poniedziałek, 12 września 2011

Gustave Le Rouge dwa razy

Wpadły mi w ręce prawdziwe klasyki, które biją i gwałcą i domagają się uznania i pamięci - wydane w 1983 roku przez Alfę reprinty oryginalnych polskich wydań książek Gustawa Le Rouge sprzed 1939 roku. A więc najbardziej klasyczna klasyka jaką można sobie wyobrazić, oryginalnie powstała w 1908 roku. Nie uwspółcześniono języka, pozostawiono też obecne w oryginale ilustracje.
Książki te to "Więzień na Marsie" oraz "Niewidzialni".
Powieści te zaskakują czytelnika współczesnego zwłaszcza możliwością zobaczenia wycinku rzeczywistości ludzi sprzed wieku, ich sposobu myślenia i postrzegania świata - także świata tłumaczy oryginału. Co zdziwiło mnie najbardziej - słowo spekulant nie jest nacechowane negatywnie, a w każdym razie takie odniosłem wrażenie z kontekstu. Ogólnie książki bardzo by się spodobała współczesnym retroburżujom kon-liberalnym, gdyż jest tam wiele apoteozy mieszczaństwa, zdolności w handlu, nauce, bogacenia się, itd., bohaterami zaś są ludzie ze średniej i wyższej warstwy społecznej. Co zdziwiło mnie potem - najwyraźniej na początku dwudziestego wieku rzeczywiście twierdzono, że na Marsie są lasy i oceany, i potrafiono to potwierdzić dzięki ówczesnej technice (przy okazji, na marginesie - jest taka teoria spiskowa, wg. której zdjęcia z Marsa są obecnie fałszowane, a na Czerwonej Planecie trwa wojna pomiędzy ludźmi i ludnością tubylczą).
Oba tomy opowiadają - jednocześnie - o przygodach młodego, wszechstronnie uzdolnionego francuskiego inżyniera Roberta Darvela, który trafia na Marsa (jak trafia - o tym później), oraz jego przyjaciół na Ziemi, którzy najpierw próbują się połapać, co się z nim stało, ale potem próbują go ściągnąć z powrotem. I tak, w tomie pierwszym główny bohater zostaje wysłany na Marsa przez pewnego hinduskiego bramina, który dokonuje tego siłą woli (swojej i wielu innych braminów, przy pomocy zwielokrotniającego tą siłę urządzenia. Na Marsie odkrywa bujną roślinność, atmosferę możliwą do oddychania oraz kilka różnych grup istot inteligentnych. Ciotowatych i miernotowatych pulchnych krasnoludów (określenie to nie pada, to ja sam se na zasadzie analogii tak ich ochrzciłem), nie znających nawet ognia i czczących jak bóstwa dwa inne rodzaje istot. Główny bohater daje im ogień, obala ich bóstwa i przyspiesza ich rozwój cywilizacyjny, walcząc z ich wrogami - nocnymi, wampirycznymi człowiekonietoperzami Erloorami i wielkimi, dziwacznymi kretopodobnymi Roomboo'ami. Znajduje jednak pozostałości cywilizacji starszej (starszych?) od zastanych, dysponujących niewiarygodną technologią (stworzono cały las równikowy w klimacie zimnym przy użyciu absorbujących promienie słoneczne i emitujących je równomiernie kryształowych piramid; nie jest wyjaśnione, kto stworzył sieć gigantycznych kanałów). Uprowadzony przez Erloorów i uratowany przez uprzednio "ucywilizowanych" krasnoludopodobnych Marsjan przeżywa wiele przygód, aż poznaje niewidzialne, latające mózgi czczące gigantyczny Mózg znajdujący się we wnętrzu ogromnej góry...
W części drugiej bohater spada na ziemię w czymś w rodzaju meteoru, zabijając przy tym dwójkę swoich przyjaciół - naukowców (w tym jednego Polaka, uciekiniera z Syberii, z którym pierwsze eksperymenty prowadził na długo przed wydarzeniami opisanymi w książce), ale wraz z nim przybywają Niewidzialni, którzy niedługo potem uprowadzają jego ukochaną... w międzyczasie opowiada swoje losy na Czerwonej Planecie. Wszystko się kończy dobrze, żyją długo i szczęśliwie a świat nauki uznaje ich za bohaterów.
Naiwność bijąca z książek jest wielka, tak samo jak bezdyskusyjna, optymistyczna wiara autora w zdobycze nauki. Co ciekawe, autor nie tylko pisał s-f (niektórzy jemu współcześni zarzucali mu wręcz pisanie s-f dla kucharek, gdyż w swoich książkach skupiał się nie na zdobyczach nauki i pseudofuturologii, ale wprowadzał wątki rodem z przygodowych romansów), ale też kryminały, sztuki teatralne, zbiory poezji, bajek, aforyzmów, scenariusze filmów kryminalnych, powieści szpiegowskie oraz należące do popularnego wtedy gatunku "płaszcza i szpady", pisma krytyczne o sztuce i literaturze, ale też dzieła okultystyczne, magiczne, esej o mandragorze oraz... książkę kucharską. Takie to były czasy, gdzie okultyzm łączono z nauką (i rzeczywiście - Niewidzialni są widoczni w świetle promieni X, jeden z bohaterów drugoplanowych - pocieszny Murzyn-służący - niewidomy - też potrafi ich widzieć [x-men kuhwa], społeczności marsjańskie są uporządkowane w stylu okultystycznym - widzą tylko wycinek rzeczywistości, a o prawdziwym bóstwie planety - Mózgu - wiedzą tylko ci, którzy w hierarchii wtajemniczenia są zaraz pod nim - tylko Niewidzialni - w książkach jest więcej elementów bardziej fiction niż science, np. przy opisach hinduskich braminów i ich działalności). Autor ponoć krytykował w swoich książkach amerykański kapitalizm (do drugiej książki jest dołączona notka o autorze, gdzie to wszystko jest napisane na co się powołuje), ale akurat tutaj tego jakoś specjalnie nie odczułem, ba, odczułem raczej pochwałę dla burżuazji, o tyle dziwne, że sam autor raczej był związany z artystyczno-popieprzoną bohemą swoich czasów.
Tak czy owak, książki te polecam - żeby zobaczyć, jak wyglądały początki s-f i fantastyki w ogóle. Prezentowane na kartach książek odkrycia i niewzruszona wiara autora w ich realność i słuszność budzą obecnie tylko uśmiech politowania, podobnie jak burżuazyjna etykieta i momentami denerwujący klasowy i cywilizacyjny egoizm bohaterów ale przygoda jako taka się nie zestarzała.