piątek, 9 sierpnia 2013

Dean Knootz "Nocne dreszcze"

Czytałem tę książkę dawno temu, koło roku 2001, kiedy wyszła w Polsce, ale jeśli nadal mniej-więcej pamiętam, o co chodziło, to znaczy, że zasługuje, by mimo upływu lat napisać o niej tutaj bez czytania jej ponownie.
Knootz pisze niezłe rzeczy. Czasem lepsze, czasem gorsze, ale mniej-więcej na jednym poziomie. Jego twórczość znam w stopniu dosyć niewielkim, więc nie wiem, jak plasują się "Dreszcze" w porównaniu do całości, ale jak dla mnie to średniak jednak.
Jest to opowieść o tym, że przekaz podprogowy działa. Szalony (nieco) biznesmen czy tam ktoś, będący do tego fanatykiem religijnym przeprowadza eksperyment w małym, odizolowanym miasteczku. Jeden z jego pomagierów jest w stanie w ramach tego eksperymentu (przekaz podprogowy wzbogacony chemią w wodzie pitnej dla miasteczka) zmuszać mieszkańców do strasznych czynów - np. do wyuzdanego seksu lub popełniania morderstw. Aż trafia się ktoś, na kogo to nie działa. I wtedy zaczynają się schody.
Pomysł na fabułę - niezły. Wykonanie - gorsze. Takie to trochę bez polotu. Ale z jakiegoś powodu pamiętam o tej książce od lat, więc miała jednak coś w sobie, że ją zapamiętałem.

"Chodząc nędznymi ulicami" (red. George R. R. Martin, Gardner Dozois)

Gigantyczna cegła w twardej oprawie. Wstęp Martina, znanego na chwilę obecną z "Gry o tron" ("Tuf Wędrowiec" był o niebo lepszy), krótkie wyjaśnienie, czym urban fantasy, bo jest to właśnie antologia urban fantasy, tak właściwie jest. Wychodzi na to, że może być czymkolwiek, co jest związane albo z klasyczną weird fiction czy lovecraftowskim horrorem z jednej strony i kryminałem noir z drugiej strony.
Hmm, gatunek cholernie mocno się zmienił od czasów "Wojny o Dąb", przegapiłem to. Ale właśnie uzupełniłem wiedzę. To już nie są poczciwe historie o Elfach grających w niszowych kapelach folk rockowych gdzieś na przedmieściach amerykańskich metropolii. Jak na mój gust, było w tym zdecydowanie za mało klasycznego noir, więc trochę się zawiodłem. Te opowiadania nie były jakieś szczególnie porywające, oprócz kilku, a jest ich szesnaście. Mamy więc trochę detektywów rozwiązujących zagadki kryminalne nie z tego świata lub szukających artefaktów, mamy wilkołaka-geja chroniącego swojego partnera, człowieka, prawnika, mamy czarnoskórego bluesmana, który zadarł z siłami ciemności, mamy opowieści osadzone w antycznym Rzymie i Babilonie w czasach rzymskich, mamy rasę żyjącą obok ludzi i zmagającą się z nietolerancją, mamy bunt niewolników na Jamajce i - rzecz jasna - zombie, itd, itp, etc.
Ogólnie przerost formy nad treścią. Mam nadzieję, że w ramach urban fantasy II fali (czy jak by to nazwać) są lepsze rzeczy od tego, co zostało tu zaprezentowane.

Jan Maszczyszyn "Testimonium"

Jan Maszczyszyn to autor, który wygryzł sporo czasu temu Sapkowskiego w konkursie organizowanym przez "Nową Fantastykę". Jakoś jednak tak wyszło, że przeszedł raczej bez echa w porównaniu do Sapkowskiego.
Pomału jednak, krok za krokiem, powraca na należne mu miejsce.
"Testimonium" to zbiór opowiadań, część z nich była mi już znana mniej-więcej ze strony "Nowej Fantastyki", gdzie autor je wrzucał i gdzie spotkały się z przyjazną i przychylną reakcją zarówno redakcji, jak i użytkowników.
Pana Jana bardzo interesuje człowiek. Przyszłość człowieka. Przyszłość ewolucji człowieka. Rozwiązania rodem z kwaśnych snów najbardziej szalonych transhumanistów. Nawet jak pojawia się bardziej zwyczajny motyw, jak inwazja obcych, czy rozważania o zinstytucjonalizowanej religii, to pokazane są one na świeże sposoby. Nie na darmo pan Jan współpracuje z Niedobrymi Literkami. W jego twórczości horror i bizarro mieszają się z klasycznym s-f.
Styl Pana Jana jest dosyć dosadny, Pan Jan się nie pieprzy z czytelnikami, nie owija w bawełnę, co nie oznacza, że jest prymitywnym chamem walącym "kurwa" zamiast przecinka. Wręcz przeciwnie. Proza jest momentami szorstka w odbiorze, bo wizje światów kreowanych przez pana Jana są szorstkie w odbiorze i pozaludzkie, nieludzkie, technologia (lub czasem interwencja czegoś spoza granicy ludzkiego poznania) jest źródłem obłędnych wynaturzeń, przedstawionych dosadnie, z delikatną nutką turpizmu, ale wszystko jest właśnie tak, jak powinno być, każdy element na swoim miejscu, wszystko pasuje. Pan Jan nie przejmuje się tabu. Pan Jan chłoszcze samą biologiczną swoistość człowieka. Dokonuje też czasem, mimochodem jakby, obserwacji socjologicznych, jak we "Wnetwstąpieniu", czyli opowieści o przyszłości internetu, bardzo namacalnego internetu, i przy okazji o inwazji obcych.
Poza tym wizje pana Jana są pesymistyczne. Nawet bardzo pesymistyczne. Oprócz dwuznacznego (w każdym razie ja je tak odebrałem) przewrotnego zakończenia "Nieboskiego księżyca".
Nie każdemu proza pana Jana przypadnie do gustu, ale cała reszta się nie zawiedzie.

"Fantasy i Science-Fiction (edycja polska)" 2/2011

Czyli numer o steampunku.
Z felietonów najciekawszy to bez wątpienia "Polityka w fantastyce" Jeffa Vandermeera. Poza tym różne różności, recenzje, itd. No i sporo o steampunku - zarówno opowiadania (ale o tym za chwilę) jak i ankieta wśród autorów, itp.
Z opowiadań tylko kilka to steampunk - "Plątonogi" Cherie Priest (historia o szalonym naukowcu, jego małym pomagierze i - bardzo niepokojąco - o robocie zbudowanym przez tego ostatniego, który staje się czymś innym), "Kolej karna" Emila Strzeszewskiego (nietuzinkowe podejście do motywu golema), "Piękniś i bestia" Esther M. Friesner (opowiadanie w formie listów głównej bohaterki-narratorki do rodziców; mitologia Cthulhu w krzywym zwierciadle), "Urdumheim" Michaela Swanwicka (nie steampunk; opowieść o początku ludzkości i potędze pojęć), "Zabawa w Kopciuszka" Kelly Link (małe odwrócenie ról w dziecięcej zabawie), "O nim" Terry Bisson (hm, już nie pamiętam, o czym to było), "Precedens" Sean McMullen (koszmarny sen prawicy polskiej; nie steampunk; chyba najlepsze opowiadanie w numerze; świat po ekologicznej katastrofie, globalne ocieplenie, itd. Każdy - ale to dosłownie każdy - sprzed wielkiej katastrofy jest winny, że nie zadbał o środowisko. Można dostać karę śmierci za to, że kupiło się dziecku robota na baterie. Główny bohater stara się udowodnić swoją niewinność...).

"Metoda Schlegmachera i inne opowiadania. W hołdzie Stefanowi Grabińskiemu."

Antologia prezentująca różne stopnie fascynacji, różne wariacje na temat i różne odniesienia, interpretacje, punkty widzenia odnośnie twórczości wspomnianego przeze mnie notkę temu Grabińskiego. Mamy tu szerokie spektrum stylistyczne i gatunkowe - od opowieści z dreszczykiem, historii niesamowitych, "horrorów kolejowych", są parodie, jest postmodernistyczny misz-masz (jedno z opowiadań - tytułowe - za głównych bohaterów ma m.in. samego Grabińskiego, Lady Makbet oraz Gustawa z "Dziadów", a jego akcja rozgrywa się m.in. w domu Usherów), na końcu zaś jest hmm bizarrowate coś. Tak czy owak -  nastrojowo, jest pociągająco, jest odpychająco. Dla każdego coś miłego. A, i jest długi tekst biograficzny o samym Grabińskim.

Stefan Grabiński "Pani z Białego Kasztelu i inne opowiadania"

Grabiński to autor młodopolski, trochę zapomniany współcześnie, a niesłusznie, bo to taki polski Poe. Tzn. nie zawsze, i nie ze wszystkim, ale generalnie tak.
Za młodu, gdy zapadł na ciężką chorobę, medycyna nie dała mu szansy na przeżycie. Wyleczył go sprowadzony przez rodziców wiejski znachor. Tylko skomplikowało to jego ducha, który i tak gmatwał się nieźle (konwersja z grekokatolicyzmu do łacinników, itd.); różne aspekty polskiego romantyzmu gryzły się nawzajem w Stefanie, który po rozczarowaniu się za młodu nauką (jego stosunek do nowoczesności przypominał nieco stosunek Witkacego - i jeden i drugi w swoich dziełach musieli odreagować rzeczywistość) i katolicyzmem skręcił w stronę pogańską, w stronę ludowych klechd i legend. Zmagał się on ze swoją polską duszą, chociaż żył na polsko-ukraińskim pograniczu.
W tym zbiorku prezentujących jego twórczość mamy Grabińskiego pokazanego przekrojowo. Nie ma jego bardziej znanych opowieści kolejowych, o demonach zrodzonych z pyłu, kurzu i sadzy, ale i tak jest fajnie. Zaczyna się od utworów baśniowych, onirycznych, potem mamy kilka opowieści niesamowitych, a kończy się na utworach realistycznych.
Niektórych może odrzucić czasem niezrozumiały język, zwłaszcza w przytoczonych opowieściach z wczesnego okresu twórczości autora, ale zbiór i tak jest wartościowy, ot, przekrój przez Grabińskiego.

Janusz Zajdel "Przejście przez lustro"

Zbiór opowiadań Mistrza Zajdla. Większość już czytałem w innych zbiorach, więc wspominam o tej książce z kronikarskiego obowiązku. Opowiadania takie jak "Bunt", opowiadanie tytułowe czy "Porządek musi być" to jedne z prekursorskich opowiadań polskiego bizarro, tej odnogi bardziej socjologicznej, odkafkowskiej, krytycznej. Howgh.

Chris Wooling "Przebudzeni"

I znów książka, którą dorwałem za dużo mniej, niż napisał wydawca na okładce z tyłu.
Dygresja na marginesie - jakim cudem "Retribution Falls" przetłumaczono na "Przebudzonych" - jeden kozioł raczy wiedzieć. Koniec dygresji.
Bardzo poczciwe science fantasy, "aeriumpunk", że tak to ujmę. Rzecz się dzieje na nieokreślonej planecie (nie w galaktyce, jak napisał wydawca na tylnej okładce), przypominającej nieco Ziemię. Najważniejszym surowcem jest lżejsze od powietrza aerium, które jest wykorzystywane w budowie najróżniejszych statków powietrznych, w tym gigantycznych okrętów wojennych. Znane są silniki odrzutowe na aerium, statki są z metalu. W miastach pojawia się elektryczność. Broń palna jest używana na równi z białą. Mamy wreszcie magów (demonistów) którzy przypominają nieco pod względem umiejętności naszych ziemskich okultystów (chociaż demony w naszym świecie są bardzo różne od tych z książki Woolinga). Istnieje społeczeństwo stanowe, mamy odpowiedniki paladynów, straży królewskiej i w ogóle.
Nie jest nigdzie wprost powiedziane, czemu transport powietrzny (a wraz z nim piractwo, przemyt, itd.) cieszy się taką popularnością. Powierzchnia planety nie jest spustoszona, w każdym razie nic na ten temat autor nie pisze. Toczyły się dwie wojny o aerium pomiędzy głównymi mocarstwami. Wtedy ciut świata przedstawionego zostało spustoszonego, ale tylko trochę.
Myślałem początkowo, że wizja świata będzie przypominać steampunk, wiecie, te wszystkie dziwaczne sterowce. Ale nie, to jednak coś innego. Bardziej jak uniwersum starej gry komputerowej "Crimson Skies", tylko w innym świecie i z inną technologią. Albo trochę jak podobne uniwersum jakiejś innej gry, w której Ziemia rozpadła się na wirujące w przestrzeni, latające wyspy. Tyle, że tutaj katastrofy żadnej nie było.
Oprócz śmiałej i mimo wszystko w miarę oryginalnej wizji świata, plusem książki są bohaterowie - jeśli któryś z nich przedstawiony został jako idiota, to jest idiotą. Jeśli kapitan statku, budzący odległe skojarzenia z Hanem Solo (ma nawet swojego Chewbaccę, zbiegłego niewolnika) wychowywał się w sierocińcu i nie miał okazji zdobyć wiedzy naukowej o otaczającym go świecie, to tej wiedzy mieć nagle cudem nie będzie. Pozostałe postacie są może nieco sztampowe (przypadkowa zbieranina wyrzutków i uciekinierów, praktycznie każdy z mroczną tajemnicą w przeszłości i/lub czymś do odpokutowania/przezwyciężenia, którzy stają się zgraną załogą połączoną więzami przyjaźni dopiero pod koniec książki) ale ich historie i rozterki, wplecione w fabułę, są całkiem zajmujące, nawet jeśli bywają prozaiczne (a może to dobrze).
W gruncie rzeczy jest to powieść przygodowa czy też awanturnicza, na modłę opowieści o piratach. Zarys fabuły jest prosty całkiem - ot, przypadkowe zlecenie kradzieży zmienia się w ludobójstwo, tzn. ktoś głównych bohaterów wrobił. Potem okazuje się, że przypadkowo zabito wtedy następcę tronu, Arcyksiążę nie odpuści, ale nie wie o spisku na jego życie. W tle są grupy podniebnych piratów i korsarzy, cierpiąca na przerost ambicji arystokracja, agencja detektywistyczna, silnie rozwijająca się religia Przebudzonych i legendarne miasto Retribution Falls, coś w rodzaju Tortugi (czy innej pirackiej Tymczasowej Strefy Autonomicznej, jakby Hakim Bey powiedział) - miasta piratów, gdzie nie sięga władza Arcyksięcia. Akcja jest wartka i bardzo dużo się dzieje.
Generalnie polecam. Nic ambitnego, ale bardzo dobre czytadło.

Michel Crespy "Afera Leopolda"

Znowu książka z przeceny (8 albo 9zł, a nie 34,80zł [wyd. Amber]) i znowu autor nie znany mi. Trochę dystopia (chociaż autor stara się nie oceniać przedstawionej rzeczywistości), trochę polityczny thriller.
Rzecz się dzieje we Francji za ileśtam lat, po katastrofie ekologicznej na ogólnoświatową skalę. Tytoń jest zakazany, poruszanie się prywatnymi samochodami jest mocno ograniczone. Po drodze była jakaś pandemia, więc ludzie mają hopla na punkcie unikania bakterii i zdrowego trybu życia.
Wszędzie latają prywatne drony, nierzadko wielkości muchy, i śledzą każdy ruch obserwowanych. A obserwatorzy też są obserwowani. Strach zapuszczać się w gorsze dzielnice, w obawie albo przed mieszkańcami, zazwyczaj należącymi do mniejszości etnicznych, bądź "nadopiekuńczą" policją.
Taki trochę koszmarny sen koliberała.
Główną bohaterką jest młoda i ambitna dziennikarka, pracująca dla serwisu internetowego. Gdy opracowuje pytania, jakie zada kandydatowi na kandydata na prezydenta w ramach jednej z głównych partii politycznych w kraju, dostaje na maila tajemniczego, anonimowego smsa, aby zapytała o Leopolda. Udaje jej się spotkać z tym politykiem na żywo, i na odchodnym pyta go o Leopolda. I jest to początek naprawdę potężnej afery, która przeora życie polityczne Francji...
Elementy dystopii nie są aż tak futurystyczne, jak mogłoby się wydawać. Podobne czasy nadchodzą w sumie obecnie. Może oprócz planetoidy, która może pieprznąć w Ziemię. Ale kto wie. Zawiłości wielkiej polityki pokazane zostały również w sposób przekonujący, tak samo jak prawdziwe twarze wielu samozwańczych "mężów stanu".
I cóż, zgryz na koniec. W nabytej przeze mnie kopii brakowało sporej ilości stron, więc w sumie nie dowiedziałem się, "kto zabił", a to był jeden z 2-3 głównych wątków w książce. No ale tak to już bywa z książkami za mniej niż 10zł.

Bentley Little "Instynkt śmierci"

Uliczne punkty sprzedaży z używanymi bądź przecenionymi książkami to świetna sprawa. Można trafić na książki kosztujące normalnie i po 30zł, które można kupić za 8-9zł.
Jak w przypadku książki omawianej.
Autor jest ponoć nadzieją horroru (którą to już z kolei), bardzo ceni sobie jego twórczość sam Stephen King (jak naskrobano na tylnej okładce, ponoć nawet miał przy sobie książkę Little'go, gdy miał wypadek samochodowy ileś tam lat temu. Nie doprecyzowano, czy King rozbił się dlatego, że czytał w czasie jazdy).
Wbrew sugestiom jasno płynącym właśnie z rysunku na okładce i napisów na okładce, nie jest to książka o nawiedzonym domu. Nie jest to horror "nadnaturalny" czy jak się to fachowo nazywa. Ot, opowieść o seryjnym mordercy, istnym, nieuchwytnym, kpiącym sobie ze stróżów prawa geniuszu zbrodni. A w każdym razie na to wygląda jeszcze jakoś gdzieś do połowy książki. Potem zaczyna świtać inne wyjaśnienie, dosyć kuriozalne, ale przynajmniej niepoprawne politycznie i w miarę oryginalne. Chociaż podobny motyw zdarzał się często.
Bohaterowie zostali przedstawieni bardzo poczciwie i niekoniecznie szablonowo. Wrażliwy gliniarz interesujący się malarstwem nie trafia się często. Za to główna bohaterka to kalka różnych stereotypowych bohaterek horrorów - po przejściach i serii wizyt u psychologa, opiekująca się niepełnosprawnym, gderliwym i upartym jak osioł ojcem, samotna i zahukana, na samym końcu podejmująca twarzą w twarz nierówną walkę z psychopatą.
Gore tu nie ma, ale opisy ofiar psychopaty są niezłe i dosyć pomysłowe, chociaż w tej materii chyba już nie da się wymyślić niczego nowego.
Ogólnie rzecz biorąc, poprawnie napisane, całkiem wciągające, ale jednak nie dałbym za to 29,80zł (oryginalna cena - wyd. Amber), dałem bodajże 9zł i za tą cenę jestem bardzo usatysfakcjonowany, naprawdę poczciwe czytadło.