niedziela, 30 czerwca 2013

Choroba Ogień 2013

Jako iż dawno nie byłem na żadnym koncercie, to poszedłem na jeden. Minęło już od tego wydarzenia około miesiąc czasu, części szczegółów już nie pamiętam, więc piszę to raczej z kronikarskiego obowiązku, niż jako pełnoprawną relację.
O tyle było to wydarzenie ważne dla mnie, bo w kilka dni po nim, stojąc w kolejce do laryngologa, zdałem sobie sprawę z upływającego czasu. Jako iż w gruncie rzeczy jestem melancholikiem, to często mam takie wrażenie, ale w tym przypadku było wyjątkowo silne. Całe szczęście, nie ogłuchłem, uszkodzenie słuchu okazało się odwracalne, co więcej, raczej słyszałem za dużo. I czasem błędnik skarżył mi się na swoje ciężkie życie. No i musiałem do ceny biletu doliczyć betaserc. Ale już wszystko w sumie wróciło do normy. Na przyszłość mam nauczkę, że stanie przy scenie koło głośnika to nie jest dobre miejsce do stania.
Na wstępie zasmucił mnie fakt, że Rotunda od strony ogródka nie ma szatni, a potem zasmucił mnie fakt, że jeden z wykonawców, Jesus Is The Noise Commander, odwołał swój występ.
Dwa pierwsze supporty nie zapisały się w mojej pamięci na dłużej, Exmortum zagrał przyzwoicie, Embrional również. Medico Peste zasiało spustoszenie jak na Doktora Zarazy przystało, na uwagę zasługiwał charakterystyczny image wokalisty. Potem chwilka oddechu - industrialne Dead Factory i materiał filmowy, prosto z czarnej, śląskiej ziemi. Na końcu Massemord - zagrali same szlagiery i kilka kawałków z najnowszej płyty, na koniec "Eerie we have to be"; nie na darmo byli headlinerem.
Szkoda ucha, ale warto było.

"Literatura na świecie" nr 9(182) [1986]

W tym numerze "Literatury na świecie" znalazło się mnóstwo szalenie interesujących rzeczy - cały tekst "Na marmurowych skałach" Ernsta Jüngera, fragment "Heliopolis" tegoż oraz kilka innych, niezwykle interesujących materiałów, zarówno Ernsta, jak i innych autorów.
Za śmieszne pieniądze znalazłem to na allegro. Razem z dwoma innymi książkami i kosztami przesyłki zapłaciłem niecałe 30zł. Sama książka "Na marmurowych skałach" potrafi kosztować kilka razy tyle. Fortuna sprzyja tym, którzy lajkują na facebooku fanpage'e z przydatnymi informacjami.
Zawsze sądziłem, że "Na marmurowych skałach" to grube tomiszcze. Nie wiem z czego wynikało to przekonanie. Niezależnie jednak od objętości na treści się nie zawiodłem.
Jeśli mógłbym beletrystykę Jüngera zamknąć w jakiejś szufladce, byłby to najprędzej realizm magiczny. Lub może i przypowieść. "Na marmurowych skałach" to naszpikowana symboliką na każdej możliwej płaszczyźnie opowieść o upadku kultury w spokojnej, bardzo plastycznie i poetycko odmalowanej, krainie i nastaniu mrocznej dyktatury, wywracającej panujący ład, tchnący orientem, Afryką północną i elementami kultury grecko-rzymskiej lub może bardziej - aleksandrysjkim uniwersalizmem. Ład ten jest w gruncie rzeczy konserwatywny. To, co go wywraca to hordy Nadleśniczego, żyjące na nieprzebytych bagnach hordy, sfory i bojówki wszelkiej maści elementów wywrotowych, cieszących się z bezsensownego niszczenia i reprezentujących coś, co można by określić jako totalitarną anarchię, stalowe, opresyjne ramię zorganizowanej przemocy i nihilizmu wprowadzającej jednak chaos dla samego chaosu, pod płaszczykiem odwołań do pradawnych tradycji czy bliskości z naturą, co w ogólnym rozrachunku przeradza się w bluźnierczą parodię tradycji. Głównymi bohaterami jest dwóch braci, żołnierzy, arystokratów (ducha) i botaników.
Najprostsze i najbardziej toporne zinterpretowanie fabuły tego dzieła to krytyka reżimu nazistowskiego, a główni bohaterowie to sam autor i jego brat Friedrich Georg. Całą gamę innych interpretacji oraz wyprawę przez oszałamiające pejzaże jüngerowskiej symboliki (i estetyki) przedstawia zarówno nieoceniony tłumacz prof. Kunicki w obszernym eseju, jak i sam Ernst w przedrukowanych fragmentach jego pamiętników, w których pisze o książce.
Oprócz kilku esejów o autorze różnych autorów mamy jeszcze szalenie interesujący esej Jüngera "O bólu", gdzie niechęć do bólu została przeniesiona na społeczeństwo masowe, co doprowadziło autora do ciekawych wniosków, nieco kojarzących się z Baudrillardem (ale mi się wszystko kojarzy z Baudrillardem, więc proszę się nie sugerować).
Wreszcie mamy tu fragment "Heliopolis", łączącej realizm magiczny z elementami s-f powieści środkowo-późnego Jüngera, że tak to ujmę. Fabuła jest nieco zbliżona zarówno do "Na marmurowych skałach" jak i np. do "Eumeswil", jednak styl i charakter twórczości Ernsta nie pozwala zwrócić uwagi na to, że w sumie opiera się to na jednym i tym samym pomyśle - krytyce totalitaryzmu z punktu widzenia autora, którego nie da się krótko opisać, a mi się już nie chce klepać na ten temat, o Jüngerze czeka mnie jeszcze magisterka, więc wybaczcie, tyle na tu i teraz.
Jak ktoś ceni Jüngera, to bardzo przedstawiany numer "Literatury na świecie" polecam.

Odpryski XIV

1) Żyję i mam się dobrze. Z grubsza. Ale pisząc te słowa wyglądam przez okno, patrzę na las na horyzoncie, na zachodzące słońce - i nie mogę, pisząc tu i teraz, stwierdzić, że nie mam się dobrze. Promienie słońca malowniczo rozlewają się na firance, żarzy się ona złocisto, a ponieważ jest falowana, złoto miesza się z cieniem. Niebo jest błękitne, na horyzoncie, nad lasem wiszą chmury. Błękit stopniowo przechodzi w biel, a ta - w szarość. Tak, zdecydowanie dziś mam się dobrze. Wcześniej też miałem się dobrze; sesję zakończyłem bez poprawek, mieszkanie się jeszcze nie rozpadło, współlokator nie zabił niechcący ani mnie, ani siebie, ani nie wysadził bloku w powietrze, nie zabiło mnie też krakowskie powietrze, chociaż wiele razy próbowało, ani hamulce w moim rowerze.
Powinienem pisać częściej i więcej. Ileż razy miliony słów, miliony bodźców, cała masa obrazów, wrażeń i pomysłów przepływają mi przez głowę rwącym strumieniem. Problem w tym, że zazwyczaj albo nie mogę tego wtedy zapisać, albo - gdy już siadam i próbuję - nie chce mi się. Albo coś odciąga moją uwagę.
Zachodzące słońce tymczasem zostało przesłonięte przez podłużną, stalowoszarą chmurę, rozciągniętą przez szerokość nieba, jakby zrobioną tam jednym, gwałtownym i niedbałym pociągnięciem pędzla. Złoty blask słońca jarzy się tam, gdzie zza chmury wystaje jego górny fragment - od dołu zaś blask jest pomarańczowy, wpadający lekko w delikatną czerwień. Skąd w ogóle ta chmura się tam wzięła? Czasem wystarczy stracić uwagę na mgnienie oka, by nagle zastać warunki inne, niż jeszcze - zdawałoby się - mrugnięcie okiem temu.
Światło żarówki nie dorównuje słonecznemu, nawet zachodzącego słońca, ale nie czasem nie ma wyboru.

2) Mało czytałem. Muszę to przyznać. Przed samym sobą odczuwam z tego powodu zażenowanie. Tyloma innymi pierdołami się człowiek zajmował. Za dużo czasu spędziłem w nierzeczywistości gier komputerowych. Nie mam nic do tego, czasem trzeba, czasem to fajne, ale czy ja naprawdę potrafię czerpać przyjemność z ubijania tego samego stwora po raz XYZ-ty, by zebrać z niego - z grubsza - te same przedmioty? Doprawdy, nic tak nie zadziwia, jak własne postępowanie.
Marzy mi się hack n' slash w konwencji gry paragrafowej. Podobno dla chcącego nic trudnego.

3) Za to odkryłem dla siebie świat wyobraźni, jaki przedtem znałem pobieżnie. Anime. Ale o tym może w osobnej notce.

4) W przyrodzie panuje równowaga. Mimo tego, że diabli wiedzą, o jaką równowagę chodzi i dlaczego tak się dzieje, świadomość tego może czasem być bardzo bolesna.
Pod ciemnym maźnięciem pojawiło się drugie, za którym schowało się małe, krwawo-pomarańczowe słońce. Różowawa poświata barwi spody chmur, ponad którymi widać jeszcze gasnący, złocisty blask, lub raczej jego dalekie echo na kilku białych strzępielach wiszących pośrodku błękitu, niknących u podstawy w oleistej, ciemnej smudze innych chmur. Las na horyzoncie ściemniał. Jaskółki nisko latają, obserwuję ich akrobacje. Trzy? Nie, cztery ptaki zataczają ciasne pętle, beczki i koła, machają skrzydłami by potem zdać się na prawa fizyki i szybować bez wykonywania najmniejszego ruchu.
O, odleciały.
Samotny pęcherzyk powietrza błyskawicznie pokonał całą wysokość butelki z wodą mineralną, by dotarłszy na jej powierzchnię - zatracić swoje cechy indywidualne w ramach ogólnego pojęcia "powietrza".

5) Raczej zapomniałem, czym różniły się od siebie tagi (vel etykiety) "Ból głowy" [chyba pitolenie o niczym], "Od autora"[jakieś "ważne" przesłania bądź kwestie techniczne?] oraz "Proza(k) życia
[chyba mniej ogólne pitolenie o niczym].