piątek, 29 listopada 2013

Odpryski XXIII

1) Byłem w Poznaniu. Przy okazji konferencji. O dziwo nic się nie działo, ani w czasie drogi pociągiem tam, ani w czasie drogi pociągiem tu. Za to nieco się działo na miejscu. Nic wielkiego, rzecz jasna, ot, takie małe "przygody" szarej codzienności.
Od ostatniej mojej wizyty w Poznaniu dokończono molocha o nazwie Poznań City Center (czy tam Centre, nie przyglądałem się dokładnie nazwie). W potężnym kompleksie łączącym "galerię", dworzec pkp, dworzec pks, parking, stary dworzec i przystanek autobusowy zmieściłoby się spokojnie kilka "galerii" kraków czy innych Bonarek.
Nie obszedłem całego kompleksu (i tak strawiłem w nim i w okolicach kilka godzin - częściowo tym, że w świecie obrazów i rozmycia pojęć straciłem w pewnej chwili punkty odniesienia i po prostu dryfowałem, częściowo tym, że i tak do schroniska nie mogłem przybyć przed 17tą), jednak to co widziałem wokoło wywoływało skojarzenia z tym, co centrach handlowych pisał Baudrillard.
Na Rondo Kaponiera (skąd miałem się przesiąść dalej) poszedłem ostatecznie na piechotę. Tu spotkało mnie kolejne zaskoczenie - okazało się, że - przynajmniej przez jakiś czas - rondo to jest formalne, ale nie materialne - tzn. funkcjonuje głównie jako nazwa.
Zapytałem się jakiegoś gościa, gdzie znaleźć autobus o takim-a-takim numerze, poszliśmy na przystanek. Przebiegliśmy na czerwonym świetle - prosto przed oczami kilku policjantów, stojących właśnie koło tego przystanku. Skończyło się na ustnym upomnieniu - chociaż tyle.
Typ wsiadł do autobusu i odjechał. Sprawdziłem rozkład jazdy. Nie w moją stronę. Poszedłem więc na przystanek po drugiej stronie torowiska (tak, puszczono autobusy trasą tramwajową - przynajmniej na tym odcinku). Dosłownie po drugiej stronie ulicy.
I jakież było moje wielkie zdziwienie, że w moją stronę autobusy się nie zatrzymują na tym przystanku, to możecie sobie tylko wyobrazić. Na dodatek kilka osób, które zacząłem wypytywać o tę niecodzienną sytuację, nie potrafiły mi powiedzieć, gdzie poszukiwany przeze mnie autobus się zatrzymuje.
Tak czy owak, ostatecznie znalazłem tenże przystanek po kilku minutach spaceru. Był w bocznej uliczce. Gdybym się nie przypatrywał, nie zauważyłbym go.

2) Sama konferencja wyszła bardzo poczciwie. Mój patchwork o wszystkim i o niczym chyba został nieźle przyjęty. Trochę się zagmatwałem przy pytaniach z sali, ale tak już bywa. I tak dobrze, że jedną z książek, której treść relacjonowałem, zdążyłem w ogóle przeczytać (w pociągu i w schronisku nocą).
Nie obeszło się bez nieprzewidzianych problemów logistycznych - pewien pan profesor (zresztą z Krakowa) dotarł na konferencję po 14 godzinach jazdy pociągiem, gdzie spotkały go nieprzewidziane przygody.

3) Jak jechałem do Poznania, razem ze mną w przedziale siedziały dwie staruszki. Jedna śliniła się, mlaskała i smarkała na siebie, druga narzekała na to, że jest jej zimno (tymczasem w przedziale było z ~25 stopni, siedziałem w samym t-shircie i nie miałem czym oddychać - cud, że się nie udusiłem). Melancholijna to była podróż, na dodatek pełna złych myśli o bliźnich i dobrych o eugenice.

4) Jakiś czas temu otworzyłem drzwi Świadkom Jehowy. Zrobiłem to niechcący - czekałem na kogoś, a na klatce schodowej nie paliło się światło (bo tam wiecznie nie ma żarówki). Pani i pan ograniczyli się do przekazania mi ulotki o życiu wiecznym i poszli sobie.
Może później wrócili, bo ktoś pukał jeszcze tego samego wieczora, ale nie poszedłem nawet sprawdzić, kto, zajęty byłem. A sama ulotka - wbrew zapewne intencjom - dosyć groteskowa.
Kiedyśtam dawniej też raz mi się zdarzyło otworzyć przypadkiem Świadkom. Byłem jednak w złej kondycji psychofizycznej, co było po mnie widać, poza tym miałem na sobie koszulkę takiej jednej kapeli black metalowej, wiecie, pentagram, jednoznaczna symbolika, więc rozmowa się nie kleiła.