czwartek, 12 lipca 2012

Piotr Patykiewicz "Wąska ścieżka czarownicy"

(Uwaga, będą spoilery) Znak czasów - idziesz sobie spokojnie po supermarkecie oferującym wszelką elektronikę, RTV, AGD, oprogramowanie, itd, itp, a tu nagle dział z książkami. Nie żebym miał coś przeciwko, ale to postmodernizm kapitalistyczny - ot, żeby się sprzedało wincyj, to trzeba mieć asortyment większy, stąd w sumie większość sklepów wielkopowierzchniowych, niezależnie od pierwotnej branży, zmierza w stronę mydło-powidło-sado-maso.
No ale nic, nie dość, że książki, to jeszcze powystawianych pełno przecenionych - za 9,99zł czy nawet 6,99zł. Wstyd nie kupić.
I w taki sposób zostałem właścicielem książki "Wąska ścieżka czarownicy". Tzn. między innymi tej, drugą opiszę, jak przeczytam.
W sumie ciężko powiedzieć, co to. Fabuła jest sympatyczna (no, do pewnego momentu, ale o tym zaraz) - II WŚ, córka czarownicy odkrywa swoje zdolności, we wsi spoczywają w lesie w jaskini zaklęci, śpiący rycerze, pojawia się grupa partyzantów, która broni jaskini, przybywają Niemcy, itd. Zaczynało się jak jakieś dark fantasy (nastoletnia córka czarownicy wraca do ojca, który po śmierci żony zaszył się w dziczy jako leśnik, nieopodal jakieś zabitej dechami wiochy, a córkę wysłał do dużego miasta do ciotki), do tego z politycznym podtekstem (grupa partyzantów przedstawiona jako dzicz szabrownicza, zbieranina pospolitych bandytów, itp. do tego jeszcze strach leśnika przed tym, żeby konspiracja nie wciągnęła jego córki w jakieś pozbawione szansy na powodzenie szaleństwo, itd.), potem robił się jakiś jakby słowiański Lovecraft (budzenie zaklętych rycerzy siedzących w jakiejś pieczarze, w wiosce kwitną wszelkie zabobony, figurka Matki Boskiej nie do końca okazuje się być Matką Boską), potem jeszcze ciekawiej (tajne katolickie bractwo, które kiedyś niszczyło a obecnie nadzoruje czarownice - jednym z jego członków jest partyzant, a drugim - esesman), aż w końcu nadciąga - cóż - postmodernizm. Esesman zdradzający tajne bractwo i chcący władzy nad światem jeszcze by przeszedł, tak samo jak półżywy chłopak stający się strażnikiem podziemi (heh), historia z kwiatem paproci, wyroki Państwa Podziemnego na zabójcach kuriera, ale autor moim zdaniem skromnym przesadził mocno z rozmachem swojej wizji.
Nawet w literaturze fantasy (no, może nie w bizarro) i nawet mimo postmodernizmu panującego (dekonstrukcja, odrzucenie zasad, w tym decorum, itd) oczekuję, że w pewnym momencie NIE nastąpią wydarzenia, które rozwalą całą atmosferę, zmienią treść we wręcz groteskę, i przestanę współodczuwać z losami bohatera/bohaterów a zacznę czytać dalej tylko z powodu chęci przekonania się, co jeszcze dziwacznego autor wymyśli. Tutaj niestety coś takiego nastąpiło.
I tak, nasza nastoletnia czarownica budzi rycerzy, żeby ich kontrolować zachodzi w ciążę z demonem, rodzi pół-człowieka, pół-demona Józia, któremu w międzyczasie gospodyni księdza lokalnego kupuje do zjedzenia kozę za pieniądze z tacy, nieśmiertelni, niezniszczalni rycerze są w stanie nie tylko rozbić mieczem czołg na pół, ale też... zaatakować i rozbić eskadrę bombowców, a ostatecznie do wioski przybywają emisariusze dwóch zarówno Rzeszy jak i Aliantów, i dyskutują o zniszczeniu "tajnej broni", wszystko jednak przebija scena, w której jeden z zaklętych rycerzy sika do baku motocykla, na którym potem jeden z wysłanników czarownicy po prostu odlatuje w siną dal z pewną misją do wykonania. Także dojrzewanie i poznawanie własnej mocy przez główną bohaterkę jest bardzo przyśpieszone, i fabuła mogłaby ten wątek (tak samo jak i psychologiczny) bardziej rozwinąć, nawet kosztem bardziej i bardziej kuriozalnych scen "batalistycznych".
Trzeba przyznać, że autor ma świetną wyobraźnię (i nie do końca zdrową, duży +), ale ja po prostu nie lubię jak książka się zbyt zmienia w czasie trwania fabuły, jak staje się coraz bardziej udziwniona.
Mimo wszystko jak na książkę z przeceny, za niecałe 10zł, to kupić i przeczytać można.

Odpryski VIII

Opowieści z przychodni.

Czasami człek poczciwy idzie do jakieś badania, czy po prostu musi, i czeka przed wejściem do gabinetu 45 minut, bo jakaś starsza miła pani nie daje sobie rady ze spirometrią. Albo czeka, bo tak wyszło. A jeśli wizyt ma się dużo, i długo się czeka w poczekalniach różnych, to i okazji by zobaczyć coś ciekawego, jest wiele.
Uzbierało mi się m.in.:
1) Miły dziadeczek się przyplątał do rejestracji, chciał się dostać do laryngologa (ale nie pamiętał tego na pewno), dziwił się, że jak przyszedł na godzinę wizyty, to musi czekać, nie słyszał, co pielęgniarka w rejestracji do niego mówiła, ostatecznie musiała go pod określony gabinet ciągnąć niemal za rękę.
2) Minęło trochę czasu, przed rejestracją zrobiła się kolejka, do przychodni wbiega jakaś kobita, omija kolejkę i rzuca: "czy jest - i tu wymieniła jakąś nazwę". Pielęgniarka nieco zdębiała, "a co to jest?". "Lek na padaczkę" - padła odpowiedź."Niech pani spróbuje w aptece". "To tu nie jest apteka?" - odwróciła się na pięcie i wyszła.
3) Ładna, młoda kobieta przyszła do psychiatry. Siedziała chwilę gdzieś tam dalej w trzewiach przychodni, po czym wróciła do rejestracji. Zapytuje się ona tonącej w iście stalinowskiej biurokracji pani pielęgniarki w rejestracji, gdzie pisze, że w takim-a-takim miejscu przyjmuje psychiatra. Pielęgniarka odpowiada, że na kartce wiszącej na drzwiach zostało napisane. Na to kobieta odpowiada histerycznym, podniesionym głosem "To jest na ścianie, nie na drzwiach!"
4) w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w szpitalu Rydygiera - przychodzi miły facet, mówi pielęgniarce w recepcji, że on to zaraz zemdleje zaraz, i faktycznie zemdlał, zlecieli się pielęgniarze, lekarz, zabrali go jakoś szybko na noszach gdzieś.
5) ten sam SOR, ten sam dzień. Miła pielęgniarka mi mówi, jak wypełniam spokojnie jakieś pierdołowate papiery, że mam wpisać leki brane teraz, a nie przez całe życie. Po czym zdziwiona, że przeprasza mnie bardzo, ale rzadko się zdarza, żeby tak młody człowiek ich brał tak wiele. No elo.

Henry Kuttner "Elak z Atlantydy"

Każdy fan heroic fantasy powinien klęknąć przed tą książką, przed jej przeczytaniem. Każdy inny fan fantastyki będzie się tylko uśmiechał w czasie czytania. Jeśli jednak wiesz, czego się spodziewać, a spodziewać się możesz właśnie natłoku patosu, niewiarygodnych opresji z jakich wychodzi główny bohater, odwołań do mitologii Cthulhu oraz świata "około-howardowskiego", wartkiej aż do przesady akcji, trupów ścielących się gęsto, czy to w małych potyczkach, czy w wielkich bitwach, pojedynków z magami i bogami i czymkolwiek niezwykłym, ponadludzkim, nieludzkim no i przede wszystkim epickości wylewającej się z treści książki wartkim, nieprzerwanym strumieniem, to nie zawiedziesz się na tej pozycji.
Na książkę składają się 3 utwory, w których poznajemy różne przygody Elaka z Atlantydy. Elak na skutek różnych perypetii para się włóczęgą i poszukiwaniem przygód, chociaż pochodzi z królewskiego rodu. Atlantyda zaś, ogromny kontynent, składa się z szeregu mniejszych królestw, mrocznych i niedostępnych ruin sprzed czasów człowieka na Ziemi, pałętają się tam dzicy Piktowie, władający mroczną magią, wyznawcy zakazanych kultów sprzed milionów lat (np. Dagona), przedstawiciele i przedstawicielki najróżniejszych pół-ludzkich i nieludzkich ras, demony, druidzi, itp, itd. Wychodzi z tego taki postmodernistyczny misz-masz, ale trzymający się sztywno konwencji.
Jako że czasem lubię poczytać coś - no nie oszukujmy się no - odmóżdżającego, to przypadła mi ta książka do gustu. Rzecz klasyczna w sumie i sprawnie napisana.
A, i okładka z rysunkiem Franka Frazetty, wspaniale współgrająca z treścią.
Ciekawe, czy Oficyna Wydawnicza "Arax" jeszcze istnieje, podejrzewam bez sprawdzania, że nie. Wspaniałe i szalone były lata '90 XX w.