poniedziałek, 12 grudnia 2011

Kir Bułyczow "Utwory wybrane - Tom 1 - Wielki Guslar i okolice"

Zbiór wielki, obszerny opowiadań o przygodach Korneliusza Udałowa, Profesora Minca i wszystkich innych mieszkańców pewnego bloku w mieście Guslar. A przygód co nie miara. Starczyło na ten obszerny zbiór opowiadań, gdzie najmniejsze ma z 2-3 strony a największe ponad 200. O dziwo, co mnie bardzo ucieszyło, nic a nic nie powtórzyło się z tymi opowiadaniami guslarskimi, które już miałem okazję przeczytać, i o których nie raz już wspominałem na tym blogu.
Ciekawe też, czemu dawniej był Kirył, a teraz jest Kir. Nagle zmieniła się gramatyka? Lub tłumaczenie? Zresztą, w sumie mało ważne.
Tak czy siak, jest tu to, do czego przywykł każdy, kto czytał coś z tego cyklu. Mamy wgląd w duszę człowieka radziecko-rosyjskiego, dodatkowo skonfrontowanego z Nieznanym, które pojawia się nagle i niespodziewanie, nie wzbudza jednak strachu, tylko zrozumienie. Wszystko napisane z humanistyczną dobrotliwością, lekkim żartem, lekkim piórem.
Kosmici rozbijają się na drodze lub w mieście, a to zrzucają przypadkowo ładunek przeznaczony gdzieś indziej, a to do miasta przybywa jogin, a to pojawiają się najróżniejsze problemy i kłopoty mieszkańców, którzy po ich rozwiązanie zgłaszają się do prof Minca, z czego bywa czasem więcej kłopotów niż pożytku, a to wiejska szeptucha okazuje się być przybyszką z kosmosu, a to, a to tamto. Nieco absurdalnie, nieco groteskowo, ale zawsze w realiach ZSRR i życia szarego człowieka radzieckiego, jego nieraz małych problemów, trosk i marzeń.
Za to kończące tom wielkie, grube opowiadanisko zaczyna się jak u Hitchcocka - trzęsieniem ziemi. Trzęsienie okazuje się jednak być tylko zapadliskiem. Odkryte zostają tajemnicze piwnice, a to, co stamtąd zostanie wyniesione, i przez kogo, zmieni życie na zawsze kilku osobom. Ciekawy element - nawet w ZSRR perska księżniczka potrafi pozostać perską księżniczką.

Isaac Asimov "Gwiazdy jak pył"

Ach, Asimov. Dobry autor.
Ale ta książka, pierwszy tom jakiegoś cyklu, dosyć przeciętna - jak na takiego autora. W dalekiej galaktyce władca prowincjonalnej planety, zależnej od dosyć potężnego, lecz barbarzyńskiego imperium, zostaje zamordowany. Ktoś dybie na życie jego syna, przebywającego akurat na Ziemi, gdzie kończy naukę na uniwersytecie. Niestety, nie kończy jej - po zamachu na swoje życie musi wplątuje się w potężną kabałę, międzygwiezdny spisek, wchodzi na drogę, z której nie ma odwrotu. W międzyczasie kilkakrotnie zastanawia się nad tym, kto właściwie jest przyjacielem a kto wrogiem, kto kogo wodzi za nos, i o co chodzi z pewnym wykradzionym z Ziemi dawno temu antycznym dokumentem o gigantycznym znaczeniu.
Przemoc, miłość, przygody, zdumienie na końcu i ogólnie solidna, przygodowa książka. Jednak w porównaniu chociażby do Fundacji - przeciętna.

Frank Herbert "Władcy niebios"

Wszechświatem rządzą Chemowie, człekokształtna, nieśmiertelna rasa. Bawią się tymi, którzy są niżej w rozwoju od nich - wywołują wojny, katastrofy, rewolucje zmieniające dzieje - jako programy rozrywkowe dla siebie. Także na Ziemi. Cała historia Ziemi, od Babilonu po współczesność, wszystkie wojny, rewolucje, powstania, triumfy i upadki religii - wszystko powstało jako programy rozrywkowe dla Chemów, i przez Chemów, potrafiących oddziaływać na ludzkie emocje i myśli.
Na Ziemię do kompleksu Chemów przybywa wysłannik Prymasa, by sprawdzić i wykryć wszystkie nieprawidłowości, których istnienie stało się tajemnicą poliszynela, ale nikt niczego nie wykrył. W międzyczasie na Ziemi pewien psycholog miał wypadek, przez co musi nosić specjalne okulary. Pewnego dnia ojciec jego dawnej dziewczyny zabija swoją żonę, a policja prosi go o pomoc. Gdy zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że przez okulary widzi coś, czego być nie powinno, zaczyna się niepokoić. Gdy znika jego była dziewczyna, a jej mąż zostaje znaleziony martwy, zaczyna się martwić jeszcze bardziej. W międzyczasie toczy się gra o życie jej ojca, który najprędzej skończy na krześle elektrycznym. Tak, dosłownie gra, gdyż wszystko to zostało zaaranżowane przez Chemów, jako nowy hit.
Wspomniana wyżej kobieta została porwana przez Chema, tego, który miał wykryć mroczne sekrety chemskiego przemysłu rozrywkowego na Ziemi. Znajomość z nią pobudza go do myślenia o swoim życiu i (nie)śmiertelności. Żaden Chem nigdy nie umarł. Czy on mógłby być pierwszym? I jak to możliwe, że spłodził z Ziemianką dziecko? Czyżby ludzie...
Uhhh, ciężka i poważna książka, zmuszająca do licznych refleksji. Wiele różnych wątków tu się splata. Odpowiedzialność za zbrodnię - co to jest choroba psychiczna, jaki wpływ na działanie domniemanego chorego ma otoczenie? Co to jest nieśmiertelność? Czy jest etycznym zabawa tymi, którzy w rozwoju stoją niżej od nas, skoro okazują się być wcale niezbyt od nas daleko? Dużo pytań, dużo odpowiedzi, dosyć nijakie zakończenie. I pierwsza w historii śmierć Chema - siłą woli zmusił swoje nieśmiertelne serce do tego, aby przestało być.
Bardzo dobra, acz ciężka pod względem poruszanej tematyki książka.

Robert E. Howard x2

Ha, dwie małe książeczki z opowiadaniami Howarda. Kult i klasyka. Łezka się kręci za czasami dumnych barbarzyńców, postulaty ochrony takiej czy innej rasy budzą obecnie co najmniej zażenowanie, heroizm i patos wylewa się z kart, piękne kobiety albo intrygują, albo omdlewają w ramionach bohaterów, zapomniane rasy żyją wśród mrocznych ruin niewiadomego pochodzenia, itd.
Dolina Grozy to opowieści o wodzu Piktów, który przy pomocy zdegenerowanego, podziemnego ludu mści się na rzymianach, a także o żyjącym w czasach zamierzchłych barbarzyńcy, walczącego z mrocznym bóstwem jeszcze wcześniejszej cywilizacji. Zaś Bogowie Bal-Sagoth to historie o banicie ze Szkocji i jego przygodach, czy to jak mści się na najeźdźcach norweskich, czy to jak ze swoim wrogiem rozbija się na zapomnianej przez ludzi i bogów wyspie, gdzie dogorywa ostatnie miasto pradawnego imperium. Poznajemy też złego boga Gol-gorotha.
Wszystko ocieka krwią, potem - i co nieco - spermą. Kiczem i patosem. Heroizmem i wołaniem o nadczłowieka. Howard się nie starzeje.

Stanisław Gierlicki "Rury i kształtki"

Pełen tytuł to Rury i kształtki ciśnieniowe z nieplastyfikowanego polichloranu winylu i niskociśnieniowego polietylenu a zostało to wydane pod szyldem Chemiplast - Org - Przedsiębiorstwo Obrotu Tworzywami Sztucznymi Gliwice ul. Marchlewskiego 6. Autor właściwy, inż. Stanisław Gierlicki, wzmiankowany jest dopiero w środku książeczki tej małej, i starej (lata '70 XX w.). W sumie to nie mam pojęcia, co tym napisać. Jest tam pełno danych różnych jak coś reaguje z czymś, są przekroje i opisy, spisy, wypisy, różne takie, nie znam się nijak na tym. Ale już nigdy nie spojrzę okiem profana na rurę z PCV. Teraz liznąłem nieco ezoterycznej wiedzy o tym, jak takie coś powstaje.

Henry Kuttner "Księżycowe Hollywood"

O, znów coś humorystycznego.
Wyobraźcie sobie Hollywood lat ~ '40 - '60 - te wszystkie tamte gwiazdy, możliwości techniczne, specyficzny splendor, menedżerów i krwiopijczych właścicieli, palących non-stop wielkie, drogie i smrodliwe cygara. Już?
A teraz dodajcie do tego trochę więcej high-tech (lecz zapomnijcie o np. 3D czy filmach robionych czysto wirtualnie, jak Avatar czy Final Fantasy - autor pisał to w latach '40 XX wieku, wszystkiego nie potrafił przewidzieć) i umieśćcie Hollywood pod sztucznymi kopułami na Księżycu. Dodajcie do tego poczucie humoru autora, lekkość jego pióra i śmiałość pomysłów.
Książka zawiera kilka opowiadań o nieco fajtłapowatym, ale pomysłowym, znającym się na rzeczy i dobrodusznym reżyserze, zakochanym w początkującej aktorce, którzy mają ogrom przygód w całym układzie słonecznym przez ich krwiopijczego szefa, właściciela wytwórni, i jego szalone pomysły i zachcianki. Przyjdzie im stanąć oko w oko z dziką, marsjańską przyrodą (brawa za TAKĄ kreację złego obcego!), fauną z Neptuna, klonowaną w podziemiach Księżyca, z fauną pewnej asteroidy (brawa za koncepcję Skoczka), i w ogóle. Fajne, przyjemne, lekkie. Kiczowate i tandetne. Jeśli humorystyczne opowiadania Huttnera miałbym do czegoś porównać, to chyba tylko do Pilipiuka, ale to całkiem odległe porównanie jednak, chociaż poziom grafomanii czasem ten sam.

"Niemoc"

Czyli antologia fantastyki (s-f) z NRD, wydana w Polsce dawno temu. Nazwisko żadnego z autorów nic mi nie powiedziało, i w sumie nie wiem nawet, czy jakieś zapamiętałem. Cóż my tu mamy? Wg. terminologi bodajże pani LeGuin, mamy tu głównie soft s-f (soft s-f, w odróżnieniu od hard s-f, nie opierałaby się na naukach ścisłych, tylko humanistycznych i społecznych - socjologii, psychologii społecznej, politologii, itp.). Co się rzuca w oczy od razu - poruszanie wątków feministycznych - czegoś takiego w chociażby polskiej fantastyce z tamtych lat nie uświadczyłem. Za to w tym zbiorku nie ma praktycznie utworów soft s-f typu polskiego - czyli różnych przypowieści i antyutopii (Zajdel, młody Ziemkiewicz, Wnuk-Lipiński, trochę Lem).
I tak, w jednym opowiadaniu dochodzi do zamiany płci pomiędzy mężem i żoną. Nie ważny jest sam proces, wzmiankowany w dosyć mistyczny sposób (aczkolwiek jednoznacznie naukowy - w końcu to świat rozumu, triumfującego komunizmu), lecz następstwa. Żona/mąż zapada na jakąś chorobę, i trafia do kliniki. Chcąc nie chcąc, mąż/żona musi więc zmierzyć się ze swoją pracą w jakimś biurze ważnym i naukowym, socjo-whatever pod postacią kobiety. I co zauważa? Że nikt nie patrzy już na jego wcześniejsze dokonania, na jego wiedzę, lecz każdy w sumie chce tylko jego w ciele jej - mówiąc kolokwialnie - wyruchać. Ew. jest on/ona postrzegana jako ładny ozdobnik otoczenia. Spotyka się więc twarzą w twarz z mobbingiem, dyskryminacją i molestowaniem seksualnym.
Oczywiście, taka sytuacja budzi sprzeciw - zarówno głównego bohatera/ki, jak i czytelnika. Co ciekawe, komunistyczny jakiś socjolog wprost uzasadnia panujący seksizm nie widzi w nim niczego złego. Największe rozczarowanie spotyka jednak bohatera na końcu - jego żona w ciele mężczyzny odeszła od niego niego w niej do pielęgniarki. Ha, ha. Ale spoko, pojawia się delikatny i słabo zarysowany wątek lesbijski w zamian (ale bardzo delikatny - chyba autorowi w tamtych czasach nie za bardzo się nawet coś takiego śniło).
Drugie opowiadanie poruszające tematykę feministyczną pokazuje zagadnienie wręcz w sposób parodystyczny. Gdzieś daleko za siedmioma górami w fikcyjnej republice po rewolucji wprowadzono matriarchat. Nie ma rodziny, słowo ojciec jest ciężką obelgą, zdelegalizowano miłość, każdy mężczyzna jest egzekutorem - w sumie fajna funkcja - od najmłodszych lat jest trenowany do zaspokajania seksualnego kobiet. Ideałem kobiecej urody jest kobieta uparta, brzydka i stara. Nie ma rzecz jasna kosmetyki i makijażu dla kobiet. Agnieszka, Brzydka, Uparta i Stara, wysoko postawiona urzędniczka spotyka jednego z głównych egzekutorów, idzie z nim do niego, zanim jednak dochodzi do czegokolwiek, rozmawiają o rewolucji, o tym, jak to było wcześniej, o powodach i wnioskach. Dowiadujemy się, że cała rewolucja była najprędzej kłamstwem i propagandą, a władza została przejęta po orgii rewolucjonistek z przedstawicielami starego, męskiego reżimu. Jest trochę rozkminiania o miłości jako takiej, itd. Ciekawe.
Oba powyższe opowiadania są w książce jedno po drugim, pobudzający do myślenia zabieg.
Pozostałe opowiadania nie wyróżniają się w sumie niczym, standard o standardowej dla gatunku tematyce. Kosmos, podróże w czasie, to, co siedzi w człowieku, itd.

Andrzej Pilipiuk "Wampir z M-3"

Pilipiuk, nazwany kiedyś przez kogoś mianem Wielkiego Grafomana, faktycznie jest tym grafomanem. Co nie zmienia faktu, że - na co kiedyś zwróciła mi uwagę pewna przyjaciółka - grafomanem bardzo płodnym i uniwersalnym. Potrafi kreować opowieści humorystyczne, humorystyczno-parodystyczne, utwory dla młodzieży, utwory raczej dla kobiet, a także solidną, zwyczajną fantastyką, czasem zdarza mu się nawet napisać coś mroczniejszego/poważniejszego.
Przedstawiana tu pozycja to przedstawicielka nurtu humorystyczno-parodystycznego w twórczości Pilipiuka, nurtu, który po coraz bardziej wyczerpującym się Jakubie Wędrowyczu (z książki na książkę opowiadania coraz bardziej absurdalne i odległe od tych pierwszych, w rodzaju fenomenalnego Hotelu pod Łupieżcą) potrzebował czegoś świeżego.
W czasach tzw. komuny uczennica Gosia, córka partyjnego aparatczyka i wnuczka działaczki podziemia pewnego dnia popełnia samobójstwo. Pół roku później budzi się w trumnie, wywołuje nielichą awanturę pojawiając się w domu, po czym napotyka na swojej drodze wampira, który opowiada jej o czekającym ją pośmiertnym życiu. Początkowo nie dowierza, potem pakuje się w kłopoty. A potem kłopoty same ją znajdują. Ją i inne warszawskie wampiry, nieco rozmemłaną i eklektyczną grupę.
Cóż, autor wyraźnie bawi się konwencją, robi sobie jaja nie tylko z modnych obecnie historii o wampirach i wilkołakach (np. Zmierzch), czy z licznych ludowych i miejskich legend (czym różną się wilkołaki zachodnioeuropejskie od ukraińskich, Czarna Wołga, duch szatniarki w fabryce, itd.), ale też z PRL-owskiej rzeczywistości (rodzina dawnego działacza socjalistycznego okazuje się być rodziną szlachecką, Wydział Z do walki z Zabobonem [czyli np. z wampirami], tajne służby ZUS-u, mafia na Pradze [której członkowie nadużywają słowa Urwał], ożywiona mumia starożytnego egipskiego kapłana-spiskowca i spostrzeżenie, że prowokacje służb są nie zmieniły się za bardzo od czasów Nerona, wampir-wieczny robol, itd.) a także z własnej twórczości (kpiny z Jakuba Wędrowycza i Semena, a także przedstawienie pierwowzoru Pana Samochodzika - który okazuje się być zboczeńcem, erotomanem i alkoholikiem [warto zauważyć, że Pilipiuk pod pseudonimem Tomasz Olszakowski pisał w latach 1999 - 2005 trochę rzeczy {19 tomów} o panu Samochodziku].
Nie raz autor sam wyraźnie puszcza oko do czytelnika, że ten ma do czynienia z kpiną i czymś niepoważnym. Ciekawe, czy to jednorazowy wyskok autora, czy też o przygodach Gosi i innych będą kolejne książki. Kto zna i lubi (lub nie lubi) Pilipiuka, ten wie, czego się spodziewać.