piątek, 23 grudnia 2011

Ernst Jünger "Sturm"

Ta mała, niepozorna książeczka wywróciła moje pojmowanie Autora i moje pojmowanie jego ideowej drogi do góry nogami. Nic już nie jest takie, jakie było wcześniej.
Jest to w sumie niewielkie opowiadanko napisane pierwotnie w roku 1923. Autor jednak zapomniał o nim aż do lat '70 XX wieku, gdy pod wpływem wydawcy niechętnie zgodził się na jego wznowienie. Ponoć nie przeczytał go wtedy ponownie.
Jeśli ktoś czytał chociażby wybór publicystyki politycznej Autora z lat '20 XX wieku, taką solidną książkę wydaną swego czasu przez Arcana, ten wie, czego się spodziewać. Uznanie wojny za coś dobrego, za podstawę wręcz metafizyczną dla nowego nacjonalizmu, no i wszystkie inne ładnie brzmiące slogany rewolucji konserwatywnej, do tej pory klepane często przez jakiś internetowych radykałów, którzy nawet jak wyjdą czasem z internet, to po to, by przeprowadzić jakiś żenujący performance. Jünger jak mało kto podłożył podwaliny ideowe pod nazizm, jednak dopadł go syndrom Trockiego - ostateczny efekt tego, co mu się pierwotnie spodobało, na tyle rozmijał się z zamierzeniami, że Autor odsunął się szybko od tego, co wyrosło na bazie jego myśli. W przeciwieństwie jednak do Trockiego nie podskakiwał, czas wojny przesiedział głównie we Francji (nie licząc epizodu na froncie wschodnim) na swoistej emigracji wewnętrznej, mimo tego, iż był oficerem Wehrmachtu. Ale o tym pisałem przy okazji przedstawienia Promieniowań.
Sturm jest o tyle niezwykłym dziełkiem, że ma wydźwięk antywojenny i anarchizujący, indywidualistyczny. W porównaniu do publicystyki politycznej Autora powstającej w tych samych latach, ma to wydźwięk wręcz schizofreniczny i stawia bardzo wiele najróżniejszych pytań o szczerość autora nie tylko wobec własnych poglądów, ale i wobec samego siebie. W Sturmie odnalazłem wiele pomysłów rozwiniętych dopiero w Eumeswil.
Rzecz się dzieje na froncie zachodnim I WŚ, niemieccy żołnierze siedzą na froncie i starają się tam odnaleźć. Głównym bohaterem jest podporucznik Sturm, alter ego Autora, biolog, wrażliwy artysta który trafił na wojnę bo wierzył w potęgę łopoczących na wietrze sztandarów. Oprócz niego jest dwóch innych podporuczników, z którymi spędza te chwilę beztroski na rozmowach o życiu, o sztuce, o wojnie, o człowieku jako takim. Jeden z nich też jest artystą, malarzem. Wszyscy zastanawiają się, co ich pchnęło do służby wojskowej, gdyż zdają sobie sprawę, że nie są ulepieni z gliny wojownika. Wszystkich pociągał heroizm, dawne historie o rycerzach, o honorze, przygodach i dumie, także charakterystyczna (wtedy) dla (ówczesnych) Niemców pogoń za zbiorowym głosem pulsującej krwi, tętniącej życiem i obiecującej niemożliwe.
Jednak czasy się zmieniły. Dawne pojęcie wojny jako indywidualnych de facto pojedynków, gdzie o zwycięstwie nad przeciwnikiem decydowała zręczność, odwaga i zimna krew, gdzie było miejsce na honor i cnoty wojownika, mówiąc kolokwialnie, poszło się jebać pod tonami stali przetaczającej się po polu bitwy po tych wszystkich nieszczęśnikach, którzy mięli pecha stać w złym miejscu o złej porze. Nie sposób nie zauważyć jakościowej i ilościowej różnicy pomiędzy dawną wojną, a wojną współczesną (Autorowi), gdzie po raz pierwszy ilość przeważyła jakość, a masa - jednostkę. Cóż więc można dodatkowo powiedzieć obecnie, w czasach lotnictwa bezzałogowego, jakiś gówien umieszczonych na orbicie, itp. Ale to taka dygresja tylko.
Bohater czyta sobie i kolegom fragmenty swoich opowiadań, w których bohaterowie, twarde sukinsyny, dzieci swoich czasów i swoich powołań, nagle zaczynają wątpić, zastanawiać się. Ogólnie, mimo wyraźnego witalizmu bijącego z kart Sturma (niby Sturmu, ale nie chodzi o sturm tylko nazwisko) znacznie więcej jest tutaj dzielenia włosa na czworo i szukani sensu tam, gdzie jakikolwiek sens został przygnieciony przez wątpliwości niczym młody żołnierz-idealista w gruzach ostrzelanego przez artylerię umocnienia.
Jünger jest w stanie zauważyć, że wojna to jednak gówno, że ci z drugiej strony to być może również idealiści, których oczekiwania nie pokrywają się z rzeczywistością, że to współczesne państwo uczyniło z ludzi swoich niewolników, że jednostka nie ma nic do powiedzenia wkręcona zarówno w aparat administracyjny, jak i w tryby historii. Dosyć niezwykłe stwierdzenia jak na wczesnego Jüngera. Jünger wyraźnie i wprost wątpi w to, co sam zachwalał w licznej i obfitej publicystyce politycznej (także pisanej pod pseudonimem Hans Sturm). Pojawia się też pierwsza przymiarka pod postać anarchy - wepchnięty w formy charakterystyczne dla swoich warstwy społecznej i zawodu jegomość z opowiadania Sturma zachowuje wewnętrzną wolność.
Co to miało znaczyć? Cóż się stało? Czy Jünger - faszysta/rew-kon to przykład na to, że Ernst sam siebie oszukiwał, próbował rozpaczliwie znaleźć uzasadnienie dla sprawnie przeprowadzonej środkami mechanicznymi rzezi, w jakiej brał udział, próbował wyprzeć, zamazać wrażenie przebytej traumy, a jednocześnie dał swoim wątpliwościom upust w opowiadaniu Sturm? Cóż, tego chyba się nie dowiemy. Zaś sam Autor w moim prywatnym rankingu postaci inspirujących ląduje na miejscu pierwszym.