Ślimaki to debiutancka powieść angielskiego autora horrorów i thrillerów Hutsona, wydana w 1982 roku. Została zekranizowana w 1988.
Niedawno wraz z grupką znajomych rozmawialiśmy o najbardziej kuriozalnych pomysłach na horror. Wpadłem wtedy na pomysł - skwitowany zgodnym wybuchem śmiechu wszystkich obecnych - że horror o ślimakach zjadających ludzi to by było coś.
A potem w pewnym antykwariacie natrafiłem na tę książkę i bardzo nie było mi do śmiechu.
Wydawnictwo PIK wydało tą książkę w roku 1991, korzystając z tej samej fali, która poniosła Amber Horror czy Phantom Press. Konwencja dla tego typu wydawnictw wydających takie książki była jedna - tanio, tłumaczenie mniej lub bardziej daremne (tutaj tłumaczka nie wiedziała, że w zależności od kontekstu słowo sex może mieć różne inne znaczenia niż to samo narzucające się), nie raz obrzydliwe i ociekające krwią okładki. Okładka Ślimaków jest jedną z lepszych (i brutalniejszych zarazem), jakie widziałem wśród tego typu książek. Ciekawostka - PIK wydało tę książkę w serii Mistrzowie Grozy - cóż, nigdy wcześniej o Hutsonie nie słyszałem.
Nie oszukujmy się - Ślimaki to kuriozalne czytadło klasy B, porównywalne do co lepszych części cyklu Kraby autorstwa Guya N. Smitha (co ci angole mieli w baniach, to ja nawet nie). Czarne, zmutowane, gigantyczne ślimaki mające zęby sieją zniszczenie i popłoch w małym miasteczku rolniczym nieopodal Londynu. Na ich trop wpada inspektor sanitarny. Z pomocą zaufanych - kanalarza i młodego kustosza muzeum - rozpoczyna nierówną walkę z potworami. Rzecz jasna, władze im nie wierzą, są więc pozostawieni sami sobie i są zdani tylko na własne siły. Ostateczne starcie (chociaż zakończenie jest otwarte) dokonuje się z pogwałceniem obowiązującego prawa. Autor ze szczegółami odmalował angielską kanalizację, gorzej mu wyszło wykreowanie zabójczych ślimaków. Mimo tego, że mordowały swoje ofiary nie raz ze szczególnym okrucieństwem a i sam autor z lubością polewał treść gore (scena w restauracji, gdzie z jednego z bohaterów wprowadzonych do treści tylko po to, by ich potem uśmiercić widowiskowo wychodzą oślizłe istoty, zabijając go przy tym i rozrywając mu oczy była pyszna) fakt faktem mamy do czynienia ze ślimakami. Ze ślimakami. Przecież to bardziej absurdalny pomysł niż kraby. Sądzę, że gdyby autor napisał książkę o czymkolwiek mniej bekowym niż ślimaki, np. o szczurach czy zmutowanych polnych myszach, zjechałbym tę książkę znacznie bardziej.
Tak czy siak, wszystkim fanom kuriozów z lat 90. polecam gorąco. Wszyscy pozostali i tak po to nie sięgną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.