Tom pierwszy niespecjalnie mi podszedł, oprócz kilku opowiadań nie było tam niczego, co przykułoby moją uwagę na dłużej lub mile połechtało zmysły, tom drugi zdecydowanie bardziej trafił w moje gusta. Może dlatego, że znaleźli się tu autorzy, których twórczość mniej-więcej znam (Silverberg, Barker, Wagner) i lubię, i się tym zasugerowałem, może i nie. Kto to wie. Tak czy siak, obiektywizm przecież nie istnieje.
Każde z zebranych tutaj opowiadań w jakimś stopniu dotyka kwestii potworów. Ponieważ żyjemy w nieznośnych na dłuższą metę czasach, autor nie żyje, wszystko już było, itd., autorzy na różne sposoby podchodzą do potwora. Nieco go odpotworniają, to znów ukazują go nie tam, gdzie wydawałoby się, że jest, to snutą przez siebie opowieść traktują jako tło czegoś innego, może i mądrzejszego, może i głębszego.
Tanith Lee we Wzgórzu uderza w nieco Lovecraftowe tony. Trudno stwierdzić, kto tu dokładnie jest potworem. Autorka dorzuca nieco toporną głębię psychologiczną głównej bohaterki, stąd tytuł nie mający w sumie z akcją książki zbyt wiele wspólnego.
Joe R. Landsdale w Psychoterapii Godzilli robi sobie jaja z jakże modnych współcześnie psychoterapii, tych wszystkich niezawodnych inaczej metod pracy nad sobą w rodzaju zmień się na niedookreślone lepsze w 666 krokach, z klasycznych gigantycznych potworów dewastujących miasta (antropomorfizacja) a także z polityki społecznej Stanów Zjednoczonych. Nieco groteskowy tekst, zapadający w pamięć.
Karl Edward Wagner w Swifcie .220 nawiązuje do klasycznego heroic fantasy i legend o małych ludziach mieszkających wśród starożytnych wzgórz. Miłośnik konwencji się nie zawiedzie, mimo umiejscowienia czasu i miejsca akcji we współczesności.
Robert Silverberg wskrzesza dinozaury w Naszej Pani Zauropodów dzięki inżynierii genetycznej. Coś w rodzaju rezerwatu znajduje się na obcej planecie. Naukowcy przeprowadzający tam badania nie spodziewają się, że dzięki klonowaniu przywrócą do istnienia także i coś w rodzaju dinozaurzej cywilizacji niematerialnej. Przekona się o tym główna bohaterka (opowiadanie ma formę wpisów z jej dziennika), ofiara przepychanek politycznych i nieszczęśliwego wypadku nie będącego wypadkiem. Opowiadanie gorsze od długich form autora, ale zdecydowanie dobre. Albo to tylko daje znać o sobie mój sentyment do autora.
Basil Cooper w Mięczakach nawiązuje i do dystopii, i do post-apo, i - na swój sposób - do Lovecrafta. Albo tentacle porn. Albo tak naprawdę nawiązuje do tego, co czego nawiązuje.
W spustoszonym świecie, gdzie Komitet Centralny wysyła swoich przedstawicieli i naukowców, by pochylili się nad problemami udręczonych nielicznych mieszkańców, jedna z osad boryka się z dziwnym problemem. Grupa naukowców wyruszających by zbadać zagadkowe mutacje szybko styka się z czymś, co nie powinno istnieć. Zastanawiałem się, czy ostatecznie autor nie zrobi na koniec małego przewartościowania, w stylu pomiędzy zakończeniem Metra 2033 Głuchowskiego a Pieśni dla Lyanny Martina, ale jednak nie, zrobił coś innego. Autorowi bardzo sugestywnie udało się oddać nastrój spustoszonej ziemi oraz przekonywająco skrystalizować wizję panujących stosunków społecznych (i bliżej niesprecyzowanego reżimu biurokratycznego w tle, bez jakiegokolwiek wartościowania, co się chwali). No i ta Polka-reproduktorka na dalszym planie.
Robert Holdstock w Srebrnym kresie rekonstruuje mity o pewnej mitycznej rasie, wzbogacając je o mnóstwo szczegółów biologicznych i nieco naturalistyczne podejście. Dodaje do tego ciekawy motyw winy i odkupienia związany z głównym bohaterem.
Michael Marshall Smith uderza pociesznym i podobnym new weird o akcji rozgrywającej się w pociągu Nie mój problem. Główny bohater styka się z czymś, czego być nie powinno - po czym ma to gdzieś i idzie się zająć swoimi sprawami. Wyborne.
Clive Barker w Królu Trupiogłowym serwuje najcięższe gatunkowo opowiadanie w antologii. Pradawna istota budzi się po wiekach uśpienia i sieje terror w małej mieścicie. Tekst genialny, ale w tym przypadku nie jestem obiektywny bo mam sentyment do gościa.
Kim Newman w W lodowatym uścisku nieznanego (piękny tytuł, tak swoją drogą) snuje historię o starszym łowcy potworów i o około-ludzkich potworach, jak na złość przybywających w pewnym momencie życie do pewnego zadupia w Connecticut. Pomysł wielce sympatyczny ale wykonanie jakieś takie... błahe. Jak dla mnie najsłabsze opowiadanie w antologii, na równi z otwierającym książkę Wzgórzem.
Książka warta swojej supermarketowej, obniżonej ceny. W kategorii cenowej ~10zł rzecz warta polecenia, ale mimo wszystko okładkowych 34,90zł bym za to nie dał. Tak szczerze powiedziawszy, to za mało którą książkę bym był w stanie dać tyle, poza jakimiś pewniakami, np. z Uczty Wyobraźni. Takie życie, taki świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze są moderowane - to dobra ochrona przed spamem i trollami.