wtorek, 10 września 2013

"Mutilation Mile", reż. Ron Atkins, 2009

Ron Atkins, twórca niszowych, amatorskich gore/horrorów pojawił się już raz na moim blogu przy okazji notki o jego dylogii (uh, jak to poważnie zabrzmiało) "Schizophreniac"/"Necromaniac". Filmy te, mimo - powiedzmy sobie szczerze - gównianej jakości, żenującej i dziurawej fabuły, kuriozalnej gry aktorskiej (oprócz odtwórcy roli głównego bohatera) miały w sobie coś, co nie odstręczało od nich widza, mimo całego syfu wylewającego się na niego. Miały też przesłanie - bardzo pokraczne, ale jednak. Można było z nich wynieść coś więcej niż zniesmaczenie lub poczucie zmarnowanego czasu, ew. zabrudzone poczucie estetyki.
Pozwoliłem sobie zestawić "Mutilation Mile" z tamtymi dwoma filmami z prostego powodu. Bo Ron Atkins oparł się na bardzo podobnym pomyśle, tylko trochę go rozwinął. Bo jakoś nie za bardzo chce mi się wierzyć, że jest to historia oparta na faktach.
I tak, w "Mutilation Mile" nie mamy jednego świra, uzależnionego od narkotyków, który zabijał każdego na swojej drodze, tylko rodzeństwo świrów - jeden z nich bardzo ale to bardzo przypomina postać graną w "Schizophreniacu" i kontynuacji przez Johna Giancaspro. Drugi z braci sprawia wrażenie nieco normalniejszego, ale paradoksalnie to on głównie pierwszy sięga po broń.
Fabuła "Mutilation Mile" jest prosta jak konstrukcja zbutwiałego cepa (zbutwiałego bo dziur w niej i niespójności co nie miara) - Wujek Sal i jego dwóch bratanków - starszy Jimmy i młodszy Jack DeGasso handlują prochami i kręcą lewe interesy w jakimś zapyziałym mieście w Nevadzie (jeśli gdzieś padła nazwa miejsca akcji, to nie wychwyciłem, wybaczcie). Na przestrzeni lat jednak starszy z braci zdegenerował się, zaćpał i zszedł nieco na dalszy plan.
Pewnego dnia młodszy z braci DeGasso znajduje swojego wuja brutalnie zamordowanego - ciało leży pod prysznicem w łazience, ściany są dosłownie zalane krwią, pod sufitem szczerzy się namazany krwią ofiary wszystko mówiący napis "FUCK YOU". Jack po chwili paniki ma wizję - martwy wuj rozkazuje mu wymordować wszystkich, którzy mogą mieć z tym, co się stało, cokolwiek wspólnego.
Jack bierze sobie te słowa do serca - dzwoni po brata, po czym zaczyna się orgia zniszczenia. W czasie "śledztwa" braciszkowie ściągają do motelu (albo jeżdżą po okolicy), torturują i mordują handlarzy narkotykami, prostytutki, jakiś lumpów, itd., w sumie trochę na zasadzie, kto się nawinie.
Gore jest - ale śmiesznie mało w sumie, i w śmiesznej jakości (oprócz sceny z okaleczeniem okolic intymnych jakiejś babki czarnoskórej). Mamy poza tym trochę gwałtów (w tym jeden na kobiecie mającej już swoje lata - bohater ją gwałci i zabija, jednocześnie rozmawiając z innymi obecnymi w pomieszczeniu typami lol), kilka sekund kanibalizmu (scena powiązana z wspomnianym wyżej okaleczeniem) i domniemaną nekrofilię (główni bohaterowie trupa jakiejś kobiety po prostu przywożą jakiemuś świrowi w "prezencie").  Za efekty odpowiadał Toe Tag (ekipa od m.in. "August Underground" - ich sztandarowa trylogia była nagrana w tak sraczkowatej jakości, że niedociągnięcia efektów nie były dobrze widoczne - a tutaj i budżet był większy, i niedociągnięcia widać) więc tym bardziej szkoda, że to tak wygląda, bo stać ich na więcej.
Większość dialogów w filmie to nieskładnie wykrzykiwane przekleństwa - głośność dźwięku jest mocno nierówna, więc jak ktoś ma wścibskich sąsiadów, to polecam słuchawki - albo napisy, jeśli takowe gdzieś są, nie szukałem. Co nie zmienia faktu, że Jimmy kilka razy rzuca prawdziwymi perełkami - np. "Shhh!! Do you hear that? Sounds like James Brown, the hardest working man in show business!" - i to w sytuacji, gdy u jego stóp leży zastrzelona przez niego autostopowiczka (którą zresztą wpuścił do samochodu w zamian za seks oralny). Poza tym Jimmy bardzo często... tańczy. Podobnie jak psychika Harry'ego ze "Schizophreniaca", psychika Jimmy'ego też się stopniowo rozpada.
Końcówka tej historii jest do przewidzenia. "Efekty specjalne" użyte do pokazania pożaru to najbardziej żenujące coś, co widziałem w tym roku.
Niski budżet bije po oczach. Zwłaszcza gdy luksusowa willa barona narkotykowego wygląda jak zagracona i zabałaganiona melina.
I w sumie to chyba tyle, co można o tym, ekhm, dziele powiedzieć. Częściowo auto-plagiat wręcz, całość bardzo słaba. Można raz obejrzeć dla Jimmy'ego - Ronowi udaje się znajdować świrów do grania świrów, trzeba mu to przyznać.
Nie wiem, czy film jest w wersji "namacalnej" dostępny w Polsce - szczerze wątpię. Ja to ściągnąłem z torrentów, ale nie robię sobie z tego wyrzutów.