piątek, 21 marca 2014

Odpryski XXXIII // Opowieści dziwnej treści 1

1) Czemu Odpryski zwą się Odpryski?
Zainspirowałem się Promieniowaniami Ernsta Jüngera. Tzn. samym tytułem. Odpryski wydały mi się bardziej namacalne. Nie rzutowanie na swoją egzystencję z różnych kierunków, nie promieniowania, lecz - rozprysnęła się struktura świata, fragmenty mozaiki lśnią w promieniach wiosennego słońca. Urywki, odpryski, fragmenty życia. Z życia.

2) Szkoda, że nie było w Krakowie obchodów Jarych Godów. Co prawda, posiłkując się zarówno Bestią vel Słoneczkiem (wczesnym) jak i Tybetańską Księgą Umarłych uważam bogów i demony za pochodzące gdzieś z niezmierzonych głębin człowieka, niż z zupełnego, oderwanego od niego zewnątrz, ale chociażby dla estetyki i poczucia więzi z otaczającą mnie rzeczywistością, z naturą i wszechświatem (to, co na górze, jest tym co na dole - tłum. własne i niedokładne) obchodziłbym pogańskie (to pojęcie nie ma dla mnie znaczenia pejoratywnego) święta.

3) Dryf 1.
Deprywacja sensoryczna. Ni to techniki medytacyjne, ni to relaksacyjne. Plus mnóstwo chałupnictwa. Rachunek za wodę pewnie przyjdzie duży.
Ale zadziałały - przynajmniej jako wstęp. Reszta to pewnie nastawienie i autosugestia. Jestem wrażliwy pod tym względem. Nie trzeba mi wiele, by się wczuć, dostroić. Ubieram się powoli, świat płynie wokół mnie. Patrzę na swoje dłonie. To ja? Nie, ja jestem zewnętrznym obserwatorem. Ciemno już, gwiazdy świecą na niebie. Z latarni ulicznych wysączają się rozciapane plamy pomarańczowego blasku. Wszystko jest jednocześnie bardzo jasne, wyostrzone, a  drugiej strony - rozmyte. Ogromny kontrast między światłem latarni, wirującymi kształtami neonów, a zapadającą coraz szybciej nocą.
Bez celu, wokół to tego, to innego budynku. Zadziwienie nad konturami drzew, nad przepływającymi wokół mnie strumieniami świata, nad pulsującym tętnem zmęczonego miasta. Nie przestaję się dziwić. Cienie schodzą ze ścian odrapanych budynków, tańczą wokół mnie. Zadzieram głowę do góry. Patrzę w gwiazdy. A one patrzą na mnie. Ktoś mnie szturcha idąc z przeciwka. Widzę jego zły wzrok, zamglone spojrzenie. Oglądam całą sytuację zza siebie, w zwolnionym tempie. Z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora. Zadziwiam się, dokąd tak się śpieszył. I po co. Ludzie szumią wokoło, idę pod prąd nurtu wylewającego się z zatłoczonego autobusu. Nie wyglądam chyba zbyt zdrowo, bo niektórzy obchodzą mnie szerokim łukiem, inni patrzą się dziwnie. Wpatrzony w niebo jak wchodzę na kogoś. Trudno.
Przejście dla pieszych. Jakiś koleś stoi i pali. Duszny, gryzący zapach. Przechodząc wcześniej koło jakiegoś bloku poczułem za to bardzo charakterystyczny zapach charakterystycznego dymu.
Wypuszcza dym w powietrze. Faluje w powietrzu, rozmywa się, przybiera niesamowite, nierzeczywiste kształty. Podświetla je blask neonu wiszącego po drugiej stronie ulicy. Kształty wirują. Stała zmiana, nic pewnego. Chaos. Dryf. Światło się zmienia, idę. Naprzód.
Kieruję swe kroki do dużego marketu. Zupełnie bezwiednie. Dziwię się wszystkiemu i wszystkim. Słyszę dalekie echa szemrzących ludzi. Słyszę ich, jakbym był pod wodą. Ciężko stawiam kroki. Ochroniarz w sklepie patrzy się na mnie dziwnym wzrokiem. A przecież nic nie brałem.
Wpuszczam w siebie kawałek świadomości. Macam odpowiedni przycisk na wysłużonej mp3-ce. Szmery, zgrzyty i ambientowe plamy dźwięku oraz jednostajny rytm wybijany w tle robią się głośniejsze.
Światło! tak głośne.
Nastrój mi przechodzi, ale powoli chodzę wśród sklepowych półek i uczę się świata. Dokąd ci wszyscy ludzie tak pędzą? Po co? W imieniu czego? Przecież to nieważne, to ułuda. Droga koleżanko nie znana mi z imienia, po co Ci woda mineralna kosztująca ponad dziesięć zeta za butelkę, skoro obok masz to samo za dwójkę? Kreacja marzeń. Promocja marzeń. Przecena marzeń. Po co się tak śpieszą? I dokąd zmierzają? Oddycham głęboko. Lekko kręci mi się w głowie.
Obsługa patrzy się na mnie. Chodzę po sklepie bez celu wystarczająco długo; nie mam koszyka i muszę sprawiać wrażenie zupełnie nieobecnego. Ale dowiedziałem się czegoś o sobie i o otaczającej mnie rzeczywistości. Stanąłem poza sobą. Wsłuchałem się w bijące serce wszechświata, wszechrzeczy, albo i chociażby swoje własne. Wyszedłem na krótką chwilę gdzieś, gdzie mnie jeszcze nie było. Wszystkie uwarunkowania gdzieś spłynęły. Czuję się spokojny, zrelaksowany. W równowadze.
Zatrzymuję się, rozglądam się wokoło, jakbym był w tym miejscu po raz pierwszy.
Przede mną na półce leżą batoniki. Czytam nazwę, przepełnia mnie radość. 
Batoniki nazywają się Magija.
Jakież to wymowne. Upewnia mnie to co do słuszności podjętej inicjatywy. Co do tego odcinka drogi.
Kupiłem jeden z tych batoników. Za słodkie. Poza tym, to nie była półka sklepowa, co raczej półka w lodówce. Zanim wyszedłem ze sklepu, zdążył się lekko rozpuścić.

4) Weekend bez bloga.