czwartek, 5 grudnia 2013

Andrzej Urbanowicz "Bizarre? Cóż to znaczy?"

Krótki esej Andrzeja Urbanowicza (~26 stron, nie numerowane z czego kilka to grafiki i reprodukcje jego dzieł; rozmiarem przypomina modlitewnik lol) ładnie wydany i dołączony gratis do "Trans/wizji" nr 4/2013 (czyli po prostu nr 4).
Andrzej Urbanowicz (1938 - 2011) był artystą, performerem, twórcą sztuki talizmanicznej, pionierem buddyzmu w Polsce; poza tym był jednym z założycieli Kręgu Oneiron oraz inicjatorem i prezesem Towarzystwa Bellmer. Jego twórczość miała charakter ezoteryczny - mieszały się tam wpływy surrealizmu, wątki zaczerpnięte z filozofii Wschodu, estetyki bizarre, psychodelii i erotyzmu.
Esej opowiada o kiczu. O niejako "politycznej" funkcji kiczu (chociaż autor tak tego nie ujmuje) - kicz nie jest zwyrodnieniem sztuki wysokiej, tylko czymś zupełnie innym, rządzącym się własnymi prawami. A w każdym razie "kicz świadomy" (znów moje określenie), bizarre, jako coś nie przynależnego także popkulturze jako takiej. Kicz to narzędzie do rozsadzenia dyskursu hegemonicznego, przesiąkniętego urojeniami konserwatystów, rozpaczliwie próbujących utrzymać swoje fantomy przy życiu. Zresztą sam autor pięknie to wyłożył: (...) Zauważamy, że sztuka i literatura, a także tak zwana humanistyka, w swojej mainstreamowej masie uporczywie podtrzymują przebrzmiałe melodie marszowe. Stają na straży wartości, które są już fantomami, ale przede wszystkim hołdują zasadom hierarchiczności, które w nowej rzeczywistości już się nie sprawdzają. Kicz jest niepokojący, ponieważ wydaje się być pozbawiony tych zasad.
Bizarre, camp, sztuka zorientowana na spółkowanie z przejawami tego, co określane jest jako kicz, wychodzi naprzeciw nowym oczekiwaniom. Już wiemy, że nie musimy się umartwiać, to nikomu niepotrzebne. Nie trzeba się też troszczyć o czystość moralną, wystarczy przestrzegać godności ludzkiej.
Zrelaksujmy się nieco, mówi nam kicz. Tak zwany kicz najczęściej towarzyszy mentalności, która wydaje się gorsza, a nawet całkiem zła, zwolennikom archaicznych porządków, również estetycznych. Zbyt długo powtarzano słowa potępienia, trudno im nie wierzyć. Sekularyzująca się kultura przemieniła diabła w kicz (...).
Autor wplótł do eseju wątki autobiograficzne. Czytelnik ma okazję towarzyszyć mu w wędrówce, która zetknęła go z kiczem, w czasach gdy jeszcze studiował. Potem towarzyszymy mu w jego przygodach ze sztuką, z jaką zetknął się w Stanach Zjednoczonych.
Autor nie tylko błyskotliwie chłoszcze zastaną rzeczywistość w mieniu kiczu, ale też rozciąga swoje przemyślenia w bardzo interesujące kierunki - np. zastanawia się nad istotą bondage jako pewnego rodzaju deprywacją sensoryczną, dodaje do tego wątki transgresywne i magiczne.

~~ ~~ ~~ ~~ ~~ ~~ ~~

W sumie co wydaje mi się bardzo zabawne, sam nadaję na podobnych falach. To, co nazywam "popkulturą" (patrz podtytuł bloga) to mniej-więcej te same kategorie, które autor opisuje jako kicz, bizarre. Potężny moloch form i treści, opierający się na sprzeciwie wobec tych wszystkich zadufanych w sobie snobów z jednej strony i ciemnej masie przetrąconej chrześcijaństwem z drugiej. Sztuka zaangażowana w radosnym przeżuwaniu wątków zewsząd, polewająca kwasami żołądkowymi wszystko, co w sobie wtłoczy. Drugie, trzecie dno skrywane pod błahościami, stylistyka wideo-mp3-przypowieści ze stron z torrentami i pulpowych czytadeł o seksie i przemocy. Świat transgresji, rozrywki, twórczego szału.
Odróżniony rzecz jasna od umasowionej popkultury popcornu i jasełek, świata wykreowanych z niczego obrazów.
Dopiero żonglując tymi obrazami, bawiąc się kontekstem i uwarunkowaniami można wykrzesać z nich iskrę, od której spłonie stary świat. Jego odbicia w nas samych.