niedziela, 20 lipca 2014

"Wielka księga potworów", tom 2

Drugi tom antologii, podobnie jak pierwszy wygrzebany został przeze mnie w koszu z książkami w jakimś supermarkecie.
Tom pierwszy niespecjalnie mi podszedł, oprócz kilku opowiadań nie było tam niczego, co przykułoby moją uwagę na dłużej lub mile połechtało zmysły, tom drugi zdecydowanie bardziej trafił w moje gusta. Może dlatego, że znaleźli się tu autorzy, których twórczość mniej-więcej znam (Silverberg, Barker, Wagner) i lubię, i się tym zasugerowałem, może i nie. Kto to wie. Tak czy siak, obiektywizm przecież nie istnieje.
Każde z zebranych tutaj opowiadań w jakimś stopniu dotyka kwestii potworów. Ponieważ żyjemy w nieznośnych na dłuższą metę czasach, autor nie żyje, wszystko już było, itd., autorzy na różne sposoby podchodzą do potwora. Nieco go odpotworniają, to znów ukazują go nie tam, gdzie wydawałoby się, że jest, to snutą przez siebie opowieść traktują jako tło czegoś innego, może i mądrzejszego, może i głębszego. Nie ma sensu, bym pochylał się nad wszystkimi opowiadaniami, raczej skupię się na tych, które najbardziej mi przypadły do gustu. Ok, o ile w przypadku pierwszego tomu tylko kilka opowiadań zapadło mi w pamięć, w tym przypadku, jak na złość, bo wcale nie chciałem aż tyle pisać, zapamiętałem wszystkie.
Tanith Lee we Wzgórzu uderza w nieco Lovecraftowe tony. Trudno stwierdzić, kto tu dokładnie jest potworem. Autorka dorzuca nieco toporną głębię psychologiczną głównej bohaterki, stąd tytuł nie mający w sumie z akcją książki zbyt wiele wspólnego.
Joe R. Landsdale w Psychoterapii Godzilli robi sobie jaja z jakże modnych współcześnie psychoterapii, tych wszystkich niezawodnych inaczej metod pracy nad sobą w rodzaju zmień się na niedookreślone lepsze w 666 krokach, z klasycznych gigantycznych potworów dewastujących miasta (antropomorfizacja) a także z polityki społecznej Stanów Zjednoczonych. Nieco groteskowy tekst, zapadający w pamięć.
Karl Edward Wagner w Swifcie .220 nawiązuje do klasycznego heroic fantasy i legend o małych ludziach mieszkających wśród starożytnych wzgórz. Miłośnik konwencji się nie zawiedzie, mimo umiejscowienia czasu i miejsca akcji we współczesności.
Robert Silverberg wskrzesza dinozaury w Naszej Pani Zauropodów dzięki inżynierii genetycznej. Coś w rodzaju rezerwatu znajduje się na obcej planecie. Naukowcy przeprowadzający tam badania nie spodziewają się, że dzięki klonowaniu przywrócą do istnienia także i coś w rodzaju dinozaurzej cywilizacji niematerialnej. Przekona się o tym główna bohaterka (opowiadanie ma formę wpisów z jej dziennika), ofiara przepychanek politycznych i nieszczęśliwego wypadku nie będącego wypadkiem. Opowiadanie gorsze od długich form autora, ale zdecydowanie dobre. Albo to tylko daje znać o sobie mój sentyment do autora.
Basil Cooper w Mięczakach nawiązuje i do dystopii, i do post-apo, i - na swój sposób - do Lovecrafta. Albo tentacle porn. Albo tak naprawdę nawiązuje do tego, co czego nawiązuje.
W spustoszonym świecie, gdzie Komitet Centralny wysyła swoich przedstawicieli i naukowców, by pochylili się nad problemami udręczonych nielicznych mieszkańców, jedna z osad boryka się z dziwnym problemem. Grupa naukowców wyruszających by zbadać zagadkowe mutacje szybko styka się z czymś, co nie powinno istnieć. Zastanawiałem się, czy ostatecznie autor nie zrobi na koniec małego przewartościowania, w stylu pomiędzy zakończeniem Metra 2033 Głuchowskiego a Pieśni dla Lyanny Martina, ale jednak nie, zrobił coś innego. Autorowi bardzo sugestywnie udało się oddać nastrój spustoszonej ziemi oraz przekonywająco skrystalizować wizję panujących stosunków społecznych (i bliżej niesprecyzowanego reżimu biurokratycznego w tle, bez jakiegokolwiek wartościowania, co się chwali). No i ta Polka-reproduktorka na dalszym planie.
Robert Holdstock w Srebrnym kresie rekonstruuje mity o pewnej mitycznej rasie, wzbogacając je o mnóstwo szczegółów biologicznych i nieco naturalistyczne podejście. Dodaje do tego ciekawy motyw winy i odkupienia związany z głównym bohaterem.
Michael Marshall Smith uderza pociesznym i podobnym new weird o akcji rozgrywającej się w pociągu Nie mój problem. Główny bohater styka się z czymś, czego być nie powinno - po czym ma to gdzieś i idzie się zająć swoimi sprawami. Wyborne.
Clive Barker w Królu Trupiogłowym serwuje najcięższe gatunkowo opowiadanie w antologii. Pradawna istota budzi się po wiekach uśpienia i sieje terror w małej mieścicie. Tekst genialny, ale w tym przypadku nie jestem obiektywny bo mam sentyment do gościa.
Kim Newman w W lodowatym uścisku nieznanego (piękny tytuł, tak swoją drogą) snuje historię o starszym łowcy potworów i o około-ludzkich potworach, jak na złość przybywających w pewnym momencie życie do pewnego zadupia w Connecticut. Pomysł wielce sympatyczny ale wykonanie jakieś takie... błahe. Jak dla mnie najsłabsze opowiadanie w antologii, na równi z otwierającym książkę Wzgórzem.
Książka warta swojej supermarketowej, obniżonej ceny. W kategorii cenowej ~10zł rzecz warta polecenia, ale mimo wszystko okładkowych 34,90zł bym za to nie dał. Tak szczerze powiedziawszy, to za mało którą książkę bym był w stanie dać tyle, poza jakimiś pewniakami, np. z Uczty Wyobraźni. Takie życie, taki świat.

Odpryski XL

1) No, to od jakiegoś czasu jestem magistrem. Było, minęło, czas ruszyć naprzód. Uwagi o jednej z najlepszych uczelni w kraju i jednym z najlepszych (w swojej klasie) kierunków zachowam dla siebie, poza ogólnym spostrzeżeniem - jeśli tak to wyglądało tutaj, to strach pomyśleć, jak to wygląda w miejscach w dole rankingów oraz strach się zastanawiać nad kondycją nauk humanistycznych i społecznych we współczesnej Polsce. Co najbardziej wartościowego wyniosłem z tych studiów (oprócz grona przyjacielsko-koleżeńsko-towarzyskiego)? Stypendium.
Może to masochizm lub rodzaj syndromu Sztokholmskiego, ale spróbuje się dostać na studia III-go stopnia. Co prawda, etatów na uczelni nie ma i nie będzie przez minimum dziesięć lat, ale i tak już tyle lat tu przesiedziałem, że jeszcze kilka nie zrobi mi różnicy. No, ale pożyjemy, zobaczymy.

2) Co tam ciekawego w świecie wirtualnym? Wyszły nowe wersje modów do poczciwych klasyków, w które czasami gram - Restoration Project 2.3.3 do Fallouta 2 oraz Horns of the Abyss 1.3.3 do Heroes of Might & Magic III. Nie chce mi się wypisywać, co dokładnie zmieniają i dodają, bo nie starczyłoby tu miejsca, użyjcie wyszukiwarki jak i tak gnijecie codziennie w internecie. Uogólniając, RP przywraca elementy planowane przez twórców Fo2 które w grze się nie znalazły, a HotA dodaje do Hirosłów nowe miasto - Cove - bez usuwania żadnego innego. Poza tym naprawiają mnóstwo błędów, także takich niezauważanych przez casualowego gracza, wprowadzają nowinki techniczne lub przynajmniej się z nimi nie gryzą (tymi nowinkami są kolejno - HD Mod dla HoMM3, sfall oraz Hi-Res Patch dla Fo2), itd., itp, etc, ecie-pecie. Jeśli dla kogoś świat gier komputerowych skończył się gdzieś w latach 2005-2009 (co nastąpiło w moim przypadku), to polecam serdecznie wspomniane mody. Wprowadzają powiew świeżości do wysłużonych podstawek.

3) Przeszedłem się wczoraj na koncert, a właściwie to na coś w rodzaju mini-festiwalu zorganizowanego za własne pieniądze (wstęp za darmo) przez ludzi, którzy skrzyknęli się przez stronę facebookową. Nazywało się to I Ogólnopolski Zlot Miłośników Folk Metalu. Mają być kolejne. Zostałem pozytywnie zaskoczony poziomem imprezy i grających tam kapel (z których wcześniej znałem jedną). Tak czy siak, pogo w sali bez klimatyzacji i przy temperaturze sięgającej ~30 stopni to nie był mój najlepszy pomysł tygodnia. Nic mi się nie stało, ale na tyle się zmachałem, że nie byłem w stanie zostać do końca. Szkoda.

Guy N. Smith "Poświęcenie"

Szósty tom cyklu o gigantycznych, morderczych i obdarzonych iście ludzką inteligencją krabach. Przez wiele lat był to tom ostatni (uff), w 2012 roku Smith popełnił jednak jeszcze jeden.
O ile poprzednie tomy, mimo ogromnego stężenia przemocy i seksu, miały jakiś taki nieuchwytny klimat ogólnej poczciwości (coś na zasadzie haha, zabójcze kraby, ale beka, ojej, to jest tak złe, że aż zajebiste), to w niniejszym tomie autor pojechał po bandzie.
Jeśli zastanawiacie się, o co chodzi z tytułem, to spieszę z wyjaśnieniem, że nikt się nie poświęca dla nikogo, tytuł oryginalny brzmi Crabs: The Human Sacrifice. Już takie a nie inne tłumaczenie tytułu wystawia świadectwo ś.p. Phantom Pressowym tłumaczom, potem jest tylko zabawniej. Mamy tutaj zabójcze natężenie zdań nie mających najmniejszego sensu, dziwaczne kalki językowe, postawione w losowych miejscach przecinki, itd. Jakby sama książka nie była wystarczająco zła, tłumaczka (której personalia litościwie pomińmy, pewnie była młoda i potrzebowała pieniędzy, zdarza się) dorzuciła drugie tyle bezbrzeżnego badziewiarstwa od siebie.
Zabójcze kraby wymierają, toczone efektownie opisaną chorobą nowotworową, przypominającą raczej jakiś rodzaj trądu. Na mokradłach Walii radykalizuje się grupka obrońców praw zwierząt i działaczy ekologicznych. Pod przewodnictwem charyzmatycznego lidera przeradzają się w coraz bardziej odjechaną sektę z nieomylnym obłąkanym kapłanem na czele. Pal licho naszprycowanie trucizną kurczaków w hurtowni mięsnej, grupka zaczyna własnoręcznie mordować ludzi, zaczynając od myśliwych a kończąc na subiektywnie wybranych wrogach. Wkrótce lider ogłasza się kapłanem krabów, które uznał za nowych bogów, obejmujących właśnie ziemię w posiadanie. Sekta zaczyna im składać ofiary z ludzi.
Rzecz jasna, główny zły nie może być po prostu szurnięty. Korzysta z samurajskiej szabli, jest wynaturzonym sadystą znęcającym się nad swoją upodloną dziewczyną, strachem podporządkowuje sobie członków organizacji.
Jeden z głównym bohaterów poprzednich książek o krabach, profesor Davenport zostaje okaleczony przez zdychającego kraba i wyłączony w ten sposób z akcji książki. Dziwny zabieg autora, o tyle kuriozalny, że we wcześniejszych tomach dokonywał iście nadludzkich czynów w walce z wychodzącym z morza zagrożeniem. Aż by się prosiło o wątek uprowadzenia profesora przez głównego złego, skoro Davenport jak nikt inny przyczynił się do przetrzebienia krabiej populacji. Zamiast tego autor wprowadza postać byłego komandosa, który ma dobry powód do okrutnej zemsty na demonicznym kapłanie krabów - jedną z ofiar sekty była jego dziewczyna, 18-letnia córka producenta futer.
Zresztą, autor albo był nie trzeźwy, albo goniły go terminy, albo zawinił nieszczęsny polski wydawca, nie mnie oceniać - w każdym bądź razie scena okaleczenia profesora jest praktycznie identyczna jak w piątym tomie cyklu, tyle że znacznie skrócona. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Smitha goniły terminy? Pogubił się sam w tym, co gdzie w jakiejś książce opisał? Kolejny wielki minus.
Bohaterowie są przerysowani, fabuła jest co najmniej dziurawa, ostateczne starcie wyjątkowo drętwe, zombie-kraby wzbudzają u czytelnika raczej mieszaninę odrazy i politowania niż ekscytację samym faktem, że są gigantycznymi krabami mordującymi ludźmi, nadmiar turpizmu i okrucieństwa niezbyt pasującego chociażby do estetyki pierwszych kilku tomów, wreszcie obecność scen w rodzaju masturbacji na małego, martwego kraba spełniającego funkcję ołtarza czynią tę książkę raczej mrocznym i dziwacznym kuriozum. Nie zrozumcie mnie źle, turpizm i okrucieństwo bardzo ok, sam pomysł na sektę składającą krabom ofiary z ludzi też bardzo ok, ale zarówno autor jak i tłumaczka oraz zapewne nieobecny edytor/korektor zrobili bardzo dużo, by w takiej formie, jaką toto ma, było toto niestrawne. Przy poprzednich książkach można było się pośmiać z durnoty bohaterów Smitha, jego fantazji erotycznych i samej koncepcji krabów, tutaj pozostaje tylko niesmak i niedosyt, że przez długie lata właśnie tak nijako i topornie się ta ciągnąca się przez kilka książek historia kończyła.