poniedziałek, 23 lipca 2012

William Gibson "Neuromancer"

Kultowa książka, bez której nie byłoby cyberpunku. I bez autora też by nie było, gość przewidział internet zanim internet powstał, pisał scenariusze (m.in. do "Johnny'ego Mnemonica"), itd.
Niestety, powinienem ją przeczytać w oryginale, gdyż na wikipedii napisane stoi, że użyty został specjalny slang, itd, no w polskim tłumaczeniu niczego takiego w sumie nie uświadczyłem.
Na bazie książki powstała gra komputerowa, w której palce maczał m.in. Brian Fargo, powstawała też druga, w którą miał być zaangażowany... sam Timothy Leary. Wow.
Tak czy siak, główny bohater, Case, to haker, któremu się nie udało. Chciał kiedyś opchnąć na boku pewne dane, przez co jego pracodawca ówczesny popsuł go niewyobrażalnie, psując układ nerwowy w taki sposób, że uniemożliwiając mu whakowanie się w cyberprzestrzeń. Poznajemy go w momencie, gdy jest przećpanym wrakiem człowieka, próbującym związać koniec z końcem, ba, przeżyć w ogóle, żyjąc w przestępczo-czarnorynkowej enklawie na terenie Japonii.
Pewnego dnia jego życie diametralnie się zmienia, gdy zaczyna pracować dla tajemniczego Armitage'a.
Jak się okazuje potem - uwaga, spoilery - Armitage to psychol z rozdwojeniem jaźni, dawny komandos z czasów wojny totalnej, na dodatek pachołek w rękach... sztucznej inteligencji - Wintermute. Która chce się połączyć z inną sztuczną inteligencją - tytułowym Neuromancerem. Ale one mają ograniczenia, które im to uniemożliwiają. I do tego jest im potrzebny główny bohater. A także inni - Molly, posiadająca ogromną ilość wszczepów, w tym wysuwane zza paznokci u rąk ostrza, czy sadystyczny Riviera, złodziej mający implanty umożliwiające mu kształtowanie w rzeczywistości projekcji, wizualizacji własnych myśli. Gdzieś tam po drodze jest też jeszcze m.in. osobowość martwego hakera, która istnieje już tylko w cyberprzestrzeni. Sztuczne inteligencje zaś to prawdziwi demiurgowie cyberprzestrzeni - Neuromancer potrafi m.in. kopiować umysły, wrzucać je do RAM i sprawiać, że nadal się rozwijają. Wintermute nie ma swojej własnej osobowości, ale potrafił podszywać się pod osobowości ze wspomnień bohatera...
Wszyscy są przećpani, gangi i subkultury toczą krwawe wojny, jednostka ludzka jest sprowadzona do roli służebnej wobec wszechogarniającej technologii, tak zaawansowanej, że przypominającej wręcz magię. Oto cyberpunk w najlepszym wydaniu, klasyka, której wstyd nie znać.
Ale czas znaleźć wydanie angielskojęzyczne.

Ryszard Głowacki "Algorytm pustki"

Nie zetknąłem się wcześniej z twórczością Ryszarda Głowackiego, ale po tym "pierwszym razie" jestem całkiem usatysfakcjonowany.
Zajdel worship mocno. No dobra, w sumie niekoniecznie, ale tak mi się kojarzy. Z Zajdlem właśnie. Lub Wnukiem-Lipińskim, którego, wstyd się przyznać, nigdy nie czytałem.
Mamy więc totalitarne państwo, które czyni ludzi nienormalnymi w strzeżonych ośrodkach, bo normalny to element podejrzany. Żeby funkcjonować, trzeba permanentnie udawać, nawet przed samym sobą. Dzieci zabierane są rodzicom i wychowywane w strzeżonych ośrodkach. Bez jakiś urządzeń wmontowanych w przedramię nie da się funkcjonować normalnie. Co rusz stoją bramki, które przepuszczają tylko tych, którzy mają określony zakres poruszania się.
A to wszystko zaprogramowała ponoć maszyna, która tak poukładała ludzkość, żeby było dobrze i optymalnie.
I w takim to nowym, wspaniałym świecie, budzi się pewnego dnia nasz główny bohater, który nie hu hu nie pamięta skąd jest, kim jest, gdzie jest, i jakie prawa rządzą światem, w którym się znalazł. Odkrywa więc świat na nowo, i nie za bardzo mu się tam podoba. Wszechobecność tajnych służb, bezsensowność wykonywania codziennej pracy, która nie służy nikomu ani niczemu, ograniczenia zewsząd, rozpad społeczeństwa, przymusowa uniformizacja, brud, smród - to wszystko też mu się nie podoba.
Ani to, że nikt nie chce mu pomóc dowiedzieć się, kim właściwie jest, zamiast tego został zwerbowany do wydziału specjalnego, gdzie nie może nawet myśleć samodzielnie, bo zapis jego myśli, emocji i odczuć jest zapisywany, a potem przesyłany zwierzchnikom. Jak się okazuje, najbardziej specjalnego, i o najbardziej niezwykłym przeznaczeniu, ze wszystkich tajnych oddziałów rozmaitych antyutopii o jakich w życiu czytałem.
Ostatecznie decyduje się, pod wpływem poznanej dziewczyny, zresztą agentki tych samych służb na ucieczkę poza strzeżone tereny miejskie, gdzie żyją społeczności wolnych ludzi. O dziwo nikt ich nawet nie atakuje w terenie, co najwyżej reżim utrudnia im ucieczkę i uprzykrza tylko życie. I wtedy wiele rzeczy się wyjaśnia.
I zakończenie trochę jak w "Pani Jeziora" Sapkowskiego, wiecie, uroborosowate, koniec i początek w jednym miejscu. Tutaj tylko troszkę inaczej.
Tak czy siak bardzo porządny kawał książki, tylko chudy.

Kir Bułyczow "Utwory wybrane tom 2"

Tom pierwszy, gromadzący historie guslarskie, przeczytałem i przedstawiłem krótko na tym blogu już jakiś czas temu, teraz nadszedł w końcu czas na tom drugi.
W międzyczasie nadal pozostaje dla mnie tajemnicą, dlaczego autor raz nazywany jest w polskich wydaniach swoich mniejszych i większych dzieł Kirem, a raz Kiryłem. Nie znam rosyjskiego, i nie wiem, czy pomiędzy tymi imionami jest jakaś różnica, ale tak czy owak dziwi mnie to nieco.
Nic to. Przechodząc do książki jako takiej - składa się z dwóch utworów, "Agenta FK" [Floty Kosmicznej] i "Miasta na Górze".
Pierwszy z nich, mimo całej powagi poruszanych tematów inkulturacji, globalizacji i radykalnych reakcji zwolenników Starego na nadchodzące Nowe, został okraszony przez autora charakterystycznym humorem - tutaj momentami wręcz czarnym/groteską. Aż rzucę kilkoma cytatami, które najbardziej zapadły mi w pamięć:
(...)Kapitan zamilkł i milczał dokładnie trzy minuty. Reszta obecnych też milczała przez trzy minuty, ponieważ oczywiście nikomu nawet nie przyszło do głowy sprzeciwiać się kapitanowi. Wszyscy byli szczerymi demokratami, wszyscy w głębokiej pogardzie mieli etykietę i jakiekolwiek konwenanse, dlatego też bez żadnej etykiety i konwenansów zgadzali się zawsze ze swoim kapitanem. Gdyby było inaczej, już dawno by go usunęli ze stanowiska.
Po trzech minutach zebrani równocześnie wstali, bez słowa skłonili się kapitanowi, pochylili głowy przed portretami wielkich dowódców i opuścili mostek.(...)


(...) - a ja o niczym nie wiedziałem - rozłożył ręce WaraJu. - To znaczy, że źle pracuję i trzeba mnie wypędzić.
- Powinien pan się cieszyć. Przecież zawsze stał pan po stronie nowego - uspokajał go Olsen.
- Ale nowe też trzeba śledzić. Bardziej jeszcze niż stare.
- Na razie nieprzyjemności mamy właśnie przez stare.(...)


(...)- Jeśli przylecimy i wszystko będzie jak trzeba, to w jaki sposób zrzucimy bombę?
- Otworzymy luk i wyrzucimy - odpowiedział szybko DrokU.
- A jeśli nie wybuchnie?
- Najważniejsze, żeby wszyscy wiedzieli, że mamy bomby.
- A jeśli nie wybuchnie?
- To zrzucimy drugą.(...)
 No i - uwaga spoiler - co najzabawniejsze, gdy porwany zostaje pewien archeolog, bidoczek nie wie, że ołowiane żołnierzyki, które chciał kupić do swojej gigantycznej kolekcji, to specjalne figurki, którym obcina się głowy, i które służą do rozpoczynania między klanowej wojny. Ot, psikus, jeden z wielu, jakie spotykają bohaterów w tym dziele. Mimo wszystko nie jest to coś wesołego, lekkiego, przyjemnego - trup ściele się gęsto, także niewinny, a spiski sięgają wysoko i głęboko.
"Miasto na Górze" zaś to przejmująca, już zupełnie nieśmieszna opowieść o społeczności kastowej żyjącej w podziemnym mieście, a rzecz się dzieje na Ziemi, ileś tam wiele lat po zagładzie nuklearnej. Główny bohater jest rurarzem, pariasem, od którego w sumie zależy bardzo wiele, gdyż to właśnie pogardzani przez wszystkich rurarze zajmują się naprawą uszkodzeń w podziemnych tunelach i robią za poszukiwaczy tuneli dawno porzuconych.
Całym podziemnym kompleksem rządzą Dyrektorzy, obradując w sali, na której suficie jest fresk, którego znaczenia nikt już nie zna, i gdzie stoi antyczne popiersie kogoś, pamięć o kim też już dawno zaginęła w mroku dziejów. System się sypie i wali, biurokracja i zwalczające się grupki sprawują władzę właściwą, nieliczni spiskowcy snują marzenia o wyjściu na powierzchnię. Głównemu bohaterowi faktycznie się ostatecznie udaje, ale jakim kosztem? 
(...)- Tak, jesteśmy bydlakami - powiedział - ale to dlatego, że trzymają nas w zamknięciu. Jesteśmy brudni, śmierdzący i zawszeni. Nie warto tracić czasu na rozmowę z nami. Nie czytaliśmy żadnych książek, nawet ich nie widzieliśmy i gdyby nas wpuścić do twojego pięknego pokoju, pani, zdarlibyśmy ze ścian cały ten materiał i pocięlibyśmy go na sukienki dla swoich żon, które bijemy i które traktujemy gorzej niż zwierzęta. Ale zawinili tu wasi ojcowie i dziadkowie. To oni odebrali nam Miasto na Górze, gdzie jest jasno, gdzie płyną wielkie rzeki i gdzie można się codziennie myć. Tam nie różnilibyśmy się zupełnie od was.
- Głupstwa gadasz - powiedziała piękna Gera Spel. - Mieliśmy różnych przodków. Wasi przodkowie byli jak robactwo rojące się w mokrej glinie. Nie możemy być jednakowi.
(...)
- Ach, daj spokój! - machnęła ręką Gera. - Zawsze ktoś tam zostanie na górze. Wy jesteście zgnili od zewnątrz, a my od środka. Na tym polega cała różnica.(...)
Wspaniała rzecz, polecam gorąco. A, i na koniec jeszcze zabawny cytat z krótkiej notki autora przed "Miastem":
Powieść tą napisałem kilka lat temu, lecz nie została wówczas opublikowana, ponieważ uznano ją za zbyt ponurą. Przesłałem więc rękopis do Polski, gdzie bardzo szybko został wydany. Można z tego faktu wyciągnąć wniosek, że pojęcie "ponury" rozumiane jest w Polsce inaczej niż w moim kraju.[ZSRR](...)

Harry Harrison "Przestrzeni! Przestrzeni!"

No nareszcie dotarłem do tej książki. W końcu się udało. Co najzabawniejsze, leżała sobie spokojnie w osiedlowej bibliotece. Zaprawdę powiadam Wam, nie znacie pereł wrzuconych w wieprze w osiedlowych bibliotekach.
Książka ta namieszała ponoć mocno. Dostała jakieś tam nagrody, powszechnie uważa się nią za najważniejszą w dorobku autora, na jej bazie powstał film.
Właśnie, film. "Zielona pożywka" aka "Soylent Green". Nie powinni tłumaczyć tytułu na polski, bo to przecież nazwa własna. Oglądałem ten film już dawno temu i cóż poradzić mogę - niestety dopiero oglądając go, dowiedziałem się, że jest na bazie książki.
I wiecie co? Spokojnie film możecie obejrzeć zanim znajdziecie gdzieś książkę. Czemu? Bo w filmie z książki pozostali tylko bohaterowie ci sami, i część wydarzeń, wraz z kulminacyjnym morderstwem. Cała reszta fabuły jest diametralnie inna. W książce w ogóle nie ma ani słowa o korporacji Soylent i jej produktach żywnościowych.
Książka porusza temat przeludnienia. Nowy Jork przed rokiem 2000 (książka kończy się Sylwestrem) ma tyle ludności, co spore europejskie państwo w rzeczywistości. Miasta są przeludnione do tego stopnia, że zamieszkałe są nawet porzucone samochody na parkingach i setki statków zacumowanych w starych portach. Wody bieżącej nie ma, prądu ani czegokolwiek w sumie też nie, trafia się sporadycznie. Ludzie jedzą suchary, jakieś papki lub polują na szczury. Oczywiście, są prócz tego elity biznesowe powiązane z polityką, które żyją - w porównaniu do reszty ludności - jak królowie. Miasta mają swoje problemy również z prowincją - bojówki rolników wysadzają w powietrze akwedukty, napadają na transporty żywności, itp.
Autor w książce tej, co najbardziej chyba kontrowersyjne, woła o kontrolę urodzin. Republikanie musieli mieć potężny ból głowy, jak książka się ukazała. Tak czy siak, po jej przeczytaniu różne konserwy powinny przemyśleć swój stosunek do antykoncepcji, ba, do aborcji jako takiej. Trochę to trąci neomaltuzjanizmem wręcz, ale autor nie snuje wizji państwowych, przymusowych ośrodków aborcyjno-eugenicznych.
Mówiąc szczerze, wolałem osobiście fabułę z filmu niż oryginalną z książki. Ale książkę tak czy siak polecam gorąco, przejmująca wizja świata pokazana równie przejmująco, wyraziste postacie, bardzo ludzkie, mające swoje poglądy, kłócące się, kochające i przeżywające trudności, zderzające się z palącą niemożnością zmiany swego otoczenia, to wszystko czyni wizję autora bardzo autentyczną, chociaż na chwilę obecną raczej odsuniętą gdzieś ew. w przyszłość, a w każdym razie zepchniętą gdzieś na dalszy tor strachów ludzkości, dopóki w praktycznie każdym kiosku będą dostępne prezerwatywy.