Narzekanie na decyzję World Fantasy Convention
Zazwyczaj tak jest, że ktoś chce dobrze, a wychodzi jak zwykle. Niepotrzebna awantura ze statuetkami World Fantasty Awards jest idealnym przykładem ilustrującym tezę.
Dla przypomnienia, chodziło o to, że ktoś przypomniał sobie, iż Lovecraftowi zdarzało się pisać dosyć toporne i obrzydliwe teksty o ludności czarnoskórej, nie anglosaskich imigrantach, itp. Uznano więc, że popiersie przedstawiającego wrażego rasistę (nawet jeśli był to wraży rasista przedstawiony w stylu jednego spośród jego okropieństw) nie powinno być przyznawane jako nagroda, szczególnie że poszczególni uhonorowani pisarze of colour zaczęli zgłaszać zastrzeżenia.
Sytuacja jest o tyle skomplikowana, że Lovecraft faktycznie był rasistą, nawet jeśli pod koniec życia złagodził swoje poglądy i przestał odwoływać się do nich we własnej twórczości. Ktoś bardzo wyczulony mógłby zasugerować, że lęk Samotnika z Providence przed biologiczną degradacją i cywilizacyjnym kolapsem miał podłoże rasistowskie, trzeba jednak mieć na uwadze szerszy kontekst - czasy w których autor żył, zajmowane przez niego miejsce na drabinie społecznej, poglądy które tam i wtedy były uznawane za zwyczajne. Zastane uwarunkowania nie są czymś, nad czym większość ludzi się zastanawia, szczególnie jeśli cały ich świat wygląda jak wygląda. Lovecraft był mądrym gościem, więc świat mu się trochę rozszerzył na przestrzeni lat. Raczej o tym należałoby pamiętać, niż o tym, że zdarzało mu się pisać bzdury w ciągu pierwszych lat pisarskiej aktywności.
Gdybyśmy chcieli prześwietlić wszystkich uznanych klasyków dowolnego poletka literatury czy sztuki jako takiej pod kątem zgodności ich poglądów z partykularnymi prawdami/pojęciami uznanymi za takowe prawdy tu i teraz, zostalibyśmy z niczym, z absolutnie poszatkowaną kulturą czy filozofią. To przykre, że sami autorzy jak i krytycy literaccy nie potrafią odróżnić twórczość od tworzącego (a i samą twórczość powstającą nie raz na przestrzeni wielu lat traktują jako monolit), i że pozwalają na krzywdzące spłycanie twórczości Lovecrafta do prymitywnego rasizmu, piętnują go za to, że myślał tak jak ogół społeczeństwa w jego czasach. Siła uwarunkowań której podlega każdy jest ogromna. Lovecraft nawet jako ateista i socjalista (tak się określił pod koniec życia, po przejściu przez okres strachu przed klasami społecznymi usytuowanymi niżej niż jego własna pozycja) pielęgnował sposób bycia statecznego, nowoangielskiego dżentelmena. Protestancki sposób myślenia o wspólnocie lokalnej pozostał w nim do końca, wiele razy w jego opowiadaniach przewija się motyw odludków i pustelników, odseparowanych osiedli lub pojedynczych domów zamieszkanych przez ludzi nie integrujących się z lokalną, porządną społecznością.
W obronie Lovecrafta stanął chyba główny obecnie popularyzator jego twórczości i jego biograf, Hindus Sunand Tryambak Joshi (znany lepiej po prostu jako S. T. Joshi). Joshi zawsze argumentował, że dla Lovecrafta głównym koszmarem był koszmar kosmicznej otchłani, obojętnego, obcego człowiekowi kosmosu, przekraczającego ludzką zdolność poznania. Cała reszta to elementy poboczne i wtórne wobec tej jednej myśli, powracającej w wielu formach, kształtach i aspektach. Joshi zareagował żywiołowo, jak napisał na swoim blogu, zwrócił swoje statuetki World Fantasty Award i wyraził nadzieję, że nigdy nie będzie do nagrody nominowany. Streszczenie poglądów Joshiego nt. Lovecrafta można znaleźć np. w tym wywiadzie, całkiem świeżym.
Wśród krytyków decyzji WFC jest też Caitlin R. Kiernan, inspirująca się Lovecraftem pisarka o mało prawicowych przekonaniach (sama o sobie na swoim koncie na Twitterze pisze humanist & atheist, liberal [w sensie amerykańskim], lesbian, environmentalist), autorka m. in. wydanej także i w Polsce Tonącej dziewczyny.
Swoją drogą, mimo moich znacznie bliższych lewicy niż dowolnie pojętej prawicy przekonań, sam bardzo lubię myśl takich filozofów jak Heidegger (swego czasu członek NSDAP), Nietzsche (jedna spośród nieskończenie wielu interpretacji jego myśli zainspirowała w jakiejś mierze nazizm), Oswald Spengler (w Zmierzchu Zachodu zawarł kilka bardzo interesujących koncepcji, niejako przywrócił światu koncepcję czasu kołowego, a tytułową myśl zawartą w książce można interpretować rozmaicie - również w zupełnie przeciwny autorowi sposób), czy Ernst Jünger, fascynująca postać, myśliciel zawsze kroczący własną drogą, autor m.in. szalenie inspirującej w kategoriach ogólnożyciowych książki Eumeswil, autor nadal z grubsza aktualnych rozważań o istocie techniki i jej wpływie na rolę i funkcjonowanie państwa. Bardzo lubię twórczość autorów takich jak momentami faktycznie już zramolały Joseph Conrad, w przypadku którego raz na jakiś czas zdarza mi się zazgrzytać zębami gdy pisze coś o ludożerstwie autochtonów takich czy innych lub inne pierdoły charakterystyczne dla dyskursu kolonialnego, czy jak np. Hanns Heinz Ewers, który oprócz opowiadań i powieści weird fiction ma na swoim koncie np. m.in. hagiografię wczesnego nazistowskiego męczennika Horsta Wessela (podobnie jak Jünger, tyle że z innych powodów, niedługo potem poróżnił się z nazistami i wylądował na cenzurowanym).
Narzekanie na wynik wyborów
OK, są plusy - pewien dziad w muszce wylądował pod progiem, a konglomerat Kukiz '15 to zjawisko sezonowe, taki prawicowy odpowiednik Twojego Ruchu (aż przykro się robi, że całkiem porządni ludzie jak Kornel Morawiecki marnują się w tym czymś). SLD także wylądowało pod progiem - niechże te konserwatywne sieroty po PRL-owskim aparacie biurokratycznym, wrzód na scenie politycznej, fani podatku liniowego, ludzie odpowiedzialni za amerykańskie obozy koncentracyjne w Polsce, ratyfikację konkordatu, eksmisje na bruk w końcu poniosą raz a dobrze polityczną śmierć. Szkoda trochę ich przybudówek - najbardziej PPSu - ale i tak nikt od nich by się nie dostał. Nie płaczę też po Zielonych - sam jestem co prawda w dużej części zielony, ale z drugiej strony nie mam nic przeciwko energii atomowej, GMO jako takiemu czy innym przejawom rozwoju technologicznego - ingerencja w genom człowieka też jest spoko jak dla mnie, do tworzenia na poziomie komórkowym hybryd ludzko-zwierzęcych również nic nie mam; oczywiście jestem za in vitro, aborcją, eutanazją i cyborgizacją człowieka. Zawsze niepokoili mnie też antyszczepionkowi wariaci orbitujący wokół Zielonych (kilkoro takich psycholi było też u Kukiza).
Razem załapało się na subwencję. Nie spieprzcie tego. Nawet dobrze, że nie weszli do sejmu już w tym roku - bez doświadczenia parlamentarnego bardzo szybko zdegenerowaliby się w nieznanym środowisku. A tak to jest trochę czasu na edukację i przygotowanie odpowiednich kadr. Pojawiające się głosy, że głosy na Razem odebrały głosy ZLewowi upraszczają sprawę - wbrew pozorom elektoraty tych partii nie pokrywają się. Ja sam w życiu nie zagłosowałbym na cokolwiek z SLD w składzie, takich jak ja było bardzo wielu. Widziałem w mediach społecznościowych narzekanie wyborców i członków ZLewu, że Razem to plugawe lewactwo, więc wśród tego elektoratu popularność nowo powstałej partii raczej jest niewielka. W Polsce mamy skrajnie złe warunki do rozwoju jakiejkolwiek lewicy - w dyskursie pojawiają się hasła jeszcze kilka lat temu uznawane wprost za neonazistowskie - tym bardziej więc cieszy szansa na rozwój normalnej lewicy (która w jakimkolwiek normalnym kraju byłaby ciut na lewo od centrum - u nas jest powszechnie utożsamiana ze stalinizmem, GUłagami, strzałami w tył głowy, sadzeniem brzóz pod Smoleńskiem; przy okazji okazało się również, że mało kto ogarnia jak działa progresja podatkowa).
Sejm poprzedniej kadencji był zdominowany przez złodziei - sejm tej kadencji jest zdominowany przez ludzi sfrustrowanych, znerwicowanych, mających rozmaite problemy ze sobą i światem. To przykre, że złodzieje pilnują psycholi, by się nie rozzuchwalili, a psychole pilnują złodziei, by nie nakradli za dużo - cóż, jaki kraj, takie checks and balances.
Dlaczego obecny rząd to katastrofa - zapisano już wystarczająco wiele stron na ten temat, każdy kolejny dzień dostarcza nowych przykładów, nie chcę się powtarzać ani niepotrzebnie denerwować czymś, na co nie mam wpływu. Od przyszłości staram się oczekiwać jedynie immanentyzacji eschatonu i tysiącletniego królestwa Antychrysta na ziemi.
Narzekanie tak po prostu, na świat, religię i politykę
W gruncie rzeczy do moich około-lewicowych przekonań dotarłem na przestrzeni lat z zupełnie innego kierunku, na zasadzie postępującej negacji tego wszystkiego co wcześniej uważałem za słuszne. Zawsze rozwijałem swoje poglądy w oderwaniu od konkretnych środowisk reprezentujących zbliżone punkty widzenia, nigdy nie potrafiłem odnaleźć się w dowolnej grupie okopanej na danym stanowisku. Nic tak nie ogranicza jak przynależność gdzieś i konieczność podzielania (przynajmniej werbalnego) ogółu poglądów za jakimi opowiada się grupa jako taka. Przynależność gdziekolwiek bywa o tyle inspirująca, że posiadanie własnych poglądów to ciągle trwający proces, rozwijający się w zależności od naszych reakcji na poglądy innych. Nie ma jednej prawdy, wszytko podlega ciągłej falsyfikacji, a wszystkie nienaruszalne wartości to martwe pojęcia, poddawane ciągłemu redefiniowaniu na przestrzeni lat. Jedyne co jest ponadczasowe i niezmienne, to głupota.
Pod tymi wszystkimi Bogami, Honorami, Ojczyznami czai się tylko rozpaczliwy strach przed nieprzyjaznym światem, maskowany za pomocą tych pojęć. Jest to tylko i wyłącznie próba nadania sensu ogólnej beznadziei, ukonstytuowania samego siebie w pewnych szerszych ramach, podniesienie się na duchu i uratowanie resztek własnej wartości. Dla mnie jest to coś zupełnie niepotrzebne i szkodliwe. Stoję na stanowisku że znacznie lepiej sprawdziłoby się masowe odrzucenie tych złudzeń i spojrzenie w otchłań czającą się w głębi każdego abstrakcyjnego pojęcia i wyobrażonej wspólnoty. Jestem za odrzuceniem wszelkich religii i podziałów kulturowych, bo i tak kiedyś wszyscy umrzemy a za kolejne 100 lat nikt nie będzie o nas pamiętał, nie ma po co się rozdrabniać na coś, co wobec nas jest zewnętrzne. Narody rodzą się i umierają, świat zawsze był tyglem ras, religii, kultur, wczorajsze imperia pojutrze zostaną wymazane przez czas z ludzkiej pamięci, wczorajsi bogowie pojutrze stają się zakurzonymi eksponatami muzealnymi a groza egzystencji uwolnionej spod bagażu uwarunkowań, gdy nie się jej jak zracjonalizować lub zakryć czymś, zawsze pozostaje taka sama dla każdego, niezależnie od rasy, religii, przynależności do kręgu kulturowego.
Z drugiej strony mam dystans też do lewicy jako takiej - moje poparcie dla Razem nie oznacza, że z wszystkim co reprezentują się zgadzam, po prostu uważam, że dobrze by było, żeby równowaga w dyskursie została przywrócona, żeby chociaż nieco zwolnić na kursie kolizyjnym, a oni na chwilę obecną nadają się do tego najlepiej i mają największe szanse na rozwinięcie się.
Niezależnie od tego, że bardzo sobie cenię Marksa (Zandberg z Razem miał spoko koszulkę kiedyś), a i u Trockiego w Zdradzonej rewolucji padło wiele celnych spostrzeżeń (np. to nie polska prawica jako pierwsza przewidziała, że warstwa biurokratyczna zarządzająca środkami produkcji stanie się po upadku niewydolnego systemu nowymi kapitalistami), podobnie jak u zachodnich kontynuatorów nurtu, najbardziej moje poglądy opisuje obecnie fragment z Thomasa Ligottiego, z niedostępnego już w internecie wywiadu, w którym stwierdził on: These days I don’t mind being called a nihilist, because what
people usually mean by this word is someone who is anti-life, and
that definition fits me just fine, at least in principle. In
practical terms, I have all kinds of values that are not in
accord with nihilism. For example, I politically self-identify as a
socialist. I want everyone to be as comfortable as they can be while
they’re waiting to die. Unfortunately, the major part of Western
civilization consists of capitalists, whom I regard as unadulterated
savages. As long as we have to live in this world, what could be more
sensible than to want yourself and others to suffer as little as
possible? This will never happen because too many people are
unadulterated savages. They’re brutal and inhuman. To, że taki wywiad miał miejsce, można sprawdzić tutaj. Jakby ktoś chciał całość, służę zachowaną w .doc zawartością.
W gruncie rzeczy nie zgadzam się z przyjętymi przez niego definicjami - sam określam się jako nihilista, ale dla mnie jest to stanowisko normatywne uznające brak treści za pustymi pojęciami/obrazami (skrzyżujcie Stirnera z Baudrillardem), niemożność pełnego poznania przy jednoczesnym dążeniu do niego, materializm, relatywizm sprowadzający się nie tyle do uznania wszystkich kultur, religii, zwyczajów, itd., za równe i równie fajne, lecz sprowadzający się do uznania wszystkich religii, zwyczajów, tradycji, dorobków kulturowych takich czy innych kręgów za zupełny bezsens, niepotrzebny balans obarczony setką i jednym tabu, tworzący napięcia między kulturą a naturą, umiejscawiający nas określonym w kontekście historycznym, kulturowym, itd. gdy tymczasem każdy taki kontekst jest równie istotny co kręgi rozchodzące się po powierzchni zamulonej kałuży. Subiektywizm prowadzi do indywidualizmu, ale zakładając, że jednostkowość jest urojeniem, bo pod uwarunkowaniami nie ma w nas niczego poza chaosem nieświadomości i mniej lub bardziej wypartymi instynktami, nie ma w nas żadnych treści pochodzących autorsko od nas samych, ani jednej naszej własnej myśli (wliczając w to słowa, które właśnie piszę) to jedynym rozwiązaniem jest kolektywizm ukierunkowany na tworzenie nowych uwarunkowań, nowych relacji społecznych wywołujących określone reakcje we wchodzących w jego skład indywiduach. A skąd indywidua mają dojść do subiektywnych objawień otchłani tkwiącej w samej istocie naszego świata? Cóż, to świetne pytanie. Niezależnie od tego, jaka jest odpowiedź na nie (doświadczenia transgresywne, odpowiednia edukacja, zbiorowy trans, zaburzenia psychiczne i emocjonalne, obozy reedukacyjne, itd.), z całą pewnością mogę stwierdzić, że absolutną katastrofą jest masowe utożsamienie kłącza uwarunkowań ze swoją własną istotą.
A i życie to ja w sumie lubię. Czasem to trochę masochistyczna przyjemność, ale skoro już jestem tu i teraz, to chcę mieć z niego co mogę. Być może po lekturze Spisku przeciwko ludzkiej rasie zniuansuje to podejście. Antyludzki pesymizm jest jednak mi obcy. To pesymizm ezoteryczny, mój jest egzoteryczny. Powolne, heroiczne stawanie się rozczarowanym, zgorzkniałym cynikiem jest fascynującym doświadczeniem.
Tzw. Państwo Islamskie dzięki ostatnim zamachom terrorystycznym w Paryżu zrealizowało swój cel - w zadupiastych państewkach półperyferyjnych, rynkach zbytu dla wielkich korporacji i zagłębiach taniej siły roboczej, praktycznie pozbawionych własnej nauki i w pełni podporządkowanych swojej roli w ramach współczesnej formy systemu kapitalistycznego (np. w Polsce) gwałtownie wzrosły nastroje antyimigranckie (może nawet nie tyle wzrosły, co utrwaliły się) - przez co wspólne rozwiązanie problemu na szczeblu europejskim najprawdopodobniej nie będzie już możliwe (załóżmy optymistycznie, że wcześniej mimo wszystko byłoby, a w każdym razie byłoby bardziej prawdopodobne). Niezależnie od tego, czy ostatecznie przyjmiemy uchodźców, czy nie (zresztą, w tym naszym siermiężnym bogoojczyźnianym call-center-syfie i tak mało który uchodźca chciałby zostać, a i całkiem sporo tubylców już wyjechało lub ma wyjazd w planach; czasem sam się nad tym zastanawiam, ale wszędzie gdzie wydaje mi się że jest spoko jest cholernie duża Polonia), czy cała Europa wzmocni wewnętrzne granice, i tak jak zawsze najbardziej dostaną po dupach zwykli, szarzy ludzie. Jakakolwiek decyzja w sprawie nie zostałaby podjęta, jak zwykle najbardziej odczują jej skutki niewinni. Poza tym jest zupełnie oczywiste, że zamachowcy idący na zmarnowanie i na rozpirz brali ze sobą swoje paszporty, które dziwnym trafem przetrwały cały ten rozpirz nienaruszone. Jak w ogóle można w to wątpić.
Tymczasem mamy naszych własnych fundamentalistów. Chciałbym móc zachować metahistoryczny dystans do bieżącej polityki, olać ją, skupić się na czymś interesującym i rozwijającym, ale niestety nie mogę, bo lada chwila ta polityka może wejść z butami we wszystko, co dla mnie jest właściwe i (subiektywnie) słuszne. Wobec sympatyków i członków umundurowanych kanap na prawo od PiSu odczuwam niechęć na poziomie fizjologicznym, coś jak bohater Lovecrafta na widok mieszkańców Innsmouth. Przeglądając zdjęcia z tegorocznego marszu niepodległości skojarzenia z tolkienowskimi orkami narzucały się same. Lub z hordami Nadleśniczego z Na marmurowych skałach Jüngera, plugawiącymi uczucia patriotyczne i poczucie narodowej wspólnoty (tzn. akurat jedno i drugie jest mi obojętne, ale gdyby nie było obojętne, to tak bym to odczuwał, jaki degenerację i spustoszenie). Mamy do czynienia z barbarzyńcami kultywującymi prymitywny kult siły, uznających ślepą przemoc za świetny sposób rozwiązywania politycznych sporów. Najlepiej w paru chłopa oklepać kogoś przypadkowego, z pewnością rozwiąże to wszystkie problemy z którymi ten kraj się boryka.
Poniekąd jest mi ich wszystkich trochę szkoda, brak perspektyw popchnął ich w takie a nie inne poglądy, jeśli jednak ktoś chce wpieprzyć się z butami w moją niewiarę i relatywizm, nie ma na to mojej zgody, niezależnie od tego, jakie są i skąd się wzięły jego motywacje, niezależnie od tego jak bardzo przesrane miał w życiu. Mój brak prawdy jest dla mnie partykularną prawdą.
Mój brak wyrozumiałości wobec pewnych zwyczajów różnych grup etnicznych (np. Romów) i religijnych (np. muzułmanów, wyznawców Judaizmu, katolików) uznanych subiektywnie przeze mnie jako szkodliwe dla nich samych i postronnych jest, rzecz jasna, mało lewicowy, ale jakoś niespecjalnie się tym przejmuję. Niech już powstanie w końcu ten cholerny rząd światowy i rozpocznie ogólnoplanetarny plan laicyzacji, zniesienia tradycji, ujednolicenia obyczajów, itd.
ładny wpis. Nie ze wszystkim się wewnętrznie zgadzam ("doświadczenia transgresywne, zbiorowy trans, zaburzenia psychiczne i emocjonalne" jako metody poznawcze) ale uadne i mondre :*
OdpowiedzUsuńGrunt, że nie wzbudziły w Tobie sprzeciwu "obozy reedukacyjne".
Usuń