piątek, 1 sierpnia 2014

Erwin Strittmatter "Tinko"

Uwaga, zdania wielokrotnie złożone, których nie chciało mi się poprawiać.

Erwin Strittmatter był szalenie interesującą postacią. W czasie II wojny światowej był członkiem różnych jednostek III Rzeszy (wikipedia podaje, że m.in. mógł być strażnikiem getta w Krakowie), w 1940 roku chciał ponoć wstąpić do Waffen-SS, ale jego kandydatura została odrzucona. Wraz z zakończeniem wojny wylądował w NRD.
Nie jestem w stanie - przy szczątkowej znajomości jego biografii - stwierdzić jak udało mu się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Fakt faktem, odnalazł się zadziwiająco dobrze jak na kogoś przynajmniej sympatyzującego z nazizmem. Za Tinko dostał nawet państwową nagrodę, dobrze żył z nowymi władzami, przynajmniej przez pewien czas.
Tinko to powieść socrealistyczna z 1954 roku. Tytułowy bohater to mały chłopiec wychowywany przez dziadków na meklemburskiej wsi. Ogromną biedę i zacofanie lokalnej chłopskiej społeczności pogłębia przybycie przesiedleńców z terenów przypadłych po wojnie Polsce i Czechosłowacji.
Autor bardzo przekonywająco ukazał konflikt starego pokolenia, przyzwyczajonego do konserwatywnych wartości i sposobów prowadzenia gospodarstwa, negującego samą potrzebę zmian i wchodzącą w ich życie modernizację z młodym pokoleniem, nierzadko ideowymi komunistami oraz ludźmi wyszkolonymi w radzieckich kołchozach, którzy starają się zmienić zgnuśniałe zasady i zdezaktualizowane tradycje, takie jak praca dzieci kosztem zdobycia wiedzy szkolnej, wiara w zabobony, itd. Do tego konflikt ten ukazał oczami dzieciaka Tinko, rozdartego między nie znoszącym sprzeciwu, betonowym "ma być tak jak ja mówię bo ma być tak jak ja mówię" konserwatystą - dziadkiem a przybyłym z ZSRR ojcem-komunistą. Tinko opisuje świat swoimi oczami, oczami dziecka nie rozumiejącego zbyt wiele z rozgrywających się w świecie wydarzeń i postępujących zmian; Tinko jest naiwny, podatny na manipulacje (obu stron, chociaż w świecie przedstawionym członkowie rządzącej partii [nie wymienionej z nazwy] są rzecz jasna bohaterami pozytywnymi), zdradza jednak chęci do poznawania świata i ostatecznie odwraca się od dziadka. Autor bardzo dobrze wczuł się w psychikę dziecka, przekonywająco przedstawił jego hierarchię wartości i same wyznawane przezeń wartości, relacje z dorosłymi i innymi dziećmi.
Dziadek chłopca jest manipulowany przez lokalnego kułaka, postać zdecydowanie negatywną ale nie złą - raczej nieszczęśliwą, z gruntu niechętną jakimkolwiek zmianom, bojącą się utracić swój stan posiadania. Może nie krytyki ale drobnych uszczypliwości doczekały się od autora postacie z drugiej strony barykady - autor wyśmiał zarówno partyjnych karierowiczy jak i dogmatycznych sekciarzy, klepiących bez zrozumienia wyświechtane formułki.
Mimo całkiem oczywistej funkcji propagandowej (członkowie dziecięcej organizacji pionierskiej w czasie pobytu w Polsce spotkali się z samym Bierutem, który każdego z nich uściskał, co później wspominali - uroczy kwiatek, jeden z wielu) książka nie jest najgorsza - zarówno pod względem literackim (rewelacyjne przedstawienie dziecięcego narratora, małego, naiwnego, rozumiejącego piąte przez dziesiąte ze skomplikowanego świata dorosłych; bogate wykorzystanie lokalnego folkloru; stylizacja językowa) jak i - również! - przesłania. To akurat dobrze, że autor przedstawił leżące za miedzą stalinowskie Polskę i Czechosłowację w pozytywnym świetle - weźmy pod uwagę kontekst historyczny lat 50. XX wieku i cały bagaż historii przygniatający stosunki polsko-niemieckie.
Poza tym, oprócz samej przynależności partyjnej i ideologicznej bohaterów pozytywnych, piętnują oni zgnuśniały zaścianek, propagując pracę u podstaw wśród prostych ludzi, pokazują im codziennie, że można żyć inaczej, że nie wszystkie stare zwyczaje są warte pielęgnowania; spotykają się przy tym z wrogością (nauczyciel-komunista co prawda daje głównemu bohaterowi książkę o jakimś czerwonym herosie, ale poza tym stara się rzetelnie przekazywać swoim uczniom jakąkolwiek wiedzę o otaczającym ich świecie sięgającym poza rodzinną gospodarkę) konserwatywnej (w najbardziej negatywnym tego słowa znaczeniu) społeczności. W końcu jednak postęp wchodzi do wioski w pełni, wraz z traktorami (Tinko chce nazwać traktor imieniem Radość dziecka - można się śmiać, że to toporna propaganda, ale fakt faktem, mechanizacja rolnictwa odciążyła chociaż w minimalnym stopniu dzieci i kobiety od wyczerpującej, fizycznej pracy na roli), spółdzielniami, robotnikami najemnymi wyjeżdżającymi do miasta oraz koniecznością wypełniania kontyngentów. Dokonuje się także najważniejsza zmiana - zmiana myślenia z indywidualistycznego na kolektywistyczny, wraz ze zmianą charakteru produkcji rolnej w państwie (odejście od drobnotowarowej). Stopniowo wszyscy mieszkańcy przekonują się do nowej władzy i akceptują dokonujące się przemiany społeczne. Dziadek bohatera tytułowego, zmęczony życiem i codzienną walką z czerwonymi wiatrakami, umiera. Wraz z jego śmiercią kończy się pewna epoka, bo w międzyczasie zmarginalizowany kułak traci wszelkie znaczenie.
Pomijając cały bagaż ideologiczny, przekaz książki - nazwijmy to - pozytywistyczny, postulaty przeprowadzenia daleko idących reform na każdej płaszczyźnie życia najuboższych (przy tym najbardziej niedocenianych i zarazem najbardziej pogardzanych) warstw społecznych - robotników i chłopów przypomina Syzyfowe prace, Ludzi bezdomnych czy inne "Szklane domy" z Przedwiośnia. Tyle, że w Tinko przynajmniej są szanse na gruntowne zmiany systemowe przy pełnym wsparciu i obecności państwa. Historia pokazała jeżącą włosy na głowie opresyjność stalinowskiego i quasi-stalinowskich reżimów biurokratycznych, które zaprzepaściły możliwość dokonania daleko idących zmian i faktycznej modernizacji, jednak dość jednostronna i krzywdząca (przede wszystkim dla szarych ludzi, którzy uwierzyli w możliwość lepszego jutra i włączyli się w procesy modernizacyjne) jest negacja każdej pozytywnej zmiany które reżimy te ze sobą przyniosły.