poniedziałek, 4 czerwca 2012

Westerny które warto zobaczyć I

 Uwaga na spoilery.

~~~~

1) The Great Silence aka Il Grande silencio

Spaghetti western rozgrywający się w zimę? To nie jedyna rzecz raczej niespotykana dla gatunku, która pojawia się w tym filmie.
Film (ponoć oparty na faktach) opowiada historię grupy ludzi, którzy z jakiegoś powodu zostali wyjęci spod prawa. Nie byli to źli ludzie, tylko grupa religijna (Mormoni lub jakiś ich odłam, historii Stanów Zjednoczonych nie znam zbyt dobrze), z kobietami, starcami i dziećmi. Nadchodzi czas rządowej amnestii, która pozwoli im powrócić do społeczeństwa. Jednak nie jest to takie proste - zima pozbawiła ich żywności czy lekarstw, przez co zmuszeni zostali do obrabiania podróżnych.
W miasteczku na pustkowiu nieopodal pojawia się nowy szeryf, humanista o dobrym sercu, mający wykonać postanowienia amnestii. Do tego samego miejsca przybywają też - łowca nagród Tigrero (fantastyczna rola Klausa Kinskiego!) i łowca łowców nagród, niemowa Silence (Jean-Louis Trintignant), "ostatni sprawiedliwy", biorący stronę tych, którzy zostali pokrzywdzeni przez prawo. Silence nie bierze zapłaty za swoje "usługi", zabija też w ostateczności, ograniczając się zazwyczaj do odstrzelenia przeciwnikowi kciuka. Jego uraz do łowców nagród wziął się z dzieciństwa, gdy grupa łowców zabiła jego rodzinę (gdy sprowokowany ojciec zaczął strzelać, prawo umożliwiło tamtym na egzekucję - a chodziło rzecz jasna o to, że nie chciał sprzedać ziemi jakiemuś potentatowi - który zresztą okaże się być wysoko postawionym członkiem rady miejskiej w miejscu akcji...). W pewnym momencie historia o amnestii i grupce wyrzutków schodzi na plan dalszy, a uwypuklona zostaje nieuchronna konfrontacja Tigrero i Silence'a, ten drugi zostaje "wynajęty" do zabicia pierwszego przez młodą wdowę, aby pomścił śmierć jej męża...
W międzyczasie szeryf postanawia pozbyć się brużdżących mu łowców nagród z Tigrero na czele, niestety pada ofiarą własnej naiwności - pozbawiony skrupułów łowca zostawia go na zamarzniętym jeziorze - lód pęka, scena utonięcia szeryfa nie jest pokazana, co może sugerować, że w momencie kulminacyjnym, cudem uratowany, powróci...
Ale nie powróci (chociaż nakręcono dwie wersje zakończenia filmu, alternatywne - dobre - można znaleźć np. na youtube). Film wywraca do góry nogami poczucie sprawiedliwości widza - triumfuje odhumanizowany zapis prawny, ale nie sprawiedliwość. Ranny Silence ginie ostatecznie w nierównej konfrontacji z Tigrero i sprowadzonymi przez niego innymi łowcami, ginie młoda wdowa, giną też, po prostu związani i rozstrzelani na podłodze w saloonie członkowie grupy, która nie doczekała na amnestię.
Film nie pozostawia obojętnym, polecam gorąco.

2) The Big Gundown aka Colorado aka La resa dei conti

Lee Van Cleef (grający głównego bohatera, Jonathana "Colorado" Corbetta) jak zawsze rewelacyjny i Sergio Sollima (reżyser) nie schodzący poniżej pewnego poziomu. Film, który również odświeża konwencje gatunku, gdyż nic nie jest w nim takie, na jakie wyglądało.
Corbett to łowca nagród i nieco samozwańczy stróż prawa, były wojskowy i były szeryf, cieszący się popularnością w społeczeństwie i powszechnie rozpoznawany. Pewnego dnia, gdy jest na przyjęciu weselnym u lokalnego potentata, otrzymuje od niego propozycję, aby kandydował do senatu. Potentat deklaruje chęć pokrycia kosztów jego kampanii, w zamian za poparcie przez Corbetta projektu przeprowadzenia przez Teksas kolei. Zanim panowie dochodzą do porozumienia, wybucha wieść, że pewien meksykanin (Manuel "Cuchillo" Sanchez grany przez Tomasa Miliana) zgwałcił i zabił 12-letnią dziewczynkę. Corbett wyrusza na poszukiwania.
W tym momencie wszystko jest jasne - dobry łowca nagród wyrusza na polowanie, by znaleźć i pojmać - lub zabić - pedofila-mordercę. Sprytny meksykanin co rusz wywodzi Colorado w pole, trup ściele się przy tym gęsto, jednak w pewnym momencie, pomiędzy ściganym i ścigającym nawiązuje się czysto personalna rywalizacja, kto z nich jest lepszy. Do tego to właśnie ścigany Cuchillo okazuje się być bardziej ludzki od pochłoniętego rządzą złapania go Colorado.
W filmie jest przejmująca scena, gdy Cuchillo dołącza do podróżujących gdzieś mormonów. Colorado natomiast przemocą od ichniejszego pastora (? nie wiem, jakie tam mają tytuły) wydostaje informację, że tenże duchowny ulokował Meksykanina w swoim wozie - razem z 13-letnią Sarą.
Następnie widzimy, jak wóz stoi przy rzece, Meksykanin się kąpie, dziewczynka robi coś przy wozie. Cuchillo nakłania jednak Sarę, by weszła do wody, proponuje zabawę w której były "złym wilkiem" a ona "małą, mormońską dziewczynką". Widz zastyga w przerażeniu, widząc jak tych dwoje zaczyna się w końcu - ze śmiechem, ale jednak - szamotać, pewny, że Cuchillo jest mordercą i pedofilem (do tego momentu filmu wszystko by właśnie na to wskazywało - a w każdym razie wszystko wskazywało na to, że jest z niego kawał sukinsyna). Przybywa jednak Colorado - dziewczynka ucieka, myśląc, że to bandyta, a Cuchillo również uderza w takie tony, głośno lamentując, że on nic nie ma cennego, itd.
Sara, schowana w wozie za stojącym Amerykaniem, strzela mu w plecy. Meksykanin śmieje się, bierze konia, i ucieka. Przychodzi pastor, pochyla się nad rannym. Corbett pojękując i dysząc mówi mu, że przynajmniej Cuchillo nie zdążył zrobić czegoś złego jego córce. Na to zdziwiony pastor odpowiada, że Sara to jego czwarta żona, a nie córka.
Majstersztyk. A widz w tym momencie nie wie już na pewno, kto jest dobry, a kto zły, ew. czym ci dobrzy różnią się w sumie od złych.
Jak się okazuje potem, gdy w pogoni za Cuchillo Colorado udaje się do Meksyku, Meksykanin jest "polityczny", związany był z jakimś ludowym rewolucjonistą, wrogiem wielkim właścicielom ziemskim, skorumpowanemu rządowi i potentatom przemysłowym. Za to zaślepiony Corbett posuwa się do takich czynów, jak kradzież konia i pobicie człowieka bogu ducha winnego, który uratował mu życie.
W Meksyku role się odwracają - przybywa z małą, prywatną armią potentat z Teksasu (ten od kolei, z początku filmu, przyjaciel Corbetta), by osobiście dowodzić obławą na Cuchillo. Okazuje się, że prawdziwym mordercą i pedofilem jest ktoś inny (jego zięć lol) a Meksykanin był tylko kozłem ofiarnym. W końcowej strzelaninie nie mogło też zabraknąć barona z Europy (ach, ten monokl), twardo stojącego po stronie wielkiego kapitału.
Polecam, wspaniały klasyk.

3) Keoma

Keoma (w tej roli Franco Nero, chyba jego najlepsza kreacja, ze wszystkich filmów, które z nim oglądałem - tylko w Django był równie dobry) jest pół-indianinem, dzieckiem ocalałym z masakry jakiejś wioski (niestety nie wiem dokładnie, jaka była jego historia - ściągnąłem ten film w wersji z angielskim dubbingiem na filmie włoskim, przez co czasami było bardzo ciężko zrozumieć, o czym właściwie mówili), przygarniętym przez bogatego, szanowanego właściciela ziemskiego. Od najmłodszych lat był ofiarą dyskryminacji ze strony swoich przyrodnich trzech braci, za przyjaciela mając (oprócz przybranego ojca) tylko jego czarnoskórego niewolnika. Po wojnie secesyjnej, wraca do miasteczka, gdzie się wychował, zastając tam smród, brud i ubóstwo, miasto pogrążone w częściowej ruinie, szalejącą tajemniczą plagę (zanieczyszczenie wód gruntowych zrobiło swoje), grupę żołnierzy pod dowództwem dawnego pułkownika Konfederacji Caldwella, terroryzującą ludność i zamykającą chorych w obozie koncentracyjnym w starej kopalni za miastem. Najpierw ratuje żonę pastora (kobieta jest w ciąży), który ginie przy próbie ucieczki z obozu, potem wraca z nią do miasta, budząc wrogość i popłoch, odnajduje swojego dawnego czarnoskórego przyjaciela, który obecnie jest zaszczutym alkoholikiem.
Jak się okazuje, jego trzech przyrodnich braci przyłączyło się do Caldwella, miasto jest odcięte od świata, pozbawione dostępu do leków. Szukający swego miejsca na świecie Keoma postanawia pomóc mieszkańcom.
Ostatecznie, po wielu perypetiach, dochodzi w mieście do zbrojnej konfrontacji, w której ginie jego ojciec z ręki Caldwella. Caldwell jednak sam ginie niedługo potem z rąk trzech synów zabitego, którzy postanawiają wykorzystać sytuację, i przejąć władzę w miasteczku. Keoma zostaje uratowany przez kobietę, którą sam uratował, po czym jedzie z nią do starej czarownicy, która kiedyś go uratowała. Podążają za nim jego przyrodni bracia.
Strach i poczucie osaczenia wylewają się wręcz z filmu, gdy Keoma i jego bracia szukają się po opuszczonym budynku, a jedynymi dźwiękami dochodzącymi do widza są opętańcze krzyki bólu rodzącej kobiety. Najbardziej przejmująca rzecz, jaką widziałem ostatnimi czasy.
Brutalny i posępny film, poziom naturalistycznie pokazanej przemocy musiał w tamtych latach wydać się wręcz niewiarygodny. Sceny takie jak ta, gdy na pobitego Murzyna jego oprawca sika, a wszyscy ludzie siedzący i stojący nieopodal (bo to się w saloonie działo) śmieją się, zostały nakręcone tak, że robią wrażenie aż po dziś dzień.
Świetny (anty)western, mroczny, duszny, ale liryczny (i ach, ten soundtrack! z tego, co wyczytałem na IMDb, raczej się nie podoba, mi tam się podobało), kojarzący się wręcz momentami z grecką tragedią, no i o dość lewicowym przesłaniu, polecam gorąco. Jeden z najlepszych obrazów jakie powstały w ramach tzw. twilight spaghetti, czyli schyłkowego okresu popularności spag westernów.

c.d.n.

Piers Anthony "Sfery"

Biada, biada, biada mi, biada, pierwsza książka tego autora, jaką przeczytałem. A przecie taki klasyk, twórca tylu tasiemców, cykli, trylogii, itd. Cóż poradzić.
Książka ta bardzo, ale to bardzo przypomina mi pewną inną książkę, którą czytałem na tyle dawno temu (koniec podstawówki jakoś to był), że nie pamiętam ani tytułu, ani autora. Kiedyśtam w odległeś galaktyce ludzkość napotykała liczne problemy z nawiązywaniem kontaktów z istotami inteligentnymi, i główny bohater był chirurgicznie (jeśli dobrze pamiętam, o genetyce nie było tam mowy, więc książka musiała być odpowiednio stara) przerabiany na danego autochtona i zostawiany na danej planecie, by rozwiązał pewne problemy po myśli swoich pracodawców. I tak, był turlającym się czymś, co porozumiewało się za pomocą plecionych pułapek na zwierzęta, był jakimś czymś o zdolnościach empatycznych, był istotą pustynną podobną do kota, był stworzeniem latającym (i popsuł tradycyjne zwyczaje tych stworzeń, wynajdując oszczep, co znacznie przyśpieszyło przekształcanie się hierarchii społecznej) a na końcu książki poprosił o to, by stworzono z niego istotę będącą miksem poprzednich form, i zostawiono na planecie, która byłaby miksem światów, gdzie uprzednio działał. Gdyby ktoś z Czytelników wiedział, o jakiej książce piszę, to prosiłbym o podzielenie się ze mną tą wiedzą.
Tak czy siak, w "Sferach" mamy motyw nieco podobny. Tyle, że nie ma tam mowy o zabiegach chirurgiczno - genetycznych, lecz dochodzi do transferu aury Kirliana, w której zawiera się osobowość danej osoby. Głównym bohaterem jest zielony człowiek z planety leżącej na peryferiach ludzkiego Imperium kosmicznego, planety będącej w stadium paleolitu. Ze względu na posiadanie niewiarygodnie silnej aury (oraz doskonałej pamięci ejdetycznej), zostaje przez Imperium wysyłany do najróżniejszych światów z bardzo ważną misją - przekazania im pewnej technologii, umożliwiającej coś w rodzaju teleportacji międzyplanetarnej i/lub przenoszenie aury Kirliana. Ludzkość dostała tą technologię za darmo od pewnego posłańca z innego układu, w celu umożliwienia stworzenia galaktycznej konfederacji przeciwko imperium z obcej galaktyki, które rozpoczęło przygotowania do ... zabrania całej energii z Drogi Mlecznej, co skończyłoby się zagładą wszystkich leżących tam światów.
I tak, nasz zielony prostaczek, zajmujący się wcześniej głównie polowaniem na dinozaury na swojej rodzinnej planecie, wchodzi w skórę świeżo zmarłych przedstawicieli danej cywilizacji (ciało już martwe, bez aury, można przejąć na czas nieokreślony), w istotę, która zamiast nóg ma koło, w istotę podwodną (nieźle nabruździł na świecie podwodnym, trzy razy dokonał tam gwałtu, w tym raz homoseksualnego - swoją drogą, motyw z rasą składającą się z trzech płci, które kopulują razem ze sobą, przenikając się, był też w "Równi Bogom" Asimova, też świetna książka), w dziwactwo posługujące się wydawaniem skomplikowanych melodii w celu porozumiewania się, w niewolnika owadopodobnych istot zwanych "Panami", itp. Autor opisał te wszystkie obce dziwności ze smakiem i wyobraźnią, tworząc całe rozległe systemy filozoficzne, którymi te wszystkie istoty się posługiwały. Widać też fascynację autora Tarotem (w końcu napisał też kiedyś trylogię "Tarot"), kult religijny oparty na kartach tarota i wróżeniu z nich rozprzestrzenił się w różnych formach na całą galaktykę. W jednym miejscu pojawia się dodatkowo uwaga pachnąca Danikenem, a pod koniec książki, gdy główny bohater i przedstawiciele innych ras rozumnych przeszukują ruiny Starożytnych (cholernie oklepany motyw z pradawną, wszechkosmiczną cywilizacją, po której pozostało tylko gdzieniegdzie co nieco niezrozumiałych artefaktów i okruchów przepotężnych technologii, ale jak zwykle fajny), mamy namiastkę kryminału, gdy członkowie grupy zaczynają po kolei ginąć. Zakończenie jest niejednoznaczne, jak się okazuje, tropiąca głównego bohatera agentka obcej galaktyki, obdarzona równie potężną aurą Kirliana, co on sam, nie jest w sumie tym, za kogo czytelnik mógłby ją wziąć, opierając się na skąpo udzielanych informacjach przez autora na wcześniejszych stronach książki.
Reasumując, polecam, klasyk, który się nie zestarzał.