czwartek, 14 sierpnia 2014

Philip Jose Farmer "Gdzie wasze ciała porzucone"

Klik!


Ze Światem Rzeki zetknąłem się po raz pierwszy bardzo dawno temu. Jakoś u progu lat dwutysięcznych Świat Gier Komputerowych zamieścił pełną wersję gry RiverWorld bodajże najpierw w piśmie, potem w wydaniu specjalnym, razem z pełną wersją gry Mortyr. Nie zapamiętałem tej gry. Być może chwilę w nią pograłem, nie wiem jak długo. Była bardzo sympatycznym RTSem z elementami RPG, nieco wyprzedzającym późniejsze RPSy (jak Warcraft III). Wtedy jednak nie liczyły się dla mnie inne strategie niż StarCraft, Age of Empires, Submarine Titans (tak, wiem, to nie było nic wielkiego), w międzyczasie usiłowałem ogarnąć jeszcze serię Panzer General i jej offshoty oraz eksplorowałem antyki w rodzaju Dune 2000. A może było to jednak ciut wcześniej. Hmm, nie ważne. Tak czy siak, zanotowałem w pamięci, że coś takiego jak RiverWorld istniało.
W opisie gry wspomniano, że powstała na bazie książkowego cyklu jakiegoś gościa. Z twórczością tego gościa spotkałem się po raz pierwszy całkiem niedawno, parę lat temu, gdy u bukinistów dorwałem Przebudzenie Kamiennego Boga. Przebudzenie świadczyło o ogromnej i nieco szalonej wyobraźni autora, niestety przewyższającej jego możliwości przelania podsyłanych mu przez nią obrazów na papier. Co by nie mówić, gdyby nie świat przedstawiony nie pamiętałbym o tej książce, bo była w gruncie rzeczy czytadłem jakich wiele.
Dlatego gdy kiedyś w Taniej Książce dorwałem pierwsze kilka tomów książkowego Świata Rzeki, nie wiedząc nawet, że ukazało się to w Polsce (niestety nigdy nie byłem dobry w śledzeniu tego, co kto kiedy wydaje), zapadłem w zadumę widząc nazwisko autora. Nie wiedziałem nawet, że to Farmer za ten cykl odpowiada, bo od czasów gry komputerowej nie interesowałem się tymże cyklem. Do lektury książki (już po tym, jak skompletowałem cały cykl) zasiadłem więc z mieszanymi uczuciami.
I przeczucie w gruncie rzeczy mnie nie zawiodło. Wizja autora przytłacza swoim rozmachem. Ot, ktoś lub coś wskrzesiło całą ludzkość, jaka żyła kiedykolwiek, włączając w to różnych praludzi i postludzi. Wskrzesiło i zasiedliło nimi świat rozciągający się wzdłuż Rzeki. Świat o rozmiarach niewyobrażalnych, skoro znalazły przy nim swoje miejsce miliardy istnień z najróżniejszych czasów i kultur. Gdy minął pierwszy szok, ludzkość szybko zdała sobie sprawę, że nie jest w niebie. Co prawda wszyscy zostali wskrzeszeni nago, dziwna infrastruktura dostarcza pożywienia i podstawowych dóbr, ale wraz z ludźmi powróciło wszystko co w nich ludzkie - od emocji po stare przyzwyczajenia. I tak na brzegach rzeki szybko zaczęły się rozwijać - oprócz przemocy na tle seksualnej i niewolnictwa - organizmy quasi-państwowe, nieraz tak egzotyczne jak dyktatura dowodzona przez dygnitarza nazistowskiego wraz z oficjelem ze starożytnego Rzymu. Zderzone ze sobą najróżniejsze cywilizacje z najróżniejszych epok zaczęły walczyć i łączyć się ze sobą, konfrontować wyniesione prawdy z otaczającą nieznaną rzeczywistością. Pojawiły się wszech-Rzeczne nowe ruchy religijne, kierujące swoje przesłanie do wszystkich ludzi wszystkich epok, ras i kultur.
Wizję świata komplikuje dodatkowo to, że w Świecie Rzeki ludzie mogą umrzeć. Zabici wskrzeszani się ponownie, tyle że w losowym miejscu niewyobrażalnie wielkiego świata.
Autor zrobił co mógł, by tak wszechogarniający projekt przedstawić tak dokładnie, na ile się da. Chcąc nie chcąc, realia świata spłycił nieraz do tła przygód grupki bohaterów, a zwłaszcza głównego - XIX-wiecznego brytyjskiego poszukiwacza przygód Richarda Francisa Burtona, do tego akcja toczy się nieraz przy bardzo przyśpieszonym upływie czasu i obejmuje przynajmniej kilkuletni wycinek historii ludzkości w Świecie Rzeki. Jednak tak na swój ogrom, to wizja Farmera została przez niego zarysowana zbyt delikatnie. Z pewnością miał przy niej mnóstwo pracy (obsadzenie w roli bohaterów autentycznych postaci historycznych, od Göringa po dziewczynkę będącą muzą Jonathana Carrolla wymagało jakichkolwiek badań i zebrania informacji o nich samych i ich życiu), jednak czegoś zabrakło. Braki są widoczne przede wszystkim w warsztacie autora. Farmer nie był wirtuozem słowa, jak na projekt zaprojektowany z tak ogromnym rozmachem jego rzemieślnicza sprawność nie wystarczyła, by w pełni oddać złożoność i realia jego wizji. Nawet jak na pierwszy tom historii mającej tomów sześć, historia wydaje się być niepełna, niedopracowana, zbyt oszczędnie przedstawiona. Postacie z rozmaitych epok i kultur potrafią dogadać się zadziwiająco łatwo. Czasem fabuła sprawia wrażenie pretekstowej, by zaprezentować świat przedstawiony, kilka stron później czytelnik może odnieść przeciwne wrażenie - że świat przedstawiony jest pretekstem by ukazać w sumie mało wymyślną historię o próbie dotarcia do źródła rzeki, gdzie być może ktoś lub coś się skrywa. Mimo wszystkich plusów książki nie zachęciła mnie do tego, by sięgnąć już teraz po dalsze tomy.
Fabuła opowiada o wspomnianym Burtonie, który na skutek jakiegoś błędu wskrzeszających widział więcej niż reszta ludzi. Postanawia rozwikłać tajemnice świata, w którym się znalazł. Szybko natrafia na ślad agentów czegoś pozaludzkiego wśród ludzi. Postanawia odnaleźć odpowiedzi na pytania, które zadają sobie chyba wszyscy (którzy są w stanie myśleć na takim poziomie abstrakcji) - gdzie i po co właściwie ludzkość została wskrzeszona? Czy to rezultat zamierzeń jakiejś boskiej siły? Jakiś gigantyczny eksperyment? Czy coś jeszcze innego? Jego osobowość autor przedstawił w miarę dokładnie. Gorzej mu wyszło z pozostałymi postaciami. Göring jak dla mnie był żenujący a wątek o jego przemianie i odkupieniu - porządnie kontrowersyjny, ale wrzucony do treści trochę na siłę.
Cóż poradzić, być może Świat Rzeki to najlepsze, co wyszło spod ręki Farmera, ale czytelnik nie powinien mieć zbyt wielkich oczekiwań, żeby się nie rozczarował.