czwartek, 6 lutego 2014

Witold Jabłoński "Słowo i miecz"

Z twórczością Witolda Jabłońskiego zetknąłem się po raz pierwszy. Co nie znaczy, że wcześniej o nim nie słyszałem. W końcu to autor m.in. tetralogii Gwiazda Wenus, Gwiazda Lucyfer, przez którą - jak czytałem gdzieś w internecie, więc nie ręczę za tego prawdziwość - miał ponoć zostać zwolniony z pracy; zarzucano mu promowanie satanizmu, czarnej magii i homoseksualizmu. Na ile się naczytałem recenzji książek wchodzących w skład tetralogii to poniekąd słusznie - tyle, że jak dla mnie, to wcale nie jest to zarzut.
~*#@ Swoją drogą, jeśli ktoś ma na sprzedaż całą tetralogię, to kupiłbym. Tanio. @#*~
Więc sporo sobie obiecywałem po Słowie i mieczu.
Zresztą, nie ja jeden. Książkę pożyczył mi mój dobry przyjaciel. Najnowsze dzieło Jabłońskiego kupił po przeczytaniu wywiadu z nim. Od lektury zakupionej książki nie mógł się oderwać.
A nie przepada on za szeroko pojętą fantastyką, uznałem to więc za rekomendację.
Słowo i miecz było reklamowane jako słowiańska Gra o tron. Nie mam porównania, bo od pierwszego tomu słynnej sagi Martina się odbiłem, a serialu nie oglądałem (no, to się doigrałem teraz).
Rzecz dotyczy historii Miecława, który utrzymał na terenie dzisiejszego Mazowsza niezależne od Piastów państewko w czasach mniej-więcej między najazdem Brzetysława i powrotem do przyszłej Polski Kazimierza Odnowiciela, który srogo pogromił Miecława.
Historia ta jest opowiedziana inaczej, niż bywa przedstawiana zazwyczaj. Piastowie są ukazani jako dynastia tyranów i zaprzańców, zaprzedanych obcemu bóstwu - Jezu Krystowi - i jego fanatycznym, nieco psychopatycznym kultystom - krystowiercom. Prześladują bezlitośnie - także przy pomocy niemieckiego rycerstwa oraz wychowanych w Rzeczy krystowierczych "janczarów" pochodzących z terenów podbitych przez Piastów - wyznawców starych, rodzimych wierzeń. Wiedźmy i guślarze kryją się po lasach lub wtapiają się tłum, by przetrwać złe czasy. Święte gaje są niszczone, świątynie burzone, posągi bóstw obalane. Kraj spływa krwią tych, którzy nie chcą przyjąć nowej wiary i tych, którzy nie chcą płacić złowrogim czerńcom daniny.
Autor się - mówiąc kolokwialnie - nie pierdzieli. Ukazuje chrystianizację przyszłej Polski, proces przedstawiany w naszej historii jednostronnie, po myśli tych, którzy ostatecznie zwyciężyli, jako niemalże czystkę etniczną, realizowaną po myśli mrocznych, kościelnych sił zlokalizowanych (głównie) w Cesarstwie Niemieckim.
Czytając recenzje i opinie o tej książce zauważyłem, że niektórzy recenzenci zarzucali autorowi jednostronność i bardzo radykalną postawę antychrześcijańską. Jak dla mnie to jedne z największych plusów omawianej książki. Aż po dziś dzień Kościół Katolicki sprawuje - całe szczęście, słabnącą z pokolenia na pokolenie - władzę nad dyskursem hegemonicznym w Polsce. Książka Jabłońskiego to potężny głos sprzeciwu wobec trwającej od wieków dominacji chrześcijaństwa i wywołanych przez chrześcijaństwo uwarunkowań. Jest to także protest przeciwko powszechnemu zafałszowywaniu polskiej historii, zwłaszcza tej nauczanej w szkołach, wg. której historia kraju zaczyna się nagle w 966, a wcześniejsze czasy albo są pomijane, albo przedstawione jako okres nierozumnej dziczy, którą dopiero chrześcijaństwo sprowadziło z drzew do drewnianych grodów i pierwszych kamiennych zamków.
Mając świadomość tego, że Jabłoński mocno pojechał po bandzie i że w żadnym razie nie odpowiada to jakiejś ulotnej, obiektywnej prawdzie historycznej (bo takowej nie ma), jest to wyartykułowane zdanie strony od wieków lekceważonej, uważanej za raz na zawsze wymarłą, ew. sprowadzanej do roli trącącego niezrozumiałymi atawizmami folkloru.
Historia opowiedziana przez autora jest wielowątkowa i ciągnie się przez lata. Zaczyna się w momencie, gdy Bolesław I Chrobry gwałci Dziewannę, młodą dziewczynę z pomniejszego rodu niegdyś panującego na dzisiejszym Mazowszu. Wcześniej zmusza jej oblubieńca do popełnienia samobójstwa oraz napuszcza czerńców (kler łaciński) na praktykujących wciąż rodzimą wiarę mieszkańców grodu.
Odsyła następnie zhańbioną dziewczynę do klasztoru w Poznaniu. Jej synem jest właśnie Miecław.
To początek historii, snując którą autor skacze po czasie i miejscach, przedstawiając rozmaite postacie i wydarzenia, rozwijając wątki, rzucając światło na powody zachowania bohaterów. Żywii (czyli Dziewannie/Donacie po zrzuceniu habitu) - kapłance Mokoszy i jej synowi przyjdzie się zmagać z kilkoma kolejnymi Piastami, po tym jak Bolesław umiera, podtruwany magiczną maścią. Widzimy więc Bezpryma (świetny zabieg autora z przerobieniem znanej fragmentarycznie historii o Bolesławie Zapomnianym), widzimy Mieszka Lamberta, postać tragiczną, widzimy wreszcie krystowierczego fanatyka Kazimierza Karola. Nie został odesłany do zwykłego klasztoru, oj nie.
Dochodzi do tego drugi wątek - by zniszczyć chrześcijaństwo Żywia postanawia odnaleźć i uwolnić Czarnoboga. Potrzebuje jednak do tego magicznego artefaktu - Młota Peruna. Wyrusza więc wraz z grupką śmiałków do magicznej krainy, by go odnaleźć. Wszystko się, jak to w fantasy bywa, kilkakrotnie komplikuje, w drużynie wyruszającej na questa jest zdrajca, niektórzy członkowie chcą zrealizować własne cele, itd.
Autor rzecz jasna nie zmienia historii - Miecław ostatecznie zostaje najechany przez Kazimierza, miasto Płock zostaje wyrżnięte w pień przez oddziały wierne germańsko-łacińskim czerńcom oraz ruskim popom. Reakcja pogańska ostatecznie zostaje na podporządkowanych Piastom ziemiach zdławiona.
Jak już wspomniałem, świat przedstawiony jest przerysowany. Prawie każdy chrześcijanin ukazany w powieści to postać odpychająca. Tylko przyszłemu biskupowi Aaronowi autor pozostawił nieco cech ludzkich; Aaron waha się nie raz, czy tak przeprowadzana chrystianizacja ma sens, jednak jest zbyt słaby, by przeciwstawić się potężnym mentorom i przełożonym (zwłaszcza jednemu), szybko też odpędza od siebie wątpliwości, nazywając je podszeptami szatańskimi. Reszta to zaślepieni fanatycy, świry, masochiści, gwałciciele, ludzie pazerni, dybiący na pogańskich Słowian i chcący ich zniewolić w imię zarówno własnych, doczesnych interesów jak i obłąkańczych przepowiedni.
Z drugiej strony żyjący po swojemu Lud Słowa - oraz również pogańscy sąsiedzi - Jadźwingowie (praktykujący wolną miłość - także homoseksualną; wychowaniem dzieci - kolektywnie - zajmuje się starszyzna) czy ludy zamieszkujące Pomorze są wyidealizowane. Autor nawet bezbrzeżną nienawiść do chrześcijaństwa i chrześcijan jaką reprezentuje kilkoro bohaterów (w sumie to wszyscy, i wszyscy mają ku temu dobre powody) zdaje się uznawać za usprawiedliwioną.
I w porządku. Taka wizja zapewne jest dużo bliższa historycznej prawdzie niż lansowane tezy o bezbolesnym i bezproblemowym przyjmowaniu chrześcijaństwa. Na marginesie dodam, że spotkałem się nawet z teoriami, że nie było reakcji pogańskiej, tylko prawosławna (skrót myślowy, wiem, prawosławia jako takiego jeszcze formalnie nie było, katolicyzmu w sumie też nie), tzn. chrześcijan już żyjących na tych ziemiach przed przyjęciem chrztu z Cesarstwa przez Mieszka I.
Tyle, że wraz z wątkami wyprawy po magiczny artefakt i kolejnej wyprawy w celu jego wykorzystania fabuła się nieco wyjałowiła, przyjmując w sumie formę znaną z dziesiątków książek fantasy. Gdyby zamiast ekipy słowiańsko-jadźwińskiej podstawić koalicję ludzi i Elfów a zamiast chrześcijan podstawić orków (takich klasycznych, z Tolkiena) a zamiast scenerii zaczerpniętej ze słowiańskich wierzeń wykombinować dowolny Neverland, ta książka nie wyróżniałaby się niczym. W tym momencie cała słowiańska otoczka posłużyła autorowi tylko i wyłącznie jako rekwizyt do opisania rzeczy zupełnie standardowej w epic/heroic fantasy. I za to minus. Można to było rozwiązać jakoś inaczej, niż popadając momentami wręcz w efekciarstwo.
Autor zaszalał też, jeśli chodzi o słowiańskie wierzenia religijne. Problem z nimi jest taki, że zostały dosyć skutecznie wyniszczone. Nieliczne przetrwały w egzoterycznej obrzędowości, zwyczajach ludowych i wiejskich, zdegenerowane i wypaczone całymi wiekami chrześcijańskich naleciałości a potem skutecznie dobite PRLowską "piastowską" polityką historyczną. Snuta przez autora intryga związana z uwięzionym przez Białoboga Czarnobogiem ma jeden zasadniczy minus - nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy Czarnobog rzeczywiście istniał. Jasne, wiem, to fikcja literacka a nie naukowe opracowanie, no ale mimo wszystko no. Hmm. No.
Słowiańscy kapłani i kapłani potrafią u Jabłońskiego rzucać czarami na lewo i prawo, co w pewnym momencie wyglądało wręcz nieco groteskowo. Strona chrześcijańska też ma swoich czarowników. A w każdym razie przynajmniej jednego, nie licząc posiadaczy zagadkowych amuletów. Ścierające się ze sobą nowa i stara religia często ścierają się dosłownie, na planie materialnym, przez manifestacje sił kierowanych przez magów/kapłanów. Lub przez walkę rycerzy z berserkami zmieniającymi się w niedźwiedzie. Autor wprowadził rzecz jasna do książki ogrom istot rodem ze słowiańskiej mitologii - od skrzatów przez zjawy, mary, wilkołaki, wróżki aż po płanetników; prócz tego w ogólnych zarysach, tam, gdzie znalazł dziury, to posiłkował się chyba nieco gnostycyzmem (tym przedchrześcijańskim) i hermetyzmem. Tak przynajmniej to odczułem. Niezależnie od tego bardzo dobrze ukazał różnice w pojmowaniu świata przez pogan i chrześcijan, różnice w ich mentalności, podejściu do życia, natury, człowieka i do miejsca człowieka w świecie.
Sporo miejsca autor poświęcił historiom z życia bohaterów. Niestety, nie wszystkich z nich rozbudował. Kilka postaci jest dosyć - nomen omen - papierowych. Dotyczy to zwłaszcza strony chrześcijańskiej (oprócz wspomnianego wyżej Aarona), nieźle oddany jest obłęd i rozpacz Mieszka Lamberta; ale i wśród Ludu Słowa znajdziemy mnóstwo postaci "zapychających". Najlepiej przedstawiona jest Żywia. Miecław jest zadziwiająco nijaki, jak na postać w sumie kluczową dla fabuły.
Podsumowując, kiedyś bodajże Andrzej Sapkowski stwierdził, iż nie da się napisać dobrej fantasy w realiach słowiańskich. Przez dłuższy czas przyznawałem mu rację, rozciągając dodatkowo tę tezę na komputerowe gry RPG, osadzone w quasi-słowiańskich uniwersach.
W końcu ktoś zaprzeczył tej tezie. Słowo i miecz jest dobrym, słowiańskim fantasy; chociaż nie dla wszystkich. Można także polemizować co do tego, czy "słowiaństwo" ma być bardziej estetyką, czy celem samym dla siebie, czy czymś pośrednim (tu jest pośrednio). Ale tak czy siak, w końcu jest.