poniedziałek, 4 listopada 2013

Karl Michael Armer "Pustynny blues"

Z okazji Wszystkich Świętych i Zaduszek wypadało wrócić w rodzinne strony.
Nauczony przykrymi doświadczeniami sprzed lat oraz mając na uwadze małą przepustowość ulicy, którą ode mnie autobus toczy się przez świat na dworzec PKP, pojechałem tam ponad godzinę przed pociągiem, na który i tak miałem już parę dni wcześniej kupiony bilet.
Cóż, jak na złość tym razem korków i paraliżu komunikacyjnego nie było.
Mają godzinę w zapasie, grzechocząc za sobą torbą podróżną doczłapałem powoli do bukinistów stojących przed peronami od strony dworca.
Ostatnimi czasy często o nich wspominam, zwłaszcza o stoisku Jarka, gdzie zaglądam bardzo często, ilekroć jestem w pobliżu, ale można tam znaleźć cuda i niewidy rozmaite, więc czemu miałbym o nich nie wspomnieć, tym bardziej, że omawianą książkę (tzn. zaraz zacznę ją omawiać) też tam kupiłem.
Więc (tak, wiem, nie zaczyna się zdania od "więc" - ale język jest konstruktem społecznym i więc kij z nim) jak wspomniałem już wyżej, kupiłem sobie właśnie taką książkę. Wydałem za nią oszałamiającą kwotę 8zł, czyli tyle, co czasem idzie na piwo. Owszem, nie jest pierwszej młodości, ale cóż z tego. Książki są do czytania, nie do ustawiania i oglądania (chociaż w tym momencie pewnie mnóstwo fetyszystów mogłoby zaprotestować gromko - cóż, są gusta i guściki, podejścia i rozejścia, zejścia i wejścia... zaraz, co ja chrzanię właściwie).
Stałem tam przy tej metalowej budzie z książkami prawie godzinę. Stałem i przeglądałem intensywnie asortyment. Wypytałem to o to, to o tamto, pogrzebałem tu i ówdzie. Pomyślałem, że głupio by wyszło, jakbym odszedł z niczym, skoro kilka "kupek" z książkami zdążyłem kilkakrotnie poprzestawiać na różne sposoby, szukając czegoś z tym Czymś pod kolejnymi warstwami.
Już miałem odejść z niczym, gdy mój wzrok spoczął na okładce tej książki.
Pierwsze skojarzenie miałem dziwaczne i przypadkowe. Ale tytuł i rysunek na okładce skojarzył mi się z "Cowboy Bebop" oraz "Trigun". A także z "Vampire Hunter D". Jeszcze odleglejsze skojarzenia. Generalnie z jakimś kosmicznym westernem/post-apo. A że to bardzo pozytywne skojarzenie, mimo tego, że odległe (chociaż niekoniecznie - jedno z opowiadań ze zbiorku - tak, bo to zbiór opowiadań - pasowałoby do takiego klimatu nieco) to dokonałem zakupu, mimo tego, że twórczości pana Armera nie znałem (przynajmniej nie kojarzyłem) wcześniej.
Być może to siła skojarzeń - lub wywołane nią przychylne nastawienie - ale książka niezwykle przypadła mi do gustu. Śmiem twierdzić, że to jedna z lepszych i mocniej zapadających w pamięć rzeczy, jakie czytałem ostatnio.
Jak już wspomniałem, jest to zbiór opowiadań. Większość z nich to rozmaite post-apo w różnych sceneriach, jedno przywodzi na myśl "Mechaniczną pomarańczę" a wszystkie zawierają opinie autora nt. współczesnego świata, kondycji społeczeństwa, itd. Przynajmniej pierwsze opowiadanie jasno wskazuje też na to, że autor nie lubi skrajnej prawicy - co jest zdecydowanym plusem. Z drugiej strony, za czym by się nie opowiadał - nie ma tu natrętnej propagandy, jest tylko analiza, wnioski czytelnik może wysnuć sam - kolejny plus.
Zbiór otwiera opowiadanie "Tubylcy z betonowej dżungli". W idealnie szarym, betonowo-plastikowym świecie na ulicach rządzą gangi. Jeden z nich likwiduje konkurencje, aż zostaje jedynym gangiem w okolicy. Członkowie nagrywają i sprzedają potem sceny rozbijania ostatniego gangu przeciwnego. Zgłaszają się do nich przedstawiciele lokalnych władz oraz Partii Narodowo-Etycznej. Młodzieńcy dostają stanowiska w partii oraz, jako gang, zostają ustanowieni pomocniczą jednostką policji.
Opowiadanie kończy się stwierdzeniem jednego z bohaterów, że wkrótce będą mogli kształtować nową przyszłość, "wspaniałą, szarą przyszłość".
Fascynacja bohaterów przemocą, wulgarny darwinizm społeczny oraz klaustrofobiczne, ciężkie pejzaże wielkiego miasta, gdzie toczy się akcja, przytłaczają i fascynują zarazem. Skojarzenia z industrialem są bardzo na miejscu, także pod względem "stylówy" bohaterów. Do tego scena samobójstwa - kobieta wychodzi na balkon - wszyscy ją dopingują, żeby skoczyła. Gdy przyjeżdża straż pożarna, zostaje obrzucona śmieciami. Przejaskrawione, ale jakże prawdziwe. Do tego uwaga jednego z bohaterów, że w zwolnionym tempie skok będzie i tak do zobaczenia w telewizji. Moc.
"It's all over now, Baby Blue" to zaś opowiadanie o świecie, którego trafił szlag, i to bardzo intensywnie. Opowieść o uciekającym z ludzi człowieczeństwie w sytuacji, gdy wszystko co ludzkie staje się ludziom obce. Przygnębiająca puenta. Tragiczna tęsknota za uporządkowanym światem konsumpcji, który nie był idealny, ale zapewniał bezpieczeństwo.
"Pustynny blues" to znów post-apo. Syndrom Nagłej Śmierci wytłukł na całej ziemi całą populację mającą więcej niż 20 lat. Ponieważ kilku miliardów ludzi nie miał kto chować, niedobitki zostały wycięte przez gigantyczne epidemie. Przetrwał na całym świecie ułamek dawnej populacji, tym bardziej, że jak na złość jednocześnie nagle zwiększyła się na całym globie temperatura. Główny bohater jedzie harleyem przez pustkowia Arizony, aż trafia na samotną stację benzynową. Zakończenie wywraca wszystko dookoła kilka razy, po czym bije i gwałci czytelnika.
"Miasto-Labirynt" to wstrząsająca opowieść o tym, jak ludzie są wsysani w nierzeczywistość wirtualną, która tak się rozrosła, że wchłonęła de facto prawdziwy świat. Nawet ze zmarłymi można pogadać, bo są zmienieni w programy komputerowe. Na ile główny bohater jest w stanie poświęcić swoją niechęć do cyberprzestrzeni i odnaleźć ukochaną (po tym, jak uciekła w świat jakiegoś mega-MMO po iście gwiezdnowojennej zagrywce autora ["Oh, Han, it's not like that at all. He's my brother"]), tego chyba nie wie nawet on sam.
"Przez wszechświat gnam, szubiduba" to groteskowa opowieść o załodze gwiezdnego okrętu, która żeby nie zwariować, non-stop jest naszprycowana narkotykami. Lecą przez wszechświat bez ładu i składu i niszczą każdą planetę z rozwiniętym życiem, bo tego podobno wymagały od nich ich rozkazy, których już i tak nikt z nich nie pamięta. Gdy kontrolę nad statkiem przejmuje autopilot, nie zdają sobie sprawy, że doprowadzi to do...
"Obydwiema nogami na Ziemi" ma zupełnie inną wymowę niż poprzednie opowiadanie. To tragiczna historia o załamaniu nerwowym byłego dowódcy misji księżycowej. Autor chwali się przy okazji posiadaną wiedzą z zakresu psychologii.
"Okrążenia" to liryczna historia o sensie życia pewnego starszego faceta, w którego głowie pewnego dnia odzywa się obca inteligencja. Opowiadanie o w gruncie rzeczy optymistycznej i pogodnej wymowie, jakże kontrastowe w stosunku do poprzedniego.
"Utrapienia z biotechniką" to monolog pierwszoosobowej narratorki, opisującej swoje przeżycia związane z faktem, że do powszechnej produkcji weszły ludzkie klony. Zabawne, aczkolwiek niepokojące.
"Co warto wiedzieć o sprzęcie OBC" to stylizowana relacja/folder reklamowy firmy zajmującej się produkcją modeli sztucznych ludzi, ni to klonów, ni to produktów ludziopodobnych o ograniczonej psychice i niepełnej woli. Również niepokojące. Szyderstwo z utowarowienia wszystkiego.
"To nie trzęsienie ziemi, to tylko panu trzęsą się kolana" to dopiero szyderstwo z utowarowienia wszystkiego! A przy tym jakiż policzek wymierzony w mentalność kapitalistyczną, w oparcie wszystkiego za dążeniu do zysku, dosłownie po trupach.
Rzecz się dzieje w parku rozrywki, który symuluje kilka rozmaitych światów - mamy starożytny Rzym, Tahiti, angielską wioskę, Bagdad rodem ze świata "Baśni z tysiąca i jednej nocy", itd., przygotowane tak, by odwiedzający mieli złudzenie tego, że faktycznie są w obcym świecie. Tu każdy manager, każdy spracowany korposzczur i biurwa może poczuć się kimś.
Ale w pewnym momencie szlag wszystko trafia - dochodzi do ekstremalnych aktów przemocy, które rozlewają się na całą wyspę. Dla głównego bohatera będzie to okazja, by zweryfikować bardzo swoją wizję świata...
Kurcze, rozpisałem się o tym dłużej, niż o niektórych nielichych cegłach. Niech to stanowi dowód mojego uznania. Autor wpisany - wysoko wpisany - na listę autorów, których twórczość warto poznać bliżej.