sobota, 27 grudnia 2014

Thomas Ligotti "Teatro Grottesco"

Ligotti jest postacią dosyć enigmatyczną w rodzimym światku horrorowym i zbliżonym. Chyba wszyscy siedzący w środowisku o nim słyszeli, że dobry nihilistyczny herbatnik, za to mało kto go czytał. Pojawiały się pojedyncze jego prace rozsiane po antologiach (999, Wielka Księga Potworów, Po drugiej stronie, może coś tam jeszcze) i czasopismach (kilka razy Nowa Fantastyka, Trans/Wizje, Coś na progu, może coś tam jeszcze), żadna jego kompletna książka jednak się nie ukazała w polskim tłumaczeniu (nie licząc wiszących w internetach fragmentów). Aż do teraz.
Teatro Grottesco wydała Okultura, wydawnictwo specjalizujące się w pozycjach okultystycznych, nauce, religii i psychologii - nazwijmy to - alternatywnych, ezoterycznych, zaangażowanej kontrkulturze, itp. To ich pierwsza beletrystyka od dłuższego czasu. Zainteresowanie Ligottim trochę ich przerosło - pierwszy rzut książki wydanej w nakładzie 500 sztuk (szkoda, że nie numerowane ręcznie, najlepiej krwią autora) wyprzedał się prawie cały w krótkim czasie, aż sklep internetowy wydawnictwa przestał działać (chyba, że przestał działać z jakiejś innej przyczyny, ale tak mi się skojarzyło, że jego Wola Mocy była słabsza niż suma Wól poszczególnych osób zainteresowanych książką). Może i w obrębie pewnej niszy, ale jednak sukces marketingowy Teatro być może pociągnie za sobą wydanie w Polsce innych pozycji Ligottiego, w tym słynnej (także przy okazji serialu True Detective i plagiatu na Ligottim) The Conspiracy Against The Human Race. Osobiście bardzo sobie cenię ofertę Wydawnictwa Okultura (Czerwona Bogini była od nich, Trans/Wizje również), mają ładne okładki, ich plusem jest także to, że nie wydają New Age'owego chłamu ani Davida Icke'a.
Mogliby wydać Science Delusion Sheldrake'a - jeśli ktoś z Wydawnictwa czyta te słowa, to sądzę, że byłby to całkiem niezły pomysł. Ja bym w każdym bądź razie tę książkę kupił.
Wracając do Teatro Grottesco, za tłumaczenie wzięli się ludzie rozumiejący twórczość Amerykanina, utrzymujący z nim kontakty i inspirujący się jego twórczością w różnym zakresie. Nie ma w tym niczego dziwnego, za to bardziej zdziwiłem się widząc nazwisko Joanna John pod Skład i łamanie.
Cóż można powiedzieć o twórczości Ligottiego. W sumie chyba wszystko na jego temat zostało już powiedziane. Musiałbym żywcem przepisywać innymi słowami opinie innych, a nie chce mi się tego robić. Więc tylko trochę uwag ogólnych. Pobrzękują w niej zimno wszystkie jego lęki i fobie, zmieszane z osobistymi doświadczeniami wyniesionymi od czasów młodości w Detroit aż po dzisiejszy dzień. Pełno tam postindustrialnych, wyjałowionych przestrzeni, które wyobrażam sobie jako szare, spowite smogiem pustkowia bez choćby jednego drzewa. Poniekąd rozumiem, jak bardzo inspirujące mogą być rozwalone fabryki i masy poskręcanego żelastwa pnące się w górę wyżej niż okoliczne domy, sam w czasach liceum piłem z kumplami w ruinach fabryki chemicznej, która niegdyś uległa pożarowi. Mimo upływu czasu teren był skażony, gdy siedziało się tam zbyt długo, każdego bolała głowa. Kominy, hale fabryczne, opustoszałe przestrzenie tak obrzydliwie wielkie - zawsze odczuwam je w podobny sposób jak człowiek średniowiecza musiał odczuwać potężne, strzeliste kościoły - jako coś niepojętego, napawającego nieokreślonym lękiem, tyle, że nie  poświęconego żadnej chwale żadnego Boga, lecz Człowieka i jego tytanicznych prób przekształcania świata. A że te próby różnie wychodziły, zazwyczaj wcale, to trudno.
Snujący się po zakamarkach Motor Town Ligotti naszprycowany lekami na depresję i cholera wie, na co jeszcze, musiał taki krajobraz odbierać podobnie, ale widział w nim tylko przejmującą pustkę lub zabsolutyzowane mechanizmy wyzwolone spod zasad logiki i ludzkiej ręki (jak w opowiadaniu Czerwona wieża). Pracował w korpo, co tylko zwiększyło jego odczuwanie bezsensu wszystkiego. Każdy to pracuje lub pracował w korpo zapewne nie raz i nie dwa zastanawiał się nad bezsensem sprzecznych zasad, niedookreślonych regulaminów, wykonywaną sztuką dla sztuki lub pracą nad pierdołowatym, na pierwszy rzut oka nikomu do niczego nie potrzebnym przelewaniem z pustego w próżne. Połączył z korporacjami lekarzy i w sumie całą organizacją społeczną, co momentami przypominało mi paranoiczne, apokaliptyczne wizje z manifestów Patientenfront/Sozialistisches Patientenkollektiv i rodziło pytania o sensowność antypsychiatrii (myślę, że gdyby Ligotti dostał jakieś dobre, działające psychotropy, to jego światopogląd by się zdecydowanie zmienił). Wykreował bohaterów tracących kontakt z i tak wynaturzoną rzeczywistością rodem z dziwacznego snu lub bad tripu lepiej nie wiedzieć, po jakich środkach, rozbitych schizofreników, dekadenckich artystów, postaci niedookreślonych, mających być może więcej niż jedną jaźń, itd. Czasem sięga także po środki horroru cielesnego. A na samym końcu dzięki wywołaniu bóli brzucha ciemność nadciąga nad świat(y tych, którzy wzięli udział w... a, nie ważne).
Jego styl jest charakterystyczny. Czasem akcja jest szczątkowa, fabuła jest pretekstowa do ukazania urywka z czegoś wszechogarniającego i przerażającego. Opanował do perfekcji sztukę pisania zdań wielokrotnie złożonych, głęboki ukłon należy się tłumaczom, że potrafili je oddać po polsku bez cięć i z zachowaniem ich sensu.
Książkę uzupełnia wstęp do polskiego wydania napisany przez samego Ligottiego, w którym pisze o wpływie na jego twórczość m.in. Bruno Schulza oraz wprowadzenie do nihilistycznej filozofii Amerykanina autorstwa Wojciecha Guni i Sławomira Wielhorskiego. Ten esej świetnie się sprawdza w roli swoistego Ligotti for the beginners i wprowadza trochę porządku i punktów odniesienia do jego przemyśleń. W dołączonej na sam koniec bibliografii niepotrzebnie pozostawiono kodowanie na stronę internetową.
Podsumowując, ci, którzy na to czekali, w końcu się doczekali. Wątpię, żeby po książkę sięgnął ktoś przypadkowy. A już na pewno stereotypowy fan kolejnych, wyrzygiwanych przez kolejne wydawnictwa reedycji Kinga czy Mastertona nie za bardzo ma tu czego szukać. Nawet i ktoś lubiący się w klasycznym weird, nieco ramotowatych macek Lovecrafta czy wcześniejszych od niego może poczuć się zagubiony w zetknięciu się z twórczością Ligottiego. Bo niby są tu gdzieniegdzie jakieś macki, a tak na prawdę to ich nie ma, jest tylko koszmar ludzkiej uwarunkowanej egzystencji i kłamstwo świadomości. I niewątpliwe szaleństwo autora. A może to on jeden ma rację, a świat jest szalony. Kto wie, kto wie.