wtorek, 11 lutego 2014

Robert Cichowlas, Łukasz Radecki "Pradawne zło"

*-*   [Uwaga na spoilery]   ^^

W światku horrorowym (wraz z przyległościami) o tej książce było głośno na długo, zanim się ukazała. Sami autorzy wypowiadając się o niej w kilku wywiadach (m.in. dla "Horror Masakry" czy "Grabarza Polskiego") podgrzali atmosferę.
We wspomnianych wywiadach sami autorzy opowiedzieli, z czym czytelnicy będą mieć do czynienia. Z jednej strony Pradawne zło miało być hołdem dla Wielkich Nazwisk (Lovecrafta, Grabińskiego, Jamesa Herberta), z drugiej strony sprawdzeniem, ile da się rzeczy bardziej ekstremalnych wrzucić do mainstreamu. Ponieważ jako-tako kojarzę twórczość autorów, więc z grubsza wiedziałem i bez czytania wywiadów, czego się spodziewać. Łukasza Radeckiego kojarzę z opowiadań (w "Gorefikacjach" i "Horror Masakrze"), Roberta Cichowlasa - z paru książek, których był współautorem oraz przede wszystkim z opowiadania Duckfucker. Swoją drogą, straszną rzecz sam sobie wyrządził tym opowiadaniem - sądzę, iż nie jestem jedynym czytelnikiem, u którego na
hasło "Cichowlas" uwarunkowało się skojarzenie "Duckfucker".

Czy było na co czekać? Tak, zdecydowanie było na co.
Pradawne zło to trzy nowelki. Tytułowa jest pierwsza, potem mamy Świt szczurów oraz Seks to nie wszystko.
W pierwszej autorom udało się odświeżyć nieco spojrzenie na tzw. mitologię Cthulhu. Nadając Przedwiecznym (i ziemskim manifestacjom ich działań) cechy wyraźnie demoniczne
przywrócili im nieco rozmyty przez popkulturę charakter złowrogich, obcych, przerażających bóstw, wyraźnie nieprzychylnych ludziom. Temu samemu posłużyło zderzenie Lovecraftowych pomysłów z obrzędowością katolicką, z katolickim egzorcyzmem. Wielcy Przedwieczni są tutaj czymś bardziej złym, obcym, chaotycznym od szatana, ale działają podobnie jak on i podległe mu demony.
Przynajmniej jak demony w "narracji" chrześcijańskiej.
Intryga, która wprowadziła do fabuły głównego bohatera, mimo niedopowiedzeń (a może dzięki nim; świetny wątek z innym bohaterem, niby martwym, a bardzo rozmownym) jest spójna. Jedna rzecz mnie nie przekonała - posążek, który za - w sumie - byle co jest w stanie rozpirzyć człowieka po ścianach, dał się w spokoju przerobić na podobiznę Chrystusa. Trochę naciągane, ale ok, niech tam autorom będzie.
W drugiej nowelce mamy motyw stary jak sam horror (jeśli nie, to przynajmniej tak stary jak Szczury w ścianach Lovecrafta). Ot, w starej kamienicy pojawiają się szczury. Cała plaga szczurów. Gdy mieszkańcy nie dają sobie rady, informują o tym właściciela, a ten - po wizycie na miejscu -  niechętnie zatrudnia szczurołapa, myśląc raczej o sprzedaży kamienicy razem z całym - pożądanym i niepożądanym - inwentarzem. Szczurołap okazuje się być nieźle trzepnięty - i to nie tylko dlatego, że poluje na gryzonie gołymi rękami. I zębami.
W międzyczasie agresywne, ogromne zwierzęta zaczynają atakować mieszkańców, padają ofiary wśród ludzi i zwierząt domowych.
Małym novum w motywie szczurów jest sięgnięcie do hinduizmu. Rzecz jasna, to raczej ciekawostka, pretekst, by napuścić zwierzęta na ludzi i cieszyć się masakrą.
Jak na mój gust - najlepsza nowelka w książce. Za opisy szczurów pożerających ludzi, za oddanie zatęchłej atmosfery starego budynku pełnego wścibskich i denerwujących staruszków, za postać szczurołapa. Chociaż ja tam szczury bardzo lubię. Śliczne stworzonka.
Trzecia nowelka podobała mi się najmniej. Co nie znaczy, że jest zła. Ot, po prostu "nie kupiłem" przekazu. Bo nie przepadam za nachalnym moralizowaniem. Chociaż tyle, że zły demon, który postanawia ukarać główną bohaterkę (i pierwszoosobową narratorkę) za jej nimfomanię i - delikatnie mówiąc - przedmiotowe traktowanie innych, jest gejem. Jedyne co w tej nowelce przypadło mi do gustu to fenomenalna scena - nazwijmy to - przemoco-seksu. Naprawdę mocna.
A poza tym, to nimfomanki są spoko. Może i nie przedstawisz takiej rodzicom, ale ma inne zalety.
W fabułę wpleciona jest postać pisarza, który napisał opowiadanie o seksie człowieka z papugą. Niezwykle mnie to zasmuciło, bo sam akurat współ-piszę coś podobnego. Tyle, że bohaterką będzie kobieta. Panowie, nie zerżnąłem tego pomysłu od Was.

Podsumowując, przede wszystkim trzeba się cieszyć, że taka książka się ukazała. I że trafiła do mainstreamowych księgarni (i sieci księgarni), gdzie cieszy się sporą popularnością wśród kupujących. Ot, coś drgnęło, horror powoli trafia na drogę do portfeli i serc szerszego grona czytelników. A przy okazji książka jest naprawdę niezła - nie dość, że sensownie i solidnie napisana, to autorzy nie patyczkują się z czytelnikiem, nie litują się nad jego poczuciem estetyki. Czuć radość, jaką autorom sprawiło napisanie tych trzech nowelek, czuć lekkość pióra (czy tam klawiatury).
No i jeszcze ta rozkosznie kiczowato-pulpowa okładka.
Polecam.

James Herbert "Jonasz"

Klasyk z Amber Horror, 1990 rok.
Fajna okładka, nieadekwatna do treści książki. Tytuł zapisany "krwawiącą" czcionką.
Wstęp (same superlatywy) o Herbercie napisał niejaki Tadeusz Zysk, doktor (chyba ten sam od współczesnego Zysku i Spółki).
Jim Kelso jest policjantem. Jest niezły w swoim fachu, ale nie jest lubiany. Zbyt często dochodzi na akcjach z jego udziałem do tragicznych wypadków i niefortunnych zbiegów okoliczności. Po kolejnym takim wypadku, kolejnym, w którym bezsensowną śmiercią umiera jeden z towarzyszących policjantów, Kelso zostaje przeniesiony do wydziału walczącego z wiatra z narkotykami.
W małej, zapyziałej, rybackiej mieścinie na prowincji zupełnie przypadkowa rodzina została nafaszerowana LSD. Kelso ma sprawdzić, co tam się dzieje.
Sprawa zaczyna się komplikować, potencjalny informator znika, ktoś próbuje uniemożliwić Jimowi - oraz agentce wywiadu, zajmującej się podobną sprawą - dotarcie do prawdy, jakakolwiek by nie była. W międzyczasie czytelnik poznaje w retrospekcjach wspomnienia Jima oraz różne dziwne wydarzenia związane z jego tragicznymi losami. Od najmłodszych lat podąża za nim niesprecyzowana, mroczna siła.
Sensacyjno-kryminalna intryga prawie się urywa, schodzi na dalszy plan; autor z rozmachem przeorał świat przedstawiony, każąc bohaterowi w momencie kulminacyjnym stanąć w twarzą w twarz z mroczną tajemnicą z jego przeszłości.
Jonasz jest solidnym horrorem. Krucha równowaga między kreowaniem nastroju a prowadzeniem wartkiej akcji została zachowana. Dopiero na koniec to, co straszne, objawia się we własnej osobie. Jim został przez autora wykreowany dobrze; reszta postaci to w sumie to dla niego i historii się wokół niego historii (no i łatwo się domyśliłem, że jak pojawia się postać kobieca, to bohaterowie prędzej czy później wylądują w łóżku). Mała apokalipsa nawiedzająca miejsce akcji pod koniec książki to mały powiew świeżości. Czegoś takiego się nie spodziewałem. Autor nie przegiął.
Tłumaczenie jest, jakie jest; jak na tamte lata, nie jest źle.
Przyczepię się za to do wątku o narkotykach, przedstawionych jednoznacznie negatywnie. Rzecz jasna, z każdym środkiem trzeba uważać, ale akurat enteogeny robią człowiekowi więcej dobrego, niż złego.

Odpryski XXIX

1) Było już całkiem późno w nocy, gdy wracałem do siebie.
Spostrzegłem nagle, że w moją stronę biegnie jakiś koleś. Wyglądał całkiem normalnie, ot, jakiś student. Na pewno nie był to typ tubylca z maczetą. Biegł tak, jakby uciekał przed kimś, wręcz się nieco słaniał co parę kroków.
Dobiegł do mnie, złapał mnie za ramiona (zamurowało mnie zupełnie), ledwo łapiąc oddech najpierw coś tam biadolił, czego nie zrozumiałem, potem głośnym szeptem dodał "nadchodzą".
Spojrzał na mnie, jakbym był jakimś potworem z kosmosu, obejrzał się za siebie, mina mu zrzedła do końca (a i tak płakał już wcześniej) i pobiegł dalej.
Stałem na środku pustego chodnika przez kilka minut, zastanawiając się, co właściwie mnie spotkało. Zrobiło mi się zimno, więc spokojnym krokiem poszedłem dalej. Rzecz jasna nikogo po drodze nie spotkałem.