piątek, 25 kwietnia 2014

Opowieści dziwnej treści 3

1) A jednak mi się chciało. Pogrzebać lekko w zastanej materii postów na blogu. Od dziś Odpryski oprócz zupełnych pierdół w stylu blogowych podsumowań, przeglądu pobieżnego to tego, to owego, co mi się rzuciło w oczy, będą dotyczyć rozmaitych najrozmaitszych przypadków namacalnych empirycznie. Czyli tego, z czym się rzeczywiście zetknąłem, co w jakiś sposób mnie zaintrygowało, co mnie - czasem i dosłownie - spotkało.
Zaś wszelkie dziwne, abstrakcyjne przemyślenia bardziej zaangażowane, bardziej osobiste, pełne cytatów, metafor, czasem może i dźwiękonaśladownictwa, poruszające wątki (około)filozoficzne, własne przemyślenia pod wpływem czegoś, za czymś, przeciwko czemuś, lub i bez czegoś, przy czymś, obok czegoś, przed czymś będą miały swoją nową, poczciwą, ładną i pachnącą morską bryzą szufladkę Opowieści dziwnej treści.
Ból głowy będzie tagiem (czy tam inną etykietą) ekskluzywnym dla tejże niniejszej szufladki. Przerobię więc stare posty do tej pory nim oznaczane.
Tag Proza(k) życia zostanie więc rozszerzony znaczeniowo o substancję dawnego rozumienia Bólu głowy. Czyli, oprócz tego, co o Odpryskach napisałem parę linijek wyżej, Proza(k) życia będzie też dotyczyć nielicznych rozkmin politycznych, religijnych, rozmaitych rzeczy ideologicznych, ale związanych z namacalną egzystencją autora. Świat snów i zwidów, forma bytu szczerząca zęby zza chmury, historie niby z życia, ale odrealnione na swój wykrzywiony sposób, taki świat, nawet jeśli na swój sposób również namacalny, zostaje w Opowieściach dziwnej treści.
Zastanawiam się, co zrobić z tagiem Od autora. Też ulegnie pewnym przeróbkom, lub w ogóle zniknie. Do tej pory miał oznaczać jakieś bezpośrednie zwroty do adresata, zazwyczaj ogłoszenia w stylu coś się inaczej nazywa lub nie zapłaciłem rachunków za internet, nie będzie mnie na blogu przez najbliższy czas.

2) Jako Opowieści dziwnej treści zostały przekwalifikowane dawne Odpryski (+ [cokolwiek]), czyli Dryf 1 oraz Matka Noc. Posty będące de facto Odpryskami, jak np. Opowieści z przychodni, zostaną przemianowane na Odpryski. Wystąpi problem z numeracją, ale trudno.

3) Ok, więc oto właściwa Opowieść dziwnej treści. Coś pomiędzy wzniosłym manifestem a zupełnym pieprzeniem.

Matka Noc II. Rzecz o przekraczaniu granic.

O granicach mówi się wtedy, gdy ktoś uderzy w nie głową. Aksjomat: negacja jest aktem twórczym. Samo wypowiedzenie w myślach: nie. Czekasz na pioruny bijące z jasnego nieba, na krwawe łzy ściskające po strapionych obliczach bezimiennych ikon. Nic takiego nie następuje, tylko zmienia się twoja optyka patrzenia na świat. Rankiem albo wieczorem, przy wschodzie lub zachodzie słońca, gdy świat osiąga właściwy kontrast, barwę i nasycenie, widzisz zarówno światło, jak i cień we właściwych proporcjach. W ciągu dnia i w ciągu nocy świat jest zbyt oczywistym miejscem. Najbardziej przerażające wojny toczą się w naszych skłębionych wnętrzach, na kształt odwiecznej walki mroku i światłości, w momentach przełomowych, w czasie naszych poranków i naszych zmierzchów, wskazują nam właściwą perspektywę. Zachęcają do jej przyjęcia.
Przestając się bać jednego i modlić się do drugiego, zabijesz ich w sobie, obrócisz w bezwartościowe pojęcia, konstrukty pozbawione substancji, wypalone słowa; szersze spojrzenie, z większego dystansu sprawi, że siły reprezentowane przez starcie jednego z drugim okazałby się nagle być tak nieznaczące, że stracą wpływ na twoje życie. Gestalt [forma bytu] Eksplorator bezdroży jest wyłączony ze społeczeństwa. Eksces prowadzi do wyłączenia. Jest umowną granicą. Banicja jest wyjściem honorowym. Jakież cudowne bezdroża każdy nosi w sobie, i czasem z krzykiem z nich ucieka, gdy mrok nocy jest najgęściejszy lub światło dnia pali najmocniej.
Kolejna granica, kolejne nie. Wykrzyczane lub wyszeptane.Są doświadczenia otwierające przed człowiekiem Nieznane, sprawiają, że życie przyśpiesza, staje się intensywne, nabiera smaku. Jedyna przygoda, jaka jest jeszcze w dzisiejszym świecie możliwa, świecie coraz bardziej sterylnym i duszącym się bezpieczeństwem, w świecie bez białych plam na mapach, to przygoda we własnym umyśle, na twórczej materii. Reszta to konsekwencje tego. Więc grzech jest cudownym, słodko-gorzkim uczuciem, zwłaszcza do smakowania we dwoje. Przyjmując, że wszelkie tabu związane z ludzką płciowością to tylko i wyłącznie uwarunkowania kulturowe i religijne, tzw. sumienie też jest narzędziem wypełnionym wtłoczonymi treściami o tabu, grzechu, śmierci i szatanie, grzech jest narzędziem do wyzwolenia się z niego. Do przewartościowania wartości. Śmiało wkraczaj w zakazane rejony, wolny od strachu i z podniesioną głową.
Uczucie uwolnienia jest uczuciem przejmującej pustki. Przepoczwarzenie, kokon pęka. Gdy znikają znane oblicza, bardzo łatwo za nim zatęsknić - a trudno zapomnieć. Odwrócenie się na pięcie i marsz przed siebie, z podniesioną głową i bez rzucania przez ramię ukradkowych spojrzeń na pozostawiony w oddali za sobą ugór kończy się zazwyczaj w sferze deklaratywnej. Czy wszyscy będziemy gotowi na czas.
Świat odbity w szklanym blacie stołu jest płaski, zniekształcony, być może zanieczyszczony. Tak samo akt twórczy, pierwszy krok na długiej drodze, na którą się wchodzi nagle, z rozpędu. Wybierasz jeden kierunek z przynajmniej dwóch dostępnych. Przez to miejsce, do którego dojdziesz, dla innych może być punktem wyjścia. Przekroczenie linearności, linearności naszego spojrzenia, naszych myśli... Akt twórczy jest wrzucony w czas. Przenika przypływy i odpływy historii. On je powoduje. Kelnerka ścierająca zalany blat stołu ma ładne, polakierowane na czerwono, długie paznokcie.
Pojęcie. Agamben. Communitas. Wspólnota bohaterów kreskówek. Króciutki, leciutki, zwiewny moment, w którym potężne tryby maszynerii nagle zatrzymują się. Ale światło niesie się z oddali, już po zmiażdżeniu źródła błysku we wnętrzu ścierających się uwarunkowań, wyjących Upiorów. Wielka, a ludziom dzisiejszym szczególnie odległa jest myśl, że gwiazdy same w sobie nie istnieją, stanowiąc jedynie emanację światła kosmicznego, które jak przez pory czy oczy pada na sklepienie, będąc dla nas zbyt silnym w swojej pełni. Spłonęlibyśmy w nim, co zdarzyło się Faetonowi. Istnieje takie miejsce, w którym ujawnia się dla nas przemożna rzeczywistość takiego obrazu świata: Panteon w Rzymie. Miejmy nadzieję, że kiedyś zostanie uwolniony od chrześcijańskich dodatków. Słowa Ernsta Jüngera, który jak na złość przeszedł na katolicyzm na krótki czas przed swoją śmiercią. Większość moich ulubionych Germanów popadło w pewnym momencie swojej egzystencji w obłęd. Kto wie, co przytrafiło się ponad stuletniemu Ernstowi.
Każde indywidualne doświadczenie Granicy to rodzaj zawieszenia szarej rzeczywistości. Nawet jeśli niczego za nią nie ma, bo nigdy nie możesz być pewnym, co tam jest, zresztą ustaliliśmy już, że oparcie mamy w negacji, oprócz samej biologii lub czegoś, czego jeszcze nie znamy dokładnie (przypadek doświadczeń z różnymi substancjami) warto nadać mu cechy święta - wspomnianego ekscesu. Wrzucenia subiektywnie pojętej transcendencji w nasz świat. Święto i eksces to dwie strony tej samej formy, którą Eliade nazwał karnawałem, a która przez bakchanalia i dionizje korzeniami sięga w mityczną pramaterię ludzkości. Takie doświadczenia smakują najlepiej raz na jakiś czas, poprzedzone rozmyślaniami i przygotowaniami. Nie mogą spowszednieć, nie mogą stracić swojego sensu, sensu świadomego złamania tabu, świadomego wystąpienia przeciwko skostniałym wartościom. Czerwone wino smakuje najlepiej w umiarze - lampka po obiedzie. Tak samo jest z przekraczaniem Granicy. Hedonista wie, jak dozować sobie przyjemność, by jej żar płonął jednakowym blaskiem cały czas. Uzależnienie się od doznań zamyka człowieka na nie. Uprzedmiotawia go względem nich. Siedem jest ciał niebieskich, jak i czakr oraz niebios - słońce pośrodku. Przechodząc przez dolne, nieostrożny wędrowiec może zatracić się gdzieś w instynktach.
Z czegoś takiego składa się życie - ze smakowania doświadczeń, doznań, intensywności chwili. Ze smakowania wspomnień, ale bez zamykania się w nich, tylko poszukiwania nowych. Poszukiwania w nich siebie, swojej substancji. Z pozycji obserwatora uczestniczącego. Będącego w każdym momencie świadomym zarówno sytuacji, która rozgrywa się wokoło, ale też świadomego samego siebie, swoich możliwości i woli. Być może jestem hedonistą. To całkiem prawdopodobne. Ale dosyć stoickim. Satyr u Nietzschego jest rozdarty pomiędzy Naturą i Kulturą. Spaja go świadome ja. Instynktowne przeżywanie przyjemności wyłącza ja z odbioru tej przyjemności, odbiera czynności biologicznej (w przypadku seksu) nadawany jej przez ja subiektywny sens buntu lub celebracji Życia. Ja to samoświadomość iście paradoksalna - że jest się zlepkiem uwarunkowań, pod ciężkim płaszczem utkanych z nich czai się pusta otchłań, w której majaczą cienie nieznanych ewentualności, niepoznanych światów. Sam fakt, że człowiek jest w stanie uświadomić sobie, że jest w nim bardzo mało z niego samego, a właściwie składa się tylko z uwarunkowań natury rozmaitej i czystej, zwierzęcej biologii, że jest wiązką (Kłączem - u Deleuze'a) kontekstów, uwarunkowań, splotów, podlegających ciągłej reinterpretacji w czasie społecznego procesu komunikacji i ciągłego re-definiowania pojęć jest bardzo twórczy, bo otwiera tysiące drzwi. Nietzschego Nadczłowiek to człowiek, który zdał sobie sprawę, z czego się składa. Od niego tylko zależy, co z tą wiedzą zrobi. Dochodzimy do zupełnego relatywizmu, w którym jedynym punktem odniesienia jest wola (u Nietzschego przerośnięta, bo utożsamiona ze światem jako takim, u Crowleya utożsamiona z odkryciem i podporządkowaniem się swojemu prawdziwemu ja [nie ma u Crowleya róbta co chceta, to wulgarna nadinterpretacja]).
Jeśli każdy z nas jest w równej mierze produktem wszystkich pozostałych, a także procesów nad którymi kontroli nie posiada, to można spokojnie przyznać, że pod tym wszystkim niczego innego nie ma. Stąd też i ta nicość, na której Stirner oparł swoją sprawę. Nie ma większej apoteozy jednostkowości i własnej suwerenności nad sobą samym, niż zdanie sobie sprawy, że jest się swoim własnym odbiciem w otchłani, w którą się spogląda.
Kto dziś ma odwagę pomyśleć chociaż, czego symulakrem są gwiazdy na nocnym niebie. 
Raz śpiący wyszedłem nad ranem na spacer. Padał akurat deszcz. Pomyślałem: ale plastyczny opis deszczu! Kilka losowych kroków to w jedną, to w drugą stronę. Czy z mlaśnięciami rozpływał mi się wtedy pod butami pierwszy, późnojesienny śnieg, czy może śpiewały ptaki wśród zielonych drzew - nie pamiętam. Tak wiele męczących dni, bezużytecznych nocy przesiedziałem w łóżku ze słuchawkami na uszach, oczekując w bezustannym napięciu na tyle wydarzeń, które nie nastąpiły. Błogosławieni ci senni: albowiem oni zdrzemną się niezadługo, stwierdził Zaratustra (Nietzsche, tłum. W. Berent). W tym przypadku to tak nie zadziałało. Za to tamten deszcz był niezwykle oczyszczający.
Strach przed zmianą percepcji. Zmaganie się ze sobą. Przebudowa. Analogia: zdejmij okulary, jeśli masz astygmatyzm. Idź śmiało przed siebie, patrząc pod nogi. Czy jesteś w stanie dojrzeć nieuchwytne miejsce, w którym *wydaje ci się* że jedne krzywe i zaplute płyty chodnikowe są wyżej niż inne? Jaka to płaszczyzna wyżej i niżej, skoro zależy od twojej perspektywy i posiadanego wyposażenia?
Nasz świat jest pełen szumu. Jego zdaniem miasta posiadają przedziwną zdolność odbijania swojego charakteru w twarzach mieszkańców, zwłaszcza tych, którzy rankiem zmierzają do pracy. Można na nich znaleźć, zanim ludzie napotkają prozę życia nadciągającego dnia, swoisty wskaźnik stopnia popieprzenia, napisał William Gibson (tłum.R.J.Szmidt). Szumią też ludzie. Szum jest wszystkim, co nas otacza. Do tego stopnia, że mózg potrafi "wyłączyć" odbiór bodźców, których ma nadmiar, które powszednieją tak, że wtapiają się w idealnie szarą codzienność. Ileż razy jest tak, że idziesz ulicą i słuchasz czegoś na empetrójce czy podobnym odtwarzaczu, i nie słyszysz tego, czego słuchasz, bo wszystko wokoło jest zbyt głośne. Odruchowo wzmacniasz głośność, chociaż wiesz doskonale, że wracając do miejsca cichszego, będzie za głośno. Znów kwestia perspektywy.
Jeśli bodźce powszednieją, uodparniasz się na nie. To tak jak z obalaniem tabu - jeśli przekraczasz granice na tyle często, że nie zauważasz w pędzie kiedy je przekraczasz, to nie dobrze. Jeśli w szumie chcesz się przebić z samym sobą, musisz mówić głośniej, by szum pędzący we wszystkich kierunkach zewsząd wszędzie i znikąd donikąd nie zagłuszył cię.
Na łonie natury drzemią te same siły, które rozkwitają w blasku wschodów i zachodów słońca. 
Góry mają w sobie coś z pierwotnej dzikości naszego świata, zabudowanego od wieków technologią. Poruszają struny w duszy, które na co dzień są wyciszone. Morze też ma w sobie coś takiego - patrzysz na falującą po horyzont pierwotną niemalże materię, nad którą unosili się Wielcy Przedwieczni. W górach natomiast są zaklęte inne, tytaniczne siły, które spowodowały ich wypiętrzenie. W górach widać wspomnienia Ziemi z czasów, gdy świat był jeszcze młody (i pełen ideałów). Mamy swój sztuczny świat, sztuczne życie, sztuczne problemy i sztuczne choroby na które są sztuczne leki.Chodząc czasem wśród opustoszałych ruin fabryk widzę, jak natura odbiera bezlitośnie to, co jest jej. Na posadzkach wyrasta mech, ściany rozsadzają korzenie lub pokrywa wijący się bluszcz, przez rozbite szyby wlewający się do środka niczym zwarta, silna, skondensowana fala życia, pierwotnej siły kreacji. Na dachach lub nawet na żelbetowych fragmentach ścian wyrastają drzewa. Życie triumfuje nad martwą materią. Gabrielle D'Annunzio przesiadł się kiedyś z rzędów zajmowanych przez prawicę na stronę lewicy, mówiąc przy tym coś w stylu, że idzie tam, gdzie jest życie. Na podobnej zasadzie, ja też idę tam, gdzie jest życie, zarówno w przestrzeni politycznej (w sumie polityka dotyczy władzy, a relacje władzy oplatają nas w codziennym życiu - Foucault miał sporo racji - ergo: politologia to nauka o codziennym życiu) jak i w przestrzeni miejskiej.
Stała za drzwiami. Jej oczy były jednolitymi plamami czerni. Spojrzałem przez wizjer i spojrzałem prosto w jej oko. Rozpoznałem ją po tym, jak stanęła krok dalej. Ciemność otoczona była szeroko rozwartą powieką, zakończoną długimi rzęsami. A potem się obudziłem, porażony strachem przed tym, że może udałoby się jej przejść przez te drzwi.
Ech, ta durna nieświadomość, czy co tam się kotłuje pod czaszką. Każde kolejne nie trzeba jakoś odchorować. Widzisz więcej, ale zmieniają się punkty odniesienia. Czasem trzeba przekoziołkować kilkakrotnie, zanim na jakiś się wpadnie, mniej lub bardziej po omacku. Moment, w którym nagle roztwiera się przed tobą rzeczywistość. Pociąg, w którym jedziesz nagle hamuje. Wstrząs podrywa cię na mgnienie oka z siedzenia. W tej jednej chwili wisisz w powietrzu, zanim opadniesz na swoje miejsce. Oto jest zrozumienie.
Czy upajasz się własnymi słowami? Nie ma w tym niczego złego. My jesteśmy odzwierciedleniem czegoś, co sięga hen, daleko poza nas, poza świat, historię i sny, poza uwarunkowania, konteksty i nawet poza pustkę skrywającą się pod nimi, tak samo nasze słowa reprezentują nas. Forma zawsze rozpozna, co ukształtowała na swój obraz i podobieństwo. Radość z odbicia własnej formy w materii nie zwalnia rzecz jasna od pracy nad sobą. Analogia: Crowley napisał, iż magia jest dla wszystkich. Phil Hine poprawił go: czasem zamiast maga wyjdzie z kogoś łamaga, co, jak słusznie zauważył, można zaobserwować po samych naśladowcach i współpracownikach Słoneczka. Miliony domorosłych twórców parodiują formę aktu twórczego. Niestety, na opuszczonych ołtarzach gnieżdżą się demony, co zauważył - znów - Ernst Jünger. Akty - twórczy i magiczny mają jednakową naturę.
Czas na morał tego przydługiego potoku spostrzeżeń. Drzwi należy zostawić otwarte. Może i Ona nie ma najpiękniejszych oczu na świecie, ale ma za to ujmujący uśmiech.