1) Żyję. Niektórych to ucieszy, niektórych pewnie zasmuci. Ja sam traktuję to jako empiryczne potwierdzenie faktu pozbawione nacechowania emocjonalnego.
2) Sporo się dzieje ciekawych rzeczy u mnie, przez co spadł mi zapał (i ilość dostępnego czasu zarazem) do prowadzenia bloga. Rozwijam stare pasje, znajduję nowe zainteresowania i snuję plany dziesięcioletnie (no, snuję w ogólnych zarysach).
3) Przez ostatni czas przeczytałem trochę książek i komiksów, sporej części ich szczegółów już nie pamiętam. Trudno, będę improwizował. Jakieś nowe posty się powinny na dniach pojawiać. Żeby mi nie uciekło wynotuję na szybko, dopóki jeszcze pamiętam: Gaiman, Jünger, Newman, Mort, Majka; Moore & Bolland, Lapham & Caceres, V/A, Ito x3. Było coś jeszcze. Chyba. Nic to, przypomnę sobie to dobrze, nie - to trudno. Wypadałoby też napisać coś o Horror Masakrze #3 (leży już tyle czasu, że chyba przeczytam ponownie) i Krypcie #1. Albo nie, bojkot dopóki nie pojawi się spis treści i ponumerowane strony. #occupyhorrormasakra
4) Adnotacja na marginesie notesu do notowania różnych rzeczy - nowy numer Chimery jest bardzo spoko. Pierwszy numer Noise Magazine również był bardzo spoko. Trans/wizje #5 były mega-zajebiste. Dużo Wam to wszystko mówi, wiem. Niestety, jestem zbyt leniwy by pisać recenzje czasopism (chociaż jak zacząłem Trans/wizje, to i pewnie #5 i #1 też się tu pojawią. Kiedyś. Ale to pół dnia dobrej, nikomu nie potrzebnej [ci co kupili i tak kupili a ci co nie, być może i tak by nie] roboty).
5) Zbieram na nowego laptopa, wychodzi niedługo (ok, już wyszedł, ale alfa) Carmageddon: Reincarnation, poza tym programy do grafiki muszą mi hulać jak dzikie.
Carmageddon 1 był jedną z pierwszych gier komputerowych jakie widziałem w kolorze (no co, mój pierwszy komp miał czarno-biały monitor 14') a było to w sali komputerowej w szkole podstawowej do jakiej chodziłem. Na kółku informatycznym pani sprawdzała sobie jakieś rzeczy, a my graliśmy. Były tam jeszcze Duke Nukem 3D i Quake 1. C1 był jedną z pierwszych pozycji (dowolnych mediów, form i treści) które wpłynęły na moje poczucie estetyki i definicję dobrej zabawy. W część drugą grałem też w podstawówce, w gimnazjum i liceum (np. zamiast uczyć się do matury - po czym zdałem ją bez problemu i poszedłem na UJ na studia, które - całe szczęście, nikomu nie polecam tego doświadczenia - tzn. doświadczenia studiowania na UJ, nie studiowania jako takiego, studiowanie było spoko - mam już za sobą), robiąc sobie przerwy na strategie (Age of Empires 1,2 potem i 3, Starcraft, itd.) i RPG (czas, jaki spędziłem grzebiąc w Weidu i Infinity Explorerze - bezcenny. Tak samo bezcenny jak i doświadczenia wyniesione z błędu instalacji megamodyfikacji Baldur's Gate nad którą siedziałem ~12 godzin non-stop i której naprawienie przekraczało moje możliwości i umiejętności. A takich wykopyrtnięć się efektownych tego, co próbowałem zbudować imię było Legion).
To były czasy <dziadek Zdechlik uśmiechnął się do swoich wspomnień i zamulił zupełnie, wpatrzony niewidzącym wzrokiem w ścianę>.
6) Co ja miałem, co ja chciałem, co tam, co tam, zapomniałem.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kultura i sztuka i dewiacje: Czasopismo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kultura i sztuka i dewiacje: Czasopismo. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 16 września 2014
poniedziałek, 7 października 2013
"Coś na progu (wyd. specjalne)" nr 3/2012
Wczoraj naskrobałem kilka nieskładnych zdań o najnowszym "Cosiu", dziś przypominam o jednym ze starszych numerów. Miałem już z rok temu o nim napisać, ale jakoś tak wyszło, że nie napisałem. Czasem sam się dziwie, że przegapiam coś, co świetnie nadaje się na temat notki.
Właściwie jest to zbiór opowiadań, więc zakwalifikował się spokojnie do kategorii książkowej.
Motywem przewodnim tegoż numeru było "weird fiction". Słowo-klucz, obejmujące klasyczne pulpowe fantasy, pierwsze s-f, opowieści przygodowe/awanturnicze i kryminały głównie z początku XX wieku (głównie - bo stylistyka istnieje nadal i ma się dobrze). Przewijają się autorzy tacy jak Lovecraft (twórca pojęcia), Howard, Leiber, Derleth. Ale także Stoker, Doyle czy - uwaga - Kafka. Mydło i powidło - od kosmicznych macek po umięśnione torsy barbarzyńskich wojowników przez speluny wielkiego miasta. "Weird", czyli dziwaczne (w pozytywnym sensie). Nawet jeśli dziś twórczość pisarzy tego nurtu (zwłaszcza mniej znanych od klasyków, którzy przedarli się do popkultury) budzi u czytelnika co najwyżej uśmiech politowania, to bez tego nie byłoby współczesnej fantastyki jako takiej, horroru w gruncie rzeczy też nie. A w każdym razie taka jest teza eseju "O weird fiction" autorstwa Ann i Jeffa Vandermeer (tłum. Jakub Wiśniewski). Wiedzą o czym piszą, więc pozostaje przytaknąć.
Opowiadań jest dziesięć, z czego dziewięć należy do tematu numeru. Zostały pogrupowane w działy: "Horror", "Opowieści niesamowite", "Science fiction" oraz "Kryminał".
Horror reprezentowany jest przez Roberta Howarda ("Czaszki wśród gwiazd"), Brama Stokera ("Gość Drakuli") i Augusta Derletha ("Gwiazda McIlvane'a").
Howarda nie trzeba przedstawiać. Jego opowiadanie traktuje o Salomonie Kane'ie, purytańskim herosie, bardzo męskim, twardym, aż patetycznym na swój poczciwy sposób. Przyjdzie mu się zmierzyć z tajemnicą zaległą na bagnie.
Stokera też nie trzeba przedstawiać. "Gość Drakuli" to albo fragment z "Drakuli", który nie trafił do książki, albo oddzielne opowiadanie. Tekst znaleziony już po śmierci autora.
Dereleth zaś zasłynął głównie jako popularyzator Lovecrafta. W tej antologii opowiada o pewnym astronomie-amatorze, któremu przytrafia się coś dziwnego. Czuć atmosferę zagrożenia nieco lovecraftową właśnie.
Opowieści niesamowite to dziwne dosyć określenie. To, co najbardziej przypomina fantasy lub jest weird sensu stricto, trafiło pod tę etykietę. Mamy tu Arthura Conana Doyle'a ("Maszyna dezintegrująca"; opowiadanko o przygodach prof. Chellengera, który natrafia na innego wynalazcę i jego koszmarny wynalazek; autora nie trzeba przedstawiać) oraz Fritza Leibera ("Zielony księżyc" - post-apokalipsa o zamkniętym schronie i mutantach "z zewnątrz"; autor to ten od Fafryda i Szarego Kocura czy "Ciemności, przybywaj!").
S-f reprezentowane jest przez Franka Herberta (tak, tego od "Diuny") ("Brakujące ogniwo" - historia o hmmm o brakującym ogniwie w rozwoju istot rozumnych znalezionych przez ludzi gdzieś tam, hen) oraz Roberta Sheckleya ("Koszt życia" - przejmująca opowieść o życiu w dobrobycie i przeżeraniu kredytów).
I wreszcie kryminały - "Podpalenie oraz..." Samuela Dashiella Hammetta (historia o wyłudzeniu) oraz "Przygody Sherlocka Holmesa i Nata Pinkertona w Rosji: Tajemnica Fontanki" Pawła Orłowca (tytuł mówi sam za siebie; bardzo poczciwy kawałek tekstu, bardzo rosyjski).
Resztę numeru stanowi opowiadanie kryminalne "Perfekcjonista" Pawła Pollaka (wydrukowane w "Cosiu" powtórnie), wywiad z Doyle'em z 1892 roku oraz komiks "Midnight City" Krzysztofa Chalika (aż się chce iść na lody).
To był bez wątpienia dobry numer "Cosia". Przekrojowo pokazujący weird fiction na przykładach. Wybrano opowieści albo bardzo klasyczne, albo po prostu dobre.
Właściwie jest to zbiór opowiadań, więc zakwalifikował się spokojnie do kategorii książkowej.
Motywem przewodnim tegoż numeru było "weird fiction". Słowo-klucz, obejmujące klasyczne pulpowe fantasy, pierwsze s-f, opowieści przygodowe/awanturnicze i kryminały głównie z początku XX wieku (głównie - bo stylistyka istnieje nadal i ma się dobrze). Przewijają się autorzy tacy jak Lovecraft (twórca pojęcia), Howard, Leiber, Derleth. Ale także Stoker, Doyle czy - uwaga - Kafka. Mydło i powidło - od kosmicznych macek po umięśnione torsy barbarzyńskich wojowników przez speluny wielkiego miasta. "Weird", czyli dziwaczne (w pozytywnym sensie). Nawet jeśli dziś twórczość pisarzy tego nurtu (zwłaszcza mniej znanych od klasyków, którzy przedarli się do popkultury) budzi u czytelnika co najwyżej uśmiech politowania, to bez tego nie byłoby współczesnej fantastyki jako takiej, horroru w gruncie rzeczy też nie. A w każdym razie taka jest teza eseju "O weird fiction" autorstwa Ann i Jeffa Vandermeer (tłum. Jakub Wiśniewski). Wiedzą o czym piszą, więc pozostaje przytaknąć.
Opowiadań jest dziesięć, z czego dziewięć należy do tematu numeru. Zostały pogrupowane w działy: "Horror", "Opowieści niesamowite", "Science fiction" oraz "Kryminał".
Horror reprezentowany jest przez Roberta Howarda ("Czaszki wśród gwiazd"), Brama Stokera ("Gość Drakuli") i Augusta Derletha ("Gwiazda McIlvane'a").
Howarda nie trzeba przedstawiać. Jego opowiadanie traktuje o Salomonie Kane'ie, purytańskim herosie, bardzo męskim, twardym, aż patetycznym na swój poczciwy sposób. Przyjdzie mu się zmierzyć z tajemnicą zaległą na bagnie.
Stokera też nie trzeba przedstawiać. "Gość Drakuli" to albo fragment z "Drakuli", który nie trafił do książki, albo oddzielne opowiadanie. Tekst znaleziony już po śmierci autora.
Dereleth zaś zasłynął głównie jako popularyzator Lovecrafta. W tej antologii opowiada o pewnym astronomie-amatorze, któremu przytrafia się coś dziwnego. Czuć atmosferę zagrożenia nieco lovecraftową właśnie.
Opowieści niesamowite to dziwne dosyć określenie. To, co najbardziej przypomina fantasy lub jest weird sensu stricto, trafiło pod tę etykietę. Mamy tu Arthura Conana Doyle'a ("Maszyna dezintegrująca"; opowiadanko o przygodach prof. Chellengera, który natrafia na innego wynalazcę i jego koszmarny wynalazek; autora nie trzeba przedstawiać) oraz Fritza Leibera ("Zielony księżyc" - post-apokalipsa o zamkniętym schronie i mutantach "z zewnątrz"; autor to ten od Fafryda i Szarego Kocura czy "Ciemności, przybywaj!").
S-f reprezentowane jest przez Franka Herberta (tak, tego od "Diuny") ("Brakujące ogniwo" - historia o hmmm o brakującym ogniwie w rozwoju istot rozumnych znalezionych przez ludzi gdzieś tam, hen) oraz Roberta Sheckleya ("Koszt życia" - przejmująca opowieść o życiu w dobrobycie i przeżeraniu kredytów).
I wreszcie kryminały - "Podpalenie oraz..." Samuela Dashiella Hammetta (historia o wyłudzeniu) oraz "Przygody Sherlocka Holmesa i Nata Pinkertona w Rosji: Tajemnica Fontanki" Pawła Orłowca (tytuł mówi sam za siebie; bardzo poczciwy kawałek tekstu, bardzo rosyjski).
Resztę numeru stanowi opowiadanie kryminalne "Perfekcjonista" Pawła Pollaka (wydrukowane w "Cosiu" powtórnie), wywiad z Doyle'em z 1892 roku oraz komiks "Midnight City" Krzysztofa Chalika (aż się chce iść na lody).
To był bez wątpienia dobry numer "Cosia". Przekrojowo pokazujący weird fiction na przykładach. Wybrano opowieści albo bardzo klasyczne, albo po prostu dobre.
niedziela, 6 października 2013
"Coś na progu (Wyd. specjalne)" nr 8 (3/2013)
Trafił ten numer "Cosia" do kategorii książek, bo znajduje się w nim powieść Edgara R. Burroughsa "Władca umysłów z Marsa". I w sumie tylko powieść, oprócz wstępniaka, króciutkiego komiksu Daniela Grzeszkiewicza, tłumaczenia wywiadu z autorem oraz krótkiej notki o samym autorze jako takim. W preorderze do pisma dołączono krótki komiks Rafała Szłapy. Ale o tym potem.
Burroughs, urodzony pod koniec XIX wieku, znany jest głównie z cyklu "Barsoom" oraz z cyklu o Tarzanie. O ile tego ostatniego jeszcze ktokolwiek kojarzy, zwłaszcza z rozmaitych ekranizacji, to autora cyklu książek o jego przygodach (cyklu dochodzącego do ~30 pozycji) kojarzą nieliczni.
"Barsoom" jest - przynajmniej jak dla mnie - dużo ciekawszy. Pierwsze pozycje z cyklu powstawały w I połowie XX wieku. Czuć to bardzo wyraźnie.
"Barsoom" jako całość to nieco heroiczne nieco sword & sorcery, w stylu np. Conana, tyle że połączone z wieloma wątkami rodem z s-f. Autor potrafił w to wpleść jeszcze nierzadko odwołania do tego, co go gryzło na co dzień. Czyli obok półnagich lasek dzierżących miecze mamy szalonych naukowców, statki latające, mnóstwo zaawansowanych technicznie wynalazków, środków lokomocji, futurystyczne bronie. Technologia współgra z pseudo-średniowieczno-antyczną, hierarchiczną strukturą społeczną. Świat "Barsoom" jest światem dumnych herosów broniących pokrzywdzonych, dotrzymujących słowa, dokonujących niemożliwego. Znów kojarzy mi się to z Conanem. W sumie trudno się dziwić - ten sam gatunek. Kojarzy mi się to też z Jackiem Vancem. Setting zupełnie inny, ale trochę podobne.
Akcja większości książek z cyklu toczy się głównie na Marsie. Istnieje tam cywilizacja (czy też kilka różnych cywilizacji obok siebie, osadzonych na mniej-więcej tym samym poziomie rozwoju) istot zbliżonych do ludzi. Na tyle zbliżonych, że kolejni przybysze z Ziemi ochoczo zakochują się w tubylczych kobietach i rozpętują dla nich nieliche awantury, nierzadko wywracając do góry nogami reżimy polityczne i systemy religijne. Ogólny obraz świata możecie wynieść z opisu wyżej. Dodam do tego, że na Marsie Burroughsa okiełznano światło, wykorzystując je jako m.in. napęd w czymś, co jest ni to jet-packiem, ni to szybowcem a'la Lilienthal. "Barsoom" to potężny, rozbudowany świat, spokojnie dorównujący rozmachem Śródziemiu czy Erze Hiperborejskiej.
W jednym z artykułów o "Barsoom" w tym samym numerze "Cosia" jego autor wyskoczył z nieznaną mi wcześniej nazwą - romans planetarny. Nieznany mi wcześniej podgatunek zanotowany.
Sam "Władca" to historia napisana w formie listu autora-narratora do pana Burroughsa. Główny bohater, amerykański żołnierz, prosto z pola bitwy I wojny światowej (swoją drogą, opis wojny trochę jak u Jüngera - fascynacja ideałem a brutalna rzeczywistość - z nastawieniem na to pierwsze) dzięki gorącej modlitwie do Marsa, gdy leży umierający w leju po pocisku, trafia na Czerwoną Planetę. Na miejscu trafia prosto do ośrodka nieco szalonego naukowca eksperymentującego z przeszczepianiem mózgów pomiędzy ciałami, zarabiającego na przeszczepach mózgów zleceniodawców do nowych ciał. Po jakimś czasie udaje mu się poznać lokalny język i zostaje wtajemniczony przez swojego gospodarza w tajniki jego praktyk. Zakochuje się w młodej i pięknej dziewczynie, której ciało zostało sprzedane obleśnej królowej państwa fanatyków religijnych, a jej mózg trafił do zniszczonego ciała tejże wiekowej królowej. Postanawia oddać dziewczynie jej ciało. Gdy nadarza się okazja, przywraca do życia kilku nieszczęśników czekających na zabieg oraz jeden eksperyment (wielka małpa z częściowo ludzkim mózgiem) i wyruszają w świat na wyprawę. Po drodze obalą złą królową, poznają sekrety religii Tura i w ogóle. Historia kończy się rzecz jasna happy endem.
Autor skrytykował w tym swoim dziele zarówno zdogmatyzowaną, hierarchiczną religię, opartą na wierze dla samej wiary i odklepywaniu bezsensownych oraz niezrozumiałych modlitw czy rytuałów, jak i społeczeństwo zachowujących się racjonalnie (w kategoriach zysk-strata) ateistów.
Komiks Daniela Grzeszkiewicza przenosi Tarzana do Barsoom. Pomysł i wykonanie - niezłe. Dołączony do numeru (preorder - wy nie dostaniecie, har har har) komiks Rafała Szłapy traktuje o lekarzu przeprowadzającym dla wojska (najprędzej radzieckiego, sądząc po "towarzyszu Piotrowski") eksperymenty na ludziach. Gdy jego żona zapada na nieuleczalną chorobę, postanawia jej pomóc...ciekawa historia, wyrazisty bohater. Z pokazanych fragmentów historii niewiele niestety wynika - w sumie to nie wiem nawet, czy to całość, czy fragment czegoś większego.
Cóż napisać na koniec - jak ktoś lubi klasykę weird fiction, czuje takie klimaty i nie przeszkadza mu klimat, to bardzo polecam, tym bardziej, że "Barsoom" jest w Polsce zdecydowanie zbyt mało znany.
Burroughs, urodzony pod koniec XIX wieku, znany jest głównie z cyklu "Barsoom" oraz z cyklu o Tarzanie. O ile tego ostatniego jeszcze ktokolwiek kojarzy, zwłaszcza z rozmaitych ekranizacji, to autora cyklu książek o jego przygodach (cyklu dochodzącego do ~30 pozycji) kojarzą nieliczni.
"Barsoom" jest - przynajmniej jak dla mnie - dużo ciekawszy. Pierwsze pozycje z cyklu powstawały w I połowie XX wieku. Czuć to bardzo wyraźnie.
"Barsoom" jako całość to nieco heroiczne nieco sword & sorcery, w stylu np. Conana, tyle że połączone z wieloma wątkami rodem z s-f. Autor potrafił w to wpleść jeszcze nierzadko odwołania do tego, co go gryzło na co dzień. Czyli obok półnagich lasek dzierżących miecze mamy szalonych naukowców, statki latające, mnóstwo zaawansowanych technicznie wynalazków, środków lokomocji, futurystyczne bronie. Technologia współgra z pseudo-średniowieczno-antyczną, hierarchiczną strukturą społeczną. Świat "Barsoom" jest światem dumnych herosów broniących pokrzywdzonych, dotrzymujących słowa, dokonujących niemożliwego. Znów kojarzy mi się to z Conanem. W sumie trudno się dziwić - ten sam gatunek. Kojarzy mi się to też z Jackiem Vancem. Setting zupełnie inny, ale trochę podobne.
Akcja większości książek z cyklu toczy się głównie na Marsie. Istnieje tam cywilizacja (czy też kilka różnych cywilizacji obok siebie, osadzonych na mniej-więcej tym samym poziomie rozwoju) istot zbliżonych do ludzi. Na tyle zbliżonych, że kolejni przybysze z Ziemi ochoczo zakochują się w tubylczych kobietach i rozpętują dla nich nieliche awantury, nierzadko wywracając do góry nogami reżimy polityczne i systemy religijne. Ogólny obraz świata możecie wynieść z opisu wyżej. Dodam do tego, że na Marsie Burroughsa okiełznano światło, wykorzystując je jako m.in. napęd w czymś, co jest ni to jet-packiem, ni to szybowcem a'la Lilienthal. "Barsoom" to potężny, rozbudowany świat, spokojnie dorównujący rozmachem Śródziemiu czy Erze Hiperborejskiej.
W jednym z artykułów o "Barsoom" w tym samym numerze "Cosia" jego autor wyskoczył z nieznaną mi wcześniej nazwą - romans planetarny. Nieznany mi wcześniej podgatunek zanotowany.
Sam "Władca" to historia napisana w formie listu autora-narratora do pana Burroughsa. Główny bohater, amerykański żołnierz, prosto z pola bitwy I wojny światowej (swoją drogą, opis wojny trochę jak u Jüngera - fascynacja ideałem a brutalna rzeczywistość - z nastawieniem na to pierwsze) dzięki gorącej modlitwie do Marsa, gdy leży umierający w leju po pocisku, trafia na Czerwoną Planetę. Na miejscu trafia prosto do ośrodka nieco szalonego naukowca eksperymentującego z przeszczepianiem mózgów pomiędzy ciałami, zarabiającego na przeszczepach mózgów zleceniodawców do nowych ciał. Po jakimś czasie udaje mu się poznać lokalny język i zostaje wtajemniczony przez swojego gospodarza w tajniki jego praktyk. Zakochuje się w młodej i pięknej dziewczynie, której ciało zostało sprzedane obleśnej królowej państwa fanatyków religijnych, a jej mózg trafił do zniszczonego ciała tejże wiekowej królowej. Postanawia oddać dziewczynie jej ciało. Gdy nadarza się okazja, przywraca do życia kilku nieszczęśników czekających na zabieg oraz jeden eksperyment (wielka małpa z częściowo ludzkim mózgiem) i wyruszają w świat na wyprawę. Po drodze obalą złą królową, poznają sekrety religii Tura i w ogóle. Historia kończy się rzecz jasna happy endem.
Autor skrytykował w tym swoim dziele zarówno zdogmatyzowaną, hierarchiczną religię, opartą na wierze dla samej wiary i odklepywaniu bezsensownych oraz niezrozumiałych modlitw czy rytuałów, jak i społeczeństwo zachowujących się racjonalnie (w kategoriach zysk-strata) ateistów.
Komiks Daniela Grzeszkiewicza przenosi Tarzana do Barsoom. Pomysł i wykonanie - niezłe. Dołączony do numeru (preorder - wy nie dostaniecie, har har har) komiks Rafała Szłapy traktuje o lekarzu przeprowadzającym dla wojska (najprędzej radzieckiego, sądząc po "towarzyszu Piotrowski") eksperymenty na ludziach. Gdy jego żona zapada na nieuleczalną chorobę, postanawia jej pomóc...ciekawa historia, wyrazisty bohater. Z pokazanych fragmentów historii niewiele niestety wynika - w sumie to nie wiem nawet, czy to całość, czy fragment czegoś większego.
Cóż napisać na koniec - jak ktoś lubi klasykę weird fiction, czuje takie klimaty i nie przeszkadza mu klimat, to bardzo polecam, tym bardziej, że "Barsoom" jest w Polsce zdecydowanie zbyt mało znany.
piątek, 9 sierpnia 2013
"Fantasy i Science-Fiction (edycja polska)" 2/2011
Czyli numer o steampunku.
Z felietonów najciekawszy to bez wątpienia "Polityka w fantastyce" Jeffa Vandermeera. Poza tym różne różności, recenzje, itd. No i sporo o steampunku - zarówno opowiadania (ale o tym za chwilę) jak i ankieta wśród autorów, itp.
Z opowiadań tylko kilka to steampunk - "Plątonogi" Cherie Priest (historia o szalonym naukowcu, jego małym pomagierze i - bardzo niepokojąco - o robocie zbudowanym przez tego ostatniego, który staje się czymś innym), "Kolej karna" Emila Strzeszewskiego (nietuzinkowe podejście do motywu golema), "Piękniś i bestia" Esther M. Friesner (opowiadanie w formie listów głównej bohaterki-narratorki do rodziców; mitologia Cthulhu w krzywym zwierciadle), "Urdumheim" Michaela Swanwicka (nie steampunk; opowieść o początku ludzkości i potędze pojęć), "Zabawa w Kopciuszka" Kelly Link (małe odwrócenie ról w dziecięcej zabawie), "O nim" Terry Bisson (hm, już nie pamiętam, o czym to było), "Precedens" Sean McMullen (koszmarny sen prawicy polskiej; nie steampunk; chyba najlepsze opowiadanie w numerze; świat po ekologicznej katastrofie, globalne ocieplenie, itd. Każdy - ale to dosłownie każdy - sprzed wielkiej katastrofy jest winny, że nie zadbał o środowisko. Można dostać karę śmierci za to, że kupiło się dziecku robota na baterie. Główny bohater stara się udowodnić swoją niewinność...).
Z felietonów najciekawszy to bez wątpienia "Polityka w fantastyce" Jeffa Vandermeera. Poza tym różne różności, recenzje, itd. No i sporo o steampunku - zarówno opowiadania (ale o tym za chwilę) jak i ankieta wśród autorów, itp.
Z opowiadań tylko kilka to steampunk - "Plątonogi" Cherie Priest (historia o szalonym naukowcu, jego małym pomagierze i - bardzo niepokojąco - o robocie zbudowanym przez tego ostatniego, który staje się czymś innym), "Kolej karna" Emila Strzeszewskiego (nietuzinkowe podejście do motywu golema), "Piękniś i bestia" Esther M. Friesner (opowiadanie w formie listów głównej bohaterki-narratorki do rodziców; mitologia Cthulhu w krzywym zwierciadle), "Urdumheim" Michaela Swanwicka (nie steampunk; opowieść o początku ludzkości i potędze pojęć), "Zabawa w Kopciuszka" Kelly Link (małe odwrócenie ról w dziecięcej zabawie), "O nim" Terry Bisson (hm, już nie pamiętam, o czym to było), "Precedens" Sean McMullen (koszmarny sen prawicy polskiej; nie steampunk; chyba najlepsze opowiadanie w numerze; świat po ekologicznej katastrofie, globalne ocieplenie, itd. Każdy - ale to dosłownie każdy - sprzed wielkiej katastrofy jest winny, że nie zadbał o środowisko. Można dostać karę śmierci za to, że kupiło się dziecku robota na baterie. Główny bohater stara się udowodnić swoją niewinność...).
poniedziałek, 29 lipca 2013
"Asimov's Science Fiction (wydanie polskie)" 5/1992
Kupiłem to kiedyś przypadkiem, i przeczytałem w trakcie podróży pociągiem. Bardzo poczciwy aczkolwiek niewielki zbiorek różności.
1) Rudy Rucker, Bruce Sterling "Podbijanie kosmosu"
nieco groteskowa, przejaskrawiona opowieść o radzieckiej wyprawie po Meteoryt Tunguski. Do tego główny bohater, donosiciel KGB. Fajne.
2) John Varley "Żegnaj, Robinsonie"
opowieść o tym, że nie da się uciec przed rzeczywistością, jaka by nie była, nawet, jeśli zapragniesz być dzieckiem na bezludnej wyspie. Przejmujące.
3) Isaac Asimov "Diabeł w kieliszku"
lekka komedia s-f z cyklu o Azazelu. Morał - gdy widzisz fajną, ale spiętą laskę, grzebanie w jej odporności na alkohol nie zawsze jest tak dobrym pomysłem, jak wydaje się na pierwszy rzut oka.
4) Lawrence Watt-Evans "Nowe światy"
Standardowa opowieść o podróży po alternatywnych rzeczywistościach. Nic specjalnego.
5) Kim Stanley Robinson "Zielony Mars"
opowieść o wyprawie na szczyt najwyższej góry na Marsie, najeżonej kraterami wielkości Luksemburgu, itd. Im wchodzi wyżej, tym bardziej główny bohater akceptuje swoją życiową sytuację. Optymistyczne, choć lekko melancholijne, no i wątek o przemijaniu.
6) Marek Pąkciński "Szkarłatne litery. Howard Phillips Lovecraft a wyobraźnia purytan"
esej o wszystko mówiącym tytule. Food for thought.
1) Rudy Rucker, Bruce Sterling "Podbijanie kosmosu"
nieco groteskowa, przejaskrawiona opowieść o radzieckiej wyprawie po Meteoryt Tunguski. Do tego główny bohater, donosiciel KGB. Fajne.
2) John Varley "Żegnaj, Robinsonie"
opowieść o tym, że nie da się uciec przed rzeczywistością, jaka by nie była, nawet, jeśli zapragniesz być dzieckiem na bezludnej wyspie. Przejmujące.
3) Isaac Asimov "Diabeł w kieliszku"
lekka komedia s-f z cyklu o Azazelu. Morał - gdy widzisz fajną, ale spiętą laskę, grzebanie w jej odporności na alkohol nie zawsze jest tak dobrym pomysłem, jak wydaje się na pierwszy rzut oka.
4) Lawrence Watt-Evans "Nowe światy"
Standardowa opowieść o podróży po alternatywnych rzeczywistościach. Nic specjalnego.
5) Kim Stanley Robinson "Zielony Mars"
opowieść o wyprawie na szczyt najwyższej góry na Marsie, najeżonej kraterami wielkości Luksemburgu, itd. Im wchodzi wyżej, tym bardziej główny bohater akceptuje swoją życiową sytuację. Optymistyczne, choć lekko melancholijne, no i wątek o przemijaniu.
6) Marek Pąkciński "Szkarłatne litery. Howard Phillips Lovecraft a wyobraźnia purytan"
esej o wszystko mówiącym tytule. Food for thought.
niedziela, 30 czerwca 2013
"Literatura na świecie" nr 9(182) [1986]
W tym numerze "Literatury na świecie" znalazło się mnóstwo szalenie interesujących rzeczy - cały tekst "Na marmurowych skałach" Ernsta Jüngera, fragment "Heliopolis" tegoż oraz kilka innych, niezwykle interesujących materiałów, zarówno Ernsta, jak i innych autorów.
Za śmieszne pieniądze znalazłem to na allegro. Razem z dwoma innymi książkami i kosztami przesyłki zapłaciłem niecałe 30zł. Sama książka "Na marmurowych skałach" potrafi kosztować kilka razy tyle. Fortuna sprzyja tym, którzy lajkują na facebooku fanpage'e z przydatnymi informacjami.
Zawsze sądziłem, że "Na marmurowych skałach" to grube tomiszcze. Nie wiem z czego wynikało to przekonanie. Niezależnie jednak od objętości na treści się nie zawiodłem.
Jeśli mógłbym beletrystykę Jüngera zamknąć w jakiejś szufladce, byłby to najprędzej realizm magiczny. Lub może i przypowieść. "Na marmurowych skałach" to naszpikowana symboliką na każdej możliwej płaszczyźnie opowieść o upadku kultury w spokojnej, bardzo plastycznie i poetycko odmalowanej, krainie i nastaniu mrocznej dyktatury, wywracającej panujący ład, tchnący orientem, Afryką północną i elementami kultury grecko-rzymskiej lub może bardziej - aleksandrysjkim uniwersalizmem. Ład ten jest w gruncie rzeczy konserwatywny. To, co go wywraca to hordy Nadleśniczego, żyjące na nieprzebytych bagnach hordy, sfory i bojówki wszelkiej maści elementów wywrotowych, cieszących się z bezsensownego niszczenia i reprezentujących coś, co można by określić jako totalitarną anarchię, stalowe, opresyjne ramię zorganizowanej przemocy i nihilizmu wprowadzającej jednak chaos dla samego chaosu, pod płaszczykiem odwołań do pradawnych tradycji czy bliskości z naturą, co w ogólnym rozrachunku przeradza się w bluźnierczą parodię tradycji. Głównymi bohaterami jest dwóch braci, żołnierzy, arystokratów (ducha) i botaników.
Najprostsze i najbardziej toporne zinterpretowanie fabuły tego dzieła to krytyka reżimu nazistowskiego, a główni bohaterowie to sam autor i jego brat Friedrich Georg. Całą gamę innych interpretacji oraz wyprawę przez oszałamiające pejzaże jüngerowskiej symboliki (i estetyki) przedstawia zarówno nieoceniony tłumacz prof. Kunicki w obszernym eseju, jak i sam Ernst w przedrukowanych fragmentach jego pamiętników, w których pisze o książce.
Oprócz kilku esejów o autorze różnych autorów mamy jeszcze szalenie interesujący esej Jüngera "O bólu", gdzie niechęć do bólu została przeniesiona na społeczeństwo masowe, co doprowadziło autora do ciekawych wniosków, nieco kojarzących się z Baudrillardem (ale mi się wszystko kojarzy z Baudrillardem, więc proszę się nie sugerować).
Wreszcie mamy tu fragment "Heliopolis", łączącej realizm magiczny z elementami s-f powieści środkowo-późnego Jüngera, że tak to ujmę. Fabuła jest nieco zbliżona zarówno do "Na marmurowych skałach" jak i np. do "Eumeswil", jednak styl i charakter twórczości Ernsta nie pozwala zwrócić uwagi na to, że w sumie opiera się to na jednym i tym samym pomyśle - krytyce totalitaryzmu z punktu widzenia autora, którego nie da się krótko opisać, a mi się już nie chce klepać na ten temat, o Jüngerze czeka mnie jeszcze magisterka, więc wybaczcie, tyle na tu i teraz.
Jak ktoś ceni Jüngera, to bardzo przedstawiany numer "Literatury na świecie" polecam.
Za śmieszne pieniądze znalazłem to na allegro. Razem z dwoma innymi książkami i kosztami przesyłki zapłaciłem niecałe 30zł. Sama książka "Na marmurowych skałach" potrafi kosztować kilka razy tyle. Fortuna sprzyja tym, którzy lajkują na facebooku fanpage'e z przydatnymi informacjami.
Zawsze sądziłem, że "Na marmurowych skałach" to grube tomiszcze. Nie wiem z czego wynikało to przekonanie. Niezależnie jednak od objętości na treści się nie zawiodłem.
Jeśli mógłbym beletrystykę Jüngera zamknąć w jakiejś szufladce, byłby to najprędzej realizm magiczny. Lub może i przypowieść. "Na marmurowych skałach" to naszpikowana symboliką na każdej możliwej płaszczyźnie opowieść o upadku kultury w spokojnej, bardzo plastycznie i poetycko odmalowanej, krainie i nastaniu mrocznej dyktatury, wywracającej panujący ład, tchnący orientem, Afryką północną i elementami kultury grecko-rzymskiej lub może bardziej - aleksandrysjkim uniwersalizmem. Ład ten jest w gruncie rzeczy konserwatywny. To, co go wywraca to hordy Nadleśniczego, żyjące na nieprzebytych bagnach hordy, sfory i bojówki wszelkiej maści elementów wywrotowych, cieszących się z bezsensownego niszczenia i reprezentujących coś, co można by określić jako totalitarną anarchię, stalowe, opresyjne ramię zorganizowanej przemocy i nihilizmu wprowadzającej jednak chaos dla samego chaosu, pod płaszczykiem odwołań do pradawnych tradycji czy bliskości z naturą, co w ogólnym rozrachunku przeradza się w bluźnierczą parodię tradycji. Głównymi bohaterami jest dwóch braci, żołnierzy, arystokratów (ducha) i botaników.
Najprostsze i najbardziej toporne zinterpretowanie fabuły tego dzieła to krytyka reżimu nazistowskiego, a główni bohaterowie to sam autor i jego brat Friedrich Georg. Całą gamę innych interpretacji oraz wyprawę przez oszałamiające pejzaże jüngerowskiej symboliki (i estetyki) przedstawia zarówno nieoceniony tłumacz prof. Kunicki w obszernym eseju, jak i sam Ernst w przedrukowanych fragmentach jego pamiętników, w których pisze o książce.
Oprócz kilku esejów o autorze różnych autorów mamy jeszcze szalenie interesujący esej Jüngera "O bólu", gdzie niechęć do bólu została przeniesiona na społeczeństwo masowe, co doprowadziło autora do ciekawych wniosków, nieco kojarzących się z Baudrillardem (ale mi się wszystko kojarzy z Baudrillardem, więc proszę się nie sugerować).
Wreszcie mamy tu fragment "Heliopolis", łączącej realizm magiczny z elementami s-f powieści środkowo-późnego Jüngera, że tak to ujmę. Fabuła jest nieco zbliżona zarówno do "Na marmurowych skałach" jak i np. do "Eumeswil", jednak styl i charakter twórczości Ernsta nie pozwala zwrócić uwagi na to, że w sumie opiera się to na jednym i tym samym pomyśle - krytyce totalitaryzmu z punktu widzenia autora, którego nie da się krótko opisać, a mi się już nie chce klepać na ten temat, o Jüngerze czeka mnie jeszcze magisterka, więc wybaczcie, tyle na tu i teraz.
Jak ktoś ceni Jüngera, to bardzo przedstawiany numer "Literatury na świecie" polecam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)