W końcu dotarłem do tej książki. Rzecz jasna, nie ukazała się po polsku, znalazłem w internecie .pdf i wydrukowałem go sobie. Z recenzenckiego obowiązku nadmienię, iż tłumaczył z języka niemieckiego na angielski Joachim Neugroschel, a wydało tę książkę Marsilio Publishers w Nowym Jorku w 1993 roku.
Jünger zawsze był dla mnie ważnym autorem. Zarówno pod względem jego ewoluujących poglądów politycznych i filozoficznych, jak i pod względem czysto literackim. Ernst to po prostu człowiek-instytucja, fenomen, nie pisarz. Takich jak on już nie ma, on był ostatnim.
Na tym blogu pochylałem się już kilka razy nad jego książkami:
"Sturm" to nowela niezwykła w dorobku autora. W nacjonalistycznym, faszyzującym okresie swoich poglądów politycznych Jünger napisał dziełko zupełnie przeczące poglądom, które ówcześnie manifestował. Jüngerów było niejako dwóch, to moja teza opierająca się na tezach prof. Kunickiego z jego książki "Rewolucja i regres" - jeden z nich szukał przygód, możliwości realizowania swoich pasji, brania z życia ile można i sprawdzania się w rozmaitych sytuacjach. Drugi marzył o potężnym, hierarchicznym państwie, spoglądał przychylnie na pewne aspekty rodzącego się stalinizmu w ZSRR, chciał by Niemcy byli silnym i dumnym narodem. Z drugiej strony pozostał wrogi zarówno umasowieniu, jak i indywidualizmowi liberalnemu - sam był elitarystycznym konserwatystą, krytykującym jedno i drugie ze swoich własnych pozycji. "Sturm" uważam za projekcję licznych gnębiących go po zakończeniu I WŚ rozterek, gdy poszczególne elementy jego osobowości próbowały dojść ze sobą do porozumienia.
"Na marmurowych skałach" powszechnie uważa się za rozczarowanie autora nazizmem, który jest raczej potwarzą i parodią narodowej tradycji i kultury, niż powrotem do tego, co w niej najlepsze. Autor udaje się na wewnętrzną emigrację.
"Promieniowania" to ogromny zestaw pamiętników autora prowadzonych przez niego, gdy służył w Wehrmachcie w czasie II WŚ. Autor zastanawia się nad otaczającym go światem, stara się przeżyć i zachować równowagę. Nie zdaje sobie sprawy z bezmiaru okrucieństwa i barbarzyństwa nazizmu, mimo wizyty na froncie wschodnim. Snuje też plany polityczne.
"Robotnik" to najważniejsze dzieło filozoficzne autora, wydane jeszcze przed wojną, w ostatnim okresie czynnej aktywności politycznej autora, przed emigracją wewnętrzną. Autor nigdy nie wyparł się treści z "Robotnika", w swojej dalszej twórczości nie tyle go zanegował - co go przekroczył, i poszedł dalej. Jünger dokonał tam czegoś niesamowitego - przekroczył swój nacjonalizm (odchylony mocno w stronę narodowego bolszewizmu) i opisał wizję światowego państwa w którym dokonała się zmiana formy bytu - na formę bytu robotnika. Robotnik to coś w rodzaju monady promieniującej na świat. Robotnikiem jest każdy podporządkowany narzędziom, które sprawiły, że jest niejako uzależniony od materiału. Państwo jest zorganizowane w stylu faszystowskim, żołnierskim, hierarchicznym ale nie nacjonalistycznym. W końcu ogarnęło cały świat. Wizja autora zainspirowała nie tylko młodych SS-manów (nad czym sam autor ubolewał w "Promieniowaniach") ale też niektórych niemieckich komunistów.
Dlaczego o tym wszystkim piszę teraz, a nie o samej książce "Eumeswil"? Bo przypomnienie tego dobrze czytelnikowi zrobi, dobrze znać tło i kontekst, w jakim książka jest umiejscowiona, pod koniec jakiej drogi znalazło się jej miejsce.
W "Robotniku" mamy wizję państwa światowego. Państwa robotnika, czyli w sumie każdego, kto pracuje z wykorzystaniem technologii, skoszarowanego i przepełnionego pasją. Jest to coś w rodzaju "Społeczeństwa spektaklu", tylko pokazane jako coś pozytywnego. Po II WŚ mamy wizje post-apokaliptyczne. W "Heliopolis" i właśnie w "Eumeswil", gdzie zresztą odwołania do "Heliopolis" są wyraźne i wprost wyrażone. To ten sam świat.
Czy ten sam świat, co i "Robotnika"? Czy katastrofa tego świata, to katastrofa świata "Robotnika", a to, co przedstawił autor w "Heliopolis" i "Eumeswil" to dalsza wizja tego, co może nastąpić?
Podejrzewam że tak. Na chwilę obecną nie jestem w stanie tego stwierdzić na pewno - ale kiedyś sfalsyfikuję tą tezę.
Tendencje do myślenia w kategoriach powrotu bóstw, wyzwolenia tytanów, Wiecznego Powrotu czy też raczej Powrotu Wiecznego (w sensie: tego, co wieczne) pojawiają się już w "Przybliżeniach". Widać tam też wolnego ducha autora, który idzie swoją drogą i nie ogląda się na nic i nikogo, sam dobiera sobie przyjaciół i nie daje sobie wmówić, co wypada robić, a co nie. Autor sięgał po narkotyki od wczesnych lat. Nie był rzecz jasna uzależniony - był zdrowym hedonistą, zdawał sobie sprawę, że to, co daje przyjemność nie może być nadużywane, bo powszednieje, traci swoją na poły mistyczną otoczkę, atmosferę zawieszenia praw świata i obcowania z czymś specjalnym. Pozostaje kwestią otwartą, po co je brał - powody mogły być rozmaite - chęć dotarcia do coraz bardziej odległego sacrum, chęć znalezienia przygody w świecie, w którym przygoda nie była możliwa lub też wstyd, ból, niemożność pogodzenia się ze zbrodniami nazizmu, ich rozmachem - podobny wątek pojawił się w "Heliopolis". Swoją drogą "Heliopolis" też muszę skądś ściągnąć i przeczytać w całości.
Niezależnie od tego, co pojawiło się w "Eumeswil", autor do końca tęsknił za starym, konserwatywnym światem, zdając sobie sprawę z jego schyłkowości i nieuchronności upadku, jak w kryminale "Niebezpieczne spotkanie".
Już teraz wiem, że do "Eumeswil" będę wracał. To nie tylko książka, to coś na kształt biblii, to opus magnum, to fabularyzowana, oszałamiająca obrazami kreowanymi przez autora i doniosłością jego konceptów, trafnością spostrzeżeń, celnością uwag historia z pogranicza filozofii, mitologii, wędrówki po archetypach i duchowości (w pięknym, klasycznym, pogańskim, helleńskim znaczeniu tego słowa, ze złotego okresu antycznej filozofii). Sam się zdziwiłem, że z lektury tyle zrozumiałem - mój angielski nie jest tak dobry, jakim chciałbym, żeby był. Nie rozumiałem pojedynczych słów - jednak nie utrudniło mi to zrozumienia całości jako takiej.
Fabuła książki jest bardzo prosta. Akcji praktycznie nie ma. Dzieło ma formę pamiętnika prowadzonego przez Martina (vel Manuela) Venatora, który jest (meta)historykiem. Poza tym dorabia jako nocny służący/barman (czy jak przetłumaczyć "night steward") w twierdzy Casbah, która góruje nad stolicą Eumeswil. Państwem rządzi tyran Condor i jego klika. Jest to jednak tyran całkiem umiarkowany - przypomina tyranów antycznych, niż dyktatorów szalonych totalitaryzmów XX-wiecznych (i XXI-wiecznych zapewne też). Mimo tego, że był prostym żołnierzem, otacza się uczonymi i artystami, lubuje się w dyskusjach.
Martin jest nazywany przez Condora Manuelem, bo dyktatorowi bardziej się podoba melodyka imienia i nazwiska "Manuel Venator" niż "Martin Venator". Manuel opowiada o swoim życiu, o swojej rodzinie, o swojej pracy i badaniach naukowych, jakie prowadzi, o relacjach ze znajomymi, przyjaciółmi, ulubioną prostytutką oraz kobietą, którą kocha (to dwie inne kobiety, zresztą wiedziały na wzajem o swoim istnieniu).
Przytacza anegdoty osób trzecich oraz swoje własne. I w sumie to by było na tyle, jeśli chodzi o fabułę i akcję.
Nie w nich leży siła tej książki. W "Robotniku" autor przedstawił - tak, zgadłeś czytelniku - robotnika. W "Eumeswil" - anarchę. Anarchą jest narrator, główny bohater i alter ego autora - wspomniany wyżej Martin Venator. Anarcha jest kimś, kto poznał swoją substancję. Jest to jednostka świadoma, twardo stąpająca po ziemi, trzymająca się faktów, nie ideologii (ale chyli czoła przed męczennikami dowolnej sprawy - najwyraźniej oni tak odczytali swoją substancję). Anarcha może zajmować się czymkolwiek, i zajmuje się tym jak najlepiej, ale wie, że nie to stanowi o jego istocie - podchodzi do wszystkiego jak kondotier. Anarcha stawia się poza społeczeństwem, poza prawem i zwyczajami. Skoro sam stanowi dla siebie prawo, prawa państwowego przestrzegając tylko po to, by nie wpaść w wir, generowany przez nie, jest przeciwnikiem kary śmierci - bo jak ma sam się karać, za co, skoro postępuje zgodnie z tym, co sam uważa za właściwe. Zwyczajów przestrzega, by mieć spokój, tak samo z moralnością. Gdyby chciał, i gdyby było to do czegoś potrzebne - mógłby nawet i zabić. Anarcha, sięgający do metahistorii, historii archetypów, wiecznego powrotu i znający na wylot mitologie zdaje sobie sprawę, że zwyczaje, etyka, moralność, zasady konstytuujące społeczeństwo i państwo - to pył na wietrze. Jedne odchodzą, inne przychodzą, żadnym nie należy się przejmować. Wszystkie są odbiciem czegoś, formy się zmieniają. Stale się zmieniają. Anarcha jest suwerenem, nie rządzi jednak nikim, oprócz samego siebie. Anarchista jest niewolnikiem swojego anarchizmu, gdy jego ideologia wpycha go na zmielenie w trybach historii - anarcha kroczy własną drogą. Nawet padając przed kimś na kolana, w głębi ducha jest wolnym człowiekiem. Anarcha na ciężkie czasy gromadzi broń, prowiant i inne zapasy w odizolowanej pustelni, żeby tam zniknąć, jak wszędzie wokoło zrobi się za gorąco.
Wpływy Maxa Stirnera są widoczne na pierwszy rzut oka. Mamy też trochę stoicyzmu oraz charakterystycznego dla autora elitarystycznego konserwatyzmu, jednak w dosyć rozmytej postaci. Zostało z niego tylko poczucie własnej wartości. Manuel przytacza wprost historię "Die Freien", skupiając się najbardziej na samym Stirnerze. Polemikę Marxa ze Stirnerem obraca w dziwne strony, przyjmując religioznawcze znaczenie "Sankt Max". Anarcha polemizuje z nietzscheańskim Nadczłowiekiem, inaczej rozumiejąc wolę mocy. Dla mnie osobiście, rozumującego wolę mocy przez pryzmat późniejszej interpretacji i rozwinięcia u Deleuze'a spór ten nie jest do końca zrozumiały - chodzi o to, że jeśli nawet świat jest wolą mocy, nie ma nic poza nią, to jest to wizja nie do przyjęcia dla stirnerowskiego Jedynego (w tym momencie utożsamionego z Anarchą).
Gdzieś tam na uboczu pojawia się też postać nihilisty, wielbiącego rozpad i zniszczenie - anarcha przestrzega go, że twórcze niszczenie najprędzej zniszczy samego niszczyciela a także "forest fliera" - ukrywającego się w lesie (w sensie: w dziczy, poza społeczeństwem, w ramach natury - nie kultury) wyrzutka, banity, odszczepieńca.
Wizja świata wykreowana przez autora tchnie realizmem magicznym. Nawet jeśli pojawiają się samochody, nowoczesna broń, urządzenie komunikacyjne phonophore czy też holograficzna wyszukiwarka informacji - urządzenie Grand Luminar - to czytelnik oczami wyobraźni sytuuje akcję "Eumeswil" w opiumowych chmurach pałacu sułtana, gdzieś w krainie baśni z tysiąca i jednej nocy. W takim to stylu jest napisane. Poza tym książka ta to jeden wielki zbiór aforyzmów i cytatów. Jünger był absolutnym mistrzem słowa.
Sytuacja polityczna świata to kontynuacja "Heliopolis". Niestety nie czytałem "Heliopolis" w całości, i nie wiem jeszcze, jak i jaki dokładnie świat został tam przedstawiony, w "Eumeswil" mamy rzeczywistość nazwaną przez narratora światem królestw Diadochów i miast-państw epigonów - wszystko to powstało po rozpadzie państwa światowego, wielkiej katastrofie, która spustoszyła ogromne połacie globu. Część ludzkości zdegenerowała się do barbarzyńców nie potrafiących korzystać z najprostszych narzędzi ani samemu ich wytwarzać, część zmieniła w bezwzględnych piratów, najeźdźców. Pojawiły się szalone mutacje, albo spowodowane jeszcze przez człowieka, albo przez odradzającą się (z pierwotnego Chaosu! Wieczny Powrót!) naturę. Droga od Drzewa Poznania do Drzewa Życia jest długa i czyha na niej śmierć.
Jednak dzięki temu wszystkiemu na kulę ziemską powróciła dzikość, białe plamy na mapie.
Na końcu bohater odchodzi razem z Condorem i całą świtą właśnie w taką białą plamę - na Wielkie Polowanie gdzieś hen, w nieznane, na zaproszenie rządzącego po sąsiedzku Żółtego Chana.
Co ciekawe, czasy chrześcijańskie są przedstawione jako zamierzchła przeszłość. Mieszkańcy Eumeswil, zarówno rdzenni mieszkańcy, jak i ludność napływowa, nie wyznają, zdaje się, żadnej religii. Byłby to kolejny argument, że to wszystko to daleka przyszłość świata "Robotnika" - w końcu sam Jünger przyznał w "Robotniku", że świat zmiany formy to dla chrześcijan to czas panowania Szatana na Ziemi. Religie najprędzej nie przetrwały, tak samo religijna etyka (w Eumeswil nie ma problemu z aborcją, itd, "cywilizacja śmierci" po całości).
"Eumeswil" gorąco polecam, sam będę z przyjemnością do tej książki wracał, i zapewne jak zwykle w przypadku mojego odczytywania twórczości autora, za każdym razem znajdował coś nowego i wartościowego.
Inne dzieł(k)a autora które opisywałem na blogu:
Awanturnicze serce (II) oraz Sycylijski list do człowieka na księżycu
O bólu
W stalowych burzach: wczesny polski przekład Książę piechoty, angielskojęzyczny przekład późnej edycji książki - Storm of Steel
Jest pewnie więcej literatury na jego temat, ale po polsku.
OdpowiedzUsuńSpojlerować jakieś dziadowskie nekrohorrory to sobie możesz, ale jeśli będziesz spojlerzyć ksiązki, które mogę kiedyś przeczytać, to przestanę czytać recenzje XD
Kiedyś chętnie sięgnę (mnie niż przemyślenia, co to anarcha - fuj, takie wstrętne i ohydne forum mi się przypomniało, gdzie się takimi pojęciami jarano, czegom nigdy nie rozumiał, zainteresował właśnie świat i osadzenie akcji), ale niech ktoś mi to przetłumaczy.
Wrażenia z "Niebezpiecznego spotkania"? Dobry kryminał, dobra książka. Autor zdobył u mnie uznanie, jednak nic, co tam zawarte nie uznałem za objawienie, raczej nie padam na kolana, ale każdy ma swoich miszczów. Inna rzecz, że rozumiem, że siegnąłem po jedną z spokojniejszych książek. Czy "Robotnik" nie był przypadkiem jakimś ideologicznym traktatem? To też powieść?
Pozdro XD
Nie bój żaby, nie zaspoilerowałem najważniejszej części zakończenia. ;)
OdpowiedzUsuńI tak, "Robotnik" to traktat filozoficzny.
night steward to chyba po prostu cieć XD albo taki co na bramce stoi przed klubem a i porządku pilnuje jak trzeba XD
OdpowiedzUsuńBył przedstawiony jako barman/kelner - więc w sumie cieć, racja. XD
OdpowiedzUsuńJeśli można, to dopowiem iż polskie wydanie "Węzła Gordyjskiego" jest niesamowicie nierówne; tłumacze namieszali przede wszystkim w terminologii "Waldgangu", a co do win autora, to najsłabszy jest esej tytułowy, bazujący na durnych pseudo-metafizycznych dualizmach, co przy odrobinie oszołomstwa łatwo uznać za jakiś zachodniacki szowinizm.
OdpowiedzUsuńW sumie Junger nigdy nie pozbył się do końca "zachodniackiego szowinizmu". Sama rozkmina Manuela o tym, że ojciec chciał go zamordować (tzn. namówić matkę głównego bohatera do aborcji), "pokój map" jako aluzja albo do konferencji po IIWŚ, albo czegoś wcześniej to aluzje do sytuacji (pokrzywdzonych zdaniem autora) Niemiec. W "Aladdin's Problem" też jest pełno takiej symboliki, dobra niemiecka szlachta wycięta na Śląsku przez swołocz słowiańską co przyszła z (bodajże) Rosji, zastąpiona przez mdłych mieszczan, itp. Ale tej książki jeszcze nie czytałem, opieram się na artykule znalezionym gdzieś w trzewiach internetów.
OdpowiedzUsuńCóż, przeczytam "Węzeł" to sam się przekonam. ;)
Jest już po polsku- wydał ha!art:
OdpowiedzUsuńhttp://www.ha.art.pl/wydawnictwo/nowe-ksiazki/5382-eumeswil-premiera-grudzien-2018.html