środa, 12 marca 2014

Jacek Piekara "Przenajświętsza Rzeczpospolita" (wyd. II)

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że jeśli łatwo obrazić Twoje uczucia religijne i/lub patriotyczne, to nie musisz tego wcale czytać. W internecie znajdziesz dziesiątki stron utwierdzających Cię w Twojej jedynej najprawdziwszej prawdzie, więc w zamian zaglądnij gdzieś tam i ciesz się życiem.

Jak zazwyczaj, zacznę od morza dygresji.
Dawno, dawno temu, w pięknych i dzikich latach '90, latach niepowtarzalnych, latach beztroskiego dzieciństwa i młodości, która zaczęła się za późno i skończyła za wcześnie, była sobie pewna gra komputerowa. Polska gra komputerowa. Nosiła tytuł Operacja: Glemp. Nawet uwzględniając rok wydania ('96) stała na żenującym poziomie technicznym. Dziś można ją legalnie ściągnąć za darmo (zresztą chyba od początku tak można było), np. stąd. Jeśli nie chciałaby się uruchomić na współczesnym sprzęcie komputerowym, to a nóż pójdzie na DOSboxie.
Świat przedstawiony gry to alternatywna rzeczywistość naszego ojczystego kraju, w której tym nieszczęsnym grajdołkiem rządzi kler przy wsparciu skrajnej prawicy. Fabuła była równie kuriozalna jak zrobiona w czymś na kształt painta grafika, gra broniła się jednak czymś innym. Wzbudziła również nielichy skandal swego czasu.
Jak już zdążyliście zauważyć, była to satyra na polskie polityczne piekiełko, zwłaszcza na prawą stronę spektrum, i nieco prawą, jak i bardzo mocno prawą. Kinga Dunin stwierdziła kiedyś, że w Polsce jest tylko prawica i nie-prawica, lewicy jako takiej nie ma, idąc tym tokiem rozumowania wyraźnie widać, że dyskurs jest przechylony od wielu lat na prawo, nawet postępuje. Rzecz jasna, zależy to od przyjętych definicji. Jednak jeśli ktoś uważa, że żyjemy w "socjalizmie" bo trzeba płacić podatki, bo istnieje państwowy pion administracyjno-biurokratyczny i nie sprywatyzowano jeszcze powietrza, to mogę takiemu komuś co najwyżej kazać spieprzać do Somalii, tam gdzie jego miejsce. Ekhm. Od czasu Smoleńska prawica dziczeje jeszcze bardziej, wyłażą też spod niedomkniętej klapy śmietnika historii różne badziewia znacznie bardziej radykalne. Nawet państwo jako takie, gnębione kryzysem tożsamości polegającym na deprecjonowaniu wszystkiego, co związanego z PRLem, wyciąga z niebytu i ustawia na piedestałach jakiś leśnych watażków i pospolitych bandytów, hołubi ich wszystkich tylko za "antykomunizm", często tak heroiczny i bohaterski jak zastrzelenie przypadkowego rolnika, który miał czelność skorzystać z antypolskiej i wrogiej "Cywilizacji Łacińskiej" reformy rolnej i zajął kawałek pola należącego przed wojną do jakiegoś herbowego, bogoojczyźnianego darmozjada czy jak wybicie ku chwale Ojczyzny wraz z kobietami i dziećmi wioski zamieszkałej przez element obcy rasowo, autorytatywnie uznany za sprzyjający wrogom katolickiego państwa narodu polskowatego.
Dlatego mimo tego, że Przenajświętsza Rzeczpospolita pierwotnie ukazała się w czasach rządów PiSu (jeden z publicystów - bodajże - Gazety Polskiej nazwał wtedy Piekarę mianem nowego Urbana), niestety nie zdezaktualizowała się. Pewne demony nadal krążą nad Prywiślańskim Krajem, jest ich nawet więcej niż wtedy.
Mniej-więcej do połowy Przenajświętsza wydawała mi się taką Operacją: Glemp, tyle że na sterydach. Stalinowski panoptykon wysiada w porównaniu z wizją Piekary. Środowisko naturalne jest w stanie gorszym niż złym, ludność stłoczona w gigantycznych slumsach i blokowiskach nie ma dostępu do bieżącej wody, Śląsk jest jednym wielkim obozem koncentracyjnym, gdzie zsyła się wrogów reżimu, przed wyrzuceniem Polski z UE Niemcy wzięli Pomorze i Wielkopolskę, itd.
Na całym świecie jako takim też jest ciekawie - we Francji wprowadzono szariat, Rosji nie ma (jest kilkanaście państewek walczących z wszystkimi o wszystko), USA też nie ma (za to Republika Teksasu jest silnym graczem na arenie międzynarodowej), Litwa została inkorporowana do Polski, w Rzeczpospolitej jest sieć tajnych laboratoriów międzynarodowych koncernów farmaceutycznych, gdzie eksperymentuje się na porwanych wprost z ulicy ludziach, Izrael został zmieciony z powierzchni ziemi przez państwa islamskie, panują epidemie nieuleczalnych chorób, także wenerycznych, na dodatek kończą się światowe zasoby ropy, itd., itp., etc...
Podobnie jak w schyłkowym okresie rozprężenia reżimu biurokracji post-stalinowskiej, w Polsce Piekary mało kto wierzy w cokolwiek poza własnym stołkiem. Sam prymas, jedna z głównych osób w państwie, któremu podlegają służby specjalne, jest ateistą i kurwiarzem, na dodatek miał ciekawy epizod z dwunastolatkiem. Kurwiarzami i ateistami jest większość bohaterów pojawiających się na kartach tej książki. Wszyscy mówią A, a wierzą w B i przymykają oczy na C - jak proboszcz dyskretnie  kontrolujący podziemie aborcyjne, policja i urzędnicy przyzwalający na formalnie zakazane bimbrownictwo. Łapówkarstwo jest powszechne - awansowało wręcz do roli narodowej tradycji. Podobnie jak nepotyzm. Kwitnie donosicielstwo, wzajemne podsrywanie w drodze na stołek. Wyciągnięci z tłumu parweniusze nie wiedzą, jak zachować się na salonach, które nagle się przed nimi otwierają. Na szczytach władzy przetrwają tylko najsilniejsi, najbardziej cyniczni, wyrachowani, pozbawieni skrupułów, najwięksi hipokryci. Jeśli jeden z bohaterów faktycznie wierzy, to przekonuje się wkrótce, że nie warto.
Wszystko tonie w potokach alkoholu, narkotyków i spermy. I to nie ważne, czy w prywatnych gabinetach, mieszkaniach czy zamkniętej dla ogółu ludności rządowej strefie w Warszawie.
Wynieśmy wizję zdychającego PRL rodem z książek Łysiaka, Ziemkiewicza czy Wolskiego, dodajmy jakieś skrzywienie Piekary na punkcie seksualności (tylko kilka żeńskich postaci pojawiających się na łamach książki spełnia inną funkcję niż - nazwijmy to - rozrywkową; momentami było to aż niesmaczne, ale w sumie czego się spodziewać po autorze książki pt. Świat jest pełen chętnych suk), umieśćmy to wszystko w zarysowanych powyżej realiach, i wyjdzie nam z tego Przenajświętsza Rzeczpospolita.
Ostrze satyry autor wymierza nie tylko w prawicę, lecz poniekąd też w cały system polityczny w Polsce. Autor nie ukrywa tego zresztą, dał temu wyraz w przedmowie. Co prawda, nie do tego akurat wydania, które czytałem, ale w dobie internetu nie miałem problemu z dotarciem do niej.
Licencjonowana, konstruktywna opozycja, koła inteligentów bardzo mi coś przypominały, podobnie jak pewien młodzieniec jąkający się. Także polityk obozu rządzącego, poseł Lepki, współpracujący z tą opozycją, kreujący się na reformatora, chcący stworzyć jeden silny, konkretny ośrodek władzy bardzo mi przypominał pewnego znanego i wpływowego polityka SLD. Senator Kardupell zaś, wbrew intencjom autora, kojarzył mi się z kurduplem z jednej współczesnej niszowej organizacyjki, wąsatym byłym posłem. Obie te postacie mają wspólne hobby - dużo młodsze od siebie kobiety. Nie wiem, czy pan były poseł lubi trzynastki, tak jak postać Piekary, ale kto go tam wie. W każdym razie źle mu ze ślepiów patrzy.
Jak wspomniałem gdzieś wyżej, mniej-więcej od połowy książki, zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Abstrahując od stopnia przerysowania postaci (zresztą, jak autor je nazwał - senator Kardupell, poseł Lepki, biskup Asterix [bo jego matka lubiła komiksy] Bellagrande, tajemniczy pan Światłoniesień, poeta Atlas Symbol i pisarz Konrad Piotr, kardynał Anastazy Pastuch, prezydent nazywający się nieco jak postać z Disney'a, urzędnik Amalryk Dymała, żydowski biznesmen i gej Atanazy Szwarcglut) [przerysowania przywodzącego mi na myśl nieco Xavrasa Wyżryna Dukaja, gdzie był m.in. radziecki generał o ciekawym nazwisku], autor dokładnie ukazał ich egzystencję w nieludzkim, rozsypującym się systemie, wiarygodnie przedstawił ich rozterki, trudne życiowe wybory, sposoby myślenia i postrzegania siebie i innych w świecie. Te dziwne rzeczy o których wspomniałem, to zupełne odrealnienie, pojawiające się w pewnym momencie i trwające nieustannie do samego końca. Biskup-ateista widzi trzy wiedźmy, które przepowiadają mu, że będzie papieżem, kanałami ściekowymi rozpościerającymi się pod powierzchnią całego kraju można dotrzeć ze Śląska do Suwałk, w - zdawałoby się - zwykłym urzędniku państwowym średniego szczebla siedzi coś bardzo niezwykłego, co w pewnym momencie efektywnie wychodzi (uważny czytelnik z czymś sobie to skojarzy), przejęciem kontroli nad zabiedzonym, wyniszczonym i zdeprawowanym krajem interesuje się sam Szatan, itd. Losy głównych bohaterów gmatwają się wręcz absurdalnie, łączą się ze sobą na cudowne, niesamowite sposoby. W pewnym momencie cała rzeczywistość przedstawiona w książce, główna intryga osnuta wokół odkrycia w Suwałkach złóż ropy naftowej schodzi na dalszy plan, zastąpiona przez pakiet zbiegów okoliczności pożerających kolejne postacie, biernie płynące z nurtem wydarzeń i tracące zupełnie kontrolę nad tym, co się właściwie dzieje.
Najbardziej zabawne jest w sumie to, że sam autor jest prawicowy. Mógłby sobie podarować rusofobię, islamofobię, seksizm zahaczający momentami o mizoginię, ni z gruchy ni z pietruchy wprowadzoną gloryfikację polskiego romantyzmu, uproszczenia łączące Marksa ze Stalinem, tezę o wciąż istniejącym (tylko przepoczwarzonym) "komunizmie" czy tęsknotę za sacrum i transcendencją, która przewija się przez całą książkę (mimo wyszydzenia katolicyzmu) i rozkwita w pełni na samo nieco infantylne zakończenie.
Przekaz jest niejednoznaczny. Sam autor stwierdził, że jest to książka o nadziei. Nie odczytałem jej w taki sposób. Jeśli jest tu jakaś nadzieja, to bardzo głęboko ukryta - co prawda systemu praktycznie nie da się zmienić w jego ogólnych zasadach, ale można przynajmniej spróbować być sobą w jego ramach, spróbować żyć w zgodzie z własnym sumieniem, tyle, że cena za to jest kolosalna.
Ci, którzy marzą o prawdziwej zmianie, zostali przez autora umiejscowieni w kanałach ściekowych i obdarowani myśleniem magicznym oraz odrealnioną estetyką niemalże realizmu magicznego. Cóż.
Przeglądając recenzje Przenajświętszej, wiszące tu i ówdzie w internecie, rzuciło mi się w oczy narzekanie na dosadność, na ilość seksu i przemocy, na przesiąknięty wulgaryzmami język. Cóż, akurat wszystko to świetnie do siebie pasuje w takiej konwencji. Może nie mam już poczucia estetyki jako takiego, ale mnie to jakoś specjalnie nie ruszyło. Czytałem i oglądałem rzeczy znacznie bardziej wulgarne, o znacznie większym natężeniu seksu i przemocy (i znacznie ciekawiej przedstawiające jedno i drugie). Ale ok, rozumiem, faktycznie, jak na Fabrykę Słów to autor zaszalał, dla ich czytelników może i faktycznie zetknięcie się z Przenajświętszą mogło być nieco szokujące. Dla mnie nie jest.
Podsumowując - książka jest nierówna. Z jednej strony to faktycznie niezłe ostrzeżenie przed spływaniem dyskursu hegemonicznego na prawo. Zjechanie upolitycznionego, instytucjonalnego katolicyzmu z góry na dół wyszło autorowi świetnie. W pewnym stopniu jest to też adekwatna krytyka naszego systemu politycznego jako takiego i w miarę trafna diagnoza panujących w nim relacji i toczących go patologii (kumoterstwo, nepotyzm, łapówkarstwo, wszelkiego rodzaju i maści kolesiostwo sięgające od ministerstw po urzędy gminy). Wszystkie wątki przywodzące na myśl Kafkę czy opierające się wręcz na logice snu wyszły autorowi dobrze i sprawnie. Nie wszystko czytelnik wie, części rzeczy musi się domyśleć, podobnie jak bohaterowie Piekary wrzuceni w przerastające ich intrygi polityczne. Z drugiej strony, w pewnych aspektach autor zdecydowanie przesadza, powielając uproszczenia wyniesione z własnych poglądów. Żeby nie było, ma do nich rzecz jasna prawo, tak samo ma prawo do ich manifestowania, ja jednak uważam, że narracja w jakiej obrębie porusza się autor jest niepełna, nieadekwatna i oparta na resentymentach.
Książkę doceni przede wszystkim ten czytelnik, który będzie w stanie wyłapać wszystkie nawiązania do świata polityki (lub który na bazie wizji autora stworzy sobie na poczekaniu własne). Oraz taki, którego nie zniesmaczy konwencja. Prawicowcom marzącym o polskim Wilnie, zapatrzonym na zachód i uważającym Rosjan za podludzi, a także wzdrygającym się na samą myśl o Europie zagrożonej przez islam książka spodoba się bardziej niż osobom nie podzielającym takich nadziei i obaw.