piątek, 18 lipca 2014

H.P. Lovecraft "Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści"

Cegła wydawnictwa Vesper (792 strony). Zbiór opowiadań (czy też raczej noweli - np. Przypadek Charlesa Dextera Warda mi mignął niedawno w księgarni jako oddzielna książka jakiegoś innego wydawnictwa) autorstwa kultowego autora, bez którego nie byłoby dzisiejszego horroru  - Samotnika z Providence, Howarda Philipsa Lovecrafta.
Wszystkie utwory zamieszczone w niniejszym tomie zostały przetłumaczone specjalnie z myślą o niniejszym tomie przez Macieja Płazę, który napisał też wnikliwe posłowie.
Fakt faktem, udało mu się dokonać rzeczy - zdawało by się - niemożliwej. Mimo tego, że doskonale znałem wszystkie zamieszczone w Zgrozie teksty, bo czytałem je już wiele razy, zarówno w oryginale, jak i w rozmaitych polskich tłumaczeniach, przeczytałem je wszystkie jednym tchem i wywarły na mnie wielkie wrażenie. Na chwilę obecną jest to najlepsze tłumaczenie Lovecrafta, jakie miałem przyjemność przeczytać. Co więcej, tłumacz przetłumaczył późne, uzupełnione i poprawione wersje utworów Lovecrafta. W kilku miejscach natrafiłem na wątki, których nie pamiętałem z poznanych wcześniej wersji. I tak, w zbiorze znalazły się: Dagon, Ustalenia dotyczące zmarłego Arthura Jermyna i jego rodu, Wyrzutek, Muzyka Ericha Zanna, Szczury w murach, Święto, Zew Cthulhu, Przypadek Charlesa Dextera Warda, Kolor z innego wszechświata, Zgroza w Dunwich, Szepczący w ciemności, W górach szaleństwa, Widmo nad Innsmouth, Cień spoza czasu, Nawiedziciel mroku.
Na jak najbardziej pozytywny odbiór całości wpłynęła też szata graficzna. Wydawnictwo wykorzystało grafiki Johna Coultharta. Nie ważne, czy czytelnik patrzy na ilustracje przedstawiające nieludzki krajobraz R'lyeh, umierającego Wilbura Whateley'a, ponure gmachy dotknięte Nieznanym czy podobizny bóstw z Lovecraftowej mitologii przypominające coś w rodzaju mrocznych, psychodelicznych ikon, za każdym razem ma ciarki na plecach. Pod względem formy książka ta to mroczne arcydzieło, może i nieco kiczowate, może i nieco patetyczne, ale taka jest konwencja, tak pisał też Lovecraft, nieco nawiedzony konserwatysta, zmagający się ze stanami depresyjnymi i zapewne rozmaitymi fobiami.
Posłowie tłumacza, zatytułowane W przeddzień potwornego zmartwychwstania, to świetny esej o Lovecrafcie, idealny dla tych, którzy znają jego sylwetkę pobieżnie. Autor nie tylko odwalił kawał dobrej roboty, tłumacząc od nowa klasyczne opowieści HPLa, lecz też bardzo sensownie i ze znawstwem napisał o samym Lovecrafcie. Uwypuklił kilka szczegółów, które na co dzień i w powszechnym odbiorze są skryte pod rakowatymi naroślami popkultury na mitologii Cthulhu. Lovecraft pozostał ateistą i dumnym wychowankiem kultury anglosaskiej zarazem. Jego strachy mają wyraźne - przynajmniej dla mnie - źródła w jego konserwatyzmie. Wpływy romantyzmu i powieści gotyckiej szybko zanikają u niego zanikają.
Jest sobie taki naukowiec, który zwie się Jeffrey Herf. Herf stworzył pojęcie reakcyjnego modernizmu (org. reactionary modernism), aby opisać takie zjawiska jak rewolucję konserwatywną w Republice Weimarskiej lub fundamentalistyczny, islamski terroryzm. Odrzucając płaszczyznę polityczną pojęcia, można je wykorzystać do opisania nastroju epoki autorów weird, gdyż - przynajmniej w przypadku Lovecrafta - reakcyjny modernizm pasuje do nich przynajmniej w ogólnym zarysie. Widzimy jak na dłoni z jednej strony przyśpieszenie cywilizacyjne, nagły skok technologiczny, rozwój nauki rozbijającej stare mity, podania, klechy i legendy, z drugiej - brak postępu społecznego, brak modernizacji na gruncie światopoglądowym, brak zmian w specyficznie pojętej nadbudowie; wytwarza się rodzaj pseudomorfozy (gdy nowe treści wchodzą w stare ramy, zamiast je rozsadzić), nie wytwarza się nowy, kompletny światopogląd, nie dokonuje się faktyczny postęp poza polem samej technologii i nauk ścisłych jako takich. Lovecraft fascynował się nauką, co widać w jego twórczości, czerpał od darwinizmu po przeżywającą rozwój astronomię, z drugiej strony tęsknił za swojskością, za stałością starego świata, który zaczął się rozpadać. W paradoksalny sposób zlało się to u niego ze strachem i odrazą wobec starości i tego, co było wcześniej, spoza idealizowanego okresu protestanckiej kultury Nowej Anglii w czasie jej rozkwitu. Strach przed nieznaną nowoczesną technologią i tym, co może ona przynieść autor połączył więc ze strachem przed obcymi, nie anglosaskimi kulturami (oraz zdegenerowaną kulturą anglosaską). Przeniósł poza tym niechęć do socjalizmu i faszyzmu (w jego czasach były to ustroje w których manifestował się pęd nowoczesności) wraz z niechęcią do procesów modernizacyjnych i rozwojem technologii aż do takiego stopnia, w którym stałaby się niezrozumiała dla szarego człowieka, na nieco groteskowe rasy żyjące na przedludzkiej ziemi miliardy lat temu lub trwające na niej i współcześnie. Wielka Rasa, Mi-Go czy inne gatunki zaludniające strony Lovecraftowych opowieści były autorowi równie obce jak Chińczycy, Włosi czy Polacy (chociaż w późniejszym okresie twórczości złagodził zdecydowanie swój rasizm; niezależnie od tego, że w jego utworach zwykli, ciężko pracujący katoliccy imigranci z Europy mogli nawet odgrywać pozytywną rolę, stykający się z nimi jego bohaterowie i tak czuli się nieswojo). Bohaterom Lovecrafta zaczynają się przytrafiać dziwne rzeczy równocześnie z ich postępującą alienacją ze zdrowego, (post)protestanckiego środowiska, także wtedy, gdy nie potrafią się oni odnaleźć wśród nowych mieszkańców, nie posługujących się na co dzień językiem angielskim.
Lovecraft zachował bardzo pesymistyczną postawę antropologiczną, jakże odległą od optymistycznego nastroju epoki mającym swoje źródła w oświeceniu oraz pozytywizmie. Uznał za niemożliwe pełne poznanie, upajał się wręcz niemocą ludzkiej percepcji, niemożnością obiektywnego poznania rzeczywistości - upajał się, lecz jednocześnie napełniała go ona przejmującą, paraliżującą trwogą. Czytelnik koniecznie musi zwrócić uwagę, że cały panteon Lovecrafta to nie są bogowie w metafizycznym sensie - to istoty dzierżące absolutną potęgę, czczone przez swoich wyznawców (ludzkich i nieludzkich) jako bogowie, lecz nie będące nimi faktycznie (dopiero kontynuatorzy i następcy Samotnika z Providence, tacy jak Derleth, spieprzyli sprawę, wprowadzając wartościowania metafizyczne zaczerpnięte z chrześcijaństwa). Tak samo magia u Lovecrafta ma znacznie więcej wspólnego ze współczesnym rozumowym okultyzmem, leżącym bliżej eksperymentalnej psychologii, filozofii czy alchemii niż prostackim zabobonom i gusłom w stylu współczesnych małopolskich znachorów z Nowego Sącza. Momentami zaawansowana technologia nieludzkich ras nabiera cech magicznych - i vice versa. Rzecz niezwykła - bohaterowie Lovecrafta zetknięci z Nieznanym, aczkolwiek Nieznanym nie mającym wrogich zamiarów, z czasem, przy bliższym poznaniu i oswojeniu się, są w stanie sympatyzować z tym mniej-Nieznanym przeciwko absolutnemu i absolutnie złowrogiemu Nieznanemu (ot, chociażby w Cieniu spoza czasu). Gdy Lovecraft pisze o nieludzkich bluźnierstwach, są one dla niego bluźniercze na kilku płaszczyznach - przeciwko optymizmowi szkiełka i oka oraz przeciwko sentymentom protestanckim. Zarówno nauka jak i religia nie odpowiadają na jakiekolwiek z zadanych przez Lovecrafta pytań, który notorycznie przyprawia swoich post protestanckich, oświeconych bohaterów o obłęd lub zabija ich stawiając przeciwko czemuś, czego ludzki rozum nijak nie jest w stanie choćby pobieżnie zrozumieć. O ile więc źródła koszmarów nękających Lovecrafta mają źródła w jego złożonej osobowości i jego konserwatyzmie, to ich wydźwięk jest ostatecznie anty konserwatywny - autor z iście masochistyczną przyjemnością rozbija zastane konserwatywne wizje świata swoich bohaterów. Ku przestrodze i ku refleksji.
Lovecraft zestarzał się tylko w takim stopniu, w jakim był produktem swojej epoki. Mnóstwo hipotez branych za pewnik w jego czasach zdążyło się zdezaktualizować. Poza tym nie dość, że jego świat nie jest do końca przemyślany (Przykład pierwszy z brzegu - Zew Cthulhu - Cthulhu się przebudził. I co dalej? Poszedł spać znów? To chyba nie tak miało wyglądać?), to jeszcze w świetle dzisiejszej estetyki niektóre jego straszliwe bluźnierstwa raczej śmieszą, niż straszną. Czy współcześnie kogokolwiek jest w stanie przestraszyć opis przedstawiciela Wielkiej Rasy lub Mi-Go? Śmiem wątpić.
Za to strach przed nieznanym/Nieznanym jest uniwersalną częścią człowieczeństwa, niezmienną i stałą. Na palcach jednej ręki można policzyć autorów, którym udało się go uchwycić tak przejmująco, jak Lovecraftowi, którzy tak jak on sięgnęli pewnej pierwotności drzemiącej w autorze, atawistycznej strefy pierwotnych lęków tkwiących w nas od czasów naszych odległych przodków odkrywających ogień. Całe bogactwo jego prozy zachwyca i zadziwia nadal, także dzięki tłumaczeniu Płazy, pomijając ogólną przestarzałość i zarzuty przedstawione pokrótce wyżej.
O ile sam nie jestem aż takim pesymistą jak Lovecraft i zwolennicy filozofii weird, jak współcześni autorzy tego nurtu reprezentujący - nazwijmy to umownie - frakcję Thomasa Ligottiego, odczuwam mieszaninę lęku przed kosmicznym przestworem połączoną z chorobliwą fascynacją tym, co wymykające się ludzkiemu poznaniu. Zdecydowanie bardziej wolę postawę heroiczną zabarwioną postmodernistycznym relatywizmem, niż uznanie a priori, że ludzkość i jednostkowe indywidualne życie to absurd, przypadek i nic nieznaczący kaprys losu, fakt faktem jednak to dzięki autorom takim jak Lovecraft te same gwiazdy widziane co noc na niebie za każdym razem świecą równie niesamowicie i zagadkowo.

Jack Kerouac "W drodze"

Opowieść - nomen omen - drogi oparta na doświadczeniach autora. Sportretował w niej siebie samego oraz swoich kumpli i znajomych, wśród których przewija się śmietanka beat generation, z Burroughsem na czele.
Jak na beat generation, Kerouac wydaje się być całkiem spokojnym gościem, zwłaszcza na tle wspomnianego Burroughsa (Starego Byka Lee) czy postaci ukrytej pod personaliami Dean Moriatry. Tak właściwie, to to jest książka o relacji głównego bohatera (i pierwszoosobowego narratora zarazem) z Moriarty'm. Dean był kompletnym wariatem, ale niekoniecznie w negatywnym sensie. Pensjonariusz poprawczaka, gość kradnący samochody po to, by się nimi przejechać i je porzucić, gnany ciągle przed siebie wolny duch, kilkukrotnie żonaty, kilkukrotnie rozwiedziony w najróżniejszych częściach Stanów, typ potrafiący autentycznie cieszyć się życiem, rozkoszujący się chwilą i łapczywie łapiący wszelkie możliwe doznania. Szalony włóczęga nieprzywiązujący wagi do niczego, kierujący się w życiu silnymi podnietami, typ świętego głupca, jak to ładnie ujął Sal Paradise, czyli alter ego autora.
Bohaterowie Kerouaca jak i on sam gnają przed siebie, przemierzają kraj w te i we wte. Autostopem, na gapę pociągami towarowymi, napędzani nieokreśloną potrzebą. Zbierają się w danym miejscu, czas upływa im na dorywczej pracy, libacjach, orgiach, atmosferze wystąpienia poza społeczne normy i uwarunkowania, na granicy prawa i wbrew dominującej wizji tego, jak powinno się żyć. Następnie przejściowo się wypalają/zaczynają się kłócić, następuje moment refleksji nad sobą i swoim miejscem w świecie. Rozjeżdżają się po kraju, każdy w swoją stronę (jeśli mają rodzinę, jak autor, to mają łatwiej). Z czasem niektórzy się wykruszają, innym próby ustatkowania się nijak nie wychodzą. Nie mija zbyt wiele czasu, jak znów spotykają się w drodze. Niektórzy nie są w stanie żyć inaczej, dla innych taki tryb życia staje się z czasem autodestrukcyjny. Niektórzy zdają się w ten sposób uciekać przed samymi sobą, inni znajdują się po drodze na tej permanentnej drodze.
Autor miał dobry zmysł obserwacji. Uchwycił wiele szalenie interesujących obrazów z Ameryki przełomu lat 40. i 50. XX wieku. Barwnie odmalował świat trampów, wszelkiej maści włóczęgów, prowincjonalną oraz wielkomiejską Amerykę w momencie powojennego przyśpieszenia, zarówno nastroje panujące wśród statecznych obywateli (ciotka głównego bohatera) jak też w półświatku; oddał wyśmienicie gorączkową wolę do przemieszczania się, nie tylko po kraju, lecz też wgłąb siebie i po obszarach granicznych leżących obok konserwatywnego społeczeństwa.
Czytelnik nadający w minimalnym chociaż stopniu na podobnych falach, którego też od czasu do czasu coś gna z miejsca na miejsce (lub który chociaż rozmyśla, jakby to było fajnie gnać z miejsca na miejsce, po czym jedyną jego wędrówką jest spacer z pokoju do kibla) będzie w czasie lektury miał wielką ochotę rzucić wszystko w diabły i bez grosza przy duszy wyruszyć czymkolwiek i jak się da na drugi koniec Polski.
Kerouac bardzo spoko, nie taki szur jak Burroughs, ale również warty wnikliwszego poznania.