niedziela, 16 lutego 2014

Stanisław Lem "Szpital Przemienienia"

Czytelnik, 1975.
Lemowi nie podobało się, że kazano mu z jego debiutanckiej powieści zrobić trylogię. Po jakimś czasie udało mu się przywrócić Szpital Przemienienia do wersji pierwotnej i opublikować tak, jak chciał. Omawiane wydane jest przynajmniej drugim tej książki w jej oryginalnym kształcie.
Swoją drogą, na bazie książki nakręcono pod koniec lat '70 film, aż go sobie na dniach odświeżę.
Lem stworzył niezwykle duszną, ciężką, naturalistyczną wręcz momentami opowieść rozgrywającą się w szpitalu psychiatrycznym. Rzecz się dzieje na polskiej prowincji w roku '39 lub '40, w zimę. Stefan Trzyniecki, którego poznajemy jak dociera na pogrzeb stryja, snując przy tym pesymistyczne i nihilizujące rozważania, na skutek w sumie szczęśliwego(?) zbiegu okoliczności znajduje zatrudnienie w tytułowym szpitalu.
Stefan jest wrażliwym młodzieńcem, szybko się uczy i jest bystrym obserwatorem. Kiepsko mu idzie w kontaktach międzyludzkich, ale potrafi dyskutować i wznosić się na wyżyny własnej śmiałości, jeśli sytuacja tego wymaga. Za to nie potrafi porozumieć się z rodziną, męczą - w zależności od kontekstu i konkretnej persony - pospołu wyrzuty sumienia, poczucie wyobcowania i pogarda.
Czytelnik poznaje realia pracy w ówczesnym szpitalu psychiatrycznym, jasne i ciemne strony pracowników. Ten obcy, odstręczający świat poznajemy najpierw razem z oszołomionym Stefanem, próbującym się tam odnaleźć.
W dalszej części książki odizolowana od horroru wojny społeczność styka się z nadciągającym w pełnej krasie koszmarem - pacjenci mają zostać wymordowani.
Książka napisana jest stylem charakterystycznym dla wczesnego Lema. Treść jest zrozumiała - nawet przy snutych przez sporą część książki rozważań etycznych, moralnych, filozoficznych o życiu, człowieku i świecie. Akcja jest dość nierówna - gdy Stefan odnajduje się w swoim miejscu pracy i życia, zwalnia - by znów przyśpieszyć, aż do tragicznego finału.
"Klimat" książki to największa zaleta - wręcz widziałem opisywane przez autora bardzo plastycznie i przejmująco wydarzenia, bohaterów, miejsca - wszystkie w brązach, szarości, czerni i bieli. Książka jest duszna, dołująca, autor potęguje nastrój niepewności, niestałości, upadku wartości, który otworzył drogę dla zimnej negacji, barbarzyńskiego, odhumanizowanego nihilizmu ubranego w naukowe szaty. W powszechnym odczuciu książka jest traktatem moralno-filozoficznym - to chyba jednak zbyt mocne określenie, ale fakt, wszystko się kręci wokół kondycji jednostki ludzkiej, wokół jej przemienienia - na płaszczyźnie jej człowieczeństwa. Lem nie zaprasza czytelnika gdzieś hen w nieznane skryte w gwiezdnych przestrzeniach (jak wiadomo, czasem ten kosmos był mu potrzebny do bardzo pragmatycznych celów krytyki tego, co widział i z czym się stykał na co dzień - i nie on jeden tak miał), tylko do przetrąconego ciężarem dekadencji, rozpadu i niewiary (w cokolwiek) makrokosmosu ludzkiego ducha. Nie wiem, na ile to tylko moje subiektywne odczucie, ale postrzegam tę książkę jako potężną krytykę nietzscheanizmu - lub raczej pewnej formy nietzscheanizmu opartej tylko i wyłącznie o negację. Albo inaczej - Lem doszedł do punktu, w którym nie majaczą na horyzoncie nowe wartości, a dekadencja zniszczyła już wszystkie stare; ich obrońcy podejmują rozpaczliwe próby ich zachowania, pojawiają się zwiastuny nadchodzących zmian, ale reprezentują tylko szał bezmyślnego niszczenia, radują się panującą zgnilizną.
Potężna rzecz. Ku refleksji. Pewien czas temu była wznowiona (wraz z dodatkowymi materiałami, w tym rozkminami jakiegoś księżula), więc nie powinno być trudności większych z dotarciem do niej.

H.P.Lovecraft, Zealia Bishop "Kopiec"

Co prawda B jest w alfabecie przed L, ale wkład Lovecrafta w powstanie trzech nowelek składających się na tę książkę jest dużo większy, co oznajmiło samo wydawnictwo.
Lovecraft bowiem oprócz klecenia własnych historii czasem coś komuś poprawiał - jak w przypadku kilku prac Zealii Bishop, które poprawił na tyle mocno, że w sumie to jest ich faktycznym autorem.
Jeśli ktoś zna Lovecrafta, to wie, czego się spodziewać. Ot, znów mamy Nieznane wrzucone w strach przed starością, przed innymi niż anglosaska (lub generalnie - biała) cywilizacjami, przez "gorszymi" rasami.
Prawie wszystkie historie Lovecrafta są napisane w ten sam sposób i z grubsza o tym samym - racjonalnie myślący naukowiec (mający jednak otwarty umysł) jedzie sprawdzić gdzieś coś niezwykłego [ew. jest przypadkowym podróżnikiem, natrafiającym na coś niezwykłego]. Znajduje/widzi/odczuwa coś faktycznie niezwykłego, styka się z Nieznanym. Na koniec w najlepszym razie rozsypuje mu się światopogląd, w najgorszym - umiera/popada w obłęd. Zmieniają się tylko rekwizyty, miejsca, formy i kształty tegoż Nieznanego.
Zealia dorzuciła od siebie (przynajmniej tak mi się wydaje, że to od niej, bo u samego Lovecrafta tego nie uświadczyłem) fobię przed wężami, co zaowocowało nawet kreacją wężowego bóstwa - Yiga czczonego przez Indian z centralnych części Stanów, z równin (Klątwa Yiga). W drugiej nowelce (tytułowy Kopiec) pojawia się stary jak mity motyw świata podziemnego, pełnego dziwów (a czasem i dziw też, ale niekoniecznie akurat w omawianym przypadku), cudów, bogactw i magyi. Podziemna cywilizacja stara jak jasna cholera, starsza nawet od Atlantydy, Mu i Lemurii (czy co tam było pierwsze, Mu chyba) nie jest jednak przedstawiona jako banda zdegenerowanych, atawistycznych abnegatów (u Lovecrafta raczej tak bywało) lecz jako popadająca w dekadencję bardzo stara i potężna kultura, potężniejsza od naziemnej. Jako ciekawostkę można zaznaczyć obecność strachu przed kanibalizmem, przed inżynierią genetyczną (w tamtych czasach raczej przed eksperymentami z krzyżowaniem ras niższych, wyższych i kreowaniem użytkowych post/pół-ludzkich monstrów) i komentarz społeczny, zupełnie niepasujący do miejsca, w którym został przez bohatera odnaleziony - w zapiskach Hiszpana rozbijającego się po Ameryce Północnej w XVI wieku. Trzecia nowelka (Sploty Meduzy) zawiera resentyment feudalnego Południa, wielkich plantacji i patriarchalnego stosunku właścicieli do czarnoskórych sług. Tym razem Nieznane przybywa jednak z Europy, z dekadenckiej Francji - dopiero potem się okazuje, że ma dużo wspólnego z afrykańskim Nieznanym, z domniemanego Wielkiego Zimbabwe. Zapewne Lovecraft dorzucił tu motyw wrażliwego artysty-geniusza widzącego więcej niż inni.
Tłumaczenie jest niezłe - czasem zachowano angielskojęzyczną składnię, czasem jest za dużo powtórzeń, itp., ale to bardziej wina edycji/korekty niż samej tłumaczki.
Wydało to Wydawnictwo C&T z Torunia. Nie słyszałem o nich wcześniej, a wypuścili całą serię klasycznego weird, trochę Lovecrafta, Woolrich, Blackwooda, Hodgsona, Le Fanu.
Mimo tego, iż konwencja jest stara jak współczesny horror (sięga w sumie do Poego a korzenie ma i wcześniej), czytało mi się te trzy nowelki miło i przyjemnie. Mimo wszystko lubię Lovecrafta, nie zestarzał się w moich oczach tak mocno, jak chociażby Tolkien (wiem, to inne gatunki, ale chodzi mi o sam fakt bycia seniorem gatunku literackiego, na którego powstanie i rozwój miało się ogromny wpływ [i ma się nadal, mimo upływu kolejnych lat od śmierci]). Dla fanów klasyki weird/horroru a w szczególności Lovecrafta pozycja obowiązkowa - reszta czytelników może sobie Kopiec odpuścić.