sobota, 7 lutego 2015

Gaja Grzegorzewska "Betonowy pałac"

Moje pierwsze zetknięcie z twórczością autorki. Środowiska polskich autorów i fanów kryminałów nie znam zupełnie, ot, obiło mi się o uszy, że taka autorka sobie istnieje, że została zauważona przez mainstream, wcześniej zgarnęła jakąś branżową nagrodę.
Z tego co zaobserwowałem czytając recenzje książki (tak, to ten przypadek, że reakcje innych mogą być zróżnicowane i interesujące), wzbudziła skrajne emocje. Jedni (zwłaszcza ci wrażliwi) odsądzają autorkę od czci i wiary, inny zastygli w niemym zachwycie. Tych letnich jest jakby mniej.
Czemu opisywana pozycja wzbudziła takie emocje? Książka opowiada o perypetiach niejakiego Profesora. Profesor był prawilnym ziomkiem z Osiedla, zaufanym żołnierzem Króla. Życie upływało mu na mordobiciach, chlaniu, ruchaniu i ćpaniu, w międzyczasie jednak zdążył ukończyć liceum, pójść na studia, jest całkiem oczytanym gościem, stąd też wzięła się jego ksywa. Po kilku latach przymusowego wygania (na egzotycznej wyspie) wraca do rodzinnego Krakowa, na rodzinne Osiedle, gdzie przez dwa lata jego nieobecności dużo się pozmieniało. W żelbetowym Jądrze Ciemności rządzi nowy władca - Opiekun. Pozbierał z całej dzielni najgorsze męty i świrów, uczynił z nich swój dwór. Przedstawia Profesorowi propozycję nie do odrzucenia - albo odnajdzie jego żonę, która zniknęła w tajemniczych okolicznościach, albo jego bliskim stanie się krzywda. To początek historii, pełnej seksu (także kazirodczego i pedofilii, sporo postaci jest homoseksualnych, autorka nie boi się też pokazywać nam głównego bohatera w sytuacji jak stoi w krzakach i się masturbuje lub kiedy dogadza mu w samochodzie prostytutka z Kleparza) i przemocy a także wszelkich zachowań uznawanych za niewskazane i patologiczne. Autorka zebrała do kupy wszystko co najgorsze z szarych blokowisk Azorów, Bieżanowa, Nowej Huty, Czyżyn, Kurdwanowa, z trybun stadionów zajmowanych przez kibolskie mafie mających powiązania z najwyższymi szczeblami władzy w mieście, łysych, przypakowanych orków z maczetami i handlarzy dragami, i z rozsypujących się kamienic Kazimierza, zwielokrotniła to wszystko do czystej esencji zbydlęcenia i wszelkiej patologi, do formy tak przejaskrawionej, że aż rażącej w oczy i z rozmachem wrzuciła do fikcyjnego Osiedla, miasta w mieście zapomnianego przez bogów i ludzi, zamieszkiwanego praktycznie tylko przez samych życiowych rozbitków, degeneratów i pozbawionych perspektyw blokersów. Tytułowy betonowy pałac to stojący w centrum Osiedla wieżowiec, z którego okien na ostatnim piętrze na swoje wiecznie spite, zaćpane, przedawkowujące anaboliki królestwo patrzy Opiekun.
Do tego zrobiła to z dużą dozą czarnego humoru i dziwnej, pozornie nie pasującej do takiego świata przedstawionego, lekkości. Zadbała rzecz jasna o pozostałe elementy świata przedstawionego - np. o język używany przez bohaterów. Stylizacja udała się jej wyśmienicie.
Mnie jednak cała ta doza obrzydliwości jakoś niespecjalnie ruszyła. Moje poczucie estetyki jest bardzo liberalne, poza tym pomijając oczywiste przejaskrawienie atmosferę Stołecznego Królewskiego autorka oddała całkiem nieźle. Takie jest to miasto, jak wyściubi się nos poza okolice turystyczne/studenckie. A czasem tego nosa wcale nie trzeba wyściubiać, tylko trzeba mieć pecha lub po prostu być dobrym obserwatorem. Autorka mogła do swojej wizji dorzucić jeszcze starych krakusów, wszystkich tych napuszonych staruszków będących wcieleniem miksu pani Dulskiej z austro-węgierskim urzędasem, to krakowskie (post)mieszczańskie Ahnenerbe strzegące coraz bardziej zdegenerowanej legendy dawnego Krakowa, z uporem maniaka strojące skronie w zwiędły lauru liść.
Tak czy owak, w pewnym momencie zadałem sobie pytanie, o czym właściwie jest ta książka i jaki cel ma to wszystko, bo główny wątek w którym co chwila wyłażą kolejne brudy z przeszłości kolejnych bohaterów (dawno nie spotkałem się z taką ilością kościotrupów wypadających z szaf) i każdy ma świetne powody by na wszystkich pozostałych się zemścić, zapowiadał się nieźle, a skończył się jakoś tak nijako, mało wyraziście (ok, nie mam na myśli samej samiusieńkiej końcówki, raczej zwolnienie akcji przed nim, gdy wszystko jest w miarę jasne a finałem nie było to, co myślałem że finałem będzie).
Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w gruncie rzeczy jest to historia o mieście, o jego mrocznej stronie, o marginesie miasta, czasem zatrważająco szerokim i o złożonych procesach rozgrywających się w nim. I o tym, jak trudno się wygrzebać z własnej przeszłości, zwłaszcza, jeśli chciałoby się do niej nie wracać, a ona nie chce się odczepić. Dobra książka, ale niekoniecznie jako kryminał i absolutnie nie dla każdego.

Pokrótce #6

Chris Beckett Ciemny Eden

Pierwsze skojarzenie - Buczyłow i jego Osada (a także Przełęcz). Motyw ten sam - kolejne pokolenia ludzi żyjących na obcej planecie zmagają się z wrogim i nieznanym ekosystemem. Tyle, że w tym przypadku w przeciwieństwie do książki radzieckiego autora pamięć o Ziemi i nadzieję na ratunek ludzie przekuli w system społeczno-religijny, obłożony tabu i wykluczający jakiekolwiek zmiany, rozwój myśli technicznej, oswajanie środowiska, itd. Na dodatek na przestrzeni lat zlikwidowano Szkołę, bo przy zwiększającej się ilości ludności dzieci również miały chodzić na polowania lub zbierać pożywienie. Poza tym, ze względu na pochodzenie od wspólnych przodków (w tym gościa gwałcącego nagminnie własne córki) wszyscy ludzcy  mieszkańcy planety uprawiają kazirodztwo. Wiąże się to z dużym odsetkiem w populacji jednostek o dosyć odpychającej fizjonomii. O dziwo nie z wadami psychicznymi i ogólnorozwojowymi, w każdym razie nie ma opisanych takich przypadków. Trzeba przyznać, że obyczaje panują w Edenie dosyć luźne, jest to umotywowane potrzebą przetrwania gatunku.
Na drodze do zupełnej degrengolady i wtórnego barbarzyństwa stoi młody, za dużo myślący innowator-ikonoklasta; wraz z grupką przyjaciół najpierw zostaje wyłączony ze wspólnoty za złamanie najbardziej uświęconego tabu (co budzi silną konserwatywną reakcję i przyspiesza też zmiany w samej wspólnocie) a potem wyrusza w nieznane. Ludzkie osiedle znajduje się w dolinie otoczonej górami, gdzie panuje wieczna zima - główny bohater wierzy, że za nimi rozciąga się wielki świat.
Świetna historia, dobrze napisana, wiarygodnie przedstawiona, z zacięciem socjologicznym. Znacznie bardziej posępna i pesymistyczna w porównaniu do wspomnianej, o szmat czasu i miejsca wcześniejszej historii Buczyłowa.

Yukio Mishima Zimny płomień

Zbiór opowiadań kontrowersyjnego japońskiego autora, w którego twórczości granice między miłością do drugiego człowieka (także homoseksualną), zachowaniami autodestrukcyjnymi a miłością do ojczyzny i przywiązaniem do wartości kultury samurajskiej są bardzo płynne. Mishima popełnił seppuku, po nieudanej próbie - no właśnie - puczu? spowodowanej zrzeczeniem się boskości przez cesarza.
Tak czy siak, opowiadania w tym zbiorze bardzo dobrze odzwierciedlają niespokojnego ducha autora. Jest naturalistyczny wręcz opis seppuku popełnianego przez młodego wojskowego i samobójstwa jego pięknej żony, jest historia o nieszczęśliwej miłości (homoseksualnej z - jakbyśmy to teraz mogli określić - podtekstem genderowym), są opowieści o konfrontacji starej i nowej kultury, są poruszające opowiadania o tragediach spadających na przypadkowych ludzi. Autorowi niezwykle plastycznie, na swój sposób poetycko udało się przedstawić sceny śmierci i zniszczenia, jak i duchowej i cielesnej miłości. Zanim sam się rozciął potrafił dokonywać wiwisekcji cierpiących umysłów, lekko, zwiewnie, chwilami wręcz onirycznie.
Podsumowując, wysmakowany literacko zbiór okraszony posłowiem Beaty Kubiak Ho-Chi stanowi interesujący wgląd w twórczość nietuzinkowego autora i jego prywatny świat.

Czarna msza. Antologia opowiadań science-fiction, red. Wojciech Sedeńko

Wbrew tytułowi budzącemu całkiem przyjemne skojarzenia, nie mamy do czynienia z promocją satanizmu. Ot, redaktor we wstępie zauważył (i to w 1992 roku) że pustkę po totalitarnej ideologii panującej w PRLu wypełnił kościelny moloch. Zgromadzeni autorzy wyciągnęli z tematyki religijnej różne wnioski - najbardziej w pamięć zapadły mi dwa opowiadania, z socjologicznym mechanizmem kozła ofiarnego u Jacka Inglota (Umieraj z nami) oraz metafizyką high-tech w odległym kosmosie u Jacka Dukaja (Korporacja Mesjasz). Ciekawym pomysłem było na swój sposób ekumeniczne Interregnum Tadeusza Oszubskiego. Rafał Ziemkiewicz popełnił zaś tekst (Źródło bez wody) biorący w obronę lefebvrystów. To opowiadanie też zapamiętałem, niestety. Interesująca wizja przewinęła się przez dopełniające się nawzajem opowiadania Jarosława Grzędowicza i Jacka Piekary (kolejno Dom na krawędzi Światła, Dom na krawędzi Ciemności).
Za tę klasyczną antologię (wyd. 1992) dałem na targu 3zł.

Dzikie karty, red. George R.R. Martin

Tłumaczenie rozszerzonego wydania niezwykle poczciwej antologii, ulepionej w ramach jednego uniwersum i po części wspólnych bohaterów.
W tej alternatywnej historii niedługo po IIWŚ dochodzi w Stanach Zjdenoczonych do rozpylenia wirusa tytułowej dzikiej karty, opracowanego na odległej planecie przez zbliżoną w genotypie do ludzi rasę. Rzecz jasna, związana jest z tym dłuższa historia, której nie ma sensu tutaj streszczać. Katastrofie chce zapobiec samotny przybysz, znany później jako doktor Tachion.
Mleko się rozlało - wirus wpada w ręce iście komiksowych łotrów, przy próbie ich unieszkodliwienia ginie iście komiksowy (super)bohater Śmig. Ogrom zarażonych wirusem umiera od razu, reszta przechodzi najróżniejsze, najrozmaitsze mutacje. Ci, którzy uzyskali przydatne moce, nie zostali przy tym zbytnio zdeformowani ani nie odczuli poważniejszych skutków ubocznych nazywani są mianem Asów. Ci, których wirus zmienił w postludzkie, zmutowane potwory lub w najlepszym razie mocno oszpecił i popsuł zdrowie nazywani są mianem Dżokerów. Wirus może uaktywniać się sam z siebie lub w określonej sytuacji. Jest przenoszony z pokolenia na pokolenie, bo doczepia się do DNA. Czasem można nauczyć się kontrolować nabyte zdolności, czasem nie.
Sama wizja jest do bólu komiksowa. Skojarzenia z X-Men nasuwają się same, nawet jedna z Asów otrzymała moce podobne do Shadowcat. Rzecz jasna, nie są to negatywne skojarzenia. Taka konwencja idealnie sprawdziła się w przypadku tej książki.
Majstersztykiem jest powiązanie tego wszystkiego w mniej-więcej spójną całość i poprowadzenie tej historii przez faktyczną historię Stanów Zjednoczonych. Mccartyzm, Wietnam, Strefa 51, katastrofa samolotu U-2 nad ZSRR, środowisko filmowców w Hollywood, zimna wojna, hippisi, ruchy emancypacyjne, miejskie legendy, jak ta o aligatorze w kanałach - wszystko zostało przez autorów powiązane i przefitrowane przez ich historię o wirusie z kosmosu. Do tego dorzucili interludia, czyli urywki stylizowane na fragmenty z prasy, książek, wspomnień - jest nawet gonzo Lęk i odraza w Dżokerowie autorstwa Dr Huntera S. Thompsona (i jest to majstersztyk; jak nie znacie prawdziwej książki Fear and Loathing in Las Vegas Thompsona to polecam).
Podobnie jak w przypadku wspomnianego tytułu Marvel Comics, historyjki o ludziach borykających się z supermocami kryją głębsze dno, są opowieściami o akceptacji i otwartości i radzeniu sobie z samym sobą (a także o dokonujących się zmianach społecznych, seksie, narkotykach i przemocy).
Trudno wyróżnić mi najlepszy i najgorszy tekst - tym bardziej, że (przynajmniej w większości) stanowią w miarę połączoną całość. Cała antologia jako taka jest bardzo dobra, polecam uwadze zwłaszcza fanów komiksów i pulpy z przekazem.

Mary Shelley Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz

Klasyk horroru i s-f co jakiś czas odkrywany na nowo i odczytywany na rozmaite sposoby. Nowe wydanie w tłumaczeniu Macieja Płazy, zawierające posłowie jego autorstwa oraz ilustracje (drzeworyty) Lynda Warda. Do tego w książce znalazły się wstęp autorki do trzeciego wydania (to jest tłumaczenie wersji pierwotnej), fragment Pogrzebu George'a Gordona Byrona, Opowieści o duchach męża autorki oraz Wampir Johna Williama Polidori'ego.
Szczerze? Frankenstein  to koszmarna ramota, egzaltowana, naiwna i pełna dłużyzn, cierpiąca na wszystkie choroby literatury romantycznej. Mogę to porównać do pradziadka-bohatera wojennego, o którego heroicznych czynach pamięta cała rodzina, które ukonstytuowały niejako pozycję rodziny i poczucie jej wspólnoty, wspólną tożsamość łączącą najbardziej oddalonych od siebie krewnych. Przodka wszyscy szanują, pamięć o nim przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Niestety, obecnie zacny praszczur jest zżartym przez Parkinsona i Alzheimera wrakiem załatwiającym się bezwiednie pod siebie. Okrutne, ale prawdziwe.
Długo by wymieniać, dlaczego książka była (i jest) dziełem ponadczasowym (wprowadzenie odniesień filozoficznych i naukowych na taką skalę, pytania o człowieczeństwo i jego granice, o moralną odpowiedzialność w ogóle i w badaniach naukowych, o istotę zła i dobra, itp, itd., etc.), nie warto też przypominać jej wkładu w naszą kulturę (masową i bardziej zindywidualizowaną) bo jest oczywisty. Pokłońmy się i idźmy na przód, zmianę pieluchy pozostawiając przeklinającej pod nosem pielęgniarce.

Władysław Reymont Wampir

Wszystkie zarzuty jakie mam wobec Frankensteina pasują jak ulał do Wampira. Oczywiście z uwzględnieniem diametralnie innego kontekstu wynikającego z innych czasów, warunków i miejsca oraz faktu, że Wampir jest pozycją raczej nieznaną szerzej rzeczy czytelników, nawet siedzących w gatunku. Dotarłem do połowy książki, nie byłem w stanie ruszyć dalej. Cóż, co kto lubi.

Pora Zwyrola: Noc Zombie, 30.01.15

Noce terroru (ech, jakby nie można było przetłumaczyć terror na groza) i Zombie: Pożeracze mięsa (Fulci! scena w której zombie walczy pod wodą z rekinem!) nie były takimi paściami jak nunsploitation z poprzedniej Pory, więc momentami się nudziłem. Ale i tak była to wspaniała uczta filmowa dla wybrednych o ekscentrycznych gustach.

Odpryski Special #2

1) Z początkiem roku zakończyło się wyzwanie czytelnicze Eksplorując Nieznane. Wyniki są na blogu głównej pomysłodawczyni i realizatorki projektu, Silaqui.
Zająłem drugie miejsce. Serdecznie gratuluję pozostałym zwycięzcom. Udział w wyzwaniu czytelniczym był ciekawym doświadczeniem, aczkolwiek jednorazowym, ze względu na brak czasu na czytanie według określonego z góry klucza, w sytuacji gdy czasu na jakiekolwiek czytanie i pisanie nie jest wiele.
Notki o książkach przeczytanych przeze mnie w ramach wyzwania są dostępne pod etykietą Eksplorując nieznane '14.
Kilka z nich wymaga pomniejszych poprawek, zwłaszcza w przypadku składni i zachowania ciągów przyczynowo-skutkowych, ale niech tam.