piątek, 20 grudnia 2013

Wadim Szefner "Kulista tajemnica"

Jak zabić czas w czasie okienka między zajęciami, które wystarczy na obiad na mieście ale nie wystarczy na dojazd do miejsca zamieszkania i z powrotem?
Można kupić książkę, którą da się radę przeczytać akurat przez ten czas. Przez około godzinę pomiędzy obiadem i kolejnymi zajęciami.
Wadim Szefner nadał się do tego celu idealnie. Iskry, '75, "Fantastyka-przygoda".
Liryczna, melancholijna ale też bardzo hmm wybaczcie określenie poczciwa opowieść o początkującym dziennikarzu, który pewnego dnia znajduje w lesie 10k rubli. Oraz latającą, niezniszczalną, wszechmocną... kulę.
Historia nieco w stylu opowieści guslarskich Bułyczowa. Czuć rosyjską duszę, nieco fatalistyczną ale przy tym niezwykle pogodną i przewrotnie optymistyczną - nawet w warunkach stalinowskiego ZSRR, który był jaki był, ale był nasz, swojski (z punktu widzenia autora przyjaźnie piętnującego różne rzeczy).
Urocze, lekkie i przyjemne czytadełko w sam raz na godzinkę.

Wiktor Żwikiewicz "Ballada o przekleństwie"

Seria "Stało się jutro". 1986 rok. Że też taka książeczka (dwudziesta siódma z cyklu?) przeszła bez oporów w tamtym roku. Ze szpiku kości obcym i w gruncie rzeczy złym, chociaż pozbawionym własnej ... substancji(?) Imperium Czerwonej Gwiazdy.
Jakoś mało składnie wydrukowana książeczka. Tekst wyrównany do lewej na wąskiej stronie nie prezentuje się najlepiej. Charakterystyczne dla epoki okładki. Tzn. grafiki na nich. Czasy takiej sztuki już minęły. Szkoda. Tym bardziej szkoda, że autorem ilustracji był sam autor "Ballady".
Jak to u Żwikiewicza, czytelnik przez większą część utworu nie wie, co dokładnie autor ma na myśli. Świat przedstawiony, niezwykle zakręcony, nasycony rozmaitą symboliką i oddany bardzo plastycznie, z ogromną pieczołowitością ale też bez podawania szczegółów na tacy (szczegóły wyłaniają się z barwnych plam słów przy zajęciu odpowiedniej perspektywy) odkrywa się w miarę rozwoju akcji. Znów jest o ewolucji, tylko inaczej niż zazwyczaj. Znów autorowi udało się wykreować kosmiczne zagrożenie, jakiego ze świecą szukać gdziekolwiek indziej. Znów sam sposób prowadzenia narracji zadziwia.
Historia o końcu ludzkości, która została wyniszczona przez ... no właśnie. To nie jest historia o pierwszym kontakcie, ani nie historia o pewnej anomalii. To historia o wszechświecie, o rewolucji pożerającej własne dzieci, historia z wątkami nietzscheańskimi oraz historia o świadomości samych siebie.
Książeczkę tę wygrzebałem na stoisku tam gdzie zawsze koło dworca PKP w Krk, co ciekawe, widnieją w niej pieczątki liczne "Biblioteka zakładowa MPK w Krakowie". Długopisem dopisany numer - 02463.
Ot, emerytura. U mnie ta książeczka zestarzeje się bezpiecznie.

J.R.R. Tolkien "Dzieci Hurina"

Nawet będąc w Krynicy sporo czasu poświęciłem na to, by zrobić mały "obchód" po okolicznych księgarniach. W jednej z nich natrafiłem na promocję - "Dzieci Hurina" za ~10zł.
Ładna książka, wydawnictwo Amber.
Nie przeczytałem jej do końca. Doszedłem gdzieś tak do połowy - i w sumie to aż głupio się przyznać, ale bardzo niewiele treści zapamiętałem.
Zapewne polecą na mnie gromy, ale Tolkien - jak na mój gust - niemożebnie i niesłychanie zestarzał się. Ba - będę w swojej opinii okrutny wręcz - strupieszał.
Jasne, ja wiem, ja rozumiem, ja doskonale zdaję sobie sprawę, że Klasyka. Że bez niego europejska fantasy wyglądałaby zupełnie inaczej. Że on był jednym z pierwszych, którzy od podstaw, obficie czerpiąc z mitów wykreował kompletny, żyjący do dziś świat, z całą historią, mitologią, itd. Że bez niego nie byłoby też współczesnej popkultury jako takiej, tych wszystkich orków i goblinów, elfów i krasnoludów.
Bez Tolkiena świat naszej wyobraźni byłby uboższy. Jest to fakt niezaprzeczalny. Ale sama twórczość Tolkiena po prostu przestała do mnie przemawiać. Ot, epicka opowieść o walce dobra ze złem. A potem jeszcze jedna. I jeszcze. Heroiczne, ale puste w gruncie rzeczy postacie. Nawet, jak mają określone wątpliwości, są wpisane w logikę całej opowieści, "holistycznej" od początku do końca. Dla mnie ta wizja jest obecnie już po prostu przejaskrawiona i przytłaczająca, także przez światopogląd autora. Śródziemie jest do bólu czarno-białe.
Poniekąd my wszyscy z Tolkiena. A po nas przyjdą kolejni, którzy też zaczną od niego. Ja jednak wolę iść gdzieś dalej od poczciwego staruszka, który jest co prawda bohaterem, ale od jego czasów świat poszedł znacznie naprzód. Także zarysowane przez niego samego wątki zostały potem rozwinięte i reinterpretowane tysiące razy.
Fani Tolkiena na pewno czytali to już dawno temu; jeśli nie jesteś tolkienowym ortodoksem, możesz po "Dzieci Hurina" sięgnąć, ale nic się nie stanie, jeśli ten fragment historii Śródziemia pozostanie Ci nieznany. Jeśli jesteś, to pewnie już dawno czytałeś. Jeśli Tolkiena nie znasz jeszcze, zacznij od "Hobbita", potem przerób "Władcę pierścieni". Reszta to poziom rozszerzony, dla chętnych.

"Koniec podróży"

Trzecie już opowiadanie mojego autorstwa, które trafiło na "Niedobre Literki" - o, tu jest. Tym razem chyba nikt nie powinien poczuć się obrażony.
Z opowiadaniem tym związana jest taka poczciwa historia, że jego pierwotną wersję wysłałem na konkurs ogłoszony swego czasu przez Łukasza Śmigla na jego blogu. Konkursu nie wygrałem - spoko, nie tym razem, to następnym.
I to w sumie koniec tej historii.