poniedziałek, 29 lipca 2013

"Asimov's Science Fiction (wydanie polskie)" 5/1992

Kupiłem to kiedyś przypadkiem, i przeczytałem w trakcie podróży pociągiem. Bardzo poczciwy aczkolwiek niewielki zbiorek różności.
1) Rudy Rucker, Bruce Sterling "Podbijanie kosmosu"
nieco groteskowa, przejaskrawiona opowieść o radzieckiej wyprawie po Meteoryt Tunguski. Do tego główny bohater, donosiciel KGB. Fajne.
2) John Varley "Żegnaj, Robinsonie"
opowieść o tym, że nie da się uciec przed rzeczywistością, jaka by nie była, nawet, jeśli zapragniesz być dzieckiem na bezludnej wyspie. Przejmujące.
3) Isaac Asimov "Diabeł w kieliszku"
lekka komedia s-f z cyklu o Azazelu. Morał - gdy widzisz fajną, ale spiętą laskę, grzebanie w jej odporności na alkohol nie zawsze jest tak dobrym pomysłem, jak wydaje się na pierwszy rzut oka.
4) Lawrence Watt-Evans "Nowe światy"
Standardowa opowieść o podróży po alternatywnych rzeczywistościach. Nic specjalnego.
5) Kim Stanley Robinson "Zielony Mars"
opowieść o wyprawie na szczyt najwyższej góry na Marsie, najeżonej kraterami wielkości Luksemburgu, itd. Im wchodzi wyżej, tym bardziej główny bohater akceptuje swoją życiową sytuację. Optymistyczne, choć lekko melancholijne, no i wątek o przemijaniu.
6) Marek Pąkciński "Szkarłatne litery. Howard Phillips Lovecraft a wyobraźnia purytan"
esej o wszystko mówiącym tytule. Food for thought.

Krakon 2013

Akurat byłem w Krakowie i nie miałem niczego lepszego do roboty, więc postanowiłem przejść się. Bo czemu nie. Zaznajomiłem się z programem, nawet wypisałem sobie, na co kiedy warto się udać (niepotrzebnie, bo przecież dostawało się program na wejściu) i poszedłem. Zanim opiszę pokrótce kiedy na czym byłem, zacznę od różności ogólnych.
Tegoroczny Krakon odbył się w budynku AGH, tam gdzie jest m.in. odlewnictwo, część paneli prezentowana była także gdzieś w okolicy, np. w klubie Studio. Organizacja - jak na Kraków - była naprawdę niezła. Tzn. panował chaos, ludzie nie wiedzieli, kto co gdzie prezentuje, czasem prowadzący prelekcje też nie wiedzieli, budynek był fatalnie oznakowany (przez pierwsze dwa dni - potem się poprawiło), zdarzyło się, iż organizatorzy pozmieniali coś w programie nie informując o tym prelegentów, itd. Ciała dało też dużo samych prelegentów - z różnych powodów wielu z nich nie pojawiło się na konwencie, co zaburzyło i tak momentami płynny program. Mimo tego, przyzwyczajony do Krakowskiej Szkoły Organizowania Czegokolwiek Gdziekolwiek Przez Kogokolwiek (KSOCGPK)™ muszę przyznać, że absolutnie nie była to organizacyjna klęska, wiadomo, że mogło być lepiej, ale nie dość, że ideałów nie ma, to zawsze może być lepiej. Poza tym wszyscy lubimy narzekać bez sensu, a w każdym razie ja uwielbiam.
Przez konwent przewinęło się mnóstwo ludzi, reprezentujących najrozmaitsze odmiany i podgatunki szeroko pojętej fantastyki - obok siebie po korytarzach AGHowego molocha chodzili steampunkowcy i fanki anime w pluszowych, kocich uszach (doprawdy, im człowiek jest starszy, tym dziwaczniejsze fetysze w sobie znajduje; pozdrawiam w tym momencie jedną z - bodajże - helperów, która oprócz kotów lubiła też macki), odbywały się prelekcje na najróżniejsze i najbardziej odległe od siebie tematy - od wojskowości przez komiks, gry RPG, anime, popkulturę, porno, horrory po cokolwiek. Jeśli akurat organizatorzy albo sam prelegent nie schrzanił sprawy, to każdy zainteresowany mógł znaleźć coś dla siebie.
Swoje "stoiska" miały wydawnictwa, sklepy, pisarze. Solaris zamierza odświeżyć klasyków polskiej fantastyki, w tym uwielbianego przeze mnie Peteckiego - jak dla mnie to chyba najbardziej elektryzująca informacja wyniesiona z konwentu. Oprócz książek (ktoś sprzedawał m.in. Ligottiego), gier RPG czy karcianek można było kupić sobie np. poduszkę z wizerunkiem bohatera z ulubionego anime, jakieś przypinki, steampunkowe gogle, drogiego i niesmacznego hamburgera, za darmo można było dostać od sympatycznej uczestniczki obrazek przedstawiający kota. Można było pograć, zarówno w rozmaite planszówki czy RPG, jaki i w dowolną karciankę, jeśli znalazło się odpowiednich ludzi (ja znalazłem, przez co jednego przegapiłem 3 panele pod rząd, ale było warto). Gdzieś tam grupki nołlajfów łoiły w coś na kompach i konsolach.
Dzień I.
Spóźniłem się na dwa pierwsze panele, w tym na prelekcję o świecie Gor. A mogłem zrobić przedpłatę, to nie stałbym ponad godzinę w kolejce po wejściówkę. Cóż, na przyszłość zorganizuję się inaczej. Potem wbiłem na opowieść o hybrydach, chimerach flakowatych formach u Witkacego. Nie dowiedziałem się w sumie niczego nowego, ale prezentacja była niezła.
Potem udałem się na prelekcje o horrorze satanistycznym. Spodziewałem się trochę czegoś innego, ale stwierdzenie prelegenta, że czy tego chcemy, czy nie, to i tak żyjemy w postmodernizmie, bardzo przypadło mi do gustu. Ten sam gość miał dzień później prelekcję o demonologii w Johnym Bravo wg. Rudolfa Steinera, niestety nie byłem na niej obecny, również musiało być to niezłe.
Potem zrobiłem sobie przerwę. Pogawędziłem z przygodnie poznanymi ludźmi, znalazłem kilku znajomych, poszedłem coś zjeść, przepłaciłem. Spóźniłem się na prelekcję o odwołaniach do antyku we współczesności, w popkulturze i w ogóle. Tej prelekcji miało nie być, weszła zamiast opowieści o Słowianach, której autor przyszedł, najwyraźniej nie wiedział, że jego prelekcja została usunięta. Wracając do antyku, autor prezentacji przedstawił multum odwołań to tu, to tam, w filmach, komiksach, codzienności. Wspomniał o tym, że przekładał na łacinę wyjątkowo głupie sentencje dla Red Bulla, by wyglądały na antyczne.
Następnie gość od Słowian powrócił. Okazało się, że znałem go z widzenia wcześniej, okazało się też, że jest on mistrzem dygresji, bo od Słowian płynnie przeszedł do różnic między kastracją w Europie i Chinach czy do silników parowych starożytnego Rzymu.
Potem zgubiłem blok literacki i prelekcję o fantastyce socjologicznej. Nie znalazłem w całym budynku auli małej, być może chodziło o salę w klubie Studio, być może nie, nie chciało mi się iść i szukać dalej. Następnie i tak wyszedłem daleko, hen, na przystanek autobusowy po spóźnionego na konwent szalonego nihilistę, z którym po powrocie na teren Krakonu zdążyłem się jeszcze załapać na prelekcję o Zombie. Jak na tak szeroki temat, autor prelekcji wykazał się znajomością tematu i bardzo dobrym przygotowaniem merytorycznym.
Na koniec pierwszego dnia załapałem się jeszcze na kawałek prelekcji o aktorkach porno, która odbywała się w ramach bloku "18" w jednej z sal w Studio.
Dzień II.
Nauczony przykrymi doświadczeniami pierwszego dnia, zrobiłem sobie kanapki i wziąłem mineralkę ze sobą. To był długi i męczący dzień, siedziałem tam 10 godzin - w końcu jak już wykupiłem karnet na wszystko na wszystkie dni, to nie byłbym sobą, gdybym nie starał się wykorzystać tego do maksimum.
Zacząłem od odwiedzenia prelekcji o wszczepach, umiejscowionej w barze w Studio. Przed wejściem musiałem zostawić swoją mineralkę, całe szczęście, nikt mi jej nie zabrał, ani nie zamienił, i odzyskałem ją potem. Jestem w stanie zrozumieć, że polityka klubu jest taka, że nie ma wejścia z własnym napojem, ale ja nie przyszedłem tam pić, tylko na prelekcję. Być może nawet nie wyjąłbym z plecaka tej smętnej butelki z wodą gazowaną. Ale cóż, ot, drobne niedogodności dnia codziennego.
Prelekcję o wszczepach prowadził konwentowy człowiek-orkiestra/renesansu, który codziennie miał po kilka prelekcji na najróżniejsze tematy w ramach najróżniejszych blokach - Bodvar. Pozdrawiam serdecznie.
Potem trafiłem na prelekcję o "Gorefikacjach". Właśnie, "Gorefikacje". Kiedyś przedstawię to na blogu. Kiedyś na pewno. Prelegenci opowiedzieli co nieco o tym, czemu tak, a nie inaczej, czemu pierwotna nazwa - "Chuj w mózg" została jednak odrzucona, powiedzieli nieco o literackim gore. Wygrałem tam wtedy książkę i dwa filmy, więc prelekcję wspominam miło. O książce też kiedyś tu gdzieś będzie, bo po przekartkowaniu zapowiada się bardziej niż nieźle.
Następnie coś złego stało się z panelem o seryjnych mordercach, więc poszedłem się poszwendać. Gdzieś tam niby był Masterton, ale nie znam jego twórczości aż tak dobrze, by być oddanym fanem.
Godzinę później znów siedziałem w Studio, na przekrojowej opowieści o serii Heroes of Might & Magic. Zaczynając od Knight's Bounty prelegent doszedł do Might & Magic: Heroes VI, morał z jego opowieści był taki, że mimo wzlotów i upadków los serii jest stabilny i nic jej raczej nie grozi (nic w rodzaju HoMM IV).
Co dalej? Rewolucja ("Rasy świata fantasy na barykady!") się nie odbyła - albo - co jest równie lub bardziej prawdopodobne - jej nie znalazłem - więc znów poszedłem na blok horroru, gdzie akurat trafiłem na przekrojowy panel o tym, czego się boją autorzy horrorów. W sumie wszyscy mówili mniej-więcej to samo, zresztą myślę w podobny sposób, więc nic mnie tam nie zaskoczyło.
Po horrorze poszedłem na prelekcję o bohaterach urban fantasy. Gatunek ten jest mi mało znany, oprócz opisanego przeze mnie kiedyś na tym blogu klasyka "Wojna o Dąb", więc wysłuchałem prelegentki z zaciekawieniem, dowiedziałem się sporo interesujących rzeczy.
Potem, krążąc po budynku bez ładu i składu (nie było nic ciekawego w nadchodzącej godzinie) znalazłem Sylwię Błach sprzedającą swoją nową książkę. Jako iż twórczość Sylwii, chociaż znana mi w stopniu dosyć mizernym (głównie antologie), mimo tego wydawała się mi być zakręcona mocno w moją stronę, przynajmniej w niektórych aspektach, to pogawędziłem sobie z autorką chwilę czasu.
Następnie poszedłem na prelekcję o wężach. Prelegentką była pani ucząca zapewne na jakimś uniwerku krakowskim (lub przynajmniej sprawiała takie wrażenie) bo jej prelekcja była bardzo akademicka - padło pełno suchych faktów o wężach, faktów wręcz rodem z zajęć z biologii. Samych zaś legend i stereotypów, które były w tytule spotkania, było troszkę zbyt mało. Ale zawsze mogło być gorzej, to nie narzekam niepotrzebnie. Historia z wężami rodzącymi się w cerkwi gdzieś na jakiejś wyspie w Grecji była bardzo interesująca.
Gdy węże odpełzły, poszedłem na dwugodzinną prelekcję o okultyzmie w III Rzeszy. Spóźniłem się parę minut, po czym wyszedłem po paru minutach, zasmucony nieodwracalnie straconym czasem. Typ stwierdził, że teozofia to był "czysty satanizm". Mój znajomy nihilista został do końca na tym badziewiu, i co jakiś czas przysyłał mi smsem inne kwiatki pożal się koźle prelegenta - Adenauer miał założyć Werwolf, Edelman został pomylony z Finkelsteinem, Mosdorf miał uciec z Auschwitz (no chyba przez komin co najwyżej), a UB wymordowało milion ludzi (w sumie może świat byłby wtedy lepszy, nie byłoby może takich ludzi jak prelegent). Czy przy sporej ilości ochotników pomagających w organizacji konwentu nie znalazł się nikt, kto mógłby sprawdzić treść wystąpień pod kontem merytorycznym? Czy były w ogóle jakieś abstrakty, itp.? No ale cóż, takie rzeczy się po prostu zdarzają. W sumie to chociażby ja mógłbym z marszu powiedzieć więcej sensownych (merytorycznie!) rzeczy o ezoterycznym nazizmie niż tamten przyczłap.
Po drodze gdzieśtam spotkałem Sylwię i Jakuba Ćwieka, ubranego w kamizelkę a'la policyjną z napisem "Writer". Zrobiłem im słit focię (a nawet trzy, bo co chwila ktoś przeszkadzał) i poszedłem dalej. Nie pamiętam, czy aby na pewno było to drugiego dnia (piątek), ale przyjmijmy, że owszem.
A dalej było spotkanie z ludźmi z "Niedobrych Literek". Aż dziw bierze, że przynajmniej dwójka z nich to krakusi lub ludzie siedzący w Krakowie, nie spodziewałbym się, że w tym mieście austro-węgierskich urzędasów średniego szczebla uchowa się ktoś taki. Prędzej czy później, jeśli w końcu coś napiszę, to wyślę na "Literki". Spotkanie wypadło bardzo sympatycznie.
Potem byłem już tak padnięty, że poszedłem na piwo. Trochę żałuję, że nie zostałem na koncercie wieczornym (grał Nonamen, o którym parę notek niżej), tym bardziej że ich wokalistka siedziała przy piwie nieopodal i mogłem się bezwstydnie na nią gapić, ale nie ustałbym tam. No i skończył mi się bilet miesięczny, przez co na konwent jechałem autobusem, ale dla oszczędności 1,40zł za bilet wracałem na piechotę. Co zajmowało około godziny dziennie.
Dzień III.
Sobota zacząłem od steampunka - pisarz "siedzący" w tym gatunku, Krzysztof Piskorski opowiadał o różnych obliczach retrofuturystki. Tuż po nim wspomniany już przeze mnie wcześniej Bodvar opowiadał o Tesli. Do tego kilka osób obecnych na sali przedstawiło na poczekaniu fascynujące historie m.in. o różnicach między prądem zmiennym a stałym.
Potem poszedłem na horror, gdzie trafiłem na prelekcję o horrorze jako zjawisku kulturowym, jako worze bez dna. Narysowany przez prelegentkę wór, wyglądał raczej jak pomidor, poza tym bolały ją plecy, mówiła o sprawach, które kojarzyłem, więc nie dowiedziałem się niczego nowego.
A potem poszedłem pograć w Magic:The Gathering i w ten sposób trzy godziny z życia minęły jak sen. No, powiedzmy. Kto by pomyślał, że moje poczciwe mono B aggro/control da jeszcze radę w miarę.
Na panelu steampunkowym grupa autorów dyskutowała o przyszłości gatunku w Polsce. Na odchodnym dostałem numer Fantasy & Science-Fiction PL z '11 poświęcony steampunkowi właśnie. W tym momencie bardzo się ucieszyłem, że nie kupiłem go właśnie w tym '11 roku, gdy gdzieś - bodajże w Empiku - natknąłem się na niego.
Wróciłem do bloku horroru, gdzie gość z horror.com.pl opowiadał o splatterpunku. Nie wiedziałem nawet, że splatterpunk to było właśnie to, czym był splatterpunk, więc prelekcja mi się podobała, chociaż prelegent sprawiał wrażenie nieco stremowanego i czasem nie mówił zbyt składnie.
Potem zmieniłem sobie klimat, i poszedłem na prelekcję o tym, że wbrew pojawiającym się opiniom oraz ostatecznemu efektowi znanemu z historii, Wehrmacht był jednak słabszy od Armii Czerwonej. Prelegent przedstawił wiele dobrze uzasadnionych argumentów i przykładów.
Następnie, na zakończenie soboty, miałem aż zbyt dużo rzeczy do wyboru - mogłem iść albo na prelekcję o berserkrgangrze, albo na prelekcję o Katawie Shoujo (przeszedłem - czy też raczej - przeczytałem[?] w tym wszystko co się dało; ha, nie spodziewaliście się), albo na "dobranockę" w ramach horroru, czyli spotkanie z kilkorgiem autorów i autorek czytających "na dobranoc" zgromadzonej publiczności swoje utwory. Poszedłem na dobranockę, gdzie usypiali zgromadzonych - Sylwia Błach, jakiś gość oraz Magdalena Kałużyńska, czyli babka z prelekcji sprzed paru godzin, ta od bolących pleców i pomidora z horrorami. Tzn. nikt nie usnął, a publiczność spiorunowała mnie wzrokiem, gdy w pewnym momencie roześmiałem się cicho. Najlepsze były opowiadania zaprezentowane przez obecne tam autorki - ex aequo, gdyż to jednak inne podgatunki. Opowiadanie Sylwii Błach tonęło w szalonych, groteskowych sennych wizjach, pełnych seksu i przemocy, było mroczną wyprawą w głąb psychiki gnębionej w nocnych koszmarach (bardzo realnych, trzeba przyznać) młodej dziewczyny zaś opowiadanie Magdaleny Kałużyńskiej dotykało pewnej wielkiej, mrocznej Tajemnicy. Opowiadanie trzeciego autora, niestety nie wiem, jak się nazywającego (wg. programu zgromadzonych autorów miało być więcej, itd.) również dotyczyło snów, ale raczej na zasadzie niesamowitości niż uderzenia prosto w czerep.
Dzień IV.
I zarazem ostatni. Krótszy od dwóch poprzednich, ostatni panel na Krakonie skończył się o 18.
Śpiesząc się gdzieś o 10.00 nieco przez przypadek trafiłem na blok komiksu, gdzie akurat trwało spotkanie z twórcami "Kapitana Minety". Kompletnie nie wiedziałem, co to, więc posiedziałem spokojnie prawie do końca i poszedłem dalej, a dalej była prelekcja o śmierci i przemijaniu w grach RPG. Takiego ujęcia problemu, jak zaprezentował to autor, się nie spodziewałem, ale nie da się ukryć, że było to bardzo inspirujące.
Następnie trafiłem na spotkanie autorskie Sylwii Błach. Nie opowiedziała żadnych pieprznych plotek ze swojego życia, co trochę mnie zawiodło, ale sprawiła dobre wrażenie.
O 13.00 poszedłem na prelekcję o Wolverinie, prowadzoną przez wspomnianego już dwukrotnie wcześniej Bodvara. Było tak upalnie, że nie był w pełnej zbroi z uniwersum Warhammera 40k. Prelegent powiedział co mógł i na co starczyło czasu, po czym odpowiedział na trzy moje pytania.
Potem miałem małą zagwozdkę - czy iść na spotkanie o absyncie, czy prelekcję o "(...) o baśniach, historykach i psychoanalizie". Padło na absynt, i słusznie zrobiłem, bo od prelegenta dostałem przepis na absynt, była degustacja, wreszcie poza tym dowiedziałem się, o co właściwie chodzi z cukrem i ażurową, srebrną łyżeczką.
Potem jeszcze zajrzałem na prelekcję o ukrywaniu zwłok - pamiętajcie, wybielacz jest dobry na wszystko.
O 16.00 udałem się do Studio, gdzie miała być prelekcja chyba o BDSM (sądząc po tytule) w ramach bloku "18". Ale nie było jej, więc poszedłem na piechtę do siebie.
I to by było na tyle.

Cóż jeszcze napisać, w ramach jakiegoś podsumowania, czy czegoś. Było naprawdę fajnie. Kupiłem sporo książek, posłuchałem ciekawych rzeczy, poznałem ludzi z którymi może w końcu zagram w jakiegoś RPGa kiedyś. Ogólne wrażenie - na pewno pozytywne.