niedziela, 11 maja 2014

Odpryski XXXVII

1) Internety mają to do siebie, że nie pozwalają nie wiedzieć o tym, o czym szumią elektroniczne wierzby rosnące na brzegach nierzeczywistego bagienka.
Niezależnie więc od tego, że coś takiego jak Eurowizja najzupełniej w świecie wisi mi i powiewa, i tak naoglądałem się kretyńskich obrazków.
Bardzo dobrze, że Donatan i Cleo dostali po tyłkach. Nie mam nic przeciwko stylizacji słowiańskiej, ale to, co oni z nią zrobili, to odpust do sześcianu, zupełny skansen, poza tym żerowanie na najniższych, najbardziej prymitywnych instynktach. Poza tym ich słowiański pierdolnik z maselnicą idealnie potwierdza stereotyp Polski, jako kraju, gdzie seks-turystyka może być opłacalna. Samą płaszczyznę muzyczną ich pożal się Welesie twórczości litościwie pominę. Jaki naród, taką ma muzykę popularną, że tak powiem. Cóż najlepszego stało się z naszą tożsamością, kiedy to się stało i jak się to stało, że na chwilę obecną albo Jan Paweł II straszący zewsząd, albo powszechny prymitywizm i rozpaczliwe poszukiwanie nawiązań do czegokolwiek, czego można by się chwycić, urwać kawałek i krzyknąć: to je moje. Zawalił się narzucony odgórnie w PRLu socrealizm, degenerujący się w postępie geometrycznym, pozostała pustka, splot przypadkowych wątków i motywów, wyciąganych albo ze śmietnika historii, jak zupełnie wyobrażeniowy obraz polskiej wsi z teledysków Donatana, albo używanych zupełnie nieadekwatnie, jak stylizowane na szlacheckie dworki szkaradne domostwa idiotów bez matury, którzy dorobili się dzięki znajomym, i których rodziców z zapyziałych wsi, takich gdzie na wszystkie przypadłości stosuje się smalec z psa, wyciągnął awans społeczny w czasach PRLu. Oczywiście każdy jeden z takich nuworyszy uważa się za dumnego potomka husarzy, rycerzy spod Grunwaldu, szlachcica na zagrodzie równego wojewodzie, itd.
Ma to wszystko swój urok, nie powiem, ale jest przerażające na dłuższą metę. Ot, horda barbarzyńców wchodzi na salony upadłego imperium, dla zabawy rozbija posągi i sra na dzieła sztuki, po czym nieudolnie próbuje zrekonstruować to, w ruinach czego się zagnieździła, luki wypełnia tym, co po prostu leży pod ręką lub co przychodzi z oddali.
Do dziś nie miałem jeszcze zielonego pojęcia, kim jest austriacka drag queen o trudnym do zapamiętania przybranym imieniu i kiełbasie w nazwisku. Z ciekawości poszperałem za tym kimś, poczytałem o niej, posłuchałem eurowizyjnej piosenki. I doszedłem do wniosku, nieco nawet się dziwiąc tym, że facet rzeczywiście ma talent. Pod względem zarówno muzycznym jak i pod względem przekazu Rise like a phoenix stoi zdecydowanie wyżej od słowiańskiej papki buca Donatana i jego koleżanek.
Oczywiście wszyscy nasi obrońcy chrześcijańskich, konserwatywnych, etc., wartości podnieśli płacz wielki, że jak to, że co to, że jak to możliwe, że to nie ludzkie, chore, nie po Bożemu, nie po to był Cud nad Wisłą i Odsiecz Wiedeńska, nie po to Żołnierze Wyklęci rabowali i mordowali przypadkowych chłopów na Podhalu, itd. I jak tu Kiełbasy nie lubić, za wywołanie tego wszechpotężnego płaczu i zgrzytania zębów.
Znacie mnie, lubię, jak się po prostu pali. Jak rozpadają się uporządkowane, czarno-białe wizje świata, jak Cthulhu przychodzi i napierdala gigantycznym, różowym dildo w mury kamiennych katedr, po czym na odchodnym odlewa się do Okopów Świętej Trójcy. Tyle są warte wasze wartości! Pył na wietrze, proch i niepamięć, konstrukty społeczne, za którymi skrywa się pustka, sploty uwarunkowań, strach przed nieznanym, poczucie jakiegokolwiek sensu obleczone w wyobrażone kształty. Nothing is true, everything is permitted [nie, nie chodzi mi o motto asasynów z serii popularnych gier komputerowych, tylko o pewną partykularną prawdę podaną patetycznie w jednej ze szkół współczesnego okultyzmu]. Postawione i naładowane chaosfery przyśpieszą nadejście immanentyzacji eschatonu, Horus przyjedzie pośpiesznym pociągiem i będzie chciał się napić, Bogini w Szkarłacie oczekuje gdzieś w mieście piramid, siedzi ze szlugiem w zębach na schodkach przed klatką schodową na blokowisku im. Tutenchamona.
Narzekajcie więc sobie dalej, tkwijcie w ciasnych, zabiedzonych światach waszych wyobrażeń, pośród martwoty wypranej z sensu i tylko napędzającej dalej dławiące to bidoczkowate społeczeństwo nerwice i fobie. Nawet nie wiecie, jaką złośliwą mam przyjemność z patrzenia, jak się zapluwacie w waszej bezsilności na sam widok czegoś, czego nie potraficie sobie dopasować do wizji świata. Rozkoszne. Kiełbasa to wyjątkowo udany zaimprowizowany akt o transgresywnym charakterze. Zaimprowizowany, bo nabierający takiego charakteru dopiero przy zderzeniu się z betonowym dyskursem w naszym i pokrewnych wiecznie biadolących grajdołach.
Społeczeństwo doby późnego kapitalizmu charakteryzuje się m.in. produkcją sensu i precesją symulakru nad rzeczywistością. Mamy określone kanony piękna, narzucane w reklamach, w filmach, serialach, gdziekolwiek. Nie ma w tym zresztą niczego nowego, bo precesją modelu nad rzeczywistością były już figurki kultowe Wielkiej Bogini. Tak czy owak, nagle w dyskursie pojawia się ktoś, kto robi sobie w ramach tego dyskursu niezłą bekę. Właśnie imć Kiełbasa, nazywająca się naprawdę Thomas jakiśtam. Była sobie kiedyś nieco szurnięta postmarksistka Haraway. Opisała wyjątkowo interesującą figurę Cyborga. Cyborg miał być u niej czymś innym, czym jest dla mnie, ale to nie ważne, bo wszystko w końcu płynie, więc dla mnie jej Cyborg to przepisana kopia wzorów z zewnątrz rzutowanych na daną jednostkę. Stoi sobie więc rządek Słowianek, identycznych w gruncie rzeczy, idealnych odzwierciedleń modelu zawieszonego w dyskursie, unoszącego się w hiperrzeczywistości, niczym jakaś, za przeproszeniem, platońska idea czy inna monada. Drag queen z brodą jest efektownym i efektywnym błędem systemu. A nie ma nic bardziej cieszącego Chaos niż błędy systemu, nic bardziej twórczego i wyzwalającego niż eksces, aż do ekskluzji z hegemonialnego dyskursu, aż do zawitania na bezdrożach i ich dalsza eksploracja. Evviva l'arte, poza, autokreacja, zrzucanie i przybieranie tożsamości. Kiedyś trzeba będzie kiełbasianą dyskografię obczaić na torrentach, jak już będzie mieć tę dyskografię.