sobota, 19 listopada 2011

Odpryski XI

Nocne spotkania.

I. Przejście podziemne. Miły, starszy pan próbował sprzedać kilka egzemplarzy mało sympatycznej biżuterii z czasów głębokiego PRLu, aby uzyskane w ten sposób pieniądze zmarnować w stojącej nieopodal maszynie hazardowej, o czym nie omieszkał wprost poinformować.

II. To samo przejście podziemne co wyżej, ten sam dzień, ale ciut wcześniej. W krótkich odstępach czasu dwaj panowie, wyglądający na tzw. meneli, jeden prosił o kilka złotych na piwo, inny o kilka złotych na herbatę. Od obu czuć było jakimś ciężkim alkoholem.

III. To samo przejście podziemne co wyżej, inny czas. Kolejny menel, Janek któremu bardzo chciało się pić, gdy studiował.

IV. Dworzec PKP w Krakowie, obskurny bar z drogimi symulakrami jedzenia, ulokowany w przejściu podziemnym, jeszcze przed czasami remontu dworca. Około pierwszej-drugiej w nocy. Urywki usłyszanej rozmowy sprzedawczyni z jakimś panem wyglądającym okołomenelowato każą przypuszczać, że ten pan, napędzany rządzą zemsty, szukał kogoś od długiego czasu, jeżdżąc m.in. po więzieniach, kostnicach i szpitalach. Dosyć jednoznacznie wyrażał swoje plany co do tej osoby, tzn. wprost opowiadał, że zamierza poszukiwanego przez siebie gościa zabić.

V. Przejście dla pieszych koło stacji benzynowej, około czwartej rano. Podpita kobieta w nieco niechlujnym, ale nie zdradzającym jej całkowitej abnegacji stroju dopytywała się o sens życia i co ma dalej robić po tym, jak niezidentyfikowany napastnik niedługo wcześniej wyrwał jej torebkę (gdzie miała pieniądze i dokumenty) i uciekł w mrok nocy.

VI. Noc czarna, noc głucha, między blokami. Wyglądająca ekstremalnie nieświeżo młoda kobieta zapytała się, jaki jest dzień i która godzina.

VII. Przystanek autobusowy, późny wieczór (koło 22). Kilku dresów palących fajki, mających wielką chęć na pobicie cwaniaka. Niestety, ja byłem tym kandydatem na cwaniaka. Czy jesteś cwaniakiem? - usłyszałem pytanie, czytając rozkład jazdy. Zdefiniuj cwaniaka. - odparłem szybko. Oooo, no właśnie. Śmiechy. Oddaliłem się szybko, lecz spokojnie.

VIII. Planty. Studentka prestiżowej krakowskiej prywatnej uczelni, która słynie z tego, że w gazetach z ogłoszeniami dotyczącymi pracy zdarzają się adnotacje, że ludzie po tej właśnie uczelni nie są mile widziani. Długa rozmowa o niczym w oczekiwaniu na autobus. Przez kilka dni nie mogłem się pozbierać po tym dotknięciu absolutnej pustki.

IX. Spotkanie w dzień, ale warte odnotowania. Elegancko ubrani młodzi studenci płci obojga, stojący pod Collegium Novum, zwrócili się do mnie, akurat tamtędy przechodzącego, z pytaniem, jak dojść do Collegium Novum.

X. Miły pan w średnim wieku w przejściu podziemnym z pkt I, II, III, który - zapewne nielegalnie - rozłożył nocą tam stoisko z używanymi książkami. W ofercie głównie La Vey, Crowley, Hitler. Oraz Oko Yrrhedesa Sapkowskiego, pozycję tę zakupiłem. Zakazane kwiaty rozkwitają nocą, dając niestety głównie mdłe lub mdlące owoce. To, co niespodziewanie znalezione w niespodziewanym asortymencie może zostać przywitane jak stary znajomy.

XI. Młodzi ludzie rozlepiający kserowane plakaty z podobizną zaginionego mężczyzny. Słyszałem ich niewyszukane i niesmaczne żarty dotyczącej tej właśnie osoby.

XII. Różne miejsca, różne czasy. Dogorywające, pijackie imprezy w nocnych autobusach. Requiem dla płytkiego hedonizmu.

XIII. Miasteczko AGH, letnia noc, eliadowski karnawał w wersji zdradzającej rozpacz i nieudane poszukiwania sensu, zamaskowane rozdętym do przesady nihilizującym hedonizmem. Dwie młode kobiety w skórzanych (lub lateksowych) bardzo obcisłych wdziankach, wyzywający makijaż, szpilki, ogromne dekolty. Wykonane czymś czarnym napisy SEX - na ich wylewających się z za ciasnych dekoltów biustach.

XIV. Ta sama noc. Przy płonącym kontenerze na śmieci ktoś machał zamaszyście zieloną flagą z jakimś symbolem. Jakie czasy, takie rewolucje. Lub akcje reklamowe.

Ernst Jünger "Promieniowania. Pierwszy dziennik paryski. Zapiski kaukaskie. Drugi dziennik paryski."

Dobra książka jest jak kieliszek dobrego czerwonego wina, delikatnie cierpka, rozlewająca się boskim nektarem po języku, muskająca podniebienie, by następnie spłynąć głębiej strumieniem nieziemskich doznań, rażących zmysły świetlistym blaskiem przynoszącym ze sobą ulotny moment zrozumienia. Dobra książka jest też jak kieliszek absyntu, rzecz jasna podanego w barbarzyński sposób - zielona wróżka nie utopiona w cukrze razi te punkty jaźni, które na co dzień pozostają głęboko uśpione, uderza szybko i celnie, padają z głośnym hukiem bariery, których istnienia człowiek się nawet nie spodziewa. Nagle znikają zasłony i przez urywki chwil, spowity w zielonym dymie człowiek dotyka samej esencji istnienia.
Co prawda wino mieszane z absyntem może przynieść cierpienie, zrzucenie do Tartaru ze szczytów Olimpu doznań, jednak cóż jest w ogólnym rozrachunku warte ludzkie życie, ponad te nędzne próby sięgnięcia do gwiazd, w wieczny mrok zalegający w nie dających się opisać przestworach niezmierzonych przestrzeni. Czy kiedyś wielka tęsknota za nieznanym, trapiąca Człowieka od tysiącleci, każąca iść mu dalej i dalej, każąca mu wpatrywać się w przestwór rozgorączkowanymi oczami zostanie zaspokojona?
Takie to też różne wrażenia nachodzą czytelnika w czasie czytania Promieniowań, dzieła monumentalnego, przeszywającego do szpiku kości, dzieła będącego jak ożywczy powiew wiosennego wiatru dla skostniałych i zmarniałych pędów zabijanych miarowo przez mróz wiecznej zimy.
Cóż to są te "promieniowania"? Sam najlepiej w przedmowie ujął to Autor - przez to słowo należy w głównej mierze rozumieć wrażenie, jakie świat i jego przedmioty wywołują w autorze, stwarzaną przez nie delikatną kratą światła i cienia. Przedmioty są rozmaite, nierzadko sprzeczne; ba, nawet biegunowo przeciwne, jak "Wschód i Zachód" oraz inne wielkie tematy naszego świata, które szukają zestrojenia w naszym wnętrzu. (...) Promieniowania - autor chwyta światło, którego odbicie pada na czytelnika. (...).
A tak bardziej po ludzku? Są to dzienniki prowadzone przez autora, kapitana rezerwy, w czasie jego kariery w Wehrmachcie w czasie II WŚ. Nie był jednak żołnierzem frontowym, jak w czasie I WŚ, która tak mocno wpłynęła na niego i uwarunkowała jego światopogląd w ramach rewolucji konserwatywnej, zajmował się różnymi sprawami, a w swoich dziennikach praktycznie nie wspomina o swoich obowiązkach (raz zdarzyło mu się być obecnym przy rozstrzelaniu dezertera - bardzo przejmująco opisana scena, nawet dla autora obeznanego ze śmiercią [ponoć do końca życia miał on nad łóżkiem hełm angielskiego żołnierza, którego zabił w walce na bagnety w czasie I WŚ - specyficzne trofeum]).
Jeśli ktoś dokładnie nie zna poglądów reprezentowanych przez autora, jego bujnej i długiej ideowej drogi, to niech wypierdala do swoich pokemonów, pieprzony podczłowiek, rzeczy podstawowych i oczywistych nie chce mi się przypominać, tutaj tylko ogólne wrażenia i opinie.
Widzimy pruskiego anarchistę (jak go określił Tomasz Gabiś), jak polemizuje z interpretacjami własnych prac (zwłaszcza Robotnika), jak ten, który uknuł pojęcie "Totalnej mobilizacji" został pokonany przez francuską sztukę życia, czyli to, co sam krytykował i zwalczał, co czyni go niemalże protoplastą (bardzo dalekim i niezmiernie odległym) sytuacjonistów i Baudrillarda. W 1941 roku rozpoczyna pisanie pracy o pokoju, którą czytało wielu późniejszych spiskowców przeciwko Kniebolowi. Widzi, jak odhumanizowana technologia ostatecznie zabija jednostkowy heroizm i rycerskość, jak wojna - szczególnie na froncie wschodnim - przybiera formy nienawiści czysto zoologicznej, międzygatunkowej chęci wyrżnięcia się wzajemnie, triumfu niskich, prymitywnych instynktów. Obserwuje wewnętrzne napięcia (i wreszcie otwarty konflikt) między SS i Wehrmachtem, spotyka się zarówno z Picassem jak i Carlem Schmittem, zbiera owady i pije burgunda gdy alianci bombardują miasto. Pisze między słowami, ale pisze też słowami. Daje czytelnikowi wgląd w swoją duszę, rzuca go w kotłujący się bezmiar przeżyć i napięć. Stara się być człowiekiem w świecie, gdzie ludzie stają się rzadsi. Widzi umierające tabu i rozpad starych form, ale nie optuje już za chaosem, którego trzeba okiełznać.

Promieniowania Jüngera to niezwykłe świadectwo - zarówno epoki, jak i ludzkiej wrażliwości, próby wykrzesania z siebie heroizmu w świecie statystyki. Za cholerę za to nie wiem, co z tej książce znajduje skrajna prawica - dla mnie to pierwsze poważne rozliczenie, przewartościowanie wcześniejszych poglądów autora, gdy zostały skonfrontowane z rzeczywistością.
A tutaj jako mała ciekawostka, wkład Jüngera w chemiognostycyzm.