sobota, 2 listopada 2013

"Po drugiej stronie. Weird fiction po polsku"

Dopisek z końca roku 2015 - wrażenia zawarte poniżej są przedawnione. Kilka zdań po latach i przeproszeniu się z weird tutaj.


No tak, znowu był jakiś konkurs, który przegapiłem. Ale nie tylko prace konkursowe się w tej antologii znalazły.
Twórcom przyświecał zacny cel - zaznaczyć w Polsce obecność weird fiction. W sumie to samo przyświeca chociażby środowisku "Coś na progu", na pierwszy rzut oka jednak widać różne podejście i różne definiowanie gatunku.
W porównaniu do "Po drugiej stronie", cokolwiek co pojawia się w "Cosiach" jest dużo "lżejsze". Twórcy antologii zgromadzili tutaj rzeczy zdecydowanie przygnębiające, tworzące nastrój beznadziei i apatii. Niesamowitość wylewająca się z tych opowiadań ma jednoznacznie mroczne, dziwaczne, wypaczone konotacje. Ta niesamowitość jest wroga człowiekowi - lub przynajmniej nieprzychylna mu. Mroczny duch unosi się nad książką - niesamowitość wpędza w obłęd, rozbija światopoglądy, zabija chęć do życia.
Do tego stopnia, że czytając tę antologię, parę razy zamiast pogrążyć się w zadumie parsknąłem śmiechem - bo ileż można babrać się w klimatach tak depresyjnych, że aż sztucznych. O ile sam twierdzę, że nauka nie zna odpowiedzi na wiele pytań i być może nigdy tych odpowiedzi nie udzieli, że do wszystkiego trzeba podchodzić z wyczuciem, bo nic nie jest pewne, proces falsyfikacji nigdy się nie kończy, bardziej prawdopodobne twierdzenie wypiera mniej prawdopodobne, gdy zbierze się więcej danych (chociaż i tak suche dane nic nie dają - liczy się interpretacja, bo pełen obiektywizm jest niemożliwy, tak samo jak pełna, niepodzielna, abstrakcyjna Prawda, Piękno, Dobro i inne słowa-klucze, słowa-wytrychy służące opętanym przez siebie maniakom do czynienia świata gorszym miejscem) nic mnie tak nie denerwuje jak olanie zupełnie aparatu poznawczego i zamknięcie się w czterech ścianach własnych wyobrażeń, przyjęcie mętnego fideizmu i negacji nauki i ludzkiego rozwoju.
Tak pojęte weird fiction, bardziej poważne od w gruncie rzeczy przygodowych i całkiem poczciwych opowiastek z "Cosia", niesie jednak za sobą poważne zagrożenie - wzmacnia strach przed nieznanym. A strach prowadzi do ciemnoty i zabobonu. Strach przed nieznanym napędza wszystkie demony z jakimi boryka się ludzkość od wieków. Nawet jeśli nigdy nie poznamy praw rządzących wszechświatem, bo sam wszechświat wymyka się wielokrotnie naszym granicom pojmowania, to jako gatunek nigdy nie powinniśmy ustawać w opisywaniu i wiwisekcji otaczającej rzeczywistości, by ją odczarować, złamać wszelkie tabu i wyzwolić się przez transgresję. By żyć i cieszyć się mimo wszystko tym, co mamy tu i teraz. By nie zastępować jakiś kamiennych bałwanów ukrzyżowanym cieślą, a niego samego abstrakcyjnym rozumem. By zdając sobie sprawę z naszych ograniczeń nie bać się nieznanego. Wejść w nieznane z podniesioną głową, nawet jeśli zje nas tam jakiś Yog-Sothoth czy inne cholerstwo.
Nie wiem Czytelniku, czy dobrze się zrozumieliśmy - nie mam nic przeciwko weird fiction, bardzo sobie cenię Lovecrafta czy innych klasyków gatunku. Lovecraft czy Grabiński jednak byli dziećmi swoich czasów. Ich twórczość to odbicie niepokojów ich epoki. Ich twórczość zwraca uwagę na niedociągnięcia nauki, na niemożliwość pełnego poznania, nad tym, że tworząc sobie bezpieczne światy własnych wyobrażeń zamykamy się na to, co nauce się wymyka, co do niej nie należy. Sam Lovecraft był jednak człowiekiem nauki. Dlatego zdawał sobie sprawę z jej ograniczeń i z niebezpieczeństwa ślepej wiary w jej moce.
Grunt to zachowanie równowagi - najlepiej mieć otwarty umysł i nie dowierzać wszystkiemu - zarówno prawdom wiary i jak prawom nauki. A jak trafi się coś, czego nie da się zrozumieć - najlepiej zostawić to własnemu losowi. Może ktoś do tego powróci za jakiś czas, a jeśli nie - trudno, w końcu są na tym świecie rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Trzeba świat tych rzeczy po prostu zaakceptować.
Uch, rozpisałem się nieco nie na temat. Ale tak to widzę.
Tymczasem, uogólniając rzecz jasna, przekaz antologii jest momentami przegięty w drugą stronę.
Antologia, o okładce budzącej skojarzenia z Gigerem i okładkami dwóch zbiorów opowiadań Lovecrafta wydanych przez Zysk i Spółkę, poprzedzona jest kilkoma artykułami, w których ich autorzy wyjaśniają skąd i dlaczego ta antologia się wzięła, a także próbują zdefiniować gatunek, odwołując się przy tym nie tylko do własnych przemyśleń ale i przemyśleń zarówno klasyków gatunku, jak i rozmaitych badaczy. Najbardziej radykalną definicję przedstawił Paweł Mateja w swojej "Filozofii weird fiction", którą zakończył słowami "Weird fiction nie jest więc jedynie literaturą. To droga do szaleństwa." Mateusz Kopacz zaś próbował udowodnić, że weird fiction to nie bezmyślna pulpa jak bizarro czy splattery, tylko wręcz literatura poważna. Cóż, nie mogę się nie zgodzić z tą tezą, że to coś więcej, niż pulpa (chociaż to zależy od subiektywnie przyjętej definicji) z drugiej strony nie mogę się zgodzić, że bizarro czy filmy gore to pulpa. Sam fakt bombardowania odbiorcy treściami średnio dla niego przyswajalnymi (chociaż wątpię, by po jedno i drugie sięgali odbiorcy nie wiedzący, z czym mają do czynienia) może go "uświadomić" że wszystkie tabu i uznane powszechne (w naszym kręgu kulturowym) świętości to śmietnik historii, coś możliwego do przekroczenia. I byłbym bardzo ostrożny z ferowaniem wyroków, co jest literaturą poważną, a co nie. Stoję na nieco pesymistycznym stanowisku, że takowa już dawno obecnie stała się gałęzią popkultury lub zmieniła w oderwany od treści a nawet czasem i od formy snobizm dla samego snobizmu.
Ba, bizarro czasem samo się nazywa mianem "new weird". Rzecz jasna, można dyskutować na ile takie samookreślenie ma sens, a ma tylko w przypadku oderwania jednego i drugiego zjawiska od kontekstu historycznego i kulturowego, w jakich powstało. Jeśli weird fiction miało potencjał - nazwijmy to - transgresywny, jeśli bulwersowało i wstrząsało ówczesnymi czytelnikami, wyznaczając nowe granice tego, na co pisarz może sobie pozwolić, to faktycznie bizarro wychodząc z tych właśnie granic i przesuwając je znacznie dalej może się zidentyfikować jako "new weird". Ale to tylko jedna z wielu możliwych interpretacji.
Główną częścią antologii są rzecz jasna opowiadania. Kilka z nich jest wybranych specjalnie do książki, większość to rezultat konkursu, na który wpłynęło ponad sto prac.
"Trzy noce" Leonida Andriejewa to klasyk z początku XX wieku. Opowieść o śmierci z punktu widzenia umierającego. Gęsty, mistyczny klimat.
"Serce kolei" Łukasza Orbitowskiego to brudna i dosadna opowieść o pociągu podmiejskim, jego personifikacji i ludzkim szaleństwie. Wariacja na temat "co mógłby pisać Grabiński, gdyby żył współcześnie". Czuć Krakowem.
"Rubieżyca" Tomasza Połońskiego to tak bardzo lovecraftowe opowiadanie, jak tylko się dało. Charakterystyczna narracja (racjonalnie myślący i nie wierzący w nic niepoznawalnego gość relacjonuje historię, zarzekając się co chwila, że nie wierzy do końca w to, co relacjonuje, bo to po prostu niemożliwe), eleganckie wpasowanie lovecraftowskiego nieznanego w mity słowiańskie.
"Wspólna podróż" Renaty Majgier to znowuż echa Grabińskiego. Opowieść o duchach i prawdziwej miłości (silniejszej niż śmierć) w realiach kolejowych. Melancholijne.
"Ogniomistrz" Rafała Chojnackiego to opowieść niesamowita rozgrywająca się na Westerplatte w maju 1939 roku. W tle jest Thule i żywiołak ognia.
"Maszynista" Tomasza Fenske (Fenskego? od zawsze mam problem z odmianą nazwisk, przepraszam) to znów ukłon w stronę Grabińskiego ale mniej wyraźny. Opowieść o maszyniście, który ma pecha do samobójców. Intensywnie napisana rzecz.
"Paznokcie" Łukasza Wesołowskiego to horror miejski o nawiedzonym mieszkaniu. Świetne zakończenie.
"Uśmiech Zuzy" Ryszarda Wojtyńskiego nosi podtytuł "Opowieść o namiętności i śmierci" i został zadedykowany pamięci Stefana Grabińskiego. I w sumie wszystko jasne.
"Fikcja na ulicy Krzywej" Pawła Matei to najbardziej "fideistyczne" opowiadanie w antologii i przy okazji chyba najlepsze. Mroczne, mocne, dosadne, pełne niedopowiedzeń i brudu ściekającego ze ścian pokoju w którym przyszedł na świat Syn Boży... ale jakiego Boga, oto jest pytanie.
"Kłębowisko" Dawida Kaina to zaś jest krótka historia dotykająca metafizyki autora jako takiego.
"Wojna" Wojciecha Guni to opowieść o.. hm, no właśnie. Niby o wojnie, ale w sumie to bardziej o reprodukcji wzorców. Bardzo niejednoznaczna opowieść. W sumie nie ma tutaj elementów nadnaturalnych.
"Dualizm" Kazimierza Kyrcza Jr. to wyprawa w głąb rozmyślań i wizji głównego bohatera, który próbuje się złożyć do kupy. Pokrzepiające. Poniekąd.
"Żart" Mikołaja Zalewskiego traktuje o żarcie, którego ofiarą pada przypadkowy gość. Niepokój również nie ma źródeł nadnaturalnych.
"Śnienie" Mateusza Kopacza traktuje zaś o studencie archeologii, który na Kaszubach natrafia na coś bardzo starego - i złowrogiego.
"Żegnaj Melhizabet" Bartosza Orlewskiego traktuje o tym, że coś się stało z rzeczywistością jako taką. Coś się bardzo dziwnego i bardzo złego. Taka mała apokalipsa. W sumie pokrzepiające, mimo tego, że rozpoczęte cytatem z Ligottiego.
"Pocztówki z głębi" przesyła Marcin Podlewski. Tekst dotyczy Nieznanego, które siedzi we współczesnej fizyce. I odkrywało się przed przodkiem głównego bohatera, jak i przed nim samym, kosmonautą. Świetny pomysł i bardzo dobre wykonanie.
"Cień pośród gwiazd" Michała Leszczyńskiego to kolejny wyraźny lovecraft-worship, ale bardzo interesujący, bo będący przez cytowane w całości listy sprzed wieków ucharakteryzowany na retrospekcję. Zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście tamten język powinien brzmieć tak współcześnie.
"Opowieść o Lasocie" Jakuba Łakomego to opowieść faktycznie niesamowita. Na tyle niesamowita, że nie dałoby się jej podsumować w paru słowach.
"W labiryncie Sapmi" Knedler czytelnik poznaje zimną i obcą północ, gdzie nieco przypadkowa rzeźbiarka, cierpiąca zresztą na hmm na ludzi ma do wykonania coś bardzo ważnego.
"21.XII.2012" Krzysztofa T. Dąbrowskiego traktuje o duchach. Lub raczej na odwrót - o żywym w świecie duchów. Bo jednak ze światem stało się wtedy coś złego. A może jednak nie. Zakończenie trochę mnie rozczarowało. Było zbyt hmm zbyt błahe.
"Językiem aniołów" mówi Marcin Knoppek. I mówi w bardzo lovecraftowym duchu. Ot, brat księdza który zginął w tajemniczych okolicznościach próbuje dowiedzieć się, co się stało. I ostatecznie znajduje coś, czego raczej się nie spodziewał.
I tyle opowiadań. Na zakończenie antologii są jeszcze "teksty teoretyczne". Ot, esej Grabińskiego, fragmenty listów Lovecrafta do różnych osób w tym kumpli po piórze, obszerny i bardzo ciekawy esej Ligottiego o tym, jak pisać horror. O ile Ligotti to przypadek dla dobrego psychologa (lub raczej psychiatry) to mimo swoich wszystkich dziwnych odchyleń w dziwnych kierunkach (antynatalizm, itd.) trzeba przyznać, że pisze bardzo ciekawie i ze znawstwem (oraz ze specyficznym poczuciem humoru) o tym, jak pisać to, co sam pisze. Najbardziej chyba przewrotny tekst dowolnego typu z całej antologii.
Podsumowując - mimo moich zarzutów natury - nazwijmy to - ideologicznej, które wyszczególniłem wyżej, poziom antologii zarówno literacki jak i merytoryczny jest bardzo wysoki. Po raz kolejny wydawnictwo Agharta odwaliło kawał dobrej roboty. Polecam zarówno laikom jak i tym bardziej zainteresowanym. A że rzecz z tego roku, to pewnie jeszcze dostępna.