wtorek, 3 września 2013

Wadim Szefner "Dziewczyna nad urwiskiem czyli wspomnienia Kowrygina"

Kolejny zapomniany przez bogów i ludzi klasyk z lat '80, jeden z wydanych przez Wydawnictwo Poznańskie.
Książeczka ta niewielka została na pisana w konwencji pamiętnika tytułowego Kowrygina, historyka literatury z XXII wieku. Poprzedzona została wstępem napisanym przez historyka z wieku jeszcze późniejszego.
Książeczka rozczuliła mnie bardzo. Takiej literatury się obecnie nie spotyka. Jeśli z czymkolwiek mogę to porównać, to chyba tylko z opowieściami gulsarskimi Buczyłowa.
Wizja świata jest idealnie dobra. Jest to rzeczywistość poniekąd totalitarna, ale wszyscy są szczęśliwi i zadowoleni. Nie ma przestępczości, ludzie nie przeklinają, są dla siebie wyrozumiali i dobrzy. Skojarzenia z baśnią budzi obecność futurystycznej chatki z piernika. Mimo osadzenia akcji hen, w przyszłości widać i czuć, że to literatura radziecka. Ten styl jest jedyny i niepowtarzalny, to liryczne odbicie rosyjskiej duszy, swojskiej, przyjaznej, przymilnej. Dorzućmy jeszcze do tego takie elementy świata przedstawionego jak obecność mnóstwa robotów o nazwach-skrótach takich jak WILK, zniesienie pieniędzy w skali globalnej, powszechny dobrobyt, głęboki, filozoficzny humanizm jako dominujący dyskurs, a zrobi się z tego klimat żywcem wzięty z jakieś nieco bardziej futurystycznej wersji piosenki "Pust wsiegda budiet sołnce" Tamary Miansarowej.
Główny bohater, pedantyczny w codziennym życiu i przestrzegający wszystkich powszechnie obowiązujących reguł postępowania aż do przesady, mimo tego oddany swojej pracy chociaż niezbyt rzetelny historyk literatury, mający nieco zawyżone o sobie mniemanie, opisuje pokrótce historię swojej długoletniej przyjaźni z Andrjejem Swietoczewem. Andriej stworzył materiał o nazwie akwalid - otrzymywaną z wody substancję odporną na wszystko i praktycznie niezniszczalną. Długie lata po śmierci swojego odkrywcy, z akwalidu tworzy się tanio i masowo wszystko - od konstrukcji mieszkalnych przez książki do statków kosmicznych. Jego wynalazek zrewolucjonizował ludzką cywilizację.
Historia ma kilka kilka punktów zwrotnych, pojawiają się niezadane pytania o przeznaczenie, los człowieka oraz apoteoza wielkiej lecz niszczycielskiej miłości.
Niby odległa przyszłość, a jednak nieco kiczowate wizje rodem ze schyłkowych lat ZSRR. Trochę retrofuturystycznie autorowi ta książeczka wyszła. Ale to też na plus.
A narrator mi przypomina w całej swojej zachowawczej poczciwości jednego mojego dobrego kumpla, historyka z Poznania, pozdrawiam.

Bronisław Kijewski "Progi tolerancji"

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma dzielnicami dla państwowych urzędasów i partyjnych aparatczyków istniało sobie państwo, które nazywało się Polska Rzeczpospolita Ludowa. Wieś gminna niosła, że panował w niej "komunizm", chociaż w szarej rzeczywistości technokratycznego post-stalinizmu, który rychło przepoczwarzył się w system kapitalistyczny nikt go nigdy nie widział...
Ale ja nie o tym chciałem. W PRLu były sobie wydawnictwa - Krajowa Agencja Wydawnicza, "Iskry" i Wydawnictwo Poznańskie. Jedno i drugie oraz trzecie wydawało fantastykę naukową i przygodową. Zarówno autorów polskich, jak i wielu pisarzy z bloku wschodniego. Trafiali się też autorzy z "zachodu".
I wszyscy nieistniejący bogowie kosmosu mi świadkami, wydawano wtedy literaturę nierzadko lepszą, głębszą, bardziej intensywnie trafiającą do uczuć i emocji czytelnika, od kolorowo skrzącego się popkulturowego chłamu, setkami zalegającego na półkach w księgarniach i salonach prasowych współcześnie.
Malutki zbiorek opowiadań Bronisława Kijewskiego wydany w 1984 roku wpisuje się w nurt polskiej fantastyki socjologicznej, wiecie, tej po linii Zajdla, trochę Lema, trochę Peteckiego, Wnuka-Lipinskiego i kilku(nastu) innych autorów. W światach nierzadko rodem z hard s-f (gatunek praktycznie umarł współcześnie, a aż by się prosiło napisać hard s-f o zderzaczu hadronów czy teorii strun, gdybym się znał na tym, sam bym napisał) tworzyli oni antyutopie, pokazując rozdźwięk między postępem technicznym a regresem cywilizacyjnym człowieka; także maskowali opowieściami o odległych światach, stacjach kosmicznych i obcych planetach swoją bardzo krytyczną analizą tego wszystkiego, z czym stykali się na co dzień - z biurokratycznym, topornym żelbetowym molochem państwa i partii, mającego wbrew nazwom w dupie zarówno lud, jak i robotników.
Nie ze wszystkimi ich analizami i odniesieniami się zgadzam. Towarzystwo było jednocześnie bardzo prawicowe, niektórzy z tych autorów - np. Rafał Ziemkiewicz czy Marcin Wolski - na chwilę obecną są dla mnie zupełnie nie do strawienia (co nie znaczy, że hejtuję całą ich twórczość - wczesnego Wolskiego niestety nie znam, zaś wczesny Ziemkiewicz, ze swoim ostatnimi czasy wznowionym przez Fabrykę Słów zbiorem opowiadań "Władca szczurów", to czysty geniusz). U innych przywiązanie do wartości konserwatywnych absolutnie mi nie przeszkadza - np. u Zajdla, który jest bardzo wysoko w panteonie moich prywatnych bóstw polskiej fantastyki (obok Żwikiewicza, Peteckiego i Dukaja; są też dwa bóstwa pomniejsze - Sapkowski i Lem; panteony mają to do siebie, że są bardzo subiektywne - biorą się z indywidualnie kształtowanych uwarunkowań - więc Wasze, drodzy czytelnicy, mogą być zupełnie inne).
Bodajże Ursula LeGuin uznała kiedyś, że fantastyka naukowa opierająca się nie na naukach ścisłych, tylko humanistycznych lub społecznych mogłaby się nazywać soft s-f w odróżnieniu od hard s-f.
I takiej polskiej soft s-f opartej na tym, co gra nam wszystkim w uwarunkowanych Polską duchach jest pan Bronisław przedstawicielem. Najprawdopodobniej nie podzielał on jednak prawicowego resentymentu zbliżonych do niego autorów, bo sam pracował na Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Poznaniu (lata 1967-1981, jak podaje Encyklopedia Fantastyki), jednak nie mnie stwierdzać, kto jakie ma poglądy, jeśli sam ich nie manifestuje wprost.
Zbiorek zaczyna się opowiadaniem "Ci przeklęci Polacy". Jest to dowcipna i refleksyjna opowiastka o kontakcie obcej cywilizacji z Ziemią. Obcy są w stanie siać mentalne zamieszane w umysłach Ziemian, przez co z początku inwazji odnoszą zwycięstwo za zwycięstwem. Potem jednak pojawiają się w szeregach Ziemian niesubordynowani i nieskoordynowani Polacy, którzy nie dość, że są odporni na ataki psychiczne obcych, to jeszcze sami bezwiednie emitują swoimi umysłami promieniowanie siejące zamęt w pomyślunku wrogów. Autor, ustami wojskowego ONZtu stwierdza, że to "duch sarmacki".
Potem jest rozmaicie. Raz poważnie - bardzo politologiczne w sumie opowiadanie "Przewrót" budzące do tego bardzo skojarzenia z chociażby "Paradycją" Zajdla, gdzie dopatrzyłem się trochę analizy zbliżonej zarówno do Baudrillarda (rozmycie władzy) jak i Hakim Beya (znikanie). Zakończenie zaś mogłoby wyjaśnić, trochę topornie, ale zawsze, np. powstanie stalinizmu. Innym razem znów jest całkiem groteskowo - jak w "Formule porozumienia", gdzie do zawarcia porozumienia między ludźmi i obcymi przyczynia się - przypadkowo - bezdomny bimbrownik. Zgadnijcie, w jaki sposób. W zbiorku jest też kilka opowiadań o losach jednostek w trybach totalnych systemów, a także jedno, dosyć przejmujące, kojarzące mi się z reptilionami ("Moje oczy").
Podsumowując, jak ktoś lubi polską fantastykę sprzed 1990 roku (granica w sumie umowna), to mu to przypadnie do gustu.