piątek, 8 sierpnia 2014

Graham Masterton "Czternaście obliczy strachu"

Mówiąc szczerze, nigdy nie rozumiałem zjawisk bardzo popularnych w polskim środowisku horrorowym, zwłaszcza tym nie posiadającym zbyt rozwiniętej świadomości klasowej - swoistych kultów - Mastertona i Kinga.
Ja wiem, tak, to nie są źli autorzy, wręcz przeciwnie, ale taki Masterton w czołówce jest chyba przede wszystkim w Polsce, a King, cóż, czytałem jeszcze w czasach przed blogiem parę jego książek, do kilku innych zrobiłem kilka podejść (jedno z nich, Pod kopułą, jest gdzieś nawet tutaj jeszcze chyba), żadna z jego książek mnie nie porwała.
Tymczasem patrząc na półki księgarni (zwłaszcza sieciówek) można dojść do wniosku, że nie ma innych autorów horrorów poza Kingiem i Mastertonem (chociaż i tak to się nieco zmieniło ostatnimi czasy, a w każdym razie coś zaczęło jakby drgać).
Tak czy siak, dorwałem zbiór opowiadań tego buca Mastertona wydany w 1996 roku przez Wydawnictwo PRIMA (pisownia oryginalna).
Opowiadania są nawet spoko, autor siecze seksem (zazwyczaj niezbyt zgodnym z powszechnie przyjętymi normami - najbardziej zapada pamięć kobieta z dodatkowymi waginami w policzkach, piersiach i nad oryginalną waginą) i przemocą, są niezłe puenty (choć niektóre jakich bym się po nim nie spodziewał - Szara madonna jest chyba antyaborcyjna), mamy wariacje na temat podań i legend i innych opowieści, w tym o wilkołakach czy o Piotrusiu Panie, który tak na prawdę był polskim marynarzem opętanym przez demoniczne moce, jest motyw potwora Frankensteina, itd. a to wszystko podane w formie wycieczki po świecie, każde opowiadanie poprzedzone jest krótką informacją, gdzie i czemu tam się rozgrywa jego akcja.
I wszystko byłoby nawet niezłe, gdyby nie tłumaczenie. Nie było jeszcze najgorsze, ale mogło być o wiele lepsze. Miałem to szczęście, że mogłem porównać tłumaczenie jednego z opowiadań. Will ukazał się też w antologii Cienie spoza czasu, w innym tłumaczeniu. Muszę stwierdzić, że Grzegorz Relich i Marcin Rusnak spisali się jednak lepiej niż momentami bardzo drętwy Zygmunt Halka.
O ile nie mogę odmówić Mastertonowi odpowiednio zakręconej wyobraźni, to mimo wszystko nadal się do niego nie przekonałem.

Jagacon '14

Sympatyczny i wielce poczciwy konwent zorganizowany w Suchedniowie, rzut beretem od mojego rodzinnego Skarżyska.
Miał tam miejsce mój debiut jako zaproszonego gościa. Opłacało się, dzięki temu nie musiałem zapłacić za wstęp.
Działo się to pierwszego sierpnia o 18.00, w panelu pt. Twórcy grozy i bizarro - co nas inspiruje? Miałem przyjemność siedzieć tam obok Kazika Kyrcza Jr., Darka Kuchniaka i Marcina Rojka. Plotłem jakieś pierdoły, ale zgromadzonym (dość przypadkowym w większości) na sali widzom chyba się podobało. Na niedobrych literkach chyba nie było relacji, tylko zapowiedź, ale może to i dobrze. Tak czy owak, bardzo fajnie było siedzieć tam obok dwóch starszych stażem i doświadczeniem pisarzy (Kazika i Darka) i obok kumpla z liceum, z którym niegdyś razem stawialiśmy pierwsze literackopodobne kroki (Marcin).
Poza tym to w sumie nie wiem, co działo się na konwencie. Byłem na paru prelekcjach, zarówno w piątek (Kazik Kyrcz o lękach i fobii) jak i w sobotę (rano Kazik Kyrcz o psychopatach; po południu kilkoro moich znajomych jeszcze z czasów licealnych, w tym Michał i Marcin Danielewicz, opowiadało o tworzonym przez siebie systemie RPG Szepty Nekerem - heh, pamiętam pierwsze ich plany i koncepcje, zapisywane wiele lat temu - chłopaki, trzymam kciuki, to będzie coś; chwała Wam, że nie odpuściliście przez te wszystkie lata; trzeci z Danielewiczów - Kornel - opowiadał o (współ)kręconym przez siebie horrorze Odludzie - niestety nie byłem na tej prelekcji, ale na pewno wyszło dobrze). Większość czasu na konwencie spędziłem na odświeżaniu kolejnych starych znajomości; konwent miał jak dla mnie charakter bardzo familiarny. Tyle znajomych twarzy, tyle znajomych głosów, tyle wspomnień sprzed nieraz i tych ~5-7 lat.
Organizacja wyglądała na porządną; przynajmniej dla kogoś, kto nie potrzebował tam noclegu; szczerze mówiąc, obawiałem się małej katastrofy (nic osobistego, po prostu założenie z góry, że może być kichowato pozwala na co dzień oszczędzić sobie wielu rozczarowań), a wyszło bardzo profesjonalnie (lub przynajmniej sprawiało to takie wrażenie). Również liczba gości rozczarowała mnie pozytywnie. Nie byłem rok temu, ale od weteranów słyszałem, że jest wyraźny postęp.
Nie sposób było nie zauważyć ofensywy marketingowej, przeprowadzonej przez organizatorów z odpowiednim wyprzedzeniem.
Pewnie wpadnę za rok. A, i dziękuję niniejszym Stowarzyszeniu Tygiel za zaproszenie.