sobota, 1 marca 2014

James E. Gunn "Słuchacze"

~~~~~~ Recenzja w ramach wyzwania czytelniczego Eksplorując Nieznane ~~~~~~

Słuchacze Jamesa E. Gunna (książka z 1972 roku, w Polsce wydana w 1987) to jedna z pierwszych książek ze słynnej (ok, może na chwilę obecną "słynna" to za mocne słowo - ale w swoich czasach seria była rozpoznawalna; w końcu jedno z pierwszych źródeł literatury s-f w Polsce) serii wydawniczej wydawnictwa Iskry Fantastyka-Przygoda jakie w życiu czytałem. I zarazem jedna z pierwszych książek fantastycznych (bardzo szeroko pojmując tę etykietkę) jakie w życiu czytałem.
Pamiętam, że wywarła na mnie wielkie wrażenie. To było zupełnie inne science-fiction niż człowiek sobie wyobrażał.
Gdy do tej książki wróciłem po wielu latach, zastanawiałem się, czy nie rozczaruję się. Zazwyczaj tak mam, wracając do czegoś po wielu latach, szczególnie w przypadku, gdy człowiek coś czytał nie znając gatunku, nieźle sobie psuję wspomnienia. Ta zasada działa również w przypadku gier komputerowych, ale to temat na innego posta.
I nie, nie rozczarowałem się. Nadal jest to ta sama, niezwykle ciepła, delikatna wręcz, nastrojowa i napisana z wyjątkowym wyczuciem drgań biegnących po strunach ludzkiego ducha książka, jaką czytałem z wypiekami na twarzy ~15 lat temu (Peruniku, jak ten czas leci).
Nie jestem obiektywny i zdaję sobie sprawę z tego, ale do tej książki zawsze będę miał sentyment.
Dzieło Gunna opowiada o pierwszym kontakcie z obcą cywilizacją. Kontakt dokonał się drogą radiową, przy użyciu niezwykle skomplikowanej aparatury, potrafiącej przedstawić graficznie część informacji zakodowanych w sygnale.
Na odpowiedź trzeba było czekać latami. W końcu sygnał leciał 45 lat świetnych, nim powrócił.
Kwestią sporną pozostaje sens kolejnego sygnału. Czy aż tak chcieli nas poznać (jakie mieli zamiary i czy aby na pewno takie?), że .... czy może jednak wynikło to poniekąd na skutek jakiegoś zrządzenia losu niezależnego od ludzkości?
Tytułowi słuchacze słuchają przy okazji samych siebie, borykając się z rozmaitymi problemami. Skonfrontowani z odpowiedzią z Nieznanego świata niejako poznają się sami na nowo. Podobnie jak przywódca ruchu religijnego, sceptyczny wobec ich osiągnięć. Interpretuje odpowiedź po swojemu. Nikt nie może pozostać obojętny. I w sumie o tym jest ta książka. O ludziach jako takich, ich zdolności do adaptacji do zmieniających się paradygmatów, na których opiera się holistyczna wizja świata. A raczej o braku takich zdolności adaptacyjnych, lub o wielkich wyrzeczeniach, jakie ze sobą niosą.
A gdy dzieło naszego życia biorą w pewnym momencie diabli i nic nie możemy z tym zrobić? O, to dopiero powód do rozmyślań!
Polecam tak owak. Teraz się już tak nie wzruszyłem przy lekturze jak lata temu, ale ta książka nadal uwypukla w człowieku pewne trudne do zdefiniowania obszary, które na co dzień może i są gdzieś głębiej zepchnięte. Taki nasz mikrokosmos.



Krzysztof Boruń "Ósmy krąg piekieł"

~~~~~~ Recenzja w ramach wyzwania blogowego Eksplorując Nieznane. ~~~~~~

(tekst lekko zmodyfikowany  02.03.14)

Krajowa Agencja Wydawnicza, 1987 rok. Któreś z kolejnych wydań tej książki (drugie być może).
Krzysztofa Borunia znałem jak dotąd z Małych, zielonych ludzików. Muszę kiedyś przepisać lekko podlinkowaną recenzję tego dwutomowego dziełka, bo sprawia wrażenie, jakbym nie był do końca sobą w czasie jej pisania. Zresztą, trudno.
Nie czytałem jeszcze osławionej Trylogii Kosmicznej. I żałuję bardzo. Ale wszystko w swoim czasie.
I jak na złość wczoraj wyleciała mi z laptopowej klawiatury literka "L". Tymczasowo przykleiłem ją taśmą klejącą do sąsiadujących przycisków, ale ani nie wygląda to dobrze, ani nie jest zbyt funkcjonalne.
Ale o czym to ja miałem. A, tak, Ósmy krąg piekieł. Wybaczcie przydługą dygresję na początek, ale zawsze mam problem ze wstępem. Byle wstęp napisać, to potem jest już z górki.
O książce tej wypowiedział się na jednym z blogów, gdzie zaglądam, pewien inny blogger, sugerując iż jest to ateistyczna niemal agitka. Cóż, jak dla mnie, to brzmiało to zachęcająco, więc mając wolną chwilę poszedłem do znajomych bukinistów poszperać za omawianą książką. Znalazłem ją już na pierwszym z odwiedzonych stoisk - i to nawet w dwóch egzemplarzach.  Wziąłem późniejszy, na wypadek, gdyby autor wprowadził w kolejnym wydaniu jakieś znaczące zmiany.
Pogrążyłem się w lekturze. I spotkała mnie niespodzianka. Mimo zdecydowanie ateistycznego przesłania nazwanie tej książki mianem ateistycznej agitki to gruba przesada. Ot, autor po prostu zawarł w niej własne przemyślenia, a że imć Boruń był przez większość czasu ateistą (pod koniec życia przeszedł ponoć na pozycje agnostyczne), do tego lubował się w nauce, nie fetyszyzując jej jednak, lecz zagłębiając także te jej rejony, na które sama nauka patrzy z powątpiewaniem - jak np. psychotronika - to nie ma się co dziwić, że książka ma taki, a nie inny wydźwięk.
(Wybaczcie mi to powyższe zdanie wielokrotnie złożone, ale ja już tak mam.)
Ósmy krąg piekieł to historia o zderzeniu się dwóch diametralnie innych światów, opartych na zupełnie innych podwalinach filozoficznych, zupełnie innej wizji człowieka i miejsca człowieka w świecie. Świat przyszłości, zarysowany przez autora w tylko w ogólnych zarysach, świat triumfującej nauki i rozumu (nie będący jednak absolutnie rodzajem oświeceniowej dyktatury) zderza się ze światopoglądem katolickiego księdza, inkwizytora przeniesionego w przyszłość wprost z 1593 roku.
Sam motyw przeniesienia biednego księżula (no, nie takiego biednego, ale o tym potem) w przyszłość również jest szczątkowy. Autor nie rozwodzi się nad tym, tylko pokrótce zarysowując wątek domniemanych kosmitów, którzy mieliby zrobić coś takiego. W przeciwieństwie chociażby do niektórych książek i opowiadań Ursuli LeGuin czy Andre Norton, gdzie motywy podróży międzygwiezdnych wyjaśniają zaburzenia czasowe doświadczane przez nieświadomych samego faktu podróży bohaterów, tutaj nie to jest istotą książki. Pająkowaci kosmici, przez głównego bohatera identyfikowani z Szatanem, posłużyli Boruniowi za pretekst.
Dla inkwizytora Modestusa Müncha świat to pole bezustannej walki Boga z Szatanem. Nic nie dzieje się bez przyczyny - boskiej lub szatańskiej. Grzeszny człowiek winien całą swoją uwagę poświęcić na unikaniu nie tylko samego grzechu, lecz także wszelkiego, co może ten grzech sprowokować - a więc wszystkiego, od nieskromnych strojów po samodzielne myślenie. Groźba potępienia wisząca nad każdym jest ważniejsza niż ziemskie życie, w końcu przejściowe i przechodnie, więc wysłanie torturowanej i umęczonej ofiary na stos jest rozpatrywane w kategorii ratowania jej przed perspektywą spędzenia wieczności w piekle.
Zaś świat, gdzie trafił, przypomina nasz świat. Pewne tabu upady, zostały pokonane. Światło rozumu, nawet, jeśli można porównać je do światła świetlówek zasłaniającego prawdziwe światło (np. gwiazd na nocnym niebie) i tak jest lepsze od błądzenia w świecie skrytego w mroku wiary. Ludzie przejmują się sytuacją swoją tu i teraz, dbają o siebie i swój los. Wizje piekła i nieba odeszły gdzieś dalej, w cień; między wierszami wyczytać można, że Kościół jest mniejszością.
Postać inkwizytora jest nieco przerysowana. Autor dobrze oddał jego szok wobec zetknięcia się z zupełnie obcym światem, opierającym się na diametralnie innych wartościach. Uwypuklił jego fanatyzm, zderzając go ze stanowiskiem Kościoła Katolickiego przyszłości (stanowisko podobne w sumie do współczesnego; chociaż nie w Polsce, u nas nadal panuje 1593 rok). Konfrontacja Muncha z papieżem kończy się uznaniem papieża za heretyka i wyklęciem go. To prawie tak, jak podejście współczesnych niektórych środowisk polskich katolików do papieża Franciszka.
Fakt faktem, inkwizycja, mimo tego, że bez wątpienia (przynajmniej jak dla mnie) zbrodnicza (popsuli do końca domniemany tzw. kult czarownic), to jednak nie była tak krwista, jak się powszechnie przyjmuje. Inkwizycja hiszpańska, o, to była trochę inna instytucja. Drobne przekłamania jednak można wybaczyć. Więc postać Modestusa, z jednej strony tragiczna (obcy człowiek w obcym świecie), z drugiej strony komiczna (wszędzie Szatan; większość komizmu tej postaci polega z niezrozumienia i strachu przed zrozumieniem; może budzić delikatne skojarzenia z filmem Goście, goście) może być uznana za uniwersalny symbol zabobonnego konserwatyzmu, reagującego krzykiem i rozpaczą na nadciągające Nowe, na świeckie "wyegzorcyzmowanie" strachu sprzed wieków, na poszerzenie się świadomości szerokich mas.
Z drugiej jednak strony współczułem krwawemu inkwizytorowi. Książka ma bowiem głębszy sens, zbliżony do tego, co Lem przekazał w Powrocie z gwiazd. To historia o niemożności dostosowania się do zupełnie obcego sobie świata, o całkowitej rozbieżności już na poziomie pojedynczych symboli, kodu kulturowego, w tym wypadku o produkcji znaczeń zapośredniczonych przez wszechobecne maszyny (tendencja narastająca i współcześnie, teraz, zaraz, już). Absolutnie wyobcowany mnich, niezależnie od dobrych chęci jego opiekunów-naukowców, sam musi doświadczyć świata, w którym się znalazł, który jest dla niego piekłem. I doświadcza go, czasem wyciągając z tego jakąś naukę o otaczających go ludziach i o sobie samym. W sytuacji ekstremalnej zaczyna wreszcie wątpić, czy jego wiara ma sens, czy jego życie ma sens.
Autor nie robi jednak z pokazanej w książce przyszłości świata bez wad. Pokazuje i jej ciemniejsze strony, wątpliwości także szarych ludzi żyjących w nim, mających swoje zmartwienia i problemy. Nie zderza jednoznacznie skrytykowanego ciemnogrodu z równie jednoznacznie uwznioślonym jasnogrodem. Ludzie przyszłości są kształtowani przez uwarunkowania charakterystyczne dla świata, w którym żyją, tak samo jak XVI-wieczny mnich by ukształtowany przez własną epokę. Wszyscy jesteśmy zakładnikami prądów umysłowych z którymi się stykamy na co dzień, wszyscy kształtujemy własne poglądy zderzając się z danym spojrzeniem na świat, z danym fragmentem mozaiki rzeczywistości. Fakt faktem, to mnich jest tu postacią dynamiczną, ale samo jego pojawienie się w świecie po ponad 500 latach przebywania nie-wiadomo-za-bardzo-gdzie tworzy gigantyczne zawirowania w dyskursie i prowokuje powrót pytań o kwestie - zdawałoby się - dawno już zapomniane bądź zlekceważone.
Ja to dziełko polecam serdecznie - także wierzącym. Każdy może tu znaleźć myśl, która pobudzi go do snucia poważnych rozważań o wszystkim i niczym.




"Pierogowa Dolina Januszowych Marzeń"

Mój szort pod tym wszystko mówiącym tytułem znalazł się na Niedobrych Literkach w ramach celebracji Dnia Pierogów (jedyne święto przypadające na 01.03 jakie rzeczywiście warto obchodzić).
Jest to tekst zapoczątkowujący serię opowiadań/nek o przygodach Pana Janusza, Pana Kozła, Matki Piotra i Kija Od Mopa (podobieństwa do żyjących lub nie Januszów, Piotrów i Matek Piotrów absolutnie przypadkowe).
Oprócz mnie świętują również: Agnieszka Pilecka, Zeter Zelke, Kazimierz Kyrcz Jr., Paweł Milczarek, Artur "Dzikowy" Olchowy.