sobota, 8 marca 2014

Stepan Chapman "Trojka"

(Spojlery, ale delikatne; w przypadku tej książki i tak nie będziecie wiedzieć, o co chodzi, więc czytajcie śmiało)

(Dopisek)

Bardzo rzadko trafia mi się książka, po przeczytaniu której czuję się mizerny i nieogarnięty, która pokazała mi coś, czego nie potrafiłem sobie wyobrazić, ba, nawet pomyśleć o wyobrażeniu sobie czegoś takiego nie potrafiłem. Do tej pory trafiło mi się tylko kilka - pięcioksiąg (tzn. nie pięcioksiąg, ale nie chce mi się teraz tych zawiłości tłumaczyć) Księga Nowego Słońca Gene Wolfe'a, Imago Wiktora Żwikiewicza, Cieplarnia Briana Aldissa. A także kilka pozycji filozoficznych i okołofilozoficznych.
Pisząc te słowa, zastanawiam się, czy Trojka dołączy do nich. Do takiego mojego małego, literackiego "Wewnętrznego Kręgu" rzeczy absolutnie ponadczasowych, przełomowych. Zastanawiam się, bo nie wiem, czy przypadkiem takich książek nie jest na pęczki - tyle, że nie miałem z nimi jak dotąd większej, bliższej, bardziej osobistej styczności. I być może w tym nurcie rzeczy absolutnie niesamowitych i wywracających wyobraźnię czytelnika milion razy wokół własnej osi, po czym gwałcących tą wyobraźnię analnie kijem od mopa, Trojka nie będzie niczym niezwykłym.
Ale na chwilę obecną, na godzinę 22:35 08.03.2014, Trojka jest dla mnie czymś niezwykłym. W kolejce do przeczytania czeka Pokój Gene Wolfe'a, więc być może wkrótce niezwykłość mi spowszednieje.
Czemu wcześniej nie sięgałem po Ucztę Wyobraźni Wydawnictwa Mag? Jeśli każda książka wydana przez nich w tej serii jest taka jak Trojka... Cholera, tyle, że tego nigdzie nie ma, w żadnym miejscu z tanimi/przecenionymi/używanymi książkami, jakie znam w okolicy. Pozostają promocje w pewnej dużej sieci księgarniopodobnej.
Ad rem. Fabuła książki rozgrywa się w oszałamiającym Nigdziebądź, absolutnym Niewiadomogdzie. Akcja skacze po światach, krajobrazach, rzeczywistościach rodem z gęstych, dzikich, nieokrzesanych, absurdalnych i nie tkniętych przez logikę i ciągi przyczynowo-skutkowe miejscach, nie będących jednak miejscami. Tzn. i tak, i nie.
Bohaterów głównych mamy troje (co sugeruje sam tytuł). Dwie kobiety i jednego mężczyznę. Mężczyzna jest cyber-dżipem (tak, samochodem), starsza kobieta jest człowiekiem, młodsza - brontozaurem. Przemieszczają się po pustyni. Od burzy, do burzy. Wraz z burzami zamieniają się ciałami. Porozumiewają się telepatycznie. Nawet jak umierają, bądź zabijają się wzajemnie, budzą się żywi na nowo.
I to jest sam początek książki. Potem jest milion razy bardziej niesamowicie. Sny, marzenia, wizje, wspomnienia (fałszywe? prawdziwe? a czymże w sumie są i prawda, i fałsz? zwłaszcza w tym świecie przedstawionym?) bohaterów snują się przez większą część książki. Zdradzają psychozy o iście gargantuicznych rozmiarach. Alex, który chce się przerobić na maszynę. Jeszcze jako człowiek pracujący we wszechogarniającej fabryce wymienia sobie ręce na niewiarygodnie zaawansowane technologicznie protezy. Potem jego mózg trafia do kilku różnych pojazdów po kolei. Od maszyny do dezynsekcji po ambulans. Eva, snująca wspomnienia o świecie, w którym genetycznie zmodyfikowana ludzkość jest podzielona na kasty, według tego, jaką głowę się nosi. Do wyboru jest plejada istot morskich. Cesarz jest wielorybem, prostytutki ukwiałami, skalary to kapłanki, rekiny służą jako żołnierze. I tak dalej, i tak dalej. A wszystko spaja religia oparta rzecz jasna na bóstwach morza. Noszących aztecko brzmiące imiona. Naomi, najmłodsza. Zahibernowana na wypadek wojny. Zesłana do ni to więzienia, ni to obozu jenieckiego, ni to nie wiadomo gdzie. Jedna z ofiar wojny plazmowej, która zniszczyła świat. Sztucznie stworzony brontozaur-mnich lecący w statku kosmicznym mającym rozmiar niewiele większy od kilku ziarenek piasku. Istota zdolna wchłaniać w siebie innych. Coś. Słoń na nowej arce Noego.
Sny, wizje, historie opowiadane przez bohaterów są rzecz jasna tylko do pewnego stopnia spójne ze sobą. W większości z nich przewijają się wszyscy główni bohaterowie. A także parę innych postaci. Kim właściwie są tzw. anioły? Czy anioły mogą oszaleć? A kim lub czym jest pozytywka?
Dokąd się idzie, przechodząc przez stół bilardowy, ogromny jak wszechświat?
Nawet, jak czytelnik dowiaduje się, o co właściwie chodzi, to pojawia się kolejne pytanie, na które już nie potrafi znaleźć odpowiedzi - dlaczego? Sporej części fabuły trzeba się domyśleć, odsączyć z nieraz absolutnie odrealnionych, ni to przećpanych, ni to rodem z najbardziej pogmatwanych snów elementów, by złożyć kruchy szkielet pogmatwanych losów trojga bohaterów. Nawet charakteru łączących ich relacji trzeba się domyśleć. Bo oni sami uważają różnie. I to, co zostało ukazane na końcu, to nie koniec tej opowieści. To początek innej. Więc zanim do tego doszło, mogło dziać się cokolwiek. Przed tym, co zostało w tej książce przedstawione, a co zostało tylko - na sposoby opisane powyżej - zarysowane. A może i to właśnie jest początek historii? Kto wie.
Ufff.
Ogólnie pojętym klimatem, gatunkowo najbliżej tej książce do bizarro. Nie jest to jednak bizarro, bo jest miliard razy bardziej skompilowane od dowolnej noweli czy opowiadania z gatunku. Porusza też dużo poważniejsze kwestie, odchodząc od walorów rozrywkowych.
Chapman korzysta też z estetyki horroru cielesnego ukazując przemiany ludzi w maszyny i/lub zwierzęta, efekt epidemii rozpuszczającej ludzi, tworzenie hybryd ludzko-zwierzęcych, itp.
Autor, oprócz niewyobrażalnie rozległej wyobraźni, posiada zdolności pisarskie na tyle szerokie, że z czegoś tak surrealistycznego i odrealnionego, kierującego się swoją własną (anty)logiką nie wyszła grafomania. Mistrzowsko mu się udało zarówno wykreować przestrzenie, w które powrzucał uprzednio stworzone postacie, jak i napisać ich dialogi i prezentowane przez nie opowieści. Czuć chorobę ducha w tym wszystkim, co opowiada trójka bohaterów. Jak już wspomniałem, ciężką psychozę. Manie, fobie, urojenia. Projekcje umysłów naznaczonych przez koszmary, których nie ma.
Cała ta książka ma taki duszny, chory, przygnębiający klimat. To wyprawa w głębiny umysłów zupełnie inaczej postrzegających rzeczywistość. Czytelnik pochłania stronę za stroną, zastanawiając się, co też jeszcze autor wymyślił.
Cóż jeszcze dodać. Polecam gorąco. To nie tyle nawet dobra książka fantastyczna, to dobra książka w dowolnym gatunku. Dobra po prostu. Ba, jak na chwilę obecną, jak dla mnie jest to wręcz arcydzieło. Może kiedyś się rozmyślę, co do tak entuzjastycznej oceny - jeśli tak, to nie omieszkam się tym pochwalić, ale i tak to jest jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałem w ciągu ostatnich lat.