to czy ten ktoś nie ma przypadkiem trochę racji.<br />
Zaraz, ale o co chodzi? Ano o to, że w każdym przypadku mamy głównego bohatera, który zderza się - tak troszkę jak w weird - z czymś Nieznanym. To Nieznane nie jest jednak wprost wrogie (no, znów nie do końca w <i>Bluesie</i>) co raczej niepokojące; ot, pewien element rzeczywistości, którego nie zauważało się wcześniej, a który nagle objawia się w pełnej krasie i zaburza szerszą percepcję. W pewnym momencie rozwijającej się akcji każdej z tych trzech historii możliwe są racjonalne wyjaśnienia - po czym granica ta zostaje przekroczona i to, co dzieje się za nią, można wyjaśnić albo obłędem, albo oddziaływaniem szkodliwych czynników zewnętrznych. <i>Modlitewnik</i> opowiada historię byłego więźnia, który układa modlitwy - nie skierowane do żadnego bóstwa, ot, modlitwy o coś konkretnego do nikogo konkretnego. Jednak bardziej przez wzgląd na konwencję niż faktyczną wiarę, pojawiają się wśród tekstów odniesienia do pewnego bóstwa, które zaczyna nabierać bardzo realnych kształtów. No i właśnie - czy wymyślony bóg faktycznie może się objawić i czynić cuda? Jednoznaczna odpowiedź na to pytanie nie zostaje udzielona. Parający się magyją chaosu pewnie mają własne odpowiedzi. Swoją drogą, cały proces myślowy stojący za <i>modłostylem</i> głównego bohatera oraz przyjęte założenia bardzo mi się właśnie z magią chaosu kojarzyły.<br />
<i>Blues</i> to historia przypadkowego gościa, który trafia do zapyziałej mieściny w Luizjanie. Mieścina ta ponoć wiele zawdzięcza paktowi zawartemu wiele lat temu z pewną mroczną i nieludzką postacią. Główny bohater zderza się z rzeczywistością równie przerażającą i nieludzką jak taką, z jaką zderzę się np. ja, gdy będę przemieszczał się po Krakowie w czasie Światowych Dni Młodzieży. Bardzo sugestywnie autorowi udało się opisać luizjańskie dziury i ich mieszkańców. Tzn. nigdy tam nie byłem, więc nie mam porównania, ale właśnie tak sobie to wyobrażam.<br />
<i>Viator</i> rozwalił mnie. Jedna z najlepszych historii jakie kiedykolwiek miałem okazję przeczytać. Historia o rozbitym na Alasce statku, który mimo tego, że jest rozbity... no właśnie. Nie tyle płynie do innego świata, co elementy tego innego świata zaczynają pojawiać się wokół niego. Albo i nie, bo pojawia się racjonalne wyjaśnienie, obok tego drugiego, zupełnie nieracjonalnego.<br />
Poza tym Shepard jest fantastycznym pisarzem (zapewne zasługa w tym i równie dobrych tłumaczy). Rzadko trafiam na twórczość autorów, którzy tak jak on potrafią operować słowem, a w światku fantastycznym (wliczając przyległości zarzekające się, że fantastyką nie są) to już w ogóle prawie wcale.<br />
<br />
<br />
Greg Egan <i>Diaspora</i><br />
<br />
Hard S-F w dobie fizyki kwantowej ma się bardzo dobrze. Mam wrażenie, że Dukaj trochę się inspirował tym pisząc <i>Perfekcyjną niedoskonałość</i> (i nie jest to wyrzut ani zarzut wobec niego - co więcej, gdybym rozumiał z tej książki więcej, niż zrozumiałem, to sam bym się nią z przyjemnością zainspirował), przez co tłumacze wykorzystali jego rodzajniki. Uwielbiam beletrystykę mającą bibliografie z tekstami naukowymi. Wyobraźnia autora sięga na absolutne wyżyny, gdzie np. moja nie sięgnie raczej nigdy. Piszę to bez zazdrości, byłby to absurd, za to z niekłamanym podziwem. Co prawda, raczej nie sięgnę po te wszystkie wymienione w bibliografii <i>Terrestial Implications of Cosmological Gamma-Ray Burst Models</i>, ale autorowi należy się szacunek za solidne przygotowanie - i napisanie na takich podstawach fascynującej historii o przyszłości ludzkości i wyzwaniach, które przed nią stają.<br />
<br />
<br />
Ian MacDonald <i>Brasyl</i><br />
<br />
Pierwsza książka tego autora jaką miałem przyjemność przeczytać. Żałuję, że sięgnąłem po MacDonalda tak późno. Niech już będzie kolejna wypłata, niech już będzie. <br />
Pesymistyczna wizja świata, wątki z fizyki kwantowej, przenikanie się światów i wędrówki między nimi. Alternatywne rzeczywistości, intrygi z udziałem mrocznych sił stojących na straży ukrytych praw rządzących wszechświatem (a raczej wieloświatem). Wartka akcja wymieszana w równych proporcjach z rozważaniami o naturze wszechrzeczy. Bohaterowie z krwi i kości, przed którymi zostaje objawiona prawdziwa rzeczywistość - ale tylko do pewnego stopnia, bo większość elementów świata przedstawionego jest zarysowana jedynie między wierszami (jak właśnie powinno być, jak kto chce mieć wszystko czarno na białym, niech poczyta instrukcje od odkurzacza). Realia brazylijskie - ok, znów nie mam porównania, ale nie do pomylenia z czymkolwiek innym. Komentarz do przemian społecznych i kulturowych rozgrywających się współcześnie (ok, to akurat najmniej istotne). Warsztat autora. Tak czy siak, jestem zachwycony.<br />
<br />
<br />
Peter Watts <i>Echopraksja</i><br />
<br />
Kolejne hard S-F - znowu fizyka kwantowa, znowu pesymistyczna przyszłość, znowu post/neo/nieludzie. Nie czytałem <i>Ślepowidzenia</i>, więc mam wrażenie, że kilka rzeczy mi umknęło. Ale żaden problem, nadrobię.<br />
Do tego wampiry i - w pewnym stopniu, w pewnym sensie - renesans religijny. Rzecz równie trudna jak <i>Diaspora</i>, do tego znacznie bardziej niejednoznaczna. Ogromna bibliografia na końcu (chociaż zawiera nie tylko to, czego w naukowej bibliografii można by się spodziewać).<br />
Chaos w głowie. Trudno mi się wypowiedzieć. Rzecz szarpiąca właściwe struny. pod wieloma względami zakręcona bardzo w moją stronę (religijność a nauka, bóg a religia, bóg a świat, religijność bez boga, bóg bez religii).<br />
No i kolejny autor, który może być wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o lekkość składania do kupy bardzo trudnej tematyki z dość przystępną (ok, przystępną dla wymagającego czytelnika, stereotypowemu nastoletniemu fanowi polskiej fantastyki raczej treść uaktywniłaby skazę krzyżową) treścią, gość o niesamowitej wyobraźni, świetny również od strony czysto literackiej.<br />
<br />
<br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 1: Złamany</i><br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 2: Kawałki</i><br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 3: Smocze szpony</i><br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 4: Sojusz</i><br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 5: Ukryta świątynia</i><br />
<i>Star Wars. Wektor Tom 2 (Rebelia Tom 4, Dziedzictwo Tom 6)</i><br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 7: Burze</i><br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 8: Tatooine</i><br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 9: Potwór</i><br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 10: Skrajności</i><br />
<i>Star Wars. Dziedzictwo. Tom 11: Wojna</i><br />
<br />
Komiksowe historie zaprezentowane głównie przez Johna Ostrandera (scenariusz) i Jana Duursema'ego (rysunki w większości tomów), zebrane w wydania zbiorcze i wydane u nas przez Egmont.<br />
Traktuję je jako fanfik niż jako pełnoprawne zwieńczenie starego, dobrego Expanded Universe. Między nimi a ostatnimi pozycjami książkowymi czy wcześniejszymi komiksami ze starego kanonu jest przepaść. Rzecz się dzieje ponad 100 lat wydarzeniach z klasycznej trylogii i wrzuca czytelnika w wizję świata na tyle oderwaną od ciągłości uniwersum, że w sumie odrębną, mimo wielu nawiązań i prób zachowania spójności.<br />
Zakon Jedi został prawie całkowicie rozbity. Najmłodszym z rodu Skywalkerów jest Cade. Jest na poły piratem, na poły łowcą nagród. Jako duch mocy odwiedza go czasem jego słynny przodek Luke, Cade nie zamierza kontynuować jednak rodzinnej tradycji. Po - jakby się wydawało - zagładzie Zakonu nie starał się odnaleźć resztek. Ma zresztą do nich pewne pretensje. Aby spławić przodka, zażywa narkotyk zwany igiełkami śmierci. Zanim przedawkuje, leczy się mocą.<br />
Potrafi uzdrawiać ciemną stroną, czym zwraca na siebie uwagę aktualnego najwyższego lorda Sithów i imperatora, Darth Krayta, okaleczonego jeszcze przez Vuuzhan Vongów, których wpływ na galaktykę mimo upływu lat jest nadal ogromny (większy niż w książkach po <i>Nowej Erze Jedi</i>). Mamy jednak innego imperatora - na wygnaniu. Jest nim Roan Fel, potomek Jaggeda Fela (i zapewne Jainy Solo). Imperium Fela ma swoich własnych Jedi - Imperial Knightów, nie będących po ciemnej stronie; są bardzo podobni do Jedi w ich przekonaniach, z większymi elementami wojskowej dyscypliny, nastawieniu na wykonywanie rozkazów, kultu jednostki. Co więcej, jeśli imperator przejdzie na ciemną stronę, Imperialni Rycerze mają obowiązek przywrócić go na Jasną - lub zabić.<br />
Wizja świata, odkrywana w kolejnych historiach, przykuwa uwagę. Niby widzieliśmy to wszystko już dziesiątki razy wcześniej, a jednak nadal można się wciągnąć. Sama historia - mimo tego że w gruncie rzeczy to jeszcze przed przeczytaniem pierwszego tomu można było domyśleć się zakończenia ostatniego - jest wielowątkowa, ma obowiązkowo kilka zwrotów akcji (od drobnych - wyjawienie tożsamości matki Cade'a po ogromne - w stylu zmiany sojuszy w galaktycznej wojnie), zaś melodramatyczne wahanie się Cade'a między Jasną Stroną, Ciemną Stroną a rzuceniem wszystkiego w cholerę nie nuży. Co prawda tylko kilkoro bohaterów zostało przedstawionych dokładniej, ale taki urok komiksów nastawionych na wartką akcję. W fabule musiały znaleźć się też trudne moralne wybory i odnajdywanie zaginionych członków rodziny, ukrywających swoją prawdziwą tożsamość. Jest wielka polityka, piętrowe spiski. W fabułę udało się wpleść nawiązania do starych historii, mamy pływającego AT-AT, jest podwodna wersja Lewiatana, biotechnologia Yuuzhan a nawet epizodyczne wystąpienie Sithów sprzed nieraz i tysięcy lat.<br />
Kreska jest czytelna, efektowna, momentami efekciarska, ale o to przecież chodzi.<br />
<br />
<br />
Ron Marz, Tom Fowler <i>Star Wars. Jango Fett</i><br />
<br />
Elegancko wydany jeszcze przez Amber Komiks komiks będący częścią jakiejś większej całości, do której nie dotarłem. Fabuła jest dosyć prostacka, ot, Jango dostaje zlecenie, przynosi, wynosi, zamiata, przedziera się przez dżunglę i starożytne ruiny jak jakiś gwiezdnowojenny Indiana Jones, na przemian walczy i flirtuje z łowczynią nagród Zam Wesell, wraca do małego Boby i cieszy się życiem.<br />
Za to na plus wyróżnia się kreska. Momentami sprawiająca wrażenie "grubo ciosanej", przywodzi na myśl ni to jakiś gwasz, ni to akwarele. Dawno nie widziałem tak narysowanego i pokolorowanego komiksu, aż miło było patrzeć.<br />
<br />
<br />
Tom Veitch, Cam Kennedy <i>Star Wars Legendy. Mroczne Imperium</i><br />
<br />
O szlag, brawo za taką serię wydawniczą. Wolałbym co prawda zbiorcze wydanie wszystkich <i>Mrocznych Imperiów</i>, ale i tak jest nieźle.<br />
Ten komiks jest, jak na historię Expanded Universe, bardzo stary. Mniej-więcej razem z książkową <i>Trylogią Thrawna</i> stanowił podwaliny pod rozwój dzisiejszych Legend (i zarazem marki jako takiej).<br />
Komiks ten namieszał nieźle w timeline'ie uniwersum, potem kolejni autorzy biedzili się, jak to wszystko złożyć w spójną całość. Przepływ informacji między kolejnymi starwarsowymi projektami był na tyle kiepski, że osadzony po wspomnianej Trylogii Thrawna komiks nie zawierał żadnych odniesień do niego, za to wprowadzał spore zamieszanie, momentami wprost informacje niekompatybilne z książkami (np. kiedy i na rzecz dokładnie kogo Rebelia utraciła Coursant? I czy nie było już wtedy formalnie Nowej Republiki?). Dziury udało się jakoś w miarę załatać - ale w innych dziełkach. Tutaj czytelnik nie raz i nie dwa może złapać się za głowę. <br />
Za to po raz pierwszy pojawiają się tutaj Howlrunney, World Destroyery, TIE Droidy, V-Wingi. Boba Fett ma inny statek. Holocrony pojawiają się chyba też po raz pierwszy, lub jeden z pierwszych. Historia z World Destroyerami została potem przedstawiona w starej, dobrej grze <i>Rogue Squadron</i>, którą miałem okazję przejść jeszcze w czasach podstawówki.<br />
Na plus wyróżnia się kreska - przećpana. Plansze utrzymane w paru kolorach, blade i jakby rozwodnione. Rysy postaci też dość psychodeliczne, plus po raz kolejny przywrócony Imperator wyglądający trochę jak Nosferatu (a w każdym razie tak mi się skojarzył). Nieraz bardzo dziwne lokacje. Do tego widać zmęczenie toczącą się od lat wojną - galaktyka jest pełna wraków orbitujących wokół wyniszczonych planet. Resztówki imperium poza Rebelią walczą ze sobą nawzajem. W konflikcie pojawiają się mniejsze strony, grupki przestępców i szabrowników, próbujące ugrać coś dla siebie. Wydźwięk komiksu jest znacznie bardziej pesymistyczny od tego, co zazwyczaj wiąże się z marką.<br />
Poza tym, fakt faktem, czuć upływ czasu. Rzecz raczej dla fanów, potrafiących tego klasyka docenić. Ja doceniam.<br />
<br />
<br />
Haden Blackman, Augustin Alessio <i>Star Wars Legendy. Darth Vader i Widmowe Więzienie</i><br />
<br />
Kolejna pozycja z serii. Tym razem Egmont przywrócił rzecz dużo nowszą.<br />
Na przykładzie tego komiksu widać wyraźnie główny problem Expanded Universe - nawrzucano mnóstwo postaci i wydarzeń, które pojawiały się w 1-2-3 pozycjach książkowych lub komiksach, po czym znikały z horyzontu. Z jednej strony to dobrze, bo każdy autor mógł dodać coś od siebie - z drugiej strony część postaci, takich jak chociażby Vader i Imperator, jest nadużywana. To samo dotyczyło zresztą tych dobrych - co chwila grupie tych samych postaci wynajdywano tych samych lub kolejnych przeciwników, zamiast w końcu dać im odpocząć. Na chwilę obecną Disneyverse jest wolne od tego typu problemów - ale poczekajmy te 20-40 lat, o ile w międzyczasie nie będzie kolejnych resetów i restartów.<br />
W historii tej przedstawiony jest zamach na Imperatora przeprowadzony przez grupkę wojskowych Imperium. Vader, jego mistrz (z ciężkimi obrażeniami od broni biologicznej) oraz dwóch nieco przypadkowych bohaterów (w tym główny bohater, narrator) wyruszają do ostatniego miejsca, gdzie na pewno nie zostaliby wykryci przez puczystów - tzw. Widmowego Więzienia, gdzie jeszcze Rada Jedi umieszczała pod koniec wojen klonów najbardziej niebezpiecznych przestępców i jeńców wojennych, w tym władających mocą, byłych/upadłych Jedi, itd.<br />
Nawet jeśli to postać - hue hue - jednorazowa, głównego bohatera świetnie przedstawiono. Kujon z akademii imperialnej, ambitny oficer zapatrzony w Vadera. A jednocześnie niepełnosprawny, okaleczony jako dziecko w ataku Separatystów. Za to lordowie Sithów zostali przedstawieni dokładnie tak, jak powinni być przedstawieni lordowie Sithów - jako socjopaci mordujący z zimną krwią nawet swoich, Imperium jako takie traktujący jako narzędzie do realizowania własnych, egoistycznych celów, żądzy władzy. W starym kanonie zdarzali się inni Sithowie - tutaj przedstawiono ich tak, jak powinni wyglądać.<br />
Bardzo dużo odcieni brązu, szarości; zimne kolory dominują, zimne i ciemne odcienie. Czytelna kreska, do dużo efektów specjalnych przywodzących na myśl komputerowe bijatyki.<br />
<br />
<br />
David Lapham, Javier Barreno <i>Crossed #2 Family Values</i><br />
David Lapham, Raulo Caceres <i>Crossed #3 Psychopath</i><br />
David Lapham, Jacen Burrows, David Hine, Eduardo Vienna <i>Crossed #5</i> (<i>Yellow Belly</i>, <i>Golden Road</i>)<br />
David Hine, German Erramouspe, Simon Spurrier, Rafael Ortiz, Gabriel Andrade <i>Crossed #8</i> (<i>American Quitters</i>, <i>Gore Angels</i>, <i>Th' Big Yin</i>)<br />
Simon Spurrier, Gabriel Andrade <i>Crossed 2013 Special</i><br />
<br />
<i>Crossed </i>to najbardziej popieprzone komiksy z jakimi zetknąłem się kiedykolwiek. Każdy jeden numer, każda jedna historia to jazda bez trzymanki przez absurdalne gore, odrażające czynności seksualne, obrazę wszystkiego i wszystkich oraz bardzo kiepskie opinie o ludzkości jako takiej. <i>Avatar Press</i> ma fajną politykę - dają wolną rękę swoim artystom. Dzięki temu powstał najbrutalniejszy komiks w historii, ba, cała seria (wciąż się rozwijająca) takich komiksów.<br />
Tytułowi Crossed to trochę jakby zombie, tylko że żywi. Zarażeni, z krwawymi znamionami w kształcie krzyży na głowach, mordują i gwałcą wszystko co się rusza (lub nie), zazwyczaj zbiorowo i z licznym udziałem dodatkowych akcesoriów wykorzystywanych na sposoby niezgodne z ich przeznaczeniem. Zbierają się w hordy walczące z żywymi i z innymi zarażonymi. Nie myślą o swoim własnym przetrwaniu - a w każdym razie nie wszyscy, bo różne wyjątki się zdarzają. Niektórzy pamiętają swoje życie sprzed zarażenia (wtedy zazwyczaj chcą zabić/wyruchać jeszcze nie zarażonych członków rodziny/przyjaciół/wrogów), większość jednak po prostu staje się potworami. Jeśli <a href="http://www.mediafire.com/download/sg8i11iq6suks8a/%2B.zip" target="_blank">ten link</a> jeszcze działa, zobaczcie sobie przykładowe plansze z różnych numerów. Ostrzegam - moce.<br />
Ale i ci którzy przetrwali nierzadko nie są lepsi od zarażonych. Psychopaci, gwałciciele, samozwańczy prorocy, bandyci żerujący na innych zdrowych, bossowie świata przestępczego, itp, itd. - albo przynajmniej bohaterowie zupełnie nieprzygotowani do koszmaru z którym się zetknęli - tchórze, egotycy, domorośli tyrani, ludzie borykający się z najróżniejszymi problemami, lub dobrzy ludzie dostosowujący się do złego świata - zazwyczaj każda jedna historia opowiedziana na łamach danego komiksu kończy się źle lub bardzo źle.<br />
<i>Family values </i>i <i>Psychopath</i> to większe historie. Trade paperbacki z nimi zawierają tylko je. Pozostałe wydania to tpb zawierające historie z serii <i>Badlands</i> (aktualnie ponad 100 numerów - wydań zeszytowych; zbierane są na bieżąco w tbp, razem ze Specialami i Annualami). Zachowując ciągłą numerację, kolejne mini serie wchodzące w jej skład piszą i rysują różni autorzy. Trafiają się tam historie rewelacyjne jak i zupełnie nieudane. Niektórzy piszą o tych samych bohaterach, jednak większość postaci nie przewija się na kartach późniejszych komisów z serii. W Polsce nie jest trudno znaleźć ściągane ze Stanów komiksy, jest kilka sklepów które się tym zajmują, pojedyncze numery zdarzają się też na serwisach aukcyjnych lub facebookowych grupach typu s<i>przedam-wymienię-oddam się za nowe spodnie</i>. Ceny - to inna sprawa. Taniej jest z okazji komiksowych eventów.<br />
Nabyłem głównie historie pisane przez Davida Laphama, Davida Hine'a oraz Simona Spurriera - uważam ich za najlepszych autorów tworzących w ramach uniwersum. Ich historie wykraczają znacznie poza sztampowe opowieści o ucieczce przed hordami postludzi podobnych wrogiemu żywiołowi, wyzutych z człowieczeństwa. Mamy więc opowieść o chrześcijańskich fanatykach z samozwańczym prorokiem na czele, gwałcącym swoje córki i kilka innych kobiet wchodzących w skład społeczności (<i>Family Values</i>), historię o psychopacie opowiedzianą przez psychopatę (<i>Psychopath</i>), historię o zaszczutym, zakompleksionym nastolatku (<i>Yellow Belly</i>), o transgresywnym pisarzu wzorowanym troszkę - przynajmniej wizualnie - na LaVeyu i o uczestnikach jego "warsztatów" (<i>Golden Road</i>), o trudnej przyjaźni hipisa i harleyowca pragnących umrzeć - a przed śmiercią chcących wyrównać pewne rachunki (<i>American Quitters</i>) (narrator z offu między rysunkami + ksiądz wzorowany na tym księdzu z <i>Maczety</i>), o zderzeniu kultur, konflikcie pokoleniowym i o gwałcie zbiorowym w tle (<i>Gore Angels</i>) (jedna z najbardziej poruszających historii z jaką kiedykolwiek zetknąłem się w komiksie), o kolejnym psychopacie, byłym komandosie poszukującym broni biologicznej od której - jego zdaniem - zaczęła się epidemia (<i>Th' Big Yin</i>), o facecie pomagającym kobietom w potrzebie - ale w zamian za coś (<i>Special 2013</i>). Do tego partnerujący scenarzystom rysownicy to naprawdę świetni fachowcy, jeśli chodzi o realistyczne aż do najdrobniejszych szczegółów ukazanie absurdalnie przerysowanej, zupełnie nierealistycznej przemocy, przemocy aż oszałamiającej jej natężeniem, stężeniem i tak przerysowanym, że momentami aż groteskowym okrucieństwem.<br />
Jestem fanem.<br />
<br />
<br />
Hunter S. Thompson<i> Dziennik rumowy</i><br />
Hunter S. Thompson <i>Lęk i odraza w Las Vegas</i><br />
Hunter S. Thompson <i>Hell's Angels. Anioły piekieł</i><br />
<br />
<i>Lęk</i> czytałem już kiedyś - po latach zbiorczo ogarnąłem całego Thompsona, do jakiego udało się dotrzeć. O tych książkach, jak i o samym autorze, zapisano kilometry stron i całe gigabajty, nie ma sensu, bym się powtarzał. Nie wiadomo, gdzie zaczyna się literatura a kończy reportaż. Autor usiłuje zawsze dotrzeć do istoty rzeczy, pozostaje wierny swoim przekonaniom, nie waha się porzucić i tak niemożliwej do osiągnięcia obiektywności (lub wręcz przeciwnie - stara się opisać dane zjawisko jak najbardziej bezstronnie, ocenę zostawiając czytelnikowi - jak w <i>Aniołach piekieł</i>). Fascynująca postać, fascynujące historie, fascynujące czasy.<br />
<br />
<br />
Marta Abramowicz <i>Zakonnice odchodzą po cichu</i><br />
<br />
Brawa dla autorki, że jej się chciało. Książka, którą odebrałem wbrew pozorom bardzo osobiście. Nie żebym chciał zostać kiedykolwiek księdzem bądź zakonnikiem, jednak rozumiem mechanizmy, które popychają osoby potrzebujące bliskości, przepełnione lękiem, pragnące odnaleźć sens życia - lub po prostu osoby zmanipulowane - w mury klasztorne. Kościół żeruje na takich skrzywdzonych przez dyskurs hegemoniczny ludziach, przemiela ich i przerabia w aparatczyków, którzy spaczone wzorce dyscypliny opartej na bezwarunkowym podporządkowaniu i strachu przed bożym gniewem rozsiewają dalej. Tym bardziej cieszą przedstawione historie, przynajmniej parę dusz opamiętało się w porę, dokonało czegoś iście heroicznego - przeciwstawiło się wszystkim uwarunkowaniom, którym w danej chwili podlegały. Kiedyś sam byłem bardzo mocno religijny. Pamiętam dzień, w którym przestałem. Poczułem, jakby spadły mi klapki z oczu. Miałem wrażenie, jakbym po raz pierwszy w życiu widział świat wokoło w całej jego złożoności i wszystkich odcieniach szarości. <br />
Wracając do książki, w przeciwieństwie do autorki nie wierzę w możliwość reformy, nie uznaję podziału na tych dobrych kościelnych (zdemokratyzowane zakony męskie, zakony żeńskie z zachodu) i czarne owce tkwiące mentalnie w średniowieczu. Instytucja jako taka pasie się na krzywdzie i robieniu wody z mózgu zmanipulowanym masom. Wszystkie abrahamiczne monoteizmy to śmietnik historii, kupczący iluzją zbawienia i skrywający oczywistą prawdę o człowieku i świecie - że jesteśmy mięsem wiszącym w kosmosie na kawałku skały, wiszącym bez przyczyny i bez celu.<br />
Jakiś taki optymistyczny w sumie wydźwięk książki - że coś powoli może i ruszy, że jakieś zmiany może nastąpią - skoro nastąpiły już na zachodzie - niezbyt do mnie przemówił. Jakby autorka trochę się przestraszyła wymowy książki, więc na poczekaniu znalazła np. zatroskanych anonimowych zakonników, pochylających się wraz z nią ze smutkiem nad przedstawionym problemem. <br />
Mało jest także o jakimś szerszym backgroundzie społeczno-kulturowym. O lukach systemowych, które umożliwiają zaistnienie takich patologii jak opisane. O beznadziejnej edukacji, która nie potrafi dotrzeć do zagubionej młodzieży z fachowym wsparciem psychologicznym, a zamiast tego pozostawia ich na pastwę zorganizowanych systemów religijnych. O roli religii jako <i>opium dla mas</i>, o tej <i>fałszywej świadomości</i>, że pojadę klasykiem.<br />
Trochę mnie raził styl autorki. Momentami za bardzo melodramatyczny.<br />
Ale generalnie dobra książka. Każdy bezbożnik powinien przeczytać.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-773820963261976402016-04-10T22:37:00.003+02:002016-04-10T22:37:57.289+02:00Upływający czas #57Nierzeczywistość wirtualna: <br />
<br />
1) Na Steamie mam (jak na razie) 171 godzin w <i>Grim Dawn</i>. Przepoczciwa gra, duchowy sukcesor <i>Titan Questa</i>. Radosny hack & slash czerpiący z najlepszych wzorców gatunku.<br />
Akurat w tym podgatunku komputerowych RPGów fabuła nie jest najważniejsza, mimo to dla mnie największym plusem jest właśnie niestandardowy worldbuilding, gdzieś między delikatnym steampunkiem, magicznym post-apo a weird westernem (chociaż można zauważyć, że odejście od stereotypowego quasi-średniowiecza to szerszy trend utrzymujący się od jakiegoś czasu - wspomnijmy chociażby momentami podobne [i wcześniejsze] post-steampunkowe magiczne post-apo <i>Path of Exile,</i> znacznie bardziej "typowo-steampunkowe" <i>Torchlight 2 </i>czy również eklektyczną serię<span style="font-size: small;"><i><span style="font-weight: normal;"> The Incredible Adventures of Van Helsing</span></i></span>).<br />
Tak czy owak, gdyby tylko <i>Grim Dawn</i> działał bardziej stabilnie na kompach z XYZ-rdzeniowymi procesorami bez ręcznego grzebania w koligacji przy każdym uruchomieniu, to byłoby idealnie.<br />
<br />
Ruchome obrazki: <br />
<br />
2) <i>The</i> <i>Lobster</i> (2015, <span class="_Xbe kno-fv">Giorgos Lanthimos)</span><br />
<br />
<span class="_Xbe kno-fv">Wizja świata w którym dopasowanie się do obowiązujących reguł, nawet za cenę pozostania wiernym sobie (jak to patetycznie brzmi) zawsze jest nośna. Ukazanie hipokryzji relacji międzyludzkich, trudu dogadania się z kimkolwiek i prób rozpaczliwego znalezienia czegokolwiek co sprawia że nie jesteśmy sobie obcy również w czasie bycia w związku też jest nośne.</span><br />
<span class="_Xbe kno-fv">A w gruncie rzeczy była to historia o tym, że w każdej sytuacji i w każdym środowisku jesteśmy poddani najróżniejszym uwarunkowaniom, którym podlega nasze przetrwanie jako takie. Dość pesymistyczne, gdyż ukazuje niemożność wyrwania się spod uwarunkowań (a także, bardziej literalnie, spod władzy rozmaitych instytucji, także tych nieformalnych, także spod władzy dominujących przekonań). Nawet zmiana jednych uwarunkowań na drugie, nawet bunt również oznacza konieczność dostosowania się - tyle, że do tej drugiej strony, która nie zaistniałaby bez pierwszej - i która nadaje sens trwania tej pierwszej.</span><br />
<span class="_Xbe kno-fv">A technikalia? No spoko, jest całkiem surrealistycznie; wyblakłe krajobrazy i cudownie miotający się we własnym życiu i emocjach Colin Farrell.</span><br />
<span class="_Xbe kno-fv"><br /></span>
<span class="_Xbe kno-fv">3) <i>Na granicy</i> (2016, Wojciech Kasperski)</span><br />
<span class="_Xbe kno-fv"><br /></span>
<span class="_Xbe kno-fv">O wow, polski thriller oparty na starych, sprawdzonych wzorcach, do tego z akcją osadzoną w Bieszczadach. Naprawdę dobry trailer, zachęcił do pójścia do kina. Czyżby w końcu polski film który da się obejrzeć?</span><br />
<span class="_Xbe kno-fv">Tragedia rodzinna, ojciec pogranicznik zabiera dwóch synów do opustoszałej chaty (no, dobra, więcej niż chaty ale powiedzmy) w Bieszczadach żeby z miastowych nastolatków zrobić "mężczyzn" i podreperować rozsypujące się rodzinne relacje. Na miejscu pojawia się jednak tajemniczy nieznajomy, uzbrojony i niebezpieczny.</span><br />
<span class="_Xbe kno-fv">Konwencja to samograj - trochę ze slashera o nocy na odludziu, trochę z thrillera o maniaku wchodzącym komuś do domu (<i>home invasion</i>). Dorzucono trochę "polskich realiów" (kurwa, dupa, cipa, chuj, jebać, zajebać, itd., + wódka). Przynajmniej nie silono się na jakiś głębszy/zaangażowany przekaz ani na artyzm, zrobiono kino rozrywkowe spełniające swoją rolę. Obraz o gęstym, przygnębiającym klimacie, gdzie wszyscy mają coś za uszami.</span><br />
<span class="_Xbe kno-fv">Z aktorów najlepiej wypadł Marcin Dorociński w roli tego złego. Andrzej Chyra jako zgorzkniały ojciec - nic wielkiego, Andrzej Grabowski - menelowaty jak zazwyczaj. Dwójka nastolatków - również nic wielkiego.</span>Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-63651428482678177762016-04-10T22:06:00.002+02:002016-04-10T22:06:48.350+02:00Aborcja dla każdego<br />
(Z pewnością wolicie czytać, jak piszę o książkach, czy o czymkolwiek innym niż o własnych poglądach, w gruncie rzeczy nie lubię pisać o własnych poglądach, czasem jednak nie da się nie zajmować stanowiska, zwłaszcza jeśli aż się prosi, by je zająć.)<br />
<br />
<br />
Jednostkowość jest złudzeniem. Wszystko, co uważamy za słuszne bądź niesłuszne zostało nam wpojone lub jest reakcją na to, co zostało nam wpojone. Tak naprawdę żadne z naszych przemyśleń nie jest nasze, bo i "my" jako tacy jesteśmy plątaniną najrozmaitszych uwarunkowań, zarówno zewnętrznych (kulturowych, historycznych, itd., wszystkich wzorców postępowania wraz z pozostaniem w obrębie określonego aparatu pojęciowego) jak i drzemiących w nas od zawsze (wyparte instynkty, nieuświadomione lęki, itp.). Całe życie to pasmo użerania się z tym, co Stirner określił mianem <i>upiorów</i> (zatrzymał się jednak w pół drogi, nie dostrzegając że jego własne poglądy to jak najbardziej również <i>upiór, </i>wyhodowany przez kontakt z wszystkimi<i> upiorami</i> z którymi sam się zetknął). Raz za razem staramy się dostrzec prawdziwy świat zza ścisłej zasłony pojęć i obrazów rzucanych na niego (ew. nie staramy się go dostrzec, tylko przyjmujemy za pewnik określoną narrację) przez niedoskonały aparat poznawczy, przez pryzmat własnych poglądów (przypomnijmy - nie mających wcale źródła w nas samych, w gruncie rzeczy zupełnie bezwartościowych, niezależnie od zajmowanych stron i barykad).<br />
<br />
Niezależnie od tego, czy każda nowa osoba niefortunnie sprowadzona na ten padół łez, każdy kolejny plastikowy diament w tombakowej koronie stworzenia będzie przez całe życie borykał się z niepewnością swojego własnego statusu w ramach wszechobecnej, przytłaczającej ciemności bezgwiezdnych otchłani pośród których wisi pośród niczego zabiedzona, absurdalna planetka samozwańczych władców świata, czy też wręcz przeciwnie - czy przyjmie za swoje określony zestaw wartości, a strachem i gniewem będzie reagować na każdy inny zestaw, opierający się na równie kruchych i wątłych przesłankach - obecność tutaj każdej nowej osoby jest niepotrzebne. Pal licho wyimaginowanych bogów, spłowiałe honory i przechodnie ojczyzny, wszystko trwające mniej niż mrugnięcie oka w skali miliardów lat trwania wszechświata, życie to użeranie się z poszukiwaniem sensu tego wszystkiego, co istnieje wokół, i z nadaniem sobie samemu określonego sensu. Nieważne, czy znajdzie się wystarczająco mocny <i>upiór</i> by swoimi kłamstwami zaspokoić potrzebę wiary w cokolwiek, czy też pozostanie jedynie cyniczny hedonizm lub inne sposoby radzenia sobie ze światem i z sobą w świecie, stało się - zaistnieliśmy - i nikt, i nic nie uratuje nas przed nami samymi. Sprowadzanie tutaj kolejnych osób jest niepotrzebne, w długiej perspektywie czasowej nie mamy nikomu niczego do zaoferowania, więc aborcja powinna być dostępna bez ograniczeń, podobnie jak eutanazja, i to bez wchodzenia w szczegóły, w którym miejscu zaczyna się człowiek.<br />
<br />
Stopniowe wyzwalanie się z plątaniny uwarunkowań, próba dotarcia do tego, czym było się na początku, czym można byłoby się stać, zawsze wiąże się z eksploracją tkwiącej pod nieskończoną ilością piętrzących się masek ciemnością, bo nie ma tam niczego innego poza ciemnością. Jeśli nie istnieje obiektywna prawda, nawet obiektywny prawdziwy świat - żadna partykularna nie jest warta naszego zainteresowania, nawet jeśli jakąś uznajemy w chwili samozadowolenia za własną. Pisma śnięte takich czy innych religii, wszystko owoce czasów w jakich powstawały i wszystkich ograniczeń umysłów które je spisywały. Wszystkie opisujące wizje świata dostosowane do mentalności ludzkości dawno minionych wieków, wszystkie co do jednej - dziedzictwo dawno zapomnianych <i>upiorów</i>. Dochodzi do tego wpływ najpotężniejszych <i>upiorów </i>- <i>upiorów</i> języka. Język stwarza świat. Język stwarza sposób myślenia. Język zawiera nacechowanie używanych słów. Ale sam język stwarza się w ramach kultury używającej go. Dawno martwe języki tłumaczone na istniejące obecnie odrywa się od całego tła kulturowego, społecznego i skomplikowanej pajęczyny relacji międzyludzkich zamierzchłych, przebrzmiałych czasów. Cały ich "ezoteryczny" sens trafia szlag.<br />
Dlatego też nie tylko śnięte pisma ludzkości, cały bagaż doświadczeń nagromadzony przez wieki, wszystko jest warte tyle, co pył na wietrze. Dobra kultury, moralność, etyka, itd - podpałka pod swój swój własny pogrzebowy stos.<br />
<br />
Spokój, wygoda, pogodzenie się z bezsensem, mdły hedonizm albo gorący duch pustelnictwa w imieniu Niczego - o ileż dobrze by było traktować innych rozbitków na niebieskiej planecie w sposób wolny od wszelkich uwarunkowań, jak istoty wyprzęgnięte z wszelkich punktów odniesienia, pozbawione tożsamości.<br />
<br />
Oczywiście, to niemożliwe. Agambenowa wspólnota <i>bohaterów kreskówek</i> jest ciekawym konstruktem, ale bez przełożenia na cokolwiek, niby nadchodzi ale wątpliwe, że dojdzie gdziekolwiek. Patchworkowe, fragmentaryczne frankentożsamości współczesnego człowieka to wszystko, co mamy.<br />
<br />
<br />
Dlatego ludzkość powinna stopniowo wymrzeć, łagodnie i z pogodnym pogodzeniem się z losem, a wcześniej dążyć do wykorzenienia wszystkich źródeł uwarunkowań lub zastąpić je uwarunkowaniami każącymi odnosić się do siebie ze zrozumieniem i współczuciem - w końcu wszyscy wisimy na tej samej skale unoszącej się w kosmicznej pustce.<br />
<br />
Z drugiej strony moje poglądy to także <i>upiór</i>, kolejny w niekończącym się korowodzie <i>upiorów</i>. Przynajmniej instytucja Państwa powinna zachować idealną neutralność w świecie skłębionych pojęć i burz wzbudzanych przez przetaczające się narracje. Uwarunkowania modyfikowane są przez wiele czynników - tożsamości roszczące sobie prawo do nieomylności i narzucające się ogółowi są jak komórki rakowe, ich przerzuty jedynej najprawdziwszej w ich własnym mniemaniu prawdy infekują kolejne elementy przestrzeni publicznej i instytucji nieformalnych. To kwestia bycia szczerym samym ze sobą. Nie można pozwolić kościołowi katolickiemu i jego poplecznikom na splugawienie do końca dyskursu hegemonicznego - tak, jak nie można by było pozwolić czemukolwiek innemu na to samo, gdyby cokolwiek innego i zarazem równie żarłocznego miało tu szansę się rozwinąć.<br />
<br />
* * *<br />
<br />
A jeśli się to nie uda, całe szczęście, są jeszcze kraje, gdzie jeśli katolicy nie chcą aborcji, to jej nie przeprowadzają, lecz swoje poglądy zachowują dla siebie, zamiast chcąc "zbawić" wielomilionowy kraj wbrew woli sporej części mieszkańców tego kraju. Takim krajem są np. Czechy. Żaden abrahamiczny monoteizm nie trzyma się tam mocno, ogół mieszkańców nie uważa się za przedmurze czegokolwiek ani nie reanimuje swojej historii traktując ją jak teraźniejszość. Czechy mają też ten plus, w przeciwieństwie np. do Islandii, Kanady, Australii, że bez problemu (no, z minimalnym problemem związanym z samym faktem zorganizowania transportu) dałoby się tam przewieźć ładne parę tysięcy książek i innych klamotów. A i język nie jest taki trudny do nauczenia się. No ale pożyjemy, zobaczymy.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-39815372694973100292016-04-02T19:58:00.002+02:002016-04-02T19:58:54.348+02:00Upływający czas #56Uprzejmie informuję, że żyję.<br />
<br />
Ot, tak na wypadek gdyby ktoś się stęsknił.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-46008413285583034712016-04-02T19:57:00.003+02:002016-04-02T19:57:44.020+02:00Westerny które warto zobaczyć #3<i>Hannie Caulder</i>, Burt Kennedy 1971<br />
<br />
Western to taka estetyka, z którą w gruncie rzeczy można było zrobić cokolwiek. I robiono z nią cokolwiek, mieszając z innymi, poddając ją ciągłym reinterpretacjom i przeprowadzając operacje na jej bijącym sercu. Aż dziw bierze, że tak rzadko stanowiła podkładkę dla jednego z ciekawszych wyziewów kina eksploatacji - <i>rape and revenge</i>. Pewnie dlatego, że w gruncie rzeczy western amerykański zawsze przypisywał kobietom tradycyjne role, a eurowesterny, nawet kręcone przez reżyserów o lewicowych (czy wręcz komunizujących) zapatrywaniach, bywały równie konserwatywne (ba, mizoginistyczne) pod tym względem (bo i inna to była lewica niż ta współczesna).<br />
Fabułę można streścić jednym zdaniem. Bohaterka tytułowa traci męża, dom i godność, następnie otrząsa się z traumy i z pomocą poznanego przypadkiem łowcy nagród (udaje się jej przekonać go, by ją szkolił z posługiwania się bronią) mści się na bandytach. Tylko tyle i aż tyle. Fabuła-samograj, ale jak prezentuje się całość?<br />
Nakręcony w Hiszpanii film zawiera ogromną ilość przeoczeń. Nie trudno nie zauważyć np. stojących w tle kilku scen słupów wysokiego napięcia, średniowiecznego zamku, anteny radiowej; w scenach nad brzegiem morza na horyzoncie płynie jak najbardziej współczesny statek. Trzeba wspomnieć o plastikowych kaktusach, całe szczęście występują jedynie w kilku scenach. Bohaterowie jadący konno w jednej scenie jadą po piaszczystym podłożu pod górę - w następnym ujęciu widzimy ich na ubitej równinie, bez śladu zbocza w zasięgu wzroku.<br />
Niezbyt fortunnie wyszło ukazanie ofiary gwałtu i świeżo upieczonej wdowy jako seksbomby, przez część filmu śmigającej w samym ponczo (grała ją Raquel Welch). Postaci poboczne (wśród nich postać grana przez Christophera Lee) są dość nijakie, główni źli nie wyróżniają się niczym spośród wszystkich złych w <i>rape & revenge</i> - tutaj dodatkowo parają się napadami na banki. Sceny otwierające film przywodzą skojarzenia z<i> The Wild Bunch</i> (Peckinpah '69), w jednym i drugim filmie jednego z bandytów grał Ernest Borgnine. Krew jest zbyt jaskrawa. Ale jest jej dużo. Sama scena gwałtu - no jest. Jak komuś marzy się porno-western, to nie ten adres. Niech ten ktoś obczai np. <i>Dirty Western</i> ('75) - vintage porn z (bardziej śmiesznymi niż strasznymi) gwałtami, rzecz się dzieje na dzikim zachodzie i zawiera wyjątkowe - nawet jak na porno - bzdury w szczątkowej fabule. Tak, oglądałem ten film. Tak, z myślą o fabule. Nie, nie byłem wtedy trzeźwy.<br />
Wracając do <i>Hannie</i> - jak dla mnie rzecz nierówna, co najwyżej średnia. Nie podzielam rozczulania się np. Tarantino nad postacią dobrego łowcy nagród. Ale film i tak polecam - bo to obraz należący do rzadko spotykanego miksu.<br />
<br />
<br />
<i>Deadlock</i>, Roland Klick 1970<br />
<br />
Ani to western, ani post-apo, niemiecki film nakręcony w Izraelu, do tego z krautrockowym soundtrackiem. Niezwykle silnie inspirowany klasyką Leone (<i>Dobry, zły i brzydki</i>, itd.), <i>Zabriskie Point</i> (Antonioni '70, soundtrack m.in. Pink Floyd), do tego przywodzący na myśl późniejsze klasyki post-apo.<br />
Pośrodku pustyni/wastelandu leży zupełnie rozpirzona osada, osiedle baraków wzniesionych z betonu i pustaków. Mieszka tam taki jeden gość, były stróż prawa, ledwo łączący koniec z końcem. Mieszkają tam dwie kobiety: podstarzała artystka kabaretowa, która pozostanie w osiedlu przypłaciła postępującymi zaburzeniami psychicznymi oraz już dorosła ale bardzo młoda córka pierwszej. Dziewczyna błąka się wśród ruin, nie mówi, zachowuje się raczej jak częściowo oswojone zwierze, niż jak człowiek.<br />
Mr Dump, bo tak nazywa się nasz rozbitek wegetujący wśród niszczejących pustostanów znajduje pewnego dnia w czasie jazdy przez pustynię zdezelowaną ciężarówką nieprzytomnego młodego bandziora Kida - a wraz z nim znajduje walizkę z pieniędzmi. Jest zbyt dobrym człowiekiem - zabiera typa do siebie. Tymczasem w ślad za Kidem podąża starszy bandzior, socjopatyczny... Sunshine. A dalej jest feeria okrucieństwa pełna najazdów kamery na styrane, spocone twarze, wypraw znikąd donikąd po pustkowiu i trochę cycków wśród opustoszałych ruin. Typowa dla spag westernów chciwość antybohaterów i wzajemne robienie się w chuja nijak nie może się skończyć dobrze.<br />
Brzmi dziwacznie? Jest bardzo dziwaczne. Wycieczka po surrealistycznym nigdziebądź i splecione tragiczne losy bohaterów - może mało odkrywcze, ale podane w takim sosie, że smakuje zupełnie inaczej niż typowe spaghetti (czy tam w tym przypadku - kiełbasa).<br />
<br />
<br />
<i>Johnny Hamlet</i>, Enzo G. Castellari 1968<br />
<br />
Tak, to jest właśnie to, o czym myślicie. Adaptacja <i>Hamleta</i> w konwencji spag westernu.<br />
Znowuż film bardzo nierówny, gdzie niepotrzebnie miesza się slapstickowy humor i patetyczna historia. Castellari pierwotnie nie miał być reżyserem tego filmu - nie da się ukryć, że wyzwanie trochę go przerosło. Cóż, przynajmniej zebrał doświadczenie, które zaowocowało o kilka lat późniejszym (i genialnym) <i>Keomą</i>.<br />
Johnny Hamlet jest weteranem wojny secesyjnej. Wylizuje się z odniesionych ran (bardziej na duchu niż ciele) podróżując z trupą wędrownych aktorów. Pewnej nocy ma sen, w którym jego ojciec oznajmia mu, że został zamordowany. Johnny wraca więc w rodzinne strony, gdzie okazuje się, że jego ojciec faktycznie nie żyje, matka wyszła za wuja, itd. Faktycznie jak w<i> Hamlecie</i>. Dobra, tak gdzieś od 3/4 filmu wpływ Szekspira wyraźnie maleje, bo konwencja rządzi się jednak własnymi prawami, konwencja wnosi do oryginalnej fabuły np. meksykańskich bandytów czy scenę ukrzyżowania. Ale nie tylko. Znikąd pojawia się przyjaciel Hamleta, który ratuje mu dupę w sytuacjach skrajnych, ojciec Laury (Ofelii) jest (skorumpowanym) szeryfem oskarżającym Johnnego o morderstwo córki (ale spoko, woda też jest), itd., etc., itp.<br />
Jak już wspomniałem, powaga miesza się z beką. Czasem nawet w tych samych scenach. A sceny są bardzo soczyste - dosłownie. Barwy są niezwykle intensywne. Pełne. Większość eurowesternów była dość stonowana, szara, wyblakła, bez intensywnej zieleni, żółci, czerwieni, niebieskiego - a tu mamy wszystkie kolory tęczy, są i biją po oczach. Kostiumy aktorów faktycznie bardziej przypominają kostiumy aktorów niż rzeczywiste - w sensie: prawdopodobne - ubrania - utrzymuje się wrażenie sztuczności oglądanych przebrań/rekwizytów. Spaghetti westerny często były przejaskrawione pod tym względem - wszystko było brudne, zdezelowane, bohaterowi spoceni i zmęczeni - dla porównania np. niemieckie filmy z serii <i>Winnetou</i> były momentami wręcz absurdalnie, zupełnie nierealistycznie czyste, bohaterowie wyglądali jakby swoje ubrania dopiero co zabrali ze sklepu. W omawianym przypadku, nieco niecodziennie jak na konwencję, jest czyściej i schludniej.<br />
Gra aktorska momentami wydaje się być sztucznie i niepotrzebnie przerysowana, w przypadku wplecionych momentów komediowych bywa toporna. Lokacje? Są prawdziwe perełki, jak oświetlony setkami świec cmentarz w ogromnej jaskini.<br />
Może i nie równy, ale jest to jeden z najciekawszych i najbardziej oryginalnych eurowesternów jaki powstał. Chociażby ze względu na to warto go zobaczyć.<br />
<br />
<i>Mannaja: A Man Called Blade</i>, Sergio Martino, 1977<br />
<br />
Właściwie to cholera wie, jaki ten film właściwie nosi tytuł, czy po prostu <i>Mannaja</i>, czy <i>A Man Called Blade</i>. Czy jeszcze jakoś inaczej (w PL - <i>Topór i rewolwer</i>). Przynajmniej nie ma "Django" w tytule.<br />
Absolutnie schyłkowy spag western, nakręcony w strefie klimatu umiarkowanego przypominającej momentami nieużytki za miastem gdzie piłem w czasach liceum. Wyróżnia się panującymi warunkami atmosferycznymi (dużo mgły) oraz postacią głównego bohatera, walczącego za pomocą toporka. Ponadto tytułowy bohater ma (najprawdopodobniej) najbielsze zęby na Zachodzie.<br />
Film solidnie zrobiony, ale poza tym nie wyróżniający się pod żadnym względem. Fabuła to zupełna sztampa: wyzysk robotników jak i ludności lokalnej jako takiej przez quasi-proto-faszystowskiego tyrana rządzącego miasteczkiem, samotny łowca nagród wplątany w głębszą aferę, jest wątek miłosny i wątek zdrady, nawet parę różnych, do tego w pewnym momencie wzrok głównego bohatera zostaje znacząco uszkodzony. Dużo pomysłów, dużo koncepcji wrzuconych do jednego worka. Mieszanka sprawna, ale momentami bez wyrazu i średnio strawna.<br />
Warto zobaczyć, żeby przekonać się jak gatunek się wyczerpywał.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-89483851407456333632016-01-31T16:23:00.002+01:002016-01-31T16:23:46.053+01:00Upływający czas #55Z okazji nadchodzących Świą...<br />
<br />
A nie, moment. <br />
<br />
Dobra, to w takim razie mam nadzieję, że bawiliście się przednio, niezależnie od tego co, gdzie i kiedy świętowaliście. <br />
<br />
<br />
Nigdy nie lubiłem klecić podsumowań rocznych, tym bardziej, że raczej nie jestem z niczym na bieżąco.<br />
<br />
<br />
Dawno tu nie zaglądałem, ale - będę szczery - po prostu mi się nie chce prowadzić bloga, jest tyle ciekawszych rzeczy do roboty po powrocie z roboty lub i w dni wolne. Czasem nawet stężenie pyłów PM10 i PM2,5 spadnie poniżej 1200% normy i można wtedy zaryzykować krótki spacer wokół bloku.<br />
<br />
Zacząłem klecić opowiadania z myślą o zbiorze opowiadań. Na razie jest ich 2,5. Biorąc pod uwagę mój rozlazły i dość przypadkowy tryb pracy (dłubię literacko zazwyczaj tylko przez kilka przypadkowo wybranych miesięcy w roku, tzn. wtedy, kiedy czuję taką potrzebę), całość będzie gotowa za jakieś 5-10 lat. Pewnie nikt nie będzie chciał jej wydać (uderzę do 1-3 niszowych wydawnictw, przy założeniu, że będą jeszcze wtedy na rynku), więc zapewne ostatecznie trafię na jakiś ebookowy selfpublishing (chociaż i tam ostatnio nastąpiła przynajmniej jedna efektowna wywrotka), gdzie będę sprzedawał się samodzielnie za 2,50zł, tuż obok nawiedzonych grafomanów uważających się za literackich geniuszy.<br />
Dlatego najprawdopodobniej zbiór nigdy nie powstanie, a na bieżąco płodzone teksty będę rozsyłał do środowiskowych mniej lub bardziej nieprofesjonalnych pism i zinów.<br />
W gruncie rzeczy to nie chciałbym być pisarzem, bycie sporadycznym autorem wystarcza mi w zupełności. Naiwnie uważam, że moja twórczość będzie w stanie obronić się sama, praktycznie bez żadnych mechanizmów (auto)promocyjnych. Nie przysporzę sobie popularności w polskim horrorowym grajdołku tym stwierdzeniem, ale rzucę je w eter i tak: w środowisku już teraz jest zdecydowanie zbyt wielu autorów nadrabiających braki w talencie dobrym pijarem i środowiskowym fejmem.<br />
Jedyne na czym mi zależy jako autorowi to zdobyć sobie grupę czytelników z którymi byśmy się w miarę dobrze rozumieli. Reszta jest w sumie nieistotna. To miłe uczucie, jak komuś podoba się moja twórczość (w sumie reakcje czytelników nie są dla mnie aż tak ważne jak sam fakt, że zostałem gdzieś opublikowany), ale - zazwyczaj - pisząc wywalam z siebie różne różności, które akurat leżą mi na wątrobie. Przestają leżeć - dobra nasza. Komuś się to podoba - dzięki. Nie podoba się - spoko.<br />
<br />
W gruncie rzeczy trochę zmagam się z przewlekłym rozczarowaniem, przejmującym poczuciem, że wszystko wokoło to nieistotne absurdy. Mam wrażenie, jakbym cały czas był zmęczony.<br />
<br />
Dobra, dość marudzenia.<br />
<br />
<br />
Byłem w kinie na tym nowym Tarantino. Gęsty, klaustrofobiczny obraz zajeżdżający eurowesternem (przez pierwszą ~połowę) pozbawiony jednak polotu takich klasyków jak <i>The Great Silence</i> czy gęstości <span class="st"><i>Cut-Throats Nine </i>(1972), potem przechodzący w uroczą napierdalankę. </span><span class="st"><span class="st">Kwestie równouprawnienia Afroamerykanów, rasizmu, itd., pewnie budzą więcej emocji za oceanem niż u nas. </span>Estetyzacja przemocy - także psychicznej - a także iście surrealistyczna łatwość zabijania - to przynajmniej dla takiego degenerata jak ja - największe zalety filmu. Amoralność postaci - też plus. Tytuł adekwatny. Soundtrack pasowałby bardziej do poważniejszej klasyki gatunku lub horroru - ale nie jest zły. Brawo za Kurta Russela - od dnia gdy za szczeniaka obejrzałem po raz pierwszy <i>Ucieczkę z Nowego Jorku</i> bardzo lubię tego gościa.</span><br />
<br />
<br />
<span class="st">A czytać, to czytałem. Dużo czytałem.</span><br />
<br />
<span class="st">Neil Gaiman x3: <i>Drażliwe tematy</i>, <i>Dym i lustra</i>, <i>Rzeczy ulotne</i> - nowe wydania, te w twardych okładkach, z blondynką, czarnowłosą i rudą.</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">Nie ukrywam, że mając wielki szacunek do twórczości Gaimana, prawdziwego człowieka popkulturowego renesansu, odnajdującego się w najróżniejszych formach i kształtach, nigdy nie współodczuwałem z jego twórczością. Czytało się świetnie, sypał pomysłami jak z rękawa, skakał z estetyki na estetykę, od baśniowych wariacji przez nastrojowe dark fantasy po eteryczne, oniryczne horrory, do tego jeszcze trafiła się tu i ówdzie poezja - ale nie trafia on do mnie tak bardzo, jakby mógł. Najwyraźniej nadajemy na rozbieżnych częstotliwościach. Gaiman to dla mnie jeden z tych autorów, w przypadku których obcując z jego tekstami widzisz w pełni jego talent i doceniasz kunszt - a miesiąc później pamiętasz o talencie i kunszcie ale za cholery nie potrafisz przywołać wspomnień więcej niż z ~5 opowiadań z trzech zbiorów opowiadań.</span><br />
<br />
<br />
<span class="st">Star Wars:</span><br />
<br />
<span class="st"><i>Nowa Era Jedi</i>:</span><br />
<span class="st">R.A Salvatore <i>Wektor pierwszy</i></span><br />
<span class="st">Michael Stackpole <i>Mroczny przypływ I: Szturm</i></span><br />
<span class="st">Michael Stackpole <i>Mroczny przypływ II: Inwazja</i></span><br />
<span class="st">James Luceno <i>Agenci Chaosu I: Próba bohatera</i></span><br />
<span class="st">James Luceno<i> Agenci Chaosu II: Zmierzch Jedi</i></span><br />
<span class="st">Kathy Tyers <i>Punkt równowagi</i></span><br />
<span class="st">Greg Keyes <i>Ostrze zwycięstwa I: Podbój</i></span><br />
<span class="st">Greg Keyes <i>Ostrze zwycięstwa II: Odrodzenie</i></span><br />
<span class="st">Troy Denning <i>Gwiazda po gwieździe</i></span><br />
<span class="st">Elaine Cunningham <i>Mroczna podróż</i></span><br />
<span class="st">Aaron Allston<i> Linie wroga I: Powrót Rebelii</i></span><br />
<span class="st">Aaron Allston <i>Linie wroga II: Twierdza Rebelii</i></span><br />
<span class="st">Matthew Stover <i>Zdrajca</i></span><br />
<span class="st">Walter Jon Williams <i>Szlak przeznaczenia</i></span><br />
<span class="st">Sean Williams, Shane Dix <i>Heretyk Mocy I: Ruiny Imperium</i></span><br /><span class="st">Sean Williams, Shane Dix <i>Heretyk Mocy II: Uchodźca</i></span><br /><span class="st">Sean Williams, Shane Dix <i>Heretyk Mocy III: Spotkanie po latach</i></span><br />
<span class="st">Greg Keyes <i>Ostatnie proroctwo</i></span><br />
<span class="st">James Luceno <i>Jednocząca moc</i></span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">Trylogia <i>Mroczne Gniazdo</i>:</span><br />
<span class="st">Troy Denning <i>Mroczne Gniazdo I: Władca Dwumyślnych</i></span><br />
<span class="st">Troy Denning <i>Mroczne Gniazdo II: Niewidzialna królowa</i></span><br />
<span class="st">Troy Denning <i>Mroczne Gniazdo III: Wojna rojów</i></span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st"><i>Dziedzictwo Mocy</i>:</span><br />
<span class="st">Aaron Allston <i>Zdrada</i></span><br />
<span class="st">Karen </span><span class="st"><span class="st">Traviss </span> <i>Braterstwo krwi</i></span><br />
<span class="st">Troy Denning<i> Nawałnica</i></span><br />
<span class="st">Aaron Allston <i>Wygnanie</i></span><br /><span class="st">Karen </span><span class="st"><span class="st">Traviss <i>Poświęcenie</i></span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Troy Denning <i>Piekło</i></span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Aaron Allston <i>Furia</i></span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Karen Traviss <i>Objawienie</i></span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Troy Denning <i>Niezwyciężony</i></span></span><br />
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st">Przed <i>Przeznaczeniem Jedi</i>:</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Paul S. Kemp <i>Rozdroża czasu</i></span></span><br />
<br />
<span class="st"><span class="st">Aaaaa także z drugiej strony osi czasu:</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Drew Karpyshyn <i>Droga zagłady</i></span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Drew Karpyshyn <i>Zasada dwóch</i></span></span><br /><span class="st"><span class="st">Drew Karpyshyn <i>Dynastia zła</i></span></span><br />
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st">Ok, część z Was pewnie o tym nie wiedziała, ale jestem wielkim fanem Star Wars. Może nie aż takim jak np. pewien mój dobry przyjaciel będący wyznawcą religii Jedi, ale jednak. Poza tym nie mam wiernopoddańczego stosunku do starego kanonu zwanego Expanded Universe.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Nie zamierzam pisać tutaj wprowadzenia do Expanded Universe, czyli wykraczającego poza filmy uniwersum Star Wars, które zaczęło się formalnie w 1978 roku (przynajmniej tę datę się podaje najczęściej) i które zabił Disney (kogo chcemy oszukać - zabił je sam George Lucas sprzedając markę Disney'owi) tworząc od podstaw własne kontynuacje <i>Powrotu Jedi</i>, ponieważ można by o tym pisać całe eseje, w których i tak nie dojdzie się do żadnych konstruktywnych wniosków. Wszystko przed Disney'em aktualnie wrzucono do nowej pod-marki Legends, kto wie, czy i kiedy stare uniwersum będzie jeszcze kontynuowane.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Fakt faktem, cała rzesza autorów książek, komiksów, seriali, gier komputerowych wzniosła na przestrzeni ~40 lat ocean historii, postaci, wątków. Bądźmy szczerzy - żadnych geniuszy literackich tam nie było (wyróżniali się co najwyżej bardzo sprawni rzemieślnicy jak Timothy Zahn), za to swoją przystań znaleźli tam autorzy-wyrobnicy znani z pisania książek w nieswoich uniwersach (<i>Dungeons & Dragons</i>/gry starego, dobrego<i> Black Isle</i>, <i>Mass Effect</i>, gry <i>Blizzarda</i>, itd., itp., etc.).</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Powiedzmy sobie szczerze: nawet najlepsze książki ze Star Wars Expanded Universe (żadna z wyżej wymienionych nie zalicza się moim zdaniem do tych najlepszych, może poza sympatyczną Trylogia Bane'a i <i>Zdrajcą</i>, pozycją bardzo różną od przygodowo-sensacyjnej bieda-psychologizującej starwarsowej typówki) to pieprzone czytadła (tak, nawet legendarna trylogia Thrawna to czytadła - ok psychofani, czekam na groźby karalne), do tego polski wydawca książek Star Wars z czasów przed Disney'em - Amber - dołożył swoje trzy grosze do niskiej jakości całości - albo styl wszystkich autorów jest praktycznie identyczny, albo tłumacze wyrównywali indywidualne cechy wszystkich autorów, do tego nie raz i nie dwa robili to wyjątkowo topornie i niechlujnie. Nie miałem jeszcze przyjemności z pozycjami z nowego kanonu wydawanego przez Uroborosa (czy jakoś tak, nie chce mi się teraz góglać za poprawną nazwą, leniwy jestem i nie lubię się rozpraszać w czasie pisania).</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Z jednej strony szkoda mi Expanded Universe jako takiego, Star Wars bez Thrawna, Mary Jade, Jacena i Jainy Solo to nie to samo, z drugiej strony trzeba przyznać szczerze, że przez cały okres rozwoju uniwersum wykwitło w nim mnóstwo bzdur, historii złych, nieprzemyślanych, a stabilność i wewnętrzna spójność uniwersum nieraz sprawiała wrażenie pospinanej agrafkami (vivat wszystkie retcony i wrzucanie na siłę do późniejszych książek/komiksów postaci/miejsc/aluzji do historii sprzed lat, żeby tylko były, skoro już je ktoś kiedyś wymyślił). Do tego - przynajmniej mnie - denerwowało zrobienie z całego uniwersum sitcomu o przygodach rodzin Skywalkerów i Solo - ok, poza czasami Starej Republiki i wcześniejszymi, a także generalnie przed Mrocznym Widmem. Ale przynajmniej mnie to nudziło - kolejni autorzy daliby se w końcu spokój, wymyślili kogoś nowego. Tymczasem w ostatniej, niewydanej w PL książce z EU Han Solo ma już koło 80-tki. Bez kitu, dajcie im odpocząć.</span></span><br />
<br />
<span class="st"><span class="st"><i>Nowa Era Jedi</i> moim zdaniem była wielką niewykorzystaną szansą - na przewietrzenie uniwersum. Inwazja obcych istot z obcej galaktyki, niewidocznych w Mocy, mających do tego żywe organizmy za broń, statki i przedmioty codziennego użytku to samograj. W końcu coś nowego w stosunku do po raz n-ty odnawianych Imperiów lub wyciągania z dupy kolejnych chętnych na odrodzenie Imperium lub utworzenie własnego. Myślałem, że będzie to nowe rozdanie - i poniekąd było, ale nie do końca. Niby galaktyka została zmieniona nie do poznania, całe planety zostały nieodwracalnie (ok, nie przesadzajmy z tą nieodwracalnością) zmienione, przynajmniej kilka populacji planet zostało całkowicie wymordowanych, porządek polityczny wywrócono kilkakrotnie, bardzo rozwinięto wielu bohaterów, także starych i dobrze znanych, a mimo tego nie zrobiono czegoś, o co aż by się prosiło - nie zakończono z hukiem życia wielu postaci z wcześniejszych książek, nie rozwalono w pył planet, gdzie wcześniejsi autorzy narobili jakiś głupot, nie wyczyszczono nadmiaru wątków, historii, opowieści. Aż się o tak radykalny krok prosiło. Jednym eventem można było przewietrzyć zaduch zbierający się w uniwersum. Poza przygotowaniem gruntu pod przyszłe serie, jedyne w czym namieszano, to w powszechnie uznanym rozumieniu Mocy - tylko po to, by w kolejnej dużej serii, czyli <i>Dziedzictwie Mocy</i>, w sporej części wycofać się ze zmian (SPOILER - Vergere w <i>NEJ</i> sprawiała wrażenie znacznie bardziej niejednoznacznej postaci niż w <i>DM</i>, gdzie okazało się, że była po prostu Sithem nie przyznającym się do bycia Sithem). Ok, w<i> NEJ </i>ginie też jedna postać znana z filmów - co wpływa na wszystkie pozostałe - brawa za odwagę i próbę pokazania starych bohaterów jako steranych życiem i targanych wątpliwościami. To się udało. </span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Sama historia ciągnąca się przez 19 książek obfituje w zwroty akcji, cliffhangery, widzimy z jak ekstremalnymi sytuacjami zderzają się bohaterowie, jak w zetknięciu się z nimi pękają im światopoglądy i kręgosłupy moralne. Motyw zderzenia się z obcą, nieznaną technologią jest dobry, ale zaprezentowany nierówno - po początkowych zupełnych klęskach Nowej Republice udaje się zadziwiająco szybko nawiązywać z Yuuzhan Vongami walkę jak równy z równym.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Interesująco opisano też postępującą przemianę samych najeźdźców, zderzenie się ich fanatyzmu, kultury skupionej na adorowaniu bólu, społeczeństwa kastowego z wszystkim co dla nich obce i niepojęte. Jasne, nie są to fachowe, naukowe analizy, ale nie jest to też zupełna amatorszczyzna.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Na tle historii jako całości wyróżnia się <i>Zdrajca </i>- teatr jednego aktora, historia o poświęceniu, rozpadzie i stworzeniu się na nowo.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Ktoś czegoś nie dopilnował (polski wydawca), w jednej z książek pewne nazwy/ksywy są tłumaczone inaczej niż w pozostałych. Ktoś czegoś nie dopilnował (autorzy oryginalni) - wychwyciłem kilka nieścisłości między poszczególnymi pozycjami. Chociaż przy takich rozmiarach projektu jak i rozmiarach całego uniwersum, to i tak tych nieścisłości było bardzo mało.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st"><i>Mroczne Gniazdo</i> przynosi kilka interesujących szczegółów (sięgających nieraz i do czasów sprzed <i>Nowej Nadziei</i>), rozwija pewien motyw poboczny z <i>NEJ</i>, poza tym jest dość daremną historią, zapychaczem miejsca, by zrobić coś z tym motywem pobocznym.</span></span><br />
<br />
<span class="st"><span class="st">A <i>Dziedzictwo Mocy</i>? Ha, z jednej strony mamy zrzynkę z historii Vadera w wykonaniu - SPOILER - jego wnuka, z drugiej fantastyczny obraz rozpadającej się rzeczywistości politycznej Galaktycznego Sojuszu (powstałego na gruzach skorumpowanej Nowej Republiki w <i>NEJ</i>), gdzie niedawni (lub bardzo dawni) przyjaciele stają po przeciwnych stronach barykady (przejściowo np. Han i Leia vs. Luke i jego Nowy Zakon Jedi, po czym wszyscy vs. Darth Caedus). W finale pojawia się kolejna stara, dobra znajoma sprzed wielu, wielu lat. Swoje pięć minut ma też Boba Fett - poznajemy tragiczną historię jego żony, córki i wnuczki, a on sam staje się w pewnym momencie wręcz sympatyczny. Co jeszcze? Widać wyraźnie, że nasi bohaterowie się starzeją. Potwierdzony zostaje fakt, że niezależnie od siły charakteru i dobrych intencji nie da się być dobrym Sithem (ok, przedstawiono jeden niejednoznaczny przypadek potwierdzający regułę). Kolejni znani i lubiani bohaterowie (wprowadzeni już w książkach) giną. Generalnie - dużo się dzieje, ciekawie się dzieje. Jeszcze bardziej niż w <i>NEJ</i> zatarty zostaje podział na dobrych i złych. Całość jest jeszcze bardziej mroczna niż dosyć posępny<i> NEJ</i> (jak na standardy Star Wars oczywiście).</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Co po <i>Dziedzictwie</i>? Mam kolejne książki, w tym całą następną dużą serię - <i>Przeznaczenie Jedi</i>. Przed serią jest kilka mniejszych historii wprowadzających do niej - <i>Rozdroża czasu</i> oscylują wokół postaci z dalszych szeregów, w końcu mamy coś innego niż 2137 odcinek serialu "Skywalkerowie i Solo ratują galaktykę", motyw z przeskokiem w czasie (bagatela 5000 lat) ciekawy, tak samo jak zaprezentowane efektowne i popełnione z premedytacją przejście na ciemną stronę. Zobaczymy, co będzie dalej. Niestety, upchnięto w jedną książkę trochę zbyt wiele wątków. Znów mamy charakterystyczne starwarsowe deus ex machina, gdy rzeczy się po prostu cudownie dzieją, wszystko dokładnie wtedy i w taki sposób, żeby wyszło w miarę dobrze.</span></span><br />
<br />
<span class="st"><span class="st">Adnotacja na marginesie - całe uniwersum Star Wars zawiera milion przykładów (i argumentów) przeciwko wolnej woli. Ciekawe, czy ktoś kiedyś podjął się głębszej analizy tego wątku. Poczytałbym.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st">Trylogia Bane'a zaś to antyczna historia uniwersum. Epicka opowieść (kojarząca się momentami nie tyle ze Star Wars co Conanem Barbarzyńcą - starożytne ruiny, pradawne artefakty, mrożące krew w żyłach tajemnice czekające na odkrycie) o - nazwijmy to - reformie Sithów dokonanej przez Dartha Bane'a. Zły bohater został pokazany całkiem obiektywnie - bez oceniania i tkliwego moralizatorstwa. Pedantyczni fani notujący skrzętnie techniki i umiejętności użytkowników Mocy dopiszą do swoich list sporo elektryzujących nowinek (przeczytałbym historie o Jeszcze Bardziej Super-Duper-Zamierzchłych Czasach, kiedy Sithowie potrafili za pomocą Mocy zmieniać gwiazdy w supernowe). </span></span><span class="st"><span class="st">Karpyshyn potwierdził, że jest jednym z tych lepszych starwarsowych wyrobników, w mojej opinii leży półkę wyżej np. od takiej Elaine Cunningham.</span></span><br />
<br />
<span class="st"><span class="st">Na zakończenie mógłbym się zastanowić, dlaczego spędziłem tyle czasu (i jeszcze trochę czasu na to zmarnuje) na czytanie tych odpowiedników harlequinów dla young adults i wiecznych dzieciaków - odpowiedź jest całkiem prosta - zapewne dlatego, że mimo wszystkich wad tych czytadeł, mimo ich bijącej po oczach czytadłowatości, pochłaniam je z prędkością światła, nie mogąc doczekać się na to, co wydarzy się w kolejnym tomie. Na tym chyba polega magia Star Wars - człowiek doskonale wie, że to badziew, a jednak znajduje autentyczną przyjemność w obcowaniu z nim. A może to tylko twórcze wykorzystanie sprawdzonych motywów, epickość i patos zderzone z heroicznymi zmaganiami potężnych bohaterów z własnymi słabościami i potężnymi przeciwnikami zewnętrznymi - baśniowość po przejściach - czyli coś, co - znów - stawia Star Wars koło Conana Barbarzyńcy niż koło klasyków zaangażowanej hard s-f poruszającej Ważkie Problemy. I dobrze.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st">Paolo Bacigalupi <i>Wodny nóż</i></span></span><br />
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st">Serio ta książka trafiła do <i>Uczty Wyobraźni</i>? Jakoś głupio postawić mi ją na półce obok <i>Tonącej dziewczyny</i>, <i>Ciemnego Edenu</i> czy <i>Diaspory</i>. Nie zrozumcie mnie źle - worldbuilding jest wspaniały. Autor odwalił kawał dobrej roboty. Świat jest przedstawiony dosyć naturalistycznie i bezpretensjonalnie, dobro i zło to martwe etykietki, aluzje do faktycznych zjawisk społecznych, religijnych i trendów kulturalnych robią wrażenie, tak samo jak okopanie się autora w obecnym poziomie technologii i trendów w mediach społecznościowych, ale w gruncie rzeczy jest to <i>tylko</i> bardzo dobrze napisana opowieść sensacyjno-przygodowa. Nic aż tak przełomowego. Albo czegoś nie wychwyciłem. Zaprojektowana kunsztownie i przekonywająco wizja rozpadających się Stanów Zjednoczonych dotkniętych pustynnieniem i brakiem dostępu do wody jest całkiem przekonywująca ale w gruncie rzeczy mało odkrywcza. Namysł nad dokonującym się klimatycznym rozpierdzielem w skali planetarnej to też nic nowego, podobnie jak wizja zamkniętych i dobrze strzeżonych miast-enklaw dla bogaczy.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st">Marek Grzywacz <i>Bogini z nożem w dłoni</i></span></span><br />
<br />
<span class="st"><span class="st">Całkiem przyjemna nowelka. Udana krytyka zorganizowanych systemów religijnych. Niezła krytyka zamkniętych osiedli dla samozwańczej, nowobogackiej elity (przynajmniej tak to odebrałem, jeśli autor miał to też na myśli, to przyklaskuję). Świeży pomysł. Ładna okładka.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">Dobra rzecz, aaaaale mówiąc szczerze, biorąc pod uwagę całą znaną mi twórczość Autora, to ma on w swoim dorobku rzeczy krótsze a lepsze. </span></span><br />
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st">Karolina "Mangusta" Kaczkowska, Tomasz "MordumX" Siwiec<i> Liturgia plugastwa</i></span></span><br />
<span class="st"><span class="st"><br /></span></span>
<span class="st"><span class="st">No, flaczki podano do stołu. Chociaż paradoksalnie nie we flakach tkwi siła tego małego splitu opowiadań dwojga autorów, lecz w poruszanych kwestiach. Najsilniej oddziałujące na czytelnika teksty - a w każdym razie na mnie - <i>Bestie</i>, <i>Słit focie</i>, <i>Otworek</i> - albo są rzeźnią w stopniu symbolicznym, albo mogłyby w ogóle nie epatować brutalną przemocą, a i tak by się broniły jako horror ekstremalny (<i>Bestie</i>). Poza tym mamy po równo tekstów wesołych i refleksyjnych, eksploatujących </span></span><span class="st"><span class="st"><span class="st"><span class="st">zarówno </span></span> sprawdzone motywy gatunku, jak i to, co leży autorom na wątrobie.</span></span><br />
<span class="st"><span class="st">W swojej niezbyt rozpowszechnionej i niezbyt rozbudowanej niszy literackiego gore bardzo mocna pozycja. Świadectwo ciągłego rozwoju środowiska.</span></span>Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-39089966660672592442015-12-19T20:17:00.002+01:002015-12-19T20:17:44.318+01:00Upływający czas #54W ciągu ostatniego czasu, a dokładniej kilku miesięcy, miałem niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w dwóch koncertach black metalowych w stołecznym królewskim. W związku z tym samo nasunęło mi się pewne spostrzeżenie, która od zawsze mnie zastanawiało (no dobra, dawno temu, gdy w liceum chodziłem nawet latem w długim czarnym płaszczu, glanach i koszulce Burzum, a raz musiałem salwować się po zajęciach ucieczką przed przeważającymi siłami fanów Mayhem, nie zajmowały mnie takie szczegóły, liczył się ekstremizm jako taki). Mianowicie, w jaki sposób niektórzy uczestnicy mogą łączyć dowolne poglądy będące w ich mniemaniu programem pozytywnym z radosnym podrygiwaniem do muzyki z tekstami o jednoznacznie nihilistycznym przekazie. Ta sama nieścisłość, rozdarcie między chęcią obrony jakiś - subiektywnych rzecz jasna - wartości a zupełną negacją świata, życia, człowieka, itd. zawsze zastanawiało mnie w przekazie części wykonawców - no bo gdzie biała rasa, czternaście słów, tak czy inaczej rozumiana cywilizacja europejska, itd., itp., a gdzie śmierć ludzkości, gwałty na niemowlakach i rozpasane orgie ku czci Rogatego/rozmycie się w wiecznej ciemności/itp. Mimo mojego własnego stosunku do omawianego zjawiska, ns skini na koncertach black metalowych mi nie przeszkadzają - kim ja jestem, żeby mówić komukolwiek na jakie koncerty ma przychodzić. Za to niezwykle denerwuje mnie nowsze zjawisko - obecność, poza kucami i łysolami, hipsterów. Stojąc obok któregoś z nich, typa częściej patrzącego w ekran smartfona
niż spoglądającego na scenę, po niedługim czasie miałem ochotę mu
przyjebać. Koncert black metalowy to miejsce, gdzie można łatwo zostać oblanym piwem, łatwo zgubić telefon, w skrajnym przypadku można dostać po ryju, przypadkiem lub niezupełnie przypadkiem, czasem nawet od muzyków, aż dziw bierze, że ktokolwiek może tego nie rozumieć, ba, może mieć z tym problem.<br />
O ile sam wolę Mgłę na słuchawkach w czasie spaceru przez wymarłe dzielnice postindustrialne, to warto było machać łbem w tłumie. Bardzo spoczko było też zobaczyć Mikko Aspę na żywo. Czytając teksty Clandestine Blaze czasem nie sposób nie zazgrzytać zębami (przykład rozdarcia o którym wspomniałem wyżej), ale gość jest legendą i nikt tego nie zaneguje.<br />
No ale niech tam, grunt, że ja się dobrze bawiłem, zarówno w Zaścianku na Blaze of Perdition (koncertowy wokalista dał radę jak najbardziej, zagrali też <i>Królestwo Twoje</i>, więc już w ogóle) jak i w Rotundzie na Mgle.<br />
<br />
<br />
18.12 miałem okazję być w kinie (studyjnym, ale dało radę, wbrew pozorom nie potrzeba było 3D [z moim astygmatyzmem i tak kiepsko się filmy w 3D ogląda] i ekranu o przekątnej równej długości boiska piłkarskiego by cieszyć się filmem) na nowych Gwiezdnych Wojnach. Mam mieszane uczucia, ale zawiodłem się pozytywnie - nie było to takie gówno jak myślałem, że będzie. Byłem pewien, że po emisji spokojnie będę mógł napisać opinię jednozdaniową w stylu: <i>ekranizacja Trylogii Thrawna byłaby dużo lepszym pomysłem</i>, tymczasem mimo całej wtórności, fabularnych absurdów, itd., mamy całkiem dobry, szalenie efektowny, trzymający w napięciu i, na szczęście, długi film.<br />
Co jest wtórne? Sam zarys fabuły. Mamy powieloną po raz kolejny historię o prostaczku z pustynnego wypizdowa, który to prostaczek dzięki serii absurdalnych zbiegów okoliczności staje się postacią kluczową w toczącej się wojnie dobra ze złem (płeć prostaczka nie ma tu znaczenia). Jednym z liderów tych złych jest sekciarz w czarnej masce, ponad to oczywiście dysponują oni superbronią zdolną niszczyć całe planety. Następuje heroiczny atak dobrych na złych, gdy źli dowiadują się o lokalizacji ukrytej bazy tych dobrych. Przy ciężkich stratach udaje się dobrym rozpirzyć superbroń złych, główny zły ma dostać ochrzan od głównego jeszcze gorszego. Do tego w tle opowieści mamy ukrywającego się w jeszcze bardziej zapyziałym wypizdowie niż przedstawionym na początku filmu steranego życiem mędrca, nasz prostaczek ma zadatki na sekciarza, główny zły jest skoligacony z dobrymi, itd.<br />
W sumie na tym samym pomyśle (z różnym rozłożeniem akcentów) opierała się fabuła zarówno <i>Mrocznego widma</i>, jak i<i> Nowej nadziei</i>, w <i>Przebudzeniu Mocy</i> na pewno ciekawym novum jest lekki cliffhanger na zakończenie i bardzo niejednoznaczne, chaotyczne i jakby nieprzekonane zło jednego ze złych. Uśmiercenie jednego ze starych bohaterów, chociaż spodziewałem się czegoś takiego (nie ogarniałem na bieżąco pojawiających się spoilerów), mimo wszystko było dość zaskakujące. Zaskakujące było też, że nikt nie stracił ręki, bo to już chyba świecka tradycja serii. Wreszcie nieco zaskakująca była możliwość zobaczenia szturmowców w czasie akcji pacyfikacyjnej - mam wrażenie, że bieżąca trylogia będzie trochę mroczniejsza od poprzednich części. Zaskoczyło mnie to podwójnie - że Disney coś takiego pokazał.<br />
Oczywiście, biorąc pod uwagę samą historię jako taką, to niezależnie od tego, co wydarzy się w kolejnych epizodach, ekranizacja Trylogii Thrawna byłaby dużo lepszym pomysłem. Nie jestem przy tym ortodoksyjnym fanem Expanded Universe - było (hmm, jest) ono tworem przerośniętym, pełnym faktycznie złych i niepotrzebnych historii, zaciemniających obraz uniwersum i niepotrzebnie mnożących wątki, postaci poboczne, historie bohaterów filmowych, których życiorysami można by obdzielić dodatkowo kilkanaście innych osób, itd. Po prostu uważam, że wywalenie uniwersum jako takiego (<i>Legends</i> - proszę was, kto poza największymi [i najstarszymi] fanatykami sięgnie po pozycje rozmijające się z kolejnymi filmami), było czymś zupełnie niepotrzebnym i szkodliwym, wśród wszystkich tytułów wydanych pod szyldem Star Wars trafiały się prawdziwe perełki. Jak np. Tryloga Thrawna.<br />
BTW księżniczka Leia jest moją ulubioną księżniczką Disneya.<br />
<br />
<br />
J.G. Ballard <i>Wyspa</i><br />
<br />
Heh, sam chciałem kiedyś napisać coś podobnego. Historię o gościu uwięzionym w urywku świata, faktycznej wyspie, pomiędzy ruchliwymi drogami, na oceanie ciągłego ruchu. Nawet napisałem (<a href="https://niedobreliterki.wordpress.com/2014/04/24/powtorne-przyjscie-by-karol-zdechlik/" target="_blank"><i>Powtórne przyjście</i></a>), tyle, że to, co ostatecznie mi wyszło, różni się znacznie od tego, co zamierzałem napisać na samym początku.<br />
Historia opowiedziana przez Ballarda jest całkiem prosta. Główny bohater ma wszystko, co jest mu potrzebne do całkiem przyjemnej egzystencji. Składają się na to: drogi samochód, dobra luksusowe, lukratywna posada, rodzina i kochanka. Pewnego dnia wypada z trasy, z drogi szybkiego ruchu. Ląduje w opuszczonym, zabiedzonym Nigdzie otoczonym ciągami dróg prowadzących do metropolii. Usiłuje wydostać się z wyspy, jednak nie udaje mu się to - zostaje potrącony. Nikt nie zatrzymuje się by go podwieźć do cywilizacji.<br />
Bez pożywienia i bez wody, bez środków do życia, ranny i z gorączką, w otoczeniu rdzewiejących wraków, bujnie rosnącej trawy i szczątków fundamentów dawnego osiedla musi radzić sobie sam, nie będąc do tego nijak przygotowanym. Na dodatek niedługo potem okazuje się, że wyspa nie jest bezludna, a jej mieszkańcy mają swoje powody, by zatrzymać na niej rozbitka. Rozbitek podejmuje jednak z nimi grę...<br />
Ballard w surrealistyczny i przejaskrawiony sposób ukazuje egzystencjalną pustkę życia w naszej zwariowanej ponowoczesności. Jego wizja wcale się nie zestarzała, wraz z postępującym wyorbitowywaniem relacji międzyludzkich w nierzeczywistość, zapośredniczaniem coraz szerszych dziedzin życia przez usługi, jest coraz bardziej i bardziej aktualna. Książka pochodzi co prawda sprzed ery telefonów komórkowych i smartfonów, ale można przyjąć, że na wyspie po prostu nie ma zasięgu. Wcale nie trzeba rozbić się gdzieś za siedmioma górami, za siedmioma lasami, by trafić na nieprzyjazne człowiekowi odludzie. W ramach naszego uporządkowanego świata rozwijają się bujnie takie enklawy, obszary przegrane, zapomniane, wykorzystane przez aktualną formę globalnego systemu kapitalistycznego, przeżute i wydalone, zamieszkiwane przez również przeżutych i wydalonych wyrzutków. Może to być wyspa między ruchliwymi drogami, jak i wymierające osiedle czy całe małe miasto. Autor pokazuje też jak pretekstowe i złudne są wszystkie stałości naszego uporządkowanego świata. Jak niewiele potrzeba, by z człowieka wyszło zwierze kierujące się pierwotnymi instynktami, rządzą przetrwania i dominacji w stadzie. Jak niewiele też potrzeba, by znaleźć swój własny, subiektywny sens w miejscach, o których nawet by się nie pomyślało, że mogą go nam ofiarować.<br />
<br />
<br />
J.G. Ballard <i>Wieżowiec</i><br />
<br />
Ha, ekranizacja już wkrótce.<br />
Jedna z bardziej surrealistycznych książek Ballarda. Opowieść o ogromnym, 40-piętrowym wieżowcu, ultra-nowoczesnym, pełnym usług dodatkowych i wszelkich udogodnień (baseny, siłownie, fryzjer, nawet szkoła, ogrody, itd.), którego mieszkańców ogarnia postępujące szaleństwo, rozpad wartości, uwiąd norm kulturowych i relacji międzyludzkich, następuje powrót do barbarzyństwa. Na opustoszałych piętrach kształtuje się podział klasowy, następnie postępuje rozpad na plemiona i klany, by ostatecznie każdy z mieszkańców, który przeżył wystarczająco długo, mógł zaakceptować swój wcześniejszy świat, chcieć wrócić do poprzedniego życia, lecz traktować je jako utkane z konstruktów nie mających żadnej głębszej treści. Widzimy uwiąd wartości spowodowany dobrobytem, nasyceniem i przepełnieniem, jednak do pewnego stopnia dość nietzscheański/stirnerowski w swoim zarysie. Upadają stare wartości, przygniecione ogromem wieżowca, nie kształtują się nowe - bo skąd mogłyby same z siebie się ukształtować, z bezmyślnej negacji nigdy nie wyjdzie nic budującego. Dlatego po pierwszym buncie, obróceniem w niwecz dobrodziejstw cywilizacji, nastaniem walk plemiennych w wieżowcu, gwałtów, napadów, rozbojów, morderstw, walką o zasoby i kobiety, nawet próby osiągnięcia czegoś w rodzaju chwały wojownika, nadchodzi stagnacja, a na końcu rodzaj mrocznego objawienia, gdy jeden z ostatnich żywych mieszkańców, żyjący z własną siostrą, dochodzi do wniosku, nad szczątkami psa pieczonego na balkonie, że wszystko wróciło do normy i że może warto by wrócić do pracy. Wolny od złudzeń, którymi karmił się wcześniej, postanawia też uzależnić od morfiny swoją siostrę-kochankę i przypadkową kobietę, która własną krwią karmiła swojego kota.<br />
Właśnie, wraz z rozpadem świata wartości, zastępowanym przez wtórne barbarzyństwo i kult siły, plaga usterek technicznych dotknęła wieżowiec jako taki. Początkowe problemy z prądem i wodą przybrały postać epidemii, ogromny moloch został wkrótce pozbawiony dostępu do dóbr pierwszej potrzeby, mieszkańcy przestali chodzić do pracy, blok i okolica zatonęła w śmieciach i innych odpadkach. Rozkład dokonywał się na dwóch płaszczyznach jednocześnie - moralnej i technologicznej, obie zostały ze sobą sprzęgnięte wygodą, katastrofa jednej pociągnęła katastrofę drugiej.<br />
Być może w tej metaforze społeczeństwa Ballard chciał też odwołać się do napięć klasowych - wieżowiec wyraźnie podzielił się na strefy analogiczne do (nieco uproszczonej, bo trzyczęściowej) drabiny społecznej. W penthousie na dachu mieszkał architekt budynku, uważający się od pewnego momentu za jego władcę, ułomny demiurg, którego przerosło własne dzieło, i który ostatecznie został pokonany przez własne stworzenie, jeśli za jego stworzenie uznamy też warunki umożliwiające spontaniczny powrót do barbarzyństwa, rozpad uwarunkowań i efektowny oraz destrukcyjny zarazem powrót wypartego. Bardzo wymowne jest przedstawienie pewnego ginekologa (również z najwyższej warstwy) - wraz z grupką kobiet porozumiewali się ze sobą za pomocą symulacji nagrywanych przez niego w czasie jego kariery lekarskiej i odtwarzanych wciąż i wciąż odgłosów rodzących kobiet. Ani chybi chyba miał to być rodzaj tęsknoty za rytuałem przejścia, inicjacją do czegoś nowego, innego, rytuał narodzenia na nowo w świecie, gdzie rozpadła się stara forma bytu, a nowa nie zamanifestowała się jeszcze.<br />
<i>Wieżowiec</i> to rewelacyjna książka, ale nie wolno traktować jej jako zwyczajnej fikcji spekulatywnej, bo pod względem ciągów przyczynowo-skutkowych, wewnętrznej spoistości świata przedstawionego, itd., dzieło Ballarda jest wyjątkowo dziurawe, niespójne, nieprawdopodobne. Jeśli uznamy ją zaś za surrealistyczną metaforę otaczającej nas rzeczywistości, za rodzaj przypowieści, wtedy można docenić jej wielkość. Mam nadzieję, że nadchodząca ekranizacja uchwyci jej ducha.<br />
<br />
<br />
Karol Mitka <i>Robiłem to z żywym trupem</i><br />
<br />
Kolejna pozycja wydana przez niestrudzonego Tomka Siwca i jego Horror Masakrę.<br />
Ok, jako iż jesteśmy w swoim gronie, przyznajmy szczerze - wartości literackich tutaj nie ma za grosz, drugiego dna również, autor szokuje dla samej przyjemności płynącej z szokowania. Do tego bardzo, ale to bardzo przydałaby się bardziej wnikliwa edycja i korekta. A mimo to świetnie się bawiłem czytając tę nowelkę, rechocząc z rzeczy, które przypadkowego czytelnika przyprawiłyby o wymioty (zakładając, że po książeczkę o takim tytule sięgnąłby ktokolwiek przypadkowy, wątpię). Świetnie się bawiłem także dlatego, że autor nie próbuje nawet udawać, że chodzi mu o coś innego niż o możliwość opisania serii scen seksu analnego, oralnego, itd., z zombie, przy zupełnie pretekstowej i w gruncie rzeczy mało istotnej fabule. Nie zawiodłem się, czekam na kolejne dziełko autora. Rozrywka dla zwyroli dostarczona przez zwyrola. Zółwik, ziomuś.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-72083166565066436132015-12-19T10:37:00.003+01:002015-12-19T10:37:54.492+01:00"Zęby"Nie tylko sny są inspirujące, sny napędzane nerwicą lękową są jeszcze bardziej inspirujące. Bardzo poczciwy szort mojego autorstwa wylądował dziś na niedobrych literkach, o, <a href="https://niedobreliterki.wordpress.com/2015/12/19/zeby-by-karol-zdechlik/" target="_blank">tutaj</a>.<br />
<br />
Za grafikę odpowiada Tomek Woźniak, najlepiej.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-33433711242171819072015-12-14T22:06:00.001+01:002015-12-14T22:09:16.954+01:00Thomas Ligotti x3 i LovecraftThomas Ligotti "Songs of Dead Dreamer and Grimscribe" <br />
<br />
Nie potrzebowałem wiele czasu by stać się zdeklarowanym fanem twórczości Ligottiego. W sumie wystarczyło tylko <a href="http://okurdejakiadresbloganojaniemoge.blogspot.com/2014/12/thomas-ligotti-teatro-grottesco.html" target="_blank"><i>Teatro Grottesco</i></a>
+ rozsiane tu i ówdzie wywiady z autorem, z których wynika, że w jakimś
stopniu pokrywają nam się backgroundy (też kiedyś byłem wierzącym
katolikiem, też do tej pory miewam flashbacki lęków związanych z
religią). Ligotii ujął mnie poza tym szczerością przekazu i otaczającym
go nimbem tajemnicy - zdaje się, że zupełnie go nie obchodzi promocja
własnej twórczości, nie bierze udziału w życiu towarzyskim horrorowego
świata, na dodatek, co stwierdził w jednym z ostatnich wywiadów, po
kolejnym przetasowaniu w jego zdrowiu psychicznym przestał pisać.
Otaczający go nimb tajemnicy nie wynika bowiem z wyrachowania, przyjętej
strategii marketingowej, ale osobistych doświadczeń pisarza, które
zaowocowały takim a nie innym podejściem do świata i takim a nie innym
stanowiskiem odnośnie miejsca człowieka w świecie.<br />
Niezależnie od
tego, jak spojrzy się na Ligottiego jako człowieka czy jako - nie bójmy
się tego słowa, chociaż jest jednak za mocne - myśliciela, współczesny
horror (lub przynajmniej współczesne weird fiction) możemy śmiało
podzielić na czasy przed Ligottim i po nim. Niewielu jest autorów,
którzy wywarliby tak silny wpływ na gatunek. Nawet jeśli na chwilę
obecną jeszcze tego nie widać, a zwłaszcza na naszym podwórku, jestem
święcie przekonany że Ligotti dorobi się licznych sekt wyznawców,
epigonów i plagiatorów, podobnie jak ostatni wielki przed nim -
Lovecraft. Nawet jeśli będą to sekty mniej liczne - gdyż u Ligottiego
nie ma aż tak wielkiego potencjału popkulturowego, jak w Mitach Cthulhu
Lovecrafta (ok, Derletha - człowieka, którego zasługi dla ocalenia
spuścizny Lovecrafta są równie wielkie jak zarzuty dotyczące tego, co z
tą spuścizną zrobił) - to może nawet lepiej, bo nie nastąpi aż taki
zalew taniego efekciarstwa, zupełnie wypaczający oryginalną myśl autora,
co nastąpiło właśnie w przypadku Lovecrafta.<br />
<br />
Ligotti jest jednym z
raptem kilku żyjących autorów, których wydawnictwo Penguin Books
uhonorowało publikacją w ramach ich prestiżowej serii Penguin Classics.
Omawiana książka to kompilacja dwóch pierwszych zbiorów opowiadań
autora,<i> Songs of a Dead Dreamer</i> (pierwsze wydanie 1986, najnowsze
poprawione 2010) oraz Grimscribe (pierwsze 1991, najnowsze poprawione -
2011). Wstęp napisał Jeff Vandermeer.<br />
<br />
Fakt faktem, to jeszcze nie ten poziom (zwłaszcza <i>Pieśni</i>), co późniejsze teksty, ale widać przebłyski geniuszu, który ciemnymi gwiazdami rozkwitnie na przestrzeni lat. <i>Pieśni</i> są momentami trochę nierówne, <i>Grimscribe</i> jest dobre, momentami dorównuje <i>Teatrowi</i>.
Jak na pierwsze zbiory opowiadań przystało, już tu pojawiają się
charakterystyczne elementy prozy autora, które będą przy nim zawsze -
zagmatwane, przebrzmiałe, opustoszałe, wyniszczone krajobrazy, duszna,
gęsta atmosfera przywodząca na myśl surrealistyczny, koszmarny sen.
Czasem trafiają się bardziej zwyczajne szpargały z rekwizytorium
horrorowego (mamy opowieść o wampirach!), są też nawiązania do weird
lovecraftiańskiego, większość tekstów to jednak autorskie poszukiwania
autora, opierające się na wspólnym motywie: obcy, nieprzyjazny krajobraz
+ zdegenerowane, rozsypujące się zabudowania + główny bohater
pojawiający się w danym miejscu albo przypadkiem, albo nie do końca z
własnej woli + coś absolutnie niepojętego, złowrogiego, niezrozumiałego,
odstręczającego. U Ligottiego nie ma resztek wiary w naukę i postęp
(jak chociażby u Lovecrafta), u niego jest wiwisekcja własnych nerwic i
fobii - koszmaru wynaturzonego, odrealnionego, groteskowego i absolutnie
pierwotnego, nieociosanego w żaden sposób u jego podstaw; nie da się go
niczym wyjaśnić, niczym obłożyć, nijak odeprzeć. Jak przewijająca się
często na kartach późniejszych opowiadań autora specyficznie pojęta
Ciemność, tutaj ten koszmar po prostu jest, tkwi w samej strukturze
świata przedstawionego, wszystkie rusztowania sięgają tegoż koszmaru,
wszystko wypływa z niego i w nim ma swoje oparcie. Cokolwiek wydaje się
na pierwszy rzut oka normalne, zwyczajne, szare i niezauważalne na co
dzień, jeśli zostało przez Ligottiego wypatrzone i wspomniane w tekście,
jest tak naprawdę skażone i służy tylko podkreśleniu koszmarnego
charakteru całego świata przedstawionego jako takiego. Koszmar sięga do
samej granicy poznania - nie tylko świat jest spiętrzonym wysypiskiem
nawarstwiającej się ułudy, ale życie jako takie. Marionetki podrygują na
sznureczkach, można wyśnić czyjeś życie wedle uznania. Do tego Ligotti
prezentuje nieraz bardzo czarne poczucie humoru. Zdaje się odczuwać
jakąś perwersyjną przyjemność z mozolnego obracania w niwecz wszystkich
stałości trzymających jego bohaterów na powierzchni rzeczy.<br />
Utwory
autora są świetne literacko. Nie boi się zdań złożonych, śmiało tworzy
balansujące na granicy zagmatwania konstrukcje najeżone powtórzeniami
lub zawierające mnóstwo szczegółów, niezależnie od tego czy to szczegóły
skąpanego w mroku korytarza w wiekowym budynku czy szczegółowe myśli,
odczucia, emocje bohatera. Fakt faktem, Ligotti wystawił mój angielski
na ciężką próbę. Ale to dobrze, wbrew pozorom lektura nie była wcale
męcząca, tylko jeszcze bardziej satysfakcjonująca. Kilku użytych przez
niego słów, z którymi spotkałem się po raz pierwszy i które pospiesznie
wyszukałem w internetach, nie znał gógl translator.<br />
<br />
<br />
Thomas Ligotti "My Work Is Not Yet Done"<br />
<br />
Polskie
tłumaczenie tytułowej noweli miałem już okazję czytać i <a href="http://okurdejakiadresbloganojaniemoge.blogspot.com/2015/08/thomas-ligotti-jeszcze-nie-skonczyem.html" target="_blank">pokrótce omówić</a>, poznanie oryginału pozwoliło dotrzeć ile w nim Ligottiego
zniknęło z Ligottiego. Nie było to złe tłumaczenie, o nie. Jedynie
usunęło praktycznie wszystkie charakterystyczne dla autora smaczki
(głównie powtórzenia), niestety co do jednego praktycznie nie dające się
odzwierciedlić po polsku. A nawet jak się dały, to w oryginale brzmią o
wiele lepiej. Książkę dopełniają dwa solidne opowiadania - <i>I Have a Special Plan For This World</i> oraz<i> Nightmare Network</i>.
Oba koncentrują się na korporacyjnym modelu kapitalizmu, uwypuklają
jego wady i obnażają odhumanizowanie. Ukazują strach autora przed
rozprzestrzenieniem się tego modelu, jego rozrostem i rozlewaniem się na inne dziedziny życia, inne poza pracą (bardzo odległe skojarzenie z <i>wyorbitowaniem pojęć</i> u Baudrillarda).
Oczywiście, strach ten w charakterystyczny dla Ligottiego sposób został
obleczony w promieniujący spod modelu korporacyjnego przejmujący
koszmar egzystencji.<br />
<i>My Work</i> jest o tyle niezwykłą pozycją w dorobku
autora, że jest to nowela, tymczasem autor pisał przede wszystkim
opowiadania, do tego jest - jak na niego - bardzo brutalna. Autor unikał
raczej obrazowania fizycznej przemocy, a już na pewno nie epatował nią,
tymczasem w tej historii o zemście na współpracownikach, mamy
sympatycznie opisanych kilka brutalnych morderstw - oraz przypadków
znacznie gorszych od morderstw.<br />
Myślałem, że <i>I Have a...</i>
ma coś wspólnego z jednym wspólnym utworem Ligottiego i Current 93 - i
owszem, ma. Opowiadanie nie jest jednak recytowane na płycie o tym samym
tytule, ani też opowiadanie nie jest przepisanym tekstem utworu.
Podobieństwa są jednak oczywiste.<br />
W gruncie rzeczy książka ta jest
jednak gorsza od zbiorów opowiadań autora, przynajmniej tych które
czytałem. Co nie zmienia faktu że i tak zjada pierdylion horrorów jakie w
życiu czytałem.<br />
(Virgin Books 2009) <br />
<br />
<br />
Thomas Ligotti "Spisek przeciwko ludzkiej rasie"<br />
<br />
W
końcu jest, polskie tłumaczenie jednej z najbardziej znanych książek
Ligottiego. Elegancko i schludnie wydany przez Okulturę, w szacie
graficznej analogicznej do ich <i>Teatro Grottesco. </i>Można obie książki postawić na półce obok siebie i prezentują się niezwykle ładnie. <i>Spisek</i>
to sążnisty esej filozoficzny podsumowujący światopogląd autora i
prezentujący go światu (ba, rzucony przez autora światu prosto w świński
ryj). Warto przeczytać przed sięgnięciem po opowiadania Ligottiego,
gdyż wiele konceptów autora eksploatowanych przez niego w jego
twórczości literackiej jest tu uporządkowanych. Mamy okazję prześledzić,
skąd się wzięły - co ciekawe, wzięły się na bazie przykładów albo z
otaczającego nas świata, albo z licznych i obszernie cytowanych przez
autora tekstów filozoficznych bądź około filozoficznych. Autor nie
ogranicza się jednak tylko do filozofów - powołuje się też np. na
neurobiologię, również podając przypisy.<br />
Jedno trzeba
przyznać Ligottiemu - w swojej jednoosobowej krucjacie przeciwko
rozumnemu życiu jest konsekwentny. Z cynicznym humorem i ogromną
erudycją (przy okazji trzeba nadmienić koniecznie że Mateusz Kopacz po
raz kolejny pokazał kunszt tłumacza) obraca swoje pióro przeciwko
wszystkim wspólnotom wyobrażonym i rozpaczliwie pragnącym skryć
drzemiącą za nimi pustkę abstrakcyjnym pojęciom. Koszmar egzystencji
kryje się w naszej jaźni - nawet nie w świadomości własnej
jednostkowości, co świadomości bycia rozumną istotą, myślącą
abstrakcyjnie i zderzającą się z bezbrzeżną grozą bezcelowej
egzystencji. Ligotti wyżywa się na wszystkich bogach, honorach i
ojczyznach, obrywa od niego każda większa religia, w tym najbliższy
autorowi buddyzm. Autor gani za niekonsekwencję zbyt mało
nihilistycznych pisarzy i myślicieli, którzy trwali jeszcze w jakiś
ułudach, próbowali maskować grozę świata, zachować jakiekolwiek punkty
odniesienia. Autor w swojej bezkompromisowości nie szuka żadnych
(nie)możliwych namiastek dróg ucieczki przed koszmarem egzystencji.
Pozostawia czytelnika pośród gruzowiska, które przed sięgnięciem po tę
książkę było światem wartości tegoż czytelnika. Jadowitość poglądów
Ligottiego ma zniewalający urok. Przypadkowy czytelnik, zwłaszcza nie zgłębiający tajemnic bytu, jeśli przebrnie
przez lekturę, zostanie zgnębiony i rozbity.<br />
Pojawiają
się pierwsze opinie na tej książki - część z nich jest całkiem
rozczulająca. To dość niezwykłe, ale nawet wśród ludzi którzy świadomie
sięgnęli po tę książkę, pojawiły się opinie, że jest przytłaczająca.
Autor nie powiedział niczego, do czego na przestrzeni lat sam bym nie
doszedł, na kilku płaszczyznach poszedł kawałek dalej i w innym
kierunku, ale w końcu wszystkie drogi zbiegają się w tym samym nigdzie.
Lubię takie filozofowanie młotem, zapalczywość argumentacji, zimną
pasję.<br />
Oczywiście, wobec tak radykalnej myśli można wytoczyć
ciężką artylerię kontrargumentów. Najpoważniejszy z nich - można
przyjąć, że uznanie bezsensowności istnienia jest ucieczką przed
skomplikowaniem otaczającego nas świata i nieprzejrzystości rządzących
nim prawideł. Łatwiej wycofać się z życia i okopać na pozycji własnego
radykalizmu, niż próbować, jak to mawiają hurraoptymistyczni trenerzy
rozwoju osobistego i znajomi nigdy nie borykający się z mniej lub
bardziej uciążliwymi zaburzeniami - wziąć się w garść. Bogata lista
problemów zdrowotnych (zarówno psychicznych jak i fizycznych) autora,
których on sam zresztą nie ukrywa, zdawałaby się świadczyć na korzyść
takiej pseudo-terapeutycznej interpretacji. Jest to jednak
samonapędzający się mechanizm - jeśli w pewnym momencie poddasz
dekonstrukcji wszystko w co wierzyłeś, poddasz w wątpliwość wszystko co
było dla Ciebie jakimkolwiek oparciem - to dotarcie do tego mrocznego
objawienia tylko pogorszy Twój stan. Autor zdaje się przewidywać z
której strony nadejdą ataki na jego myśl, czy też raczej zrobioną przez
niego kompilację myśli pesymistycznej/nihilistycznej okraszoną własnymi
doświadczeniami i zaprezentowaną z subiektywnej perspektywy -
najprostszy argument przeciwko sprzeciwiającym się jest paradoksalnie
najtrudniejszy do obalenia: zostaliśmy uwarunkowani w kulcie życia
(możemy w tym miejscu ujednolicić kult życia po śmierci jak i przeciwny
mu radosny hedonizm tu i teraz), więc jest oczywiste że cokolwiek
uderzającego w nasze uwarunkowania - jeśli przyjmujemy je
bezrefleksyjnie z całym bogactwem inwentarza - powoduje agresję i
reakcję radykalnego sprzeciwu wobec aktu wrażego ikonoklazmu. Mechanizm
stary jak ludzkość.<br />
W kilku miejscach myśl autora tchnie zbytnim
nieznoszeniem sprzeciwu, dążeniem do obiektywności. Także w miejscach
dyskusyjnych. Polemizowałbym np. z kwestią czy zwierzęta mają czy nie
mają świadomości. Liczne dowody świadczą raczej o tym, że jakąś mają
(np. przypadki małp nauczonych języka migowego i porozumiewających się z
ludźmi za jego pomocą - czyż nie świadczy to o posiadaniu umiejętności
abstrakcyjnego myślenia choćby w minimalnym zakresie - jedna z nich
nawet nauczyła sama z siebie tegoż języka swoje młode).<br />
W gruncie
rzeczy jestem jednym z tych nieprawdziwych nihilistów, miłośników
nietzscheańskiego sado-maso (określenie autora, cytat niedokładny),
sekciarzy interpretujących myśl Fryderyka tak a nie inaczej i nie
znoszących innych interpretacji. Pustka nie jest dla mnie aż tak
przerażająca. Świadomość istnienia jest czasem trudna do udźwignięcia
czasem, jasne, może nawet zazwyczaj, jak codziennie zdajesz sobie
sprawę, że nie wierzysz w nic, żadne obrządki państwowo-religijne ani
imprezy rodzinne i tradycyjne cię nie obchodzą, pojawiłeś się na świecie
przez jakiś kosmiczny przypadek i wystarczyłoby gdybyś w dzieciństwie
dostał zestaw Lego o jakim zawsze marzyłeś by teraz być diametralnie
innym człowiekiem, ale tak naprawdę świadomość tego, czym jesteśmy
(mięso splątane nie dającym się rozwiązać kłączowatym węzłem gordyjskim
Kultury i Natury), jest wyzwalająca. Poza tym nasza samoświadomość "włącza się" nie zawsze -
mnóstwo czynności wykonujemy automatycznie - ile razy nie pamiętamy, czy
zamknęliśmy mieszkanie wychodząc rano do pracy? A to tylko najbardziej
oczywisty przykład, jeden z wielu. Zresztą, samoświadomość to nie tylko świadomość tego, że -
upraszając sprawę - wszystko chuj - ale też świadomość tego, że jesteśmy
świadomi tego, że wszystko chuj. I tu już budować pomniki trwalsze od
spiżu, w zaciszu własnej egzystencji, rozkosznie uwarunkowanej na tysiąc
i jeden sposób.<br />
<br />
<br />
H. P. Lovecraft "Grzyby z Yuggoth i inne poematy niesamowite"<br />
<br />
Ostatnimi
czasy pojawił się ciekawy trend - za wydawanie autorów powszechnie
kojarzonych z horrorem/weird wzięły się wydawnictwa kojarzone z (różnie
pojętym) okultyzmem. Najpierw Okultura przekonała się do Ligottiego, a
teraz LAShTAL PRESS (pisownia oryginalna) wypuściło zbiorek poezji Lovecrafta.<br />
Wygląda
na to, że jak na razie jest to najbardziej user - czy też raczej -
profan friendly pozycja tego wydawnictwa, które wypuszcza przede
wszystkim pisma thelemiczne i okołothelemiczne, dostępne raczej w
niewielkim nakładzie i przeznaczone dla dość - pun intended - hermetycznego grona odbiorców.<br />
Tak
naprawdę zupełnie się nie znam na poezji, mimo tego że lubię czasem poczytać zarówno młodopolaków,
niemieckich idealistów, francuskich romantyków jak i modernistów
krakowskich, futurystów i liczny inny element rozkładowy, ale mam
problem żeby faktycznie ocenić wartość danego utworu. Albo "to coś" czuje, coś szarpie jakieś struny gdzieś we mnie,
albo nie. Czasem podoba mi się zupełny szajs, a rzeczy przed którymi znający się na rzeczy klękają zupełnie mnie nie ruszają. Sonety i poematy Lovecrafta w tłumaczeniu Krzysztofa
Azarewicza są naprawdę bardzo ładne - i, cholera, w sumie to wszystko co
mogę o tym zbiorku powiedzieć. Do tego zbiorek jest fantastycznie
wydany - złocone brzegi, wstążeczka, obwoluta, itd. Dla fanów Samotnika z Providence pozycja obowiązkowa do nabycia, jak nie jako wartościowy zbiór poezji, to przynajmniej jako ozdoba półki.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-16297768809250446652015-11-23T21:40:00.000+01:002015-11-23T21:40:10.249+01:00Upływający czas #53Joseph Conrad <i>Opowieści niepokojące</i> oraz <i>Młodość</i><br />
<br />
czwarty i szósty tom dzieł zebranych. Przeczytane jakiś czas temu, jako że to zbiory opowiadań, zlały mi się w jedno.<br />
Dobra literatura ma to do siebie, że niezależnie od tego, czy się zestarzała, a jeśli się zestarzała, to w jakim stopniu, i niezależnie od narracji w obrębie której porusza się autor, pozostaje dobrą literaturą. Jesteśmy w stanie wskazać taką literaturę palcem i powiedzieć <i>hej, to jest dobra literatura, mimo tego, że czytając czasem zgrzytnie się zębami, ale trudno, takie były czasy</i>. Joseph Conrad zazwyczaj mieści się w tak rozumianym przedziale dobrej literatury, przynajmniej jak dla mnie.<br />
Pisanie o przeczytanych książkach po upływie około miesiąca po ich przeczytaniu pozwala na łatwe zweryfikowanie, ile z treści czytelnik właściwie zapamiętał. O ile z <i>Młodości</i> zapamiętałem wszystkie trzy opowiadania, to z<i> Opowieści</i> tylko dwa z pięciu.<br />
I tak, <i>Karain - wspomnienie</i> to opowieść to plemiennym wodzu małej wyspy leżącej gdzieś hen, daleko; gdzieś tak daleko w czasie i w przestrzeni, że, z naszego punktu widzenia, niemalże w jakiejś odległej Nibylandii. Bohater tytułowy zmaga się z demonami przeszłości, zwłaszcza z jednym, z którym związana jest heroiczna opowieść o miłości, zdradzie i poświęceniu. Gdy umiera jego stary mentor-szaman, cywilizacja białego człowieka (o dziwo) przydaje się do czegokolwiek. Bardzo dobry tekst, dający do myślenia, opowieść o sile wiary.<br />
<i>Placówka postępu</i> - dowód na to, że Conrad mimo wszystko nie hołubił bezmyślnie mocarstw kolonialnych, lecz potrafił im dopieprzyć bardzo efektownie, wyśmiewając zdegenerowaną biurokrację, poszukiwaczy przygód z nudów i przypadkowych, zgnuśniałych snobów nie rozumiejących realiów, w których się znaleźli. Tytuł oczywiście jest ironią, gorzką ironią. Podejrzewam, że Conradowi zapewne chodziło o coś innego - o to, że kolonizatorzy faktycznie powinni ten <i>postęp</i> szerzyć, zamiast na pierwszą linię frontu walki z Białymi Plamami Na Mapie wysyłać miernoty i karierowiczów, nie zmienia to jednak faktu, że gorzki morał wypływający z treści można różnie interpretować.<br />
<i>Idioci</i>, <i>Powrót</i>, <i>Laguna </i>- bijcie zabijcie, nie pamiętam. A nie chcę za tym guglać (pewnie są np. na Wolnych Lekturach). Nie pamiętam - to znaczy, że nie było tam nic, co by na dłużej zapadło w pamięć.<br />
<i>Młodość</i> zaś to przede wszystkim <i>Jądro ciemności</i>. Tekst kultowy, w pamięć zbiorową zapadł na tyle mocno, że zapłodnił popkulturę, ze słynnym <i>Czasem apokalipsy</i> na czele. Miałem okazję czytać go w lepszych tłumaczeniach. Z przykrością muszę stwierdzić, że któreś nowsze było dużo bardziej przejmujące, dużo lepiej oddziałujące na wyobraźnię i emocje czytelnika. Mamy tu niejako apoteozę kolonializmu, będącą jednocześnie krytyką chciwości białego człowieka i rozliczeniem z pięknymi deklaracjami skonfrontowanymi z rzeczywistością. Jest duszno, niepokojąco, Nieznane ma twarze członków obcych plemion, dzikich i okrutnych. Morał można zuniwersalizować - poniekąd każdy nosi w sobie swoje własne jądro ciemności, lub przynajmniej jego zalążek/drogę do niego.<br />
Tytułowa <i>Młodość</i> otwierająca <i>Młodość</i> ma zupełnie inny wydźwięk - groteskowy. Absurdalna historyjka opowiada o pierwszym, katastrofalnym rejsie narratora, wspominającego dawne dzieje po latach, przy okazji kolejnego z niezliczonych rejsów.<br />
<i>U kresu sił</i> to przejmująca, ba, całkiem wzruszająca historia o poświęceniu i miłości rodzicielskiej. Także o tym, jak samo życie potrafi zweryfikować plany i wpłynąć na marzenia. Przy okazji jest festiwal narzekania, że kiedyś to oceany były dziewicze, nie liczył się hajs, przyziemne interesiki, tylko przygoda, duma, odwaga, poświęcenie, itd., no wiecie, Wielkie Wartości (i gdzieś tam z tyłu np. kość słoniowa, ale to tylko przypadkiem).<br />
<br />
Tanabe Gou <i>Ogar i inne opowiadania</i> (adaptacja opowiadań H.P.Lovecrafta)<br />
<br />
Czy da się rysunkami oddać to, co Lovecraft oddał słowami? Po zapoznaniu się z mangą Gou da się odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. Opisów rzecz jasna nie ma, zamiast tego mamy charakterystyczną dla lovecraftianskeigo weird fiction rekwizytornię, nawet jeśli przeniesioną w inne realia (otwierająca tomik <i>Świątynia </i>została przeniesiona w czasy IIWŚ, czego chyba tłumacz/wydawca nie zauważył; albo i sam autor uznał, że to w sumie nieistotne, nie mam porównania z oryginałem). Posępne lasy, ciemne zaułki, zapuszczone cmentarze, ruiny pradawnej, nieludzkiej cywilizacji... wszystko dość szczegółowe (poza sylwetkami - żyjących - postaci), dobra gra światła i cienia. W gruncie rzeczy można artyście wypomnieć jedno - siła oddziaływania tekstów Lovecrafta polegała i polega m.in. na tym, że nie wszystko było ukazane wprost. Że największe koszmary były w domyśle. Tu są ukazane wprost, nawet jeśli bez zbytniej szczegółowości. Przez co zarówno<i> Ogar</i> jak i <i>Zapomniane miasto</i> tracą od pewnego momentu wiele ze znanego też z oryginalnych opowiadań nastroju narastającego zagrożenia, stopniowo budowanego przez autora.<br />
Nie jest to najlepsza manga jaką czytałem, nawet w kategorii horroru/weird, ale jak ktoś musi zapoznać się z czymkolwiek co chociaż leżało obok Lovecrafta (jak ja) bo inaczej się udusi, to ten ktoś powinien poczuć się całkiem usatysfakcjonowany.<br />
<br />
Jeff VanderMeer <i>Miasto szaleńców i świętych</i><br />
<br />
Opasłe tomiszcze o którym bardzo trudno wyrobić sobie opinię - bo jest bardzo niespójne. Nie tylko pod względem swobodnego folgowania sobie zasadą decorum (w sumie spoko, przynajmniej od Szekspira jej truchło gnije), teksty humorystyczne, parodystyczne wręcz graniczą z mrocznymi wrzutami o sensie istnienia, życiu, itd., ale też pod względem formy. Mamy bowiem do czynienia nie ze zbiorem opowiadań, lecz zbiorem rozmaitych materiałów dotyczących miasta Ambergris. Nie są w tej cegle zawarte zwyczajne opowiadania, lecz też materiały naukowe, propagandowe, historyczne, kulturoznawcze (powiedzmy) ucharakteryzowane na autentyczne teksty rozmaitych autorów związanych z miastem. Do tego stopnia, że rozmaite teksty są wydrukowane inną czcionką, z ambergrisiańskimi stopkami, autor naśladował różne style (co tłumaczowi udało się nieźle). Mamy też zejście na poziom meta - pojawia się zapis przesłuchania z ambergrisiańskiego psychiatryka, gdzie trafia sam VanderMeer (aczkolwiek anonimowo) (jak się, cholera, właściwie pisze jego nazwisko). W przypadku opisów eksponatów muzealnych mamy nawet prawdziwe zdjęcia przedmiotów ucharakteryzowanych na ambergisiańskie/związane z historią miasta.<br />
Pomysł - przedni. W sumie jest to jedno z bardziej rozpoznawalnych dzieł New Weird. Wykonanie - brawo za pomysł. Wizja świata ujmuje swoim rozmachem i skomplikowaniem, pomieszaniem weird z absurdem, z dodatkiem steampunka, zwykłego horroru, anty/utopii, itd. A mimo wszystko zabrakło mi tutaj jakiegoś nieuchwytnego, niesprecyzowanego czegoś, co pozwoliłoby mi spojrzeć na to w innej kategorii niż <i>zbiór przypadkowych elementów spojonych wspólnym światem przedstawionym</i>. Przez niektóre fragmenty, jak bibliografia fikcyjnej pracy<i> Król Kałamarnic</i> przebijałem się na siłę, byleby mieć je już za sobą. Vandermeer pisał lepsze i bardziej dające do myślenia rzeczy (chociażby trylogię <i>Southern Reach</i> by nie szukać za daleko), inni pisarze z tej samej szuflady też dają radę (Melville!), zaś to jest bardziej dla... no właśnie. Dla kogo właściwie?<br />
<br />
Zdzisław Beksiński <i>Opowiadania</i><br />
<br />
Przeglądając recenzje w internetach wygląda na to, że jestem chyba jednym z niewielu odbiorców sztuki Beksińskiego, którzy
jego próby literacki stawiają równie wysoko jak malarstwo i grafikę.<br />
Jeśli zawsze chcieliście wiedzieć, jak architekt pisałby mroczne, zagmatwane, przypominające senny koszmar lub bad tripa, zapętlone opowiadania, często porzucone w trakcie tworzenia, rozpostarte tylko w ogólnych zarysach na sztywnych stelażach, to sięgnijcie koniecznie po tę pozycję. <br />
Autor roztoczył przed czytelnikiem wizje absolutnie nieludzkie, obce, zimne; z precyzją socjopaty rzucał w czytelnika zapętlonymi, powtarzającymi się schematami wydarzeń, za każdym kolejnym obrotem wzbogaconych o dodatkowe szczegóły - paradoksalnie zaciemniające obraz, niż wyjaśniające cokolwiek.<br />
Mamy tu zgrozę metafizyczną. Chłód bije z gwiazd, z ziemi, z panoptycznych konstrukcji istniejących lub nie, z każdej jednej sytuacji w które niczym pionki na szachownicy autor wrzucił swoich bohaterów. Od pozornie nieistotnych szczegółów potrafił przechodzić do wielowątkowych obrazów, za każdym razem rozpaczając, że pełne poznanie, dotarcie do istoty rzeczy, zrozumienie całego kontekstu tego, co się dziwi jest niemożliwe. W tych opowiadaniach nic nie jest takie, jakim wydaje się na początku. Mamy tu wykorzystanie dość często manifestujących się wśród tego typu prozy rekwizytów (manekiny, marionetki; odbicia lustrzane zaciemniające obraz odbijany, lub wręcz istniejące zamiast czy też poza nim jako takim; wynaturzona, odrealniona, labiryntowa przestrzeń; wątki świata jako gry, bycia odgrywanym, bycia ściśle kontrolowanym przez siły wymykające się zrozumieniu), jak i bardziej autorskie pomysły, wprowadzenie istoty bezsensu, beznadziei, bezformia do uporządkowanej, rozgrywającej się już sceny, której znaczenie zdaje się być nie tylko poza możliwością zrozumienia narratora, lecz czytelnika tym bardziej - pozostają tylko interpretacje.<br />
Autor dał też swój upust niechęci do stechnicyzowanego świata, gadżetów zapośredniczających osobowe doświadczenie, porządkujących ludzkie życie, przenoszących na czas wolny nawyki stadne zaczerpnięte z czasu pracy. Mamy też wyśmianie patriotyczno-militarystycznej propagandy, kilka bardzo gorzkich tekstów w których powątpiewa sens umierania za jakiegoś buca w mundurze pod jakąś flagą.<br />
Niezależnie od surowości zaprezentowanych tekstów, od tego, że są momentami bardzo trudne w odbiorze (raczej nie poczytacie jadąc tramwajem, tu trzeba skupić całą możliwą do skupienia w chwili czytania uwagę na czytanej treści), od tego, że często są to fragmenty, odpryski większej całości która nigdy nie powstała, jest to jak dla mnie ścisła czołówka nihilistycznej grozy, zapisu rozczarowania rzeczywistością jako taką, literackich obrazów strachu przed niemożnością dotarcia do istoty rzeczy, sensu kryjącego się za obrazami, za słowem (i zarazem fascynacji tą niemożnością). To nie jest fantastyka, to metafizyczny (i trochę epistemologiczny zarazem) horror.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-3173681487909341922015-11-19T09:05:00.000+01:002015-11-19T09:05:04.541+01:00Upływający czas #52 (narzekanie na wszystko)<i>Narzekanie na decyzję World Fantasy Convention</i><br />
<br />
Zazwyczaj tak jest, że ktoś chce dobrze, a wychodzi jak zwykle. Niepotrzebna awantura ze statuetkami World Fantasty Awards jest idealnym przykładem ilustrującym tezę.<br />
<br />
Dla przypomnienia, chodziło o to, że ktoś przypomniał sobie, iż Lovecraftowi zdarzało się pisać dosyć toporne i obrzydliwe teksty o ludności czarnoskórej, nie anglosaskich imigrantach, itp. Uznano więc, że popiersie przedstawiającego wrażego rasistę (nawet jeśli był to wraży rasista przedstawiony w stylu jednego spośród jego okropieństw) nie powinno być przyznawane jako nagroda, szczególnie że poszczególni uhonorowani pisarze of colour zaczęli zgłaszać zastrzeżenia.<br />
<br />
Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że Lovecraft faktycznie był rasistą, nawet jeśli pod koniec życia złagodził swoje poglądy i przestał odwoływać się do nich we własnej twórczości. Ktoś bardzo wyczulony mógłby zasugerować, że lęk Samotnika z Providence przed biologiczną degradacją i cywilizacyjnym kolapsem miał podłoże rasistowskie, trzeba jednak mieć na uwadze szerszy kontekst - czasy w których autor żył, zajmowane przez niego miejsce na drabinie społecznej, poglądy które tam i wtedy były uznawane za zwyczajne. Zastane uwarunkowania nie są czymś, nad czym większość ludzi się zastanawia, szczególnie jeśli cały ich świat wygląda jak wygląda. Lovecraft był mądrym gościem, więc świat mu się trochę rozszerzył na przestrzeni lat. Raczej o tym należałoby pamiętać, niż o tym, że zdarzało mu się pisać bzdury w ciągu pierwszych lat pisarskiej aktywności.<br />
Gdybyśmy chcieli prześwietlić wszystkich uznanych klasyków dowolnego poletka literatury czy sztuki jako takiej pod kątem zgodności ich poglądów z partykularnymi prawdami/pojęciami uznanymi za takowe prawdy tu i teraz, zostalibyśmy z niczym, z absolutnie poszatkowaną kulturą czy filozofią. To przykre, że sami autorzy jak i krytycy literaccy nie potrafią odróżnić twórczość od tworzącego (a i samą twórczość powstającą nie raz na przestrzeni wielu lat traktują jako monolit), i że pozwalają na krzywdzące spłycanie twórczości Lovecrafta do prymitywnego rasizmu, piętnują go za to, że myślał tak jak ogół społeczeństwa w jego czasach. Siła uwarunkowań której podlega każdy jest ogromna. Lovecraft nawet jako ateista i socjalista (tak się określił pod koniec życia, po przejściu przez okres strachu przed klasami społecznymi usytuowanymi niżej niż jego własna pozycja) pielęgnował sposób bycia statecznego, nowoangielskiego dżentelmena. Protestancki sposób myślenia o wspólnocie lokalnej pozostał w nim do końca, wiele razy w jego opowiadaniach przewija się motyw odludków i pustelników, odseparowanych osiedli lub pojedynczych domów zamieszkanych przez ludzi nie integrujących się z lokalną, porządną społecznością.<br />
W obronie Lovecrafta stanął chyba główny obecnie popularyzator jego twórczości i jego biograf, Hindus Sunand Tryambak Joshi (znany lepiej po prostu jako S. T. Joshi). Joshi zawsze argumentował, że dla Lovecrafta głównym koszmarem był koszmar kosmicznej otchłani, obojętnego, obcego człowiekowi kosmosu, przekraczającego ludzką zdolność poznania. Cała reszta to elementy poboczne i wtórne wobec tej jednej myśli, powracającej w wielu formach, kształtach i aspektach. Joshi zareagował żywiołowo, jak napisał na <a href="http://stjoshi.org/news.html" target="_blank">swoim blogu</a>, zwrócił swoje statuetki World Fantasty Award i wyraził nadzieję, że nigdy nie będzie do nagrody nominowany. Streszczenie poglądów Joshiego nt. Lovecrafta można znaleźć np. w <a href="http://heathenharvest.org/2014/01/12/gods-of-the-godless-a-discussion-on-h-p-lovecraft-with-s-t-joshi/" target="_blank">tym wywiadzie</a>, całkiem świeżym.<br />
Wśród krytyków decyzji WFC jest też Caitlin R. Kiernan, inspirująca się Lovecraftem pisarka o mało prawicowych przekonaniach (sama o sobie na swoim koncie na Twitterze pisze <i>humanist & atheist, liberal </i>[w sensie amerykańskim]<i>, lesbian, environmentalist</i>), autorka m. in. wydanej także i w Polsce <a href="http://okurdejakiadresbloganojaniemoge.blogspot.com/2014/05/caitlin-r-kiernan-tonaca-dziewczyna.html" target="_blank"><i>Tonącej dziewczyny</i></a>.<br />
<br />
Swoją drogą, mimo moich znacznie bliższych lewicy niż dowolnie pojętej prawicy przekonań, sam bardzo lubię myśl takich filozofów jak Heidegger (swego czasu członek NSDAP), Nietzsche (jedna spośród nieskończenie wielu interpretacji jego myśli zainspirowała w jakiejś mierze nazizm), Oswald Spengler (w <i>Zmierzchu Zachodu</i> zawarł kilka bardzo interesujących koncepcji, niejako przywrócił światu koncepcję czasu kołowego, a tytułową myśl zawartą w książce można interpretować rozmaicie - również w zupełnie przeciwny autorowi sposób), czy Ernst J<span class="st">ünger, fascynująca postać, myśliciel zawsze kroczący własną drogą, autor m.in. szalenie inspirującej w kategoriach ogólnożyciowych książki <a href="http://okurdejakiadresbloganojaniemoge.blogspot.com/2013/08/ernst-junger-eumeswil.html" target="_blank"><i>Eumeswil</i></a>, autor nadal z grubsza aktualnych rozważań o istocie techniki i jej wpływie na rolę i funkcjonowanie państwa. Bardzo lubię twórczość autorów takich jak momentami faktycznie już zramolały Joseph Conrad, w przypadku którego raz na jakiś czas zdarza mi się zazgrzytać zębami gdy pisze coś o ludożerstwie autochtonów takich czy innych lub inne pierdoły charakterystyczne dla dyskursu kolonialnego, czy jak np. Hanns Heinz Ewers, który oprócz <a href="http://okurdejakiadresbloganojaniemoge.blogspot.com/2014/03/hanns-heinz-ewers-dama-tyfusowa.html" target="_blank">opowiadań</a> i powieści weird fiction ma na swoim koncie np. m.in. hagiografię wczesnego nazistowskiego męczennika Horsta Wessela (podobnie jak </span>J<span class="st">ünger, tyle że z innych powodów, niedługo potem poróżnił się z nazistami i wylądował na cenzurowanym). </span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st"><br /></span>
<i><span class="st">Narzekanie na wynik wyborów</span></i><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">OK, są plusy - pewien dziad w muszce wylądował pod progiem, a konglomerat Kukiz '15 to zjawisko sezonowe, taki prawicowy odpowiednik Twojego Ruchu (aż przykro się robi, że całkiem porządni ludzie jak Kornel Morawiecki marnują się w tym czymś). SLD także wylądowało pod progiem - niechże te konserwatywne sieroty po PRL-owskim aparacie biurokratycznym, wrzód na scenie politycznej, fani podatku liniowego, ludzie odpowiedzialni za amerykańskie obozy koncentracyjne w Polsce, ratyfikację konkordatu, eksmisje na bruk w końcu poniosą raz a dobrze polityczną śmierć. Szkoda trochę ich przybudówek - najbardziej PPSu - ale i tak nikt od nich by się nie dostał. Nie płaczę też po Zielonych - sam jestem co prawda w dużej części zielony, ale z drugiej strony nie mam nic przeciwko energii atomowej, GMO jako takiemu czy innym przejawom rozwoju technologicznego - ingerencja w genom człowieka też jest spoko jak dla mnie, do tworzenia na poziomie komórkowym hybryd ludzko-zwierzęcych również nic nie mam; oczywiście jestem za in vitro, aborcją, eutanazją i cyborgizacją człowieka. Zawsze niepokoili mnie też antyszczepionkowi wariaci orbitujący wokół Zielonych (kilkoro takich psycholi było też u Kukiza).</span><br />
<span class="st">Razem załapało się na subwencję. Nie spieprzcie tego. Nawet dobrze, że nie weszli do sejmu już w tym roku - bez doświadczenia parlamentarnego bardzo szybko zdegenerowaliby się w nieznanym środowisku. A tak to jest trochę czasu na edukację i przygotowanie odpowiednich kadr. Pojawiające się głosy, że głosy na Razem odebrały głosy ZLewowi upraszczają sprawę - wbrew pozorom elektoraty tych partii nie pokrywają się. Ja sam w życiu nie zagłosowałbym na cokolwiek z SLD w składzie, takich jak ja było bardzo wielu. Widziałem w mediach społecznościowych narzekanie wyborców i członków ZLewu, że Razem to plugawe lewactwo, więc wśród tego elektoratu popularność nowo powstałej partii raczej jest niewielka. W Polsce mamy skrajnie złe warunki do rozwoju jakiejkolwiek lewicy - w dyskursie pojawiają się hasła jeszcze kilka lat temu uznawane wprost za neonazistowskie - tym bardziej więc cieszy szansa na rozwój normalnej lewicy (która w jakimkolwiek normalnym kraju byłaby ciut na lewo od centrum - u nas jest powszechnie utożsamiana ze stalinizmem, GUłagami, strzałami w tył głowy, sadzeniem brzóz pod Smoleńskiem; przy okazji okazało się również, że mało kto ogarnia jak działa progresja podatkowa).</span><br />
<span class="st">Sejm poprzedniej kadencji był zdominowany przez złodziei - sejm tej kadencji jest zdominowany przez ludzi sfrustrowanych, znerwicowanych, mających rozmaite problemy ze sobą i światem. To przykre, że złodzieje pilnują psycholi, by się nie rozzuchwalili, a psychole pilnują złodziei, by nie nakradli za dużo - cóż, jaki kraj, takie checks and balances.</span><br />
<span class="st">Dlaczego obecny rząd to katastrofa - zapisano już wystarczająco wiele stron na ten temat, każdy kolejny dzień dostarcza nowych przykładów, nie chcę się powtarzać ani niepotrzebnie denerwować czymś, na co nie mam wpływu. Od przyszłości staram się oczekiwać jedynie immanentyzacji eschatonu i tysiącletniego królestwa Antychrysta na ziemi.</span><br />
<br />
<br />
<span class="st"><i>Narzekanie tak po prostu, na świat, religię i politykę</i></span><br />
<br />
<span class="st">W gruncie rzeczy do moich około-lewicowych przekonań dotarłem na przestrzeni lat z zupełnie innego kierunku, na zasadzie postępującej negacji tego wszystkiego co wcześniej uważałem za słuszne. Zawsze rozwijałem swoje poglądy w oderwaniu od konkretnych środowisk reprezentujących zbliżone punkty widzenia, nigdy nie potrafiłem odnaleźć się w dowolnej grupie okopanej na danym stanowisku. Nic tak nie ogranicza jak przynależność gdzieś i konieczność podzielania (przynajmniej werbalnego) ogółu poglądów za jakimi opowiada się grupa jako taka. Przynależność gdziekolwiek bywa o tyle inspirująca, że posiadanie własnych poglądów to ciągle trwający proces, rozwijający się w zależności od naszych reakcji na poglądy innych. Nie ma jednej prawdy, wszytko podlega ciągłej falsyfikacji, a wszystkie nienaruszalne wartości to martwe pojęcia, poddawane ciągłemu redefiniowaniu na przestrzeni lat. Jedyne co jest ponadczasowe i niezmienne, to głupota.</span><br />
<span class="st">Pod tymi wszystkimi Bogami, Honorami, Ojczyznami czai się tylko rozpaczliwy strach przed nieprzyjaznym światem, maskowany za pomocą tych pojęć. Jest to tylko i wyłącznie próba nadania sensu ogólnej beznadziei, ukonstytuowania samego siebie w pewnych szerszych ramach, podniesienie się na duchu i uratowanie resztek własnej wartości. Dla mnie jest to coś zupełnie niepotrzebne i szkodliwe. Stoję na stanowisku że znacznie lepiej sprawdziłoby się masowe odrzucenie tych złudzeń i spojrzenie w otchłań czającą się w głębi każdego abstrakcyjnego pojęcia i wyobrażonej wspólnoty. Jestem za odrzuceniem wszelkich religii i podziałów kulturowych, bo i tak kiedyś wszyscy umrzemy a za kolejne 100 lat nikt nie będzie o nas pamiętał, nie ma po co się rozdrabniać na coś, co wobec nas jest zewnętrzne. Narody rodzą się i umierają, świat zawsze był tyglem ras, religii, kultur, wczorajsze imperia pojutrze zostaną wymazane przez czas z ludzkiej pamięci, wczorajsi bogowie pojutrze stają się zakurzonymi eksponatami muzealnymi a groza egzystencji uwolnionej spod bagażu uwarunkowań, gdy nie się jej jak zracjonalizować lub zakryć czymś, zawsze pozostaje taka sama dla każdego, niezależnie od rasy, religii, przynależności do kręgu kulturowego.</span><br />
<br />
<span class="st">Z drugiej strony mam dystans też do lewicy jako takiej - moje poparcie dla Razem nie oznacza, że z wszystkim co reprezentują się zgadzam, po prostu uważam, że dobrze by było, żeby równowaga w dyskursie została przywrócona, żeby chociaż nieco zwolnić na kursie kolizyjnym, a oni na chwilę obecną nadają się do tego najlepiej i mają największe szanse na rozwinięcie się.</span><br />
<span class="st">Niezależnie od tego, że bardzo sobie cenię Marksa (Zandberg z Razem miał spoko koszulkę kiedyś), a i u Trockiego w <i>Zdradzonej rewolucji</i> padło wiele celnych spostrzeżeń (np. to nie polska prawica jako pierwsza przewidziała, że warstwa biurokratyczna zarządzająca środkami produkcji stanie się po upadku niewydolnego systemu nowymi kapitalistami), podobnie jak u zachodnich kontynuatorów nurtu, najbardziej moje poglądy opisuje obecnie fragment z Thomasa Ligottiego, z niedostępnego już w internecie wywiadu, w którym stwierdził on: </span><i>These days I don’t mind being called a nihilist, because what
people usually mean by this word is someone who is anti-life, and
that definition fits me just fine, at least in principle. In
practical terms, I have all kinds of values that are not in
accord with nihilism. For example, I politically self-identify as a
socialist. I want everyone to be as comfortable as they can be while
they’re waiting to die. Unfortunately, the major part of Western
civilization consists of capitalists, whom I regard as unadulterated
savages. As long as we have to live in this world, what could be more
sensible than to want yourself and others to suffer as little as
possible? This will never happen because too many people are
unadulterated savages. They’re brutal and inhuman</i>. To, że taki wywiad miał miejsce, można sprawdzić <a href="http://www.ligotti.net/archive/index.php/t-4898.html" target="_blank">tutaj</a>. Jakby ktoś chciał całość, służę zachowaną w .doc zawartością.<br />
W gruncie rzeczy nie zgadzam się z przyjętymi przez niego definicjami - sam określam się jako nihilista, ale dla mnie jest to stanowisko normatywne uznające brak treści za pustymi pojęciami/obrazami (skrzyżujcie Stirnera z Baudrillardem), niemożność pełnego poznania przy jednoczesnym dążeniu do niego, materializm, relatywizm sprowadzający się nie tyle do uznania wszystkich kultur, religii, zwyczajów, itd., za równe i równie fajne, lecz sprowadzający się do uznania wszystkich religii, zwyczajów, tradycji, dorobków kulturowych takich czy innych kręgów za zupełny bezsens, niepotrzebny balans obarczony setką i jednym tabu, tworzący napięcia między kulturą a naturą, umiejscawiający nas określonym w kontekście historycznym, kulturowym, itd. gdy tymczasem każdy taki kontekst jest równie istotny co kręgi rozchodzące się po powierzchni zamulonej kałuży. Subiektywizm prowadzi do indywidualizmu, ale zakładając, że jednostkowość jest urojeniem, bo pod uwarunkowaniami nie ma w nas niczego poza chaosem nieświadomości i mniej lub bardziej wypartymi instynktami, nie ma w nas żadnych treści pochodzących autorsko od nas samych, ani jednej naszej własnej myśli (wliczając w to słowa, które właśnie piszę) to jedynym rozwiązaniem jest kolektywizm ukierunkowany na tworzenie nowych uwarunkowań, nowych relacji społecznych wywołujących określone reakcje we wchodzących w jego skład indywiduach. A skąd indywidua mają dojść do subiektywnych objawień otchłani tkwiącej w samej istocie naszego świata? Cóż, to świetne pytanie. Niezależnie od tego, jaka jest odpowiedź na nie (doświadczenia transgresywne, odpowiednia edukacja, zbiorowy trans, zaburzenia psychiczne i emocjonalne, obozy reedukacyjne, itd.), z całą pewnością mogę stwierdzić, że absolutną katastrofą jest masowe utożsamienie kłącza uwarunkowań ze swoją własną istotą. <br />
A i życie to ja w sumie lubię. Czasem to trochę masochistyczna przyjemność, ale skoro już jestem tu i teraz, to chcę mieć z niego co mogę. Być może po lekturze<i> Spisku przeciwko ludzkiej rasie</i> zniuansuje to podejście. Antyludzki pesymizm jest jednak mi obcy. To pesymizm ezoteryczny, mój jest egzoteryczny. Powolne, heroiczne stawanie się rozczarowanym, zgorzkniałym cynikiem jest fascynującym doświadczeniem.<br />
<span class="st"> </span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">Tzw. Państwo Islamskie dzięki ostatnim zamachom terrorystycznym w Paryżu zrealizowało swój cel - w zadupiastych państewkach półperyferyjnych, rynkach zbytu dla wielkich korporacji i zagłębiach taniej siły roboczej, praktycznie pozbawionych własnej nauki i w pełni podporządkowanych swojej roli w ramach współczesnej formy systemu kapitalistycznego (np. w Polsce) gwałtownie wzrosły nastroje antyimigranckie (może nawet nie tyle wzrosły, co utrwaliły się) - przez co wspólne rozwiązanie problemu na szczeblu europejskim najprawdopodobniej nie będzie już możliwe (załóżmy optymistycznie, że wcześniej mimo wszystko byłoby, a w każdym razie byłoby bardziej prawdopodobne). Niezależnie od tego, czy ostatecznie przyjmiemy uchodźców, czy nie (zresztą, w tym naszym siermiężnym bogoojczyźnianym call-center-syfie i tak mało który uchodźca chciałby zostać, a i całkiem sporo tubylców już wyjechało lub ma wyjazd w planach; czasem sam się nad tym zastanawiam, ale wszędzie gdzie wydaje mi się że jest spoko jest cholernie duża Polonia), czy cała Europa wzmocni wewnętrzne granice, i tak jak zawsze najbardziej dostaną po dupach zwykli, szarzy ludzie. Jakakolwiek decyzja w sprawie nie zostałaby podjęta, jak zwykle najbardziej odczują jej skutki niewinni. Poza tym jest zupełnie oczywiste, że zamachowcy idący na zmarnowanie i na rozpirz brali ze sobą swoje paszporty, które dziwnym trafem przetrwały cały ten rozpirz nienaruszone. Jak w ogóle można w to wątpić.</span><br />
<span class="st"><br /></span>
<span class="st">Tymczasem mamy naszych własnych fundamentalistów. Chciałbym móc zachować metahistoryczny dystans do bieżącej polityki, olać ją, skupić się na czymś interesującym i rozwijającym, ale niestety nie mogę, bo lada chwila ta polityka może wejść z butami we wszystko, co dla mnie jest właściwe i (subiektywnie) słuszne. Wobec sympatyków i członków umundurowanych kanap na prawo od PiSu odczuwam niechęć na poziomie fizjologicznym, coś jak bohater Lovecrafta na widok mieszkańców Innsmouth. Przeglądając zdjęcia z tegorocznego marszu niepodległości skojarzenia z tolkienowskimi orkami narzucały się same. Lub z hordami Nadleśniczego z <a href="http://okurdejakiadresbloganojaniemoge.blogspot.com/2014/11/ernst-junger-na-marmurowych-skaach.html" target="_blank"><i>Na marmurowych skałach</i></a> </span>J<span class="st">üngera<i>, </i>plugawiącymi uczucia patriotyczne i poczucie narodowej wspólnoty (tzn. akurat jedno i drugie jest mi obojętne, ale gdyby nie było obojętne, to tak bym to odczuwał, jaki degenerację i spustoszenie). Mamy do czynienia z barbarzyńcami kultywującymi prymitywny kult siły, uznających ślepą przemoc za świetny sposób rozwiązywania politycznych sporów. Najlepiej w paru chłopa oklepać kogoś przypadkowego, z pewnością rozwiąże to wszystkie problemy z którymi ten kraj się boryka.</span><br />
<span class="st">Poniekąd jest mi ich wszystkich trochę szkoda, brak perspektyw popchnął ich w takie a nie inne poglądy, jeśli jednak ktoś chce wpieprzyć się z butami w moją niewiarę i relatywizm, nie ma na to mojej zgody, niezależnie od tego, jakie są i skąd się wzięły jego motywacje, niezależnie od tego jak bardzo przesrane miał w życiu. Mój brak prawdy jest dla mnie partykularną prawdą.</span><br />
<span class="st">Mój brak wyrozumiałości wobec pewnych zwyczajów różnych grup etnicznych (np. Romów) i religijnych (np. muzułmanów, wyznawców Judaizmu, katolików) uznanych subiektywnie przeze mnie jako szkodliwe dla nich samych i postronnych jest, rzecz jasna, mało lewicowy, ale jakoś niespecjalnie się tym przejmuję. Niech już powstanie w końcu ten cholerny rząd światowy i rozpocznie ogólnoplanetarny plan laicyzacji, zniesienia tradycji, ujednolicenia obyczajów, itd.</span>Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-90018555071072846992015-11-16T21:32:00.002+01:002015-11-16T21:32:40.307+01:00"Marzenie spowite smogiem" w "Histerii"W listopadowej <i>Histerii</i> (numer XI) ukazało się moje opowiadanie o wszystko mówiącym tytule <i>Marzenie spowite smogiem</i>. Zin jest do ściągnięcia (rzecz jasna za darmo) <a href="http://magazynhisteria.pl/czytajpobierz/" target="_blank">stąd</a>.<br />
<br />
Marzenie to zapis postępującego rozczarowania pewnym miastem, zarówno miastem jako takim jak i panującą w nim atmosferą (dowolnie rozumianą). Trochę na doczepkę jest to również zapis postępującego rozczarowania tak po prostu, światem, społeczeństwem, tyranią abstrakcyjnych pojęć.<br />
Stylistycznie najbliżej temu do współczesnego weird, ale nie będę się kłócił jeśli ktoś podda to zaszufladkowanie w wątpliwość.<br />
Samo opowiadanie ma z dwa lata, pierwotna wersja miała trafić do pewnej
antologii, ale ostatecznie nie trafiła. Od wersji opublikowanej tutaj
różniła się tym, że było w niej wylane na pewne miasto o kilka stron
jadu więcej. Jeśli dorobię się kiedyś jakiegoś zbioru opowiadań<i> Karol Zdechlik: The Early Years</i>, to na pewno znajdzie się w nim przegadana, przeintelektualizowana i przytłaczająca nagromadzeniem opisów pierwotna wersja.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-13402135598566817032015-11-07T10:18:00.000+01:002015-11-07T10:18:13.105+01:00"Sezon Grzewczy"Sny, lęki i zwłoki znalezione pod osiedlowym sklepem to bardzo mocno bijące źródła inspiracji. Monopolizacji niedobrych literek przez moją skromną osobę ciąg dalszy, krótki tekst przeczytać możecie <a href="https://niedobreliterki.wordpress.com/2015/11/07/sezon-grzewczy-by-karol-zdechlik/#more-4850" target="_blank">tutaj</a>. Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-23699534684305965002015-10-23T00:20:00.001+02:002015-10-23T00:20:18.458+02:00Upływający czas #51 (agitacja wyborcza)Będę głosować na Razem.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-56948240285278367692015-10-16T06:48:00.002+02:002015-10-16T06:48:43.921+02:00"Wybudzenie"Posiadanie pomysłu na książkę nie zawsze skutkuje jej napisaniem. Niby truizm, a jednak trochę boli. Ba, co tam na książkę. Rozpisałem sobie, co znajdzie się w której części trylogii.<br />
A jak przyszło do zrealizowania zamysłu, wyszło raptem kilka stron.<br />
I te kilka stron można przeczytać <a href="https://niedobreliterki.wordpress.com/2015/10/16/wybudzenie-by-karol-zdechlik/#more-4800" target="_blank">tutaj</a>.<br />
Kolejne moje opowiadanie należące do nieformalnego cyklu "ale o co chodzi".Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-37792217922167221642015-10-11T23:25:00.001+02:002015-10-11T23:25:44.084+02:00Upływający czas #50Carlton Mellick III <i>Razor Wire Pubic Hair</i><br />
<br />
Carlton Mellick III to jeden z najbardziej znanych autorów bizarro, będący z gatunkiem od samego początku; w sumie jest to jeden z jego pierwszych kodyfikatorów - czy też twórców - zwał jak zwał.<br />
Tytuł sugeruje, co może czaić się na stronach tej nowelki, ale już pierwsze strony wyprowadzają z błędu - włosy łonowe z drutu kolczastego to najmniej dziwaczny element świata przedstawionego.<br />
Mamy tu bliżej niedoprecyzowane post-apo, <i>Seksmisję</i> na ciężkich prochach, resztki tkwiącej we wtórnym barbarzyństwie cywilizacji kobiet (i post-kobiet) hodują post-ludzkie istoty o wielu męskich i żeńskich genitaliach w charakterze zabawek erotycznych (zużyte idą na przemiał, na jedzenie), wyniszczoną ziemię przemierzają gangi gwałcicielek (oprócz cip parowych/pneumatycznych mają jeszcze m.in. noże), itd. Absurdalnie sadystyczne ruchanie głównego bohatera mającego cipę i dwa penisy nie stanowi jednak głównego sensu i przesłania książki. Główny bohater bowiem nie chce zostać zdegradowany do roli żywego dildo i zastanawia się, czy posiada duszę. Gdzieś tam w tle jeszcze sam Bóg, kobieta o kilku ramionach i dziesiątkach cip na całym ciele, gigantyczne chodzące cipkoidy, żywe budynki mające - tak, zgadliście - cipy i dupy, inkubator wypluwający gotowe dziecko w kilka minut (wcześniej musiał je - hmmh - wylizać z nosicielki, itd. Dawno nie czytałem czegoś takiego, gdzie słowa <i>fuck</i> i <i>cunt </i>używane byłyby z taką częstotliwością. Trzeba mieć nielichą wyobraźnię, by coś takiego wymyślić. Chylę czoła przed mózgiem, który wykreował taki świat przedstawiony.<br />
Generalnie dobrze się bawiłem, polecam. W Polsce chyba nie do dostania, ale w internetach jest mnóstwo pirackich ebooków.<br />
<br />
<br />
Clive Barker <i>Księga krwi</i>, t. III<br />
<br />
Klasyk z <i>Phantom Pressu</i>, polecam prowincjonalne biblioteki, jak czasem pozbywają się części książek, to niepotrzebne im oddają za darmo.<br />
Barker jak to Barker - dużo seksu i przemocy. Gość miał fajne pomysły (nowotwór, który przeżył swojego właściciela i w celu zabijania przypadkowych ofiar wykreował swój mały świat fantomów na bazie wyświetlanych filmów w kinie, gdzie zginął jego nosiciel; duch wrobionego w branżę porno księgowego wnika w prześcieradło, które w kostnicy położono na jego zwłokach, itd.), które położyło drętwe tłumaczenie i, ogólnie rzecz ujmując, daremna jakość wydania. Od dłuższego czasu słyszę plotki, że ktoś ma wydać <i>Księgę krwi </i>w jednym tomie i nowym tłumaczeniu, byłby to bardzo dobry pomysł. Nie ukrywam jednak, że w takim rodzaju horroru czegoś mi brakuje. Jakiegoś zamysłu sięgającego gdzieś głębiej, za te wszystkie w sumie proste, sensacyjne historyjki wykorzystujące czasem taki czy inny nietuzinkowy pomysł. Dobra rzecz, ale czytadło.<br />
<br />
<br />
Kathe Koja <i>Zero</i><br />
<br />
Ok, tłumacz (czy kto tam podjął decyzję o takim a nie innym polskim tłumaczeniu) trochę zaszalał - org. <i>The Cipher</i>. I tak dobrze, że nie <i>Dziura</i>.<br />
Twórczość tej jednej z najważniejszych współczesnych autorek horrorów jest w Polsce praktycznie nie znana (pozdrawiam wydawnictwa zasrywające półki sieciówek n-tymi wydaniami Kingów, Mastertonów, Chujów-Mujów), także mnie była znana jak dotąd głównie z opowieści. Blurb na okładce zestawił ją z Barkerem - cóż, pod względem ładunku emocjonalnego, jaki obie książki wzbudziły we mnie w czasie lektury, <i>Księga krwi</i> nie umywa się do książkowego debiutu autorki<i> </i>(info za wiki)<i>, Zera</i>. I tu, i tam mamy seks i przemoc, i tu i tam mamy czarny humor, a jednak książka której akcja rozgrywa się praktycznie w jednym miejscu (schowku na miotły i środki czystości) okazała się bardziej angażująca i poruszająca jakieś struny, jakie jeszcze gdzieś tam we mnie zostały.<br />
Ot, w schowku na miotły i środki czystości w zapyziałej kamienicy otwiera się Dziura. Wiedzie ona nie wiadomo gdzie, nie wiadomo czym jest. Wraz ze swoją sporadyczną dziewczyną główny bohater stopniowo odkrywa, że Dziura wpływa na wrzucane do niej przedmioty oraz zwierzęta. TL;DR - sytuacja bardzo szybko wymyka się spod kontroli, do mieszkania głównego bohatera wpieprza się z butami coraz więcej rozmaitych świrów i awangardowych artystów (na jedno w sumie wychodzi) mających wobec Dziury własne plany... Czasem co prawda miałem tej książki dość, powtarzałem sobie <i>a wejdźże ktoś w końcu do tej cholernej dziury, bo ileż można</i>, ale i tak nielicho się bawiłem. Trafia się w antykwariatach i u ulicznych sprzedawców.<br />
<br />
<br />
Dawid Kain <i>Punkt wyjścia</i><br />
<br />
Świetna, zakręcona historia, do tego zakręcona w moją stronę (niekończący się spór, czy język stwarza obiekty w przestrzeni przez ich nazwanie, czy rzeczy mają nazwy; czym właściwie jest język, co i w jakim stopniu możemy opisać) z jednym minusem - język, jakiego używa jeden z bohaterów (a właściwie to... a, nie będę spoilerował, chociaż książka ma swoje lata, więc pewnie kto czytał to pamięta) jest nieautentyczny. Mieszanina rozmaitych zwrotów rozmaitych - tak to nazwijmy - grup użytkowników razi wplecionymi zwrotami z obcych sobie światów, lub używanych niegdyś. Ale i tak brawa dla autora, że mu się chciało.<br />
Do tego seks i przemoc. I ciekawa intryga. I klub BDSM. I autor na końcu niszczy Kraków, a właściwie generuje w nim coś w stylu - pierwsze skojarzenie - epidemii <i>Crossed</i>.<br />
<br />
<br />
Jeff Vandermeer trylogia <i>Southern Reach</i>: <i>Unicestwienie</i>, <i>Ujarzmienie</i>, <i>Ukojenie</i><br />
<br />
Fun fact: książki te były dodawane (ok, nie wiem czy wszystkie, ale pierwszy tom na pewno) do <i>Pani Domu</i> (czy czegoś w tym guście, nie jestem z tym sektorem na bieżąco).<br />
Jakie to dobre. Kurde. Wspaniale napisane, wspaniale przetłumaczone, do tego jeszcze świetnie dobrana szata graficzna za którą odpowiada Patryk Mogilnicki.<br />
Czego tu nie ma. Są i poplątane ludzie losy, i historia o pierwszym kontakcie z... no właśnie, z czymś na pewno, ale kwestią dyskusyjną jest, z czym właściwie, i próby udowodnienia sobie czegoś, i próby poznania siebie, i melancholia, i nie możność poradzenia sobie ze swoimi wspomnieniami, i cholernie nieprzyjazne, obce środowisko - obce i czyste, dodajmy. Nasz ziemski ekosystem, tylko... rozszerzony. Strefa X, w której Przed Laty Coś Się Stało. Ogrodzony, ściśle kontrolowany teren, nad którym pieczę sprawuje tajna rządowa agencja - Southern Reach. Wbrew oficjalnej propagandzie, Strefa jest odporna na zdradzenie swoich sekretów. Mechanizmy działania rozgrywających się w niej procesów pozostają niezbadane. Pozostają tylko niesprawdzalne hipotezy formułowane przez pracowników naukowych o coraz gorszej kondycji psychicznej. Kolejne ekspedycje badawcze zapuszczające się w zamknięty obszar wyruszają na zmarnowanie. Strefa albo odsyła ich członków - albo odsyła ich duplikaty.<br />
Do tego autor siedzi w bliskich mi tematach - dziwne rzeczy dzieją się z materią, ludzie się zmieniają, rzeczy się zmieniają, świat się zmienia, panta rhei. Ponadto wychwyciłem znajome nuty w czasie czytania - dopiero po dotarciu do Podziękowań przekonałem się, jak bardzo znajome - Vandermeer wprost przywołuje Baudrillarda (postmarksista, postmodernista) i <i>The Derrick Jensen Reader</i> (Derrick Jensen to trochę świr, ale jednak sympatyczny w gruncie rzeczy anarchoprymitywista).<br />
Formalnie nie jest to horror (aczkolwiek jak na fantastykę jest to fantastyka wyjątkowo posępna, bliska weird pod względem egzystencjalnego ciężaru), ale jak czytałem gdy byłem sam w mieszkaniu, przy plumkającym w tle dark ambiencie i zapadającym zmroku, czułem się nieswojo. A to jest naprawdę coś, generalnie mało który książkowy - szeroko pojęty - horror jest w stanie wywołać u mnie niepokój.<br />
<br />
<br />
Ziemowit Szczerek <i>Siódemka</i><br />
<br />
znów ebook, ale tym razem legalny - z którejś z ostatnich edycji bookrage.<br />
Autor ma kontrowersyjne - jak na Kraków i jak na ten kraj - poglądy, znaczy się, wyśmiewa i nazywa po imieniu wiele naszych współczesnych wad narodowych, chociaż ja tam od dawna do żadnego narodu się nie poczuwam, chyba, że pod względem przynależności do języka, no ale to jest efekt kosmicznego przypadku, więc w gruncie rzeczy też nie jestem z nim jakoś szczególnie zżyty. Tak czy owak, jest tu więc kpina z bogoojczyźnianości najpodlejszego sortu, ze szlachtomanii samozwańczych potomków husarii, z kuców, z tzw. turbosłowian (w ogóle fajnie że autor zauważył zjawisko, samo w sobie będące na jednym poziomie prawdopodobieństwa z teoriami o reptilionach), jest bezlitosne wypunktowanie polskiego bezformia, umiłowania przypadkowości i chaosu. Autor stawia tezę, nie pierwszy zresztą raz, że współczesna Polska nie ma żadnego czynnika spajającego, bowiem nie wykształciła się żadna konkretna kultura mająca odbicie w stylu architektonicznym, w zagospodarowaniu przestrzeni. Że uganiamy się w kółko za cieniami wydobytymi z historii w celach autoterapeutycznych. Autor stawia momentami bardzo gorzkie tezy, nie sposób jednak nie odmówić mu racji - w jednym tylko się nie zgodzę - Kraków jest ostatnim chyba miejscem w tym kraju, gdzie można uciec przed Polską. Jest to miasto, w którym Polska wylewa się z każdej studzienki, która opada na autochtonów i przyjezdnych w szaroburym smogu, która zakwita na ścianach kanionów blokowisk tysiącem napisów w stylu "SEBA ROZJEBAŁ SIĘ NA PSACH".<br />
A wracając do <i>Siódemki</i> - chodzi rzecz jasna o drogę siódemkę. Jest ona personifikacją Polski, tę czarną dziurą pośród ściany wschodniej, zachodniej, północy i południa, tym miejscem, gdzie jest wszystko i gdzie zarazem niczego nie ma. Z Krakowa do Warszawy jedzie Paweł, śpieszy się na Bardzo Ważne Spotkanie. Po drodze zderza się jednak z Polską, z przejaskrawionymi absurdami naszej rzeczywistości, spotykają go sytuacje iście surrealistyczne, nie ma lekko, płoną samochody, trup ściele się gęsto, a ostatecznie... wybucha wojna.<br />
Czytałem już kiedyś Szczerka (<i><a href="http://okurdejakiadresbloganojaniemoge.blogspot.com/2014/05/ziemowit-szczerek-przyjdzie-mordor-i.html" target="_blank">Przyjdzie Mordor i nas zje</a></i>) (o rany, to już ponad rok temu było, jak ten czas leci), <i>Siódemka </i>jest nawet lepsza.<br />
<br />
<br />
Kazimierz Banek <i>W kręgu Hermesa Trismegistosa</i><br />
<br />
Ok, nadmieniam o tym tylko z kronikarskiego obowiązku, bo nie mam kompetencji by ocenić tę pozycję pod względem merytorycznym. Autor ma przed nazwiskiem prof. dr hab., przez lata był dyrektorem Instytutu Religioznawstwa UJ.<br />
Jest to pierwsze sensu stricte naukowe opracowanie nt. hermetyzmu jakie czytałem, dla laika jest świetną odtrutką na rozmaite pierdoły na ten temat, od jakich się roi w internetowych depozytach wiedzy tajemnej czy w publikacjach na ten temat poczynionych przez najróżniejszych świrów współczesnych i historycznych. Autor rozprawia się z najpopularniejszymi mitami, poddaje rzeczowej, przekrojowej analizie kontekst społeczny oraz historyczny w jakim narodził się hermetyzm, ścieranie się wpływów helleńskich, egipskich i żydowskich. Przy okazji stawia tezę, że Mojżesz był egipskim magiem.<br />
Generalnie bardzo polecam, mnóstwa szalenie interesujących rzeczy się można dowiedzieć, tym bardziej, że w "dyskursie szkolnym" o Hermesie Trismegistosie zupełnie nic nie było, a był to jeden z większych kultów starożytności bliskowschodniej, południowoeuropejskiej i północnoafrykańskiej. Kult kontynuowany w jakimś stopniu i w jakimś sensie po dzień dzisiejszy.<br />
<br />
<br />
Wsie - <i>Wsie</i>, BDTA 2015<br />
<br />
Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak mógłby brzmieć polski odpowiednik wspólnych płyt Current 93 z Thomasem Ligottim, to już wiecie, <a href="https://bdta.bandcamp.com/album/wsie" target="_blank">o tutaj</a> jest odpowiedź. Do szumiąco-szurająco-trzaskliwego tła, będącego ni to zapętlonymi, poprzerabianymi field recordings z nawrzucanymi samplami czy bliżej nieokreślonymi dodatkowymi odgłosami, monotonny głos relacjonuje swoje wrażenia z wizyt w różnych wsiach. Wrażenia podane jakby mógł je podać niezależny obserwator. A wsie o których opowiada są surrealistyczne, groteskowe, absurdalne. Podobnie musiały brzmieć taśmy w <i>Bungalowie</i> Ligottiego, podobnie jak słuchacz czuł się wędrowiec przybywający do Innsmouth.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-89402735582083955932015-10-02T07:04:00.002+02:002015-10-02T07:04:14.186+02:00"Tajemnica różowej łazienki"Tym razem na <i>niedobre literki</i> trafił mój znacznie lżejszy i poczciwszy - w porównaniu z ostatnimi - tekst - <a href="https://niedobreliterki.wordpress.com/2015/10/02/tajemnica-rozowej-lazienki-by-karol-zdechlik/" target="_blank">klik</a>!<br />
Do pewnego stopnia historia ta oparta jest na faktach - faktycznie zdarzyło mi się wynajmować kiedyś mieszkanie z taką łazienką i o takim układzie pokoi. Najwięcej przygód miałem tam z piecykiem, któremu przy włączaniu zdarzało się zionąć ogniem.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-65752240017989188662015-09-21T20:20:00.001+02:002015-09-21T20:20:37.946+02:00"Anomalia" w "Histerii"Właśnie ukazał się dziesiąty numer e-zina <i>Histeria</i>. Znalazło się w nim moje opowiadanie <i>Anomalia</i>.<br />
<i>Anomalia</i> to współczesne weird fiction osadzone w realiach wielkiego miasta (w polskiej skali), a dokładnie w jednym bloku, stojącym pośród rzędów identycznych bloków.<br />
<br />
Wszystkie numery Histerii można ściągnąć <a href="http://magazynhisteria.pl/czytajpobierz/" target="_blank">stąd (klik)</a>.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-13190388463050335552015-09-18T07:03:00.000+02:002015-09-18T07:03:21.546+02:00"Uwolnienie" + jeszcze cośNa <i>niedobre literki</i> trafiło moje krótkie opowiadanie pt. <a href="https://niedobreliterki.wordpress.com/2015/09/18/uwolnienie-by-karol-zdechlik/" target="_blank"><i>Uwolnienie</i></a>.<br />
Chciałem napisać coś bardziej poetyckiego, onirycznego niż zazwyczaj, coś, co byłoby do tego bardziej weird niż bizarro. Myślę, że w jakiejś mierze mi się udało. Poza tym jest to historia wałkująca często ostatnimi czasy eksploatowany przeze mnie motyw, czyli podział forma/bezformie, zamazanie granic gatunkowych pomiędzy przedstawicielami różnych, zdawałoby się, ustalonych form łatwych do opisania, do określenia.<br />
Nie lubię łabędzi, jest coś demonicznego w ich czarno-białych głowach.<br />
<br />
~ ~ ~ ~ ~ ~ ~<br />
<br />
Przy okazji - w pierwszym numerze zina <i>Krypta</i> ukazało się opowiadanie pt. <i>Pani Anna i jej papuga</i>, autorstwa Jana Strupa i Lady Sadi. Jan Strup to mój drugi pseudonim literacki, przez jego użycie chciałem oddzielić swoją bardziej radykalną w treści i formie twórczość od tej nie opartej o horror ekstremalny. Ostatnimi czasy doszedłem jednak do wniosku, że było to niepotrzebne, nie ma co się rozdrabniać.Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-32324614432772937.post-70876269731860753902015-09-12T17:35:00.000+02:002015-09-12T17:35:59.439+02:00Upływający czas #49 (Uchodźcy)<br />
Człowiek jest już tak zbudowany, że dobrze się czuje w otoczeniu, które zna i w którym został w określony sposób uwarunkowany. Nawet w niewielkim stopniu, ale chyba każdy przejawia takie zachowania, od melancholijnego wspominania utraconej bezpowrotnie wyidealizowanej krainy dzieciństwa, przez niechęć do zmiany na stałe krajobrazu widzianego codziennie przez lata po delikatne ukłucie niepokoju gdy zmienia się znienacka coś, co od dawna było takie samo. Tendencje takie uwydatnione są zwłaszcza w Polsce, gdzie z racji panujące warunki społeczno-ekonomiczne przeważająca większość społeczeństwa przejawia pojedyncze cechy charakterystyczne dla osób z zaburzeniami osobowości z wiązki C, a nerwice i fobie dotykają coraz młodszych pacjentów. Gdy nie ma nadziei na lepsze jutro, gdy pół życia pracuje się na umowach śmieciowych lub na umowę-zlecenie, a kredyt na mieszkanie to, w większości przypadków, założenie sobie kajdan na resztę życia, nie trudno o okopanie się w swoich wyobrażeniach o utraconej wielkości. Zwłaszcza, że od małego człowiek jest kształtowany w wyobrażeniach o utraconej wielkości, w gorączkowej, absurdalnej, przejaskrawionej, oderwanej od rzeczywistości, romantycznej wizji polskości. Kształtuje się w nim przekonanie, że z racji na odsiecz wiedeńską/bitwę warszawską/bitwę o Anglię/papieża polaka/Wałęsę/co tam jeszcze było, cały świat powinien paść przed nami na kolana i uznać naszą wielkość, doniosłość w dziejach świata. Do tego dochodzi jeszcze religia katolicka, komórki rakowe rozlewające się po systemie edukacji, poddany indoktrynacji młody Polak dowiaduje się o Chrystusie (narodów), o tym, że każdy ateista to potencjalny morderca, gwałciciel, wróg polskości. Nabiera przekonania, że praktycznie każde powstanie/rewolucja/ruchawka w polskiej historii to walka Światła z Ciemnością. A potem taki bidoczek twierdzi, że Armia Krajowa walczyła o kraj bez gejów, bez in vitro i bez Żydów. Co najlepsze, uznaje że tylko on i jemu podobni znają tę <i>prawdziwą</i> historię Polski.<br />
Jeśli jesteśmy tacy zajebiści, jeśli kilkanaście razy na przestrzeni wieków ratowaliśmy Europę/Cywilizację Łacińską/coś tam przed zagładą ze strony wrażych, iście piekielnych, demonicznych sił, i to ratowaliśmy głównie przy pomocy hartu ducha, Panny Maryi i Pana Jezusa, to nie dziwota, że jeśli wszystko wokoło stopniowo i nieubłaganie zmienia się w gówno, to dzieje się to zapewne właśnie przez te wraże, demoniczne siły, przyjmujące najróżniejsze twarze, wrogów wewnętrznych i zewnętrznych. <br />
Oczywiście przejaskrawiam i mam tego pełną świadomość. Niestety, trend zmierza nieubłaganie w taką stronę. Im jest gorzej, tym bardziej dyskurs hegemoniczny zjeżdża na prawo. Prędzej czy później skończy się to jakąś katastrofą.<br />
Nie spodziewałem się jednak, że z moich nieszczęsnych rodaków, przy okazji przybycia do Europy rzesz uchodźców z ogarniętego pożogą bliskiego wschodu, głównie Syrii, wyleje się aż tyle szamba. Radość z utopionych dzieci, gloryfikacja obozów zagłady, wprost wygłaszane postulaty mordowania ludzi, których jedyną zbrodnią jest ucieczka z terenów wyniszczonych przez wojnę padły nie tylko z klawiatur i ust rozbitków z opłotków systemu, lumpenproletariatu czy środowisk pielęgnujących wtórne barbarzyństwo pod hasełkami patriotycznymi, ale zostały wyrażone też przez, zdawałoby się, ludzi oczytanych i inteligentnych, mających jako takie pojęcie o świecie i ludzkiej psychice.<br />
Oprócz rzeczowych argumentów przeciwko przyjęciu uchodźców pojawiają się tak absurdalne (właściwie to przykrywają te rzeczowe), że macki opadają. Że dewastują mienie? Autokary? Śmierdzą, są brudni? Ciekawe, jak wyglądaliby i jak zachowywali się nasi zatroskani patrioci, jakby przemierzyli szerokość kontynentu praktycznie bez żadnych środków ku temu, traktowani po drodze jak bydło, przepychani z miejsca na miejsce. Ciekawe, czy byliby szczęśliwi, jakby po drodze do Wielkiej Brytanii okazało się, że kieruje się ich np. na Słowację. Zresztą, tam gdzie jest tłum, tam działa psychika tłumu, zwłaszcza jeśli jest to tłum ludzi ogarniętych rozpaczą, ludzi nie mających dokąd wrócić. W porównaniu z prawdziwymi bogoojczyźnianymi patriotami demolującymi rok w rok Warszawę w dniu 11 listopada, w porównaniu z ludźmi jadącymi pociągami na Przystanek Woodstock, w porównaniu z plemiennymi wojownikami takiej czy innej drużyny piłkarskiej jadących komunikacją miejską na derby i tak uchodźcy zachowują się wyjątkowo spokojnie i godnie. Dzicz? Barbarzyńcy? Kozojebcy? Będą gwałcić i mordować? Cóż, w każdej społeczności ludzkiej są chwasty. To tak, jakby Polaków nazywać narodem gwałcicieli <a href="http://lublin.com.pl/artykuly/pokaz/7358/anglia,polak,zgwalcil,17,letnia,umyslowo,uposledzona,dziewczyne,%28zdjecie%29/" rel="nofollow" target="_blank">niepełnosprawnych nastolatek</a> (<a href="http://wiadomosci.wp.pl/kat,1010223,title,Polak-zgwalcil-nastolatke-ludzie-zdumieni-wyrokiem,wid,12807895,wiadomosc.html" rel="nofollow" target="_blank">drugi przykład</a>) (pełnosprawnych w sumie też - <a href="http://wiadomosci.wp.pl/kat,1348,title,Dwaj-Polacy-zgwalcili-19-latke-w-Wielkiej-Brytanii,wid,15943387,wiadomosc.html?ticaid=115926" rel="nofollow" target="_blank">klik</a>), gwałcicieli <a href="http://www.sfora.pl/swiat/Grecy-chcieli-zlinczowac-Polaka-Za-brutalny-gwalt-na-psie-s58665" rel="nofollow" target="_blank">psów</a>, <a href="http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/72107,polak-przylapany-na-seksie-z-odkurzaczem.html" rel="nofollow" target="_blank">odkurzaczy</a>, <a href="http://www.fakt.pl/wydarzenia/polak-po-pijaku-wsadzal-penis-do-skrzynki-na-listy,artykuly,559923.html" rel="nofollow" target="_blank">skrzynek pocztowych</a>, narodem <a href="http://fakty.interia.pl/prasa/news-daily-mail-polacy-poluja-na-labedzie,nId,877230" rel="nofollow" target="_blank">dziczy polującej w parkach na łabędzie</a>. Zaraz! To nieprawda z tymi łabędziami? Ano, <a href="http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105402,18798864,imigranci-zaatakowali-autokar-wloska-policja-dementuje-doniesienia.html" rel="nofollow" target="_blank">taka sama nieprawda jak historie o uchodźcach rzucających fekaliami w pielgrzymów</a>. Ciemnota? Fanatycy religijni? Spoko, niedawno próbowano przeforsować u nas całkowity zakaz aborcji, a ciut wcześniej przedstawiciele Narodu rozwodzili się nad smutnym losem plemników w czasie procedury zapłodnienia in vitro. Co jakiś czas ktoś wyskakuje z pomysłem intronizacji Jezusa na króla tego smutnego grajdoła. Także na polu zwalczania praw kobiet widzę możliwość nawiązania porozumienia między stereotypowym Ahmedem a stereotypowym Januszem. Wojownicy Państwa Islamskiego udają uchodźców, by dostać się do Europy? W sumie to raczej trend jest odwrotny - muzułmanie europejscy jeżdżą na dżihad na Bliski Wschód, nie na odwrót. To trochę jak nasze skino-dresy jeżdżące na zmywak do UK i walczące tam z <i>lewactwem</i> np. poprzez <a href="http://wiadomosci.onet.pl/wielka-brytania-i-irlandia/londyn-polscy-neonazisci-zaatakowali-uczestnikow-festiwalu/53vvz" rel="nofollow" target="_blank">atakowanie imprez techno</a>. A potem takie nacjonalistyczne organizacyjki na obczyźnie wysyłają swoje delegacje na manifestacje anty imigranckie do Polski, nie widząc w tym ani odrobiny hipokryzji. Cięższy kaliber - Facebooka obiegło <a href="https://ilpps.files.wordpress.com/2015/09/muslim-gunman-01.jpg?w=656" rel="nofollow" target="_blank">zdjęcie typa z kałachem, który miał być takim ukrytym wojownikiem ISIS</a>. Tak naprawdę ten typ był członkiem milicji walczącej z Państwem Islamskim, wcześniej był rebeliantem walczącym z reżimem syryjskim, później pomagał chronić obozy dla uchodźców. <a href="http://news.yahoo.com/syrian-rebel-leader-seeks-europe-fleeing-govt-jihadis-163636165.html" rel="nofollow" target="_blank">Tutaj</a> jest jego historia. Dodatkowo, świetny artykuł o manipulacji w mediach społecznościowych jest <a href="https://ilpps.wordpress.com/2015/09/05/a-lesson-in-social-media-manipulation/" rel="nofollow" target="_blank">tutaj</a>. Ale nie, zatroskani polscy patrioci zawsze wszystko wiedzą najlepiej. No bo jak to - jakiś ciapaty z kałachem to na pewno terrorysta. Komu się chce zweryfikować w jakikolwiek sposób share'owane informacje, skoro pasują mu do światopoglądu. A że wśród uchodźców większość to mężczyźni? To na pewno jakiś spisek, w końcu to oczywiste, że kobiety, starcy, dzieci równie dobrze jak młodzi mężczyźni zniosą tułaczkę przez cały kontynent, w warunkach urągających elementarnej ludzkiej godności. Czemu nie walczą więc we własnym kraju do ostatniej kropli krwi o każdą jedną cegłę zburzonych domów? Pewnie dlatego, że mają jakikolwiek instynkt samozachowawczy. Już to widzę, jak w razie wybuchu wojny na naszym podwórku wszyscy internetowi obrońcy ojczyzny (wraz z obrońcami ojczyzny trenującymi obecnie walkę bronią białą - np. maczetą - na innych obrońcach ojczyzny) raźno staną w jednym szeregu i z radością poumierają z okrzykiem "Niech żyje Polska" na ustach w starciu z przeważającymi siłami wroga. To niezwykłe, jak trudno jest zrozumieć, że z kraju rozdartego wojną ucieka nie tylko biedota/element podejrzany/roszczeniowy/itd., ale ludzie z wszystkich grup społecznych, nierzadko i przedstawiciele dawnej lokalnej klasy posiadającej, artyści, inteligencja; najzwyklejsi, najróżniejsi ludzie uciekają właśnie przed Państwem Islamskim. Wśród nich są jednostki lepiej wykształcone i generalnie bardziej wartościowe od pierwszego lepszego orka wypisującego na murach "jebać żydów". To niewiarygodne, jak łatwo w powszechnej świadomości utożsamiono uchodźcę z imigrantem (różnica jest fundamentalna - ten pierwszy nie wyjeżdża bo chce, ale dlatego, że zmuszają go do tego okoliczności) a imigranta z terrorystą, elementem rozkładowym, destabilizującym zastany ład.<br />
Fakt faktem, z napięć między ludźmi ukształtowani w tak różnych uwarunkowaniach pojawią się z czasem konflikty. Człowiek jako taki to materia, to stłumione, wyparte instynkty, to permanentny konflikt między stłamszoną, zaklętą w tysiąc i jedno tabu naturą a kulturą, zawierającą bagaż wartości, wzorców zachowania, odniesienia w czasie i przestrzeni, możliwość określenia się w danym kontekście. Oderwanie się od tego czasu i przestrzeni umożliwia spojrzenie na swoje własne uwarunkowania krytycznie, gdy zderzamy się z czymś innym, gdy poznajemy to inne. Gdy dojdzie do tego utożsamienie sobie perspektywy kosmicznej (historia mojego i twojego kraju w porównaniu do historii ludzkości jako takiej - historia ludzkości jako takiej w porównaniu do historii planety - historia planety w porównaniu do bezczasu Wszechświata) oraz perspektywy metahistorycznej (narody rodzą się i umierają, kultury rodzą się i umierają, ludzie rodzą się i umierają - mija 100 lat, nasze problemy trafiają w zniekształconej wersji do szkolnych podręczników historii; mija 1000 lat - nasze małe wojenki, kryzysy, krachy zajmują pół akapitu w podręcznikach akademickich; poza tym historia powtarza się cyklicznie) możliwe jest stopniowe dojście do porozumienia. <span class="st">Wszystkie kultury, cywilizacje, zestawy niepodważalnych wartości (stających się podważalnymi po upływie 1-2 pokoleń) to owoce nawarstwiających się uwarunkowań, pompatycznych pustych pojęć; im bardziej rozpaczliwa jest wiara w cokolwiek, tym większa jest chęć zakrycia drzemiącej pod wiarą pustki. Im większe stawia się pomniki tyranii abstrakcyjnych pojęć (jak "Europa" "Polskość", "Bóg", ale też "Człowiek", "Postęp"), tym większe są dziury, przez które wypełza ciemność. Nie ważne, czy Polak czy Syryjczyk - jeden i drugi ucieka przed tą ciemnością, jeden i drugi zakuwa się w religijne absurdy, nadaje sam sobie sens przez własne uwarunkowania, szuka tego sensu we flagach i godłach. O ileż lepiej byłoby pogodzić się z tą ciemnością i na płaszczyźnie wspólnego rozpoznania kosmicznej grozy egzystencji i jej bezcelowości odnaleźć wspólnotę losów - obdarzonych przekleństwem świadomości rozbitków ewolucji wiszących w kosmosie na z grubsza kulistym kawałku bryły.</span><br />
<span class="st">Czy to wszystko oznacza, że Polska powinna przyjąć nieograniczoną ilość uchodźców i nie kontrolować tego ruchu w żadnym stopniu? Ano nie, po to to państwo dysponuje odpowiednimi instytucjami (załóżmy - wyjątkowo - optymistycznie, że instytucje te spełniają swoje role), by roztoczyć nad przybyszami subtelny nadzór. Wypadałoby też oswoić ich z kulturą autochtonów, umożliwić przystosowanie się do życia w nowym, nieznanym im środowisku. Przyjąć ich z otwartymi ramionami, ale jeśli ich ramiona nie będą równie otwarte, przy całym zrozumieniu dla ich tragicznych losów, odpowiednie instytucje powinny stanowczo zareagować. Tak samo jak powinny zareagować na ciemnotę autochtonów. W końcu po to istnieje jakiekolwiek prawo, byśmy nie pozabijali się nawzajem, by społeczeństwo jako takie jakoś się kręciło. A kręcić się będzie niezależne od składu etnicznego.</span>Karol Zdechlikhttp://www.blogger.com/profile/10014918966602455410noreply@blogger.com3