sobota, 16 listopada 2013

Sylwia Błach "Strach"

Debiutancki zbiorek opowiadań Sylwii, wydany przez nieistniejące już wydawnictwo Radwan. Swoją drogą, wydawnictwo to przestało istnieć w sposób typowy dla "polskiej szkoły kapitalizmu" - ot, pewnego dnia właściciele (czy ktoś tam funkcyjny, nie śledzę sprawy dokładnie) zniknęli z pieniędzmi autorów.
51 stron to może niewiele, ale dzięki temu wystarcza to na jedno miłe popołudnie spędzone w atmosferze z dreszczykiem.
Chociaż w sumie, przynajmniej jak dla mnie, tego strachu było tu mało. Za to autorka poruszała się w konwencji bliskiej w sumie temu, co ja lubię w horrorze - gdy coś zwyczajnego przestaje być zwyczajne, staje się mniej lub bardziej obce, przerażające, wynaturzone.
W sumie źle to ubrałem w słowa - strach jest, ale odczuwany nierzadko przez bohaterów opowiadań. Czytelnik raczej jest świadkiem ich strachu, niż sam się boi.
Opowiadań jest dziewięć. I nie ma spisu treści. Huh? Cóż, jeśli chodzi o spisy treści jestem fetyszystą, zwłaszcza w zbiorach opowiadań/antologiach. Niektóre są bardzo krótkie. Krótkość idzie w parze z intensywnością tego, co zostało opisane. Nie raz jest to sama "sytuacja", poprzedzona tylko krótkim wprowadzeniem lub i bez niego.
Debiutanckie zbiorki mają to do siebie, że czuć w nich pewne nieokrzesanie autora/ki, niedotarcie się. Ma to swój niezaprzeczalny urok - ot, młoda i gniewna postać dopiero szturmująca świat literatury (dowolnej) zaznacza swoją obecność w nim. Ten zbiorek nie jest wyjątkiem. Śledząc twórczość Sylwii nie da się zaprzeczyć, że styl się jej na przestrzeni tych paru lat "dookreślił", a pewnie i tak jeszcze przed nią są lata dalszej twórczej ewolucji. Tak samo jak i źródeł inspiracji. Witkowo musi być całkiem urokliwą miejscowością.
Jakkolwiek określenie "poczciwy" nie za bardzo pasuje do horrorów czy bardziej może nawet dark fantasy/czy jakiegoś innego weird (czasem lubię się pobawić w szufladkowanie, zwłaszcza jeśli mogę przy tym ponaklejać mnóstwo kolorowych karteczek z różnymi mądrze brzmiącymi pojęciami) to nie znajduję innego słowa, które tak dobrze by opisywały tenże zbiorek. Jest on po prostu poczciwy na swój sposób.
Dla autorki stanie się kiedyś pewnie źródłem wspomnień, pewnie będzie się zastanawiać, jak pisała, co pisała, o czym myślała, co ją inspirowało wtedy, jak się czuła, gdy ktoś zechciał jej to opublikować (co prawda nie za darmo, no ale zawsze).
Jak na papierowy debiut, to był to debiut z pewnością udany. Ot, taka "zajawka" tego na co autorkę stać i tego, co potrafi.

Andrzej Sapkowski "Żmija"

Czytałem tę książkę parę lat temu, wtedy kiedy się ukazała.
Bardzo mnie zdziwiło, że nie ma o niej nic na tym blogu.
Byłem święcie przekonany, że pisałem coś gdzieś o niej.
Cóż, być może był to któryś z moich poprzednich blogów.
Książkę pamiętam jednak na tyle, by móc coś niecoś o niej napisać, bez sięgania do niej ponownie.
Co pomijają liczni recenzenci, albo to tylko moja interpretacja (w końcu wszystko interpretacją), książka traktuje o wiecznym powrocie. Bohaterem jest sam Afganistan jako taki, miejsce, gdzie od najdawniejszych czasów legiony najeźdźców z najrozmaitszych krain wybijali sobie zęby. Nawet sama żmija zdaje się być tylko częścią tego wiecznego mitu, odtwarzającego się wciąż i wciąż.
Inne wątki okultystyczne też się trafiają. Chociażby ten związany z symboliką złota.
Zauważyć trzeba, że mimo wszystko to nie jest fantasy. To bardziej realizm magiczny. 
Sama historia jest dosyć prosta. Najszerzej opisał autor najeźdźców z ZSRR. Poznajemy ich motywacje, ich historie, mamy wgląd w urywki polityki prowadzonej przez Związek Radziecki. Skojarzenia z filmem "9 Kompania" nasuwają się same - i nie są to skojarzenia negatywne.
Pod względem językowym autor przygotował się naprawdę dobrze. Do tego stopnia, że na końcu książki znalazł się słowniczek używanych pojęć, wojskowego radzieckiego slangu, itp.
Nieco gorzej jest z językiem i konwencją w przypadku wcześniejszych najeźdźców - imperium brytyjskiego oraz armii Aleksandra Wielkiego. Tamte wątki jednak pojawiają się nieco na doczepkę, mają uświadomić czytelnika, że historia się powtarza a tytułowy gad, o jakże bogatej symbolice, jest wieczny.
Autor z charakterystycznym dla siebie cynizmem i zgryźliwością (lub raczej odarciem ze złudzeń) przedstawił ludzkie okrucieństwo, bezsensowność wojny i namiętności targające ludzkimi duszami w sytuacjach skrajnych. Scena z autobusem zapada w pamięć na długo.
Jeden z recenzentów na lubimyczytać zarzucił autorowi, że w książce nie ma humoru. Ludzie, szanujmy siebie samych i autora. To po prostu nie miało i nie mogło być śmieszne. Ponura atmosfera nie zawsze musi zostać rozładowana w jakiś sposób, jeśli jest integralnym elementem fabuły i świata przedstawionego.
Jak dla mnie, "Żmija" jest lepsza przynajmniej od ostatniego tomu trylogii husyckiej. Poziom sagi o wiedźminie to nie jest, ale mimo wszystko jest to po prostu dobra książka. Jeśli ktoś nie spodziewa się nie wiadomo czego, nie powinien(był) się rozczarować. Autor udowodnił, że potrafi pisać w różnych konwencjach.

Andrzej Sapkowski "Sezon burz"

(Uwaga na spoilery)
No i stało się.
Niczym - nomen omen - grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że Andrzej Sapkowski napisał nową książkę o akcji dziejącej się w "wiedźmińskim" uniwersum.
Internety zapłonęły. Ileż to jadu się rozlało. Że skończyła mu się kasa na wódkę (lol). Że odcina kupony od dawnej popularności. Itd.
Pierwsze recenzje, które się tu i ówdzie pojawiły, przyniosły dosyć dziwny obraz. A to komuś książka przypominała zbiór opowiadań (każdemu o podobnym stopniu spostrzegawczości dobrze radzę na przyszłość - piłeś? nie czytaj), inni sarkali na to, że to nie ten sam Wiedźmin, co kiedyś, kolejni narzekali na to, że to właśnie Wiedźmin, itp.
Cóż, stara to prawda - zawsze znajdzie się ktoś niezadowolony.
Sapkowski ogólnie ma pecha do recenzentów, ale wynika to też z tego, że ludziom się wydaje, że jak napisał sagę o wiedźminie, to wszystko co by pisał kiedykolwiek, będzie pisane tak samo. Ot, chociażby czytając na lubimyczytać opinie "użytkowników" nt. "Żmii" jasno widać, że niektórzy mszczą się na autorze za to, że oczekiwali od niego czegoś innego. A on napisał to, co napisał. Jak on śmiał.
Saga o wiedźminie to zamknięta całość. Tamta historia się skończyła. Bardzo mnie ucieszył fakt, że nie jest to kontynuacja sagi. Już wystarczająco mocno tamto zakończenie zostało zdewastowane przez późniejsze gry komputerowe (których sam autor nie uważa za "kanoniczne" - szkoda, że całkiem spora ilość "fanów" nie jest w stanie tego zrozumieć).
Sapkowski kreując swoje nigdziebądź, stworzył ogromny świat. Zupełnym absurdem byłoby, gdyby pozwolił mu na zarośnięcie kurzem. Zarzekał się kiedyś co prawda, że do świata wiedźmińskiego nie wróci, ale nie ma się czemu dziwić, że swoje zarzekania zmienił.
Nie zabija się kopalni pomysłów, świata, gdzie można wrzucić praktycznie wszystko, co się zechce wrzucić.
Nie jest to kontynuacja sagi, nie jest to też jej prequel, chociaż czas akcji rozgrywa się przed opowiadaniem o strzydze. To po prostu inna historia z życia Geralta. Pewnie miał takich przygód setki i pewnie nie raz jeszcze autor niektóre opowie, w każdym razie ja nie miałbym nic przeciwko.
Faktem jest, że czas nie stoi w miejscu. Widać to po treści książki. Autor zrobił się znacznie bardziej zgryźliwy i cyniczny, niż był wcześniej. Humoru jest mniej, i jest znacznie bardziej wisielczy niż w sadze i poprzedzających ją zbiorach opowiadań.
Wiedźmin Geralt zaś stawia czoła przeciwnikowi, na którego nie wystarcza srebrny miecz. Stawia czoła biurokracji i sądownictwu, machinie administracyjnej, która kiedyś uruchomiona nie ma końca ani początku, tylko toczy się przez historię. Tutaj potrzeba sprytu i znajomości, nie tyle siły i zręczności w wywijaniu mieczem.
Chociaż do wywijania mieczem też dojdzie. Ba, nie tylko mieczem. Bo swoje wiedźmińskie miecze Geralt traci. Zostają mu skradzione.
Zdecydowanie trzeba przyznać, że to jeszcze nie jest Geralt-filozof jakiego znamy z końcówki sagi, postać rozbita, szukającego miejsca dla siebie i swoich najbliższych. Tu jest jeszcze Geralt-zabijaka, owszem, kierujący się swoimi własnymi zasadami moralnymi, mający liczne wątpliwości, do tego cytujący rozmaitych filozofów a nawet potrafiący sam się bronić w sądzie - ale nie liczmy na to, że trafi na kogoś, kto włada mieczem lepiej od niego.
Swoistym novum jest "uwspółcześnienie" wiedźmińskiego uniwersum. Co prawda inżynieria genetyczna, sterylne laboratoria i konflikt między rodzącym się w bólach postępem technicznym a ogólną przaśnością były już zarysowane w sadze, ale tutaj pojawiły się w nieznanym wcześniej natężeniu. Do tego stopnia, że Geraltowi przyjdzie walczyć nie tyle ze zwykłymi potworami, ale też (ba, głównie) z wytworami wspomnianych już laboratoriów, wytworami stworzonymi po to, by zabijać. To "uwspółcześnienie" dotyczy też sfery społecznej. Mecenasi w sądach, poglądy czarodziejki Koral (i samego autora) odnośnie aborcji, aluzje do państwa polskiego, do jego historii (brawa za zauważenie rzeczy oczywistych, które niestety dla ogółu społeczeństwa wcale nie są oczywiste) do przerośniętej biurokracji, kolesiostwa, nepotyzmu, panującej ksenofobii, wreszcie krytyka transhumanizmu (pojecie pojawia się jako takie!), co za tym idzie - eugeniki, manipulacji na genomie; także wiary w postęp i godzenie się na poświęcenie w jego imieniu setek istnień - to wszystko sprawia, że "Sezonowi burz" momentami bardzo blisko do fantastyki socjologicznej. Już saga była pełna takich wątków - tu jest ich znacznie więcej i są wyraźniej zarysowane.
Przy okazji czytelnik ma okazję dowiedzieć się więcej o wiedźminach jako takich. Poznajemy więcej szczegółów o magach, którzy zapoczątkowali ich "produkcję", dowiadujemy się też, że po świecie przedstawionym kroczą też "źli" wiedźmini, zwani Kotami. Przeszli bez problemu wszystkie próby, mutacje i trening, ale wywarło to katastrofalny wpływ na ich psychikę. Są bandą krwiożerczych socjo/psychopatów. Głównym ich problemem nie jest w sumie to, że łamią wiedźmiński kodeks (z sagi wiemy, jak to z tym kodeksem było naprawdę), ale że swoim zachowaniem (np. mordując mieszkańców przypadkowych wiosek) psują wiedźminom i tak nie najlepszy pijar.
Autor wprowadził też nie znany wcześniej wiedźmiński znak.
Fabuła jest wielowątkowa i nieźle zakręcona. Niektórzy narzekają, że to nie ten poziom epickości, co kiedyś - kuźwa, wiedźmin to wiedźmin - raz już mu się przytrafiło walczyć z samym przeznaczeniem, stawać na drodze królów, cesarzy, ogólnoświatowych spisków, zakulisowych działań rozgrywających się od setek lat - ileż można. Mamy jednak to, co Sapkowskiemu wychodzi bardzo dobrze - mnóstwo polityki i gier interesów, mnóstwo cynizmu, odmalowanie świata przedstawionego w zdecydowanie ciemnych barwach. Jest też seks i przemoc, ale to też całkiem oczywiste. Seks dotyczy głównie Geralta i czarodziejki Koral (która wplątuje go w całą awanturę "bo może", poza tym ma skłonności sadystyczne wobec swojej uczennicy, Mozaik), ale i Jaskier ma coś od życia. Przemoc zaś jest bardziej dosadna niż w sadze. Nie ma "pasaży" pełnych obrazów zwyrodniałej przemocy, jak w czasie opisów przesuwającego się frontu, ale jest bardziej naturalistycznie. I jakby mniej finezyjnie, ale to może tylko moje odczucie. Jako motto kolejnego rozdziału pojawia się cytat z LaVey'a. Wiedźmin mścić się potrafi, i znajduje do tego niezwykłych sojuszników (chociaż jak na niego, to wcale ten gość nie jest taki niezwykły).
Właśnie, Jaskier. Poeta jak zwykle zna wszystkich i wszystko, do tego ma wysoko postawioną rodzinę w różnych miejscach.
W książce pojawia się też Yennefer. Jej rola do odegrania jest znacznie większa, niż można by przypuszczać. Sama czarodziejka we własnej osobie pojawia się jednak tylko w małym epizodzie. Bardzo wymownym.
Przed sięgnięciem po tę książkę warto by jednak przeczytać sagę, jeśli ktoś nie zna. Mimo tego, że fabuła rozgrywa się w bliżej nieokreślonym "wcześniej" przed pierwszym opowiadaniem z "Ostatniego życzenia", autor zarzuca czytelnika ogromem odniesień do sagi, wśród których są postacie, kraje, instytucje, wizje bohaterów (Koral widzi coś, co miało miejsce dużo, dużo później w sadze, a co dotyczyło jej bezpośrednio). Ba, pojawia się nawet Nimue.
Podsumowując, jest to taki nowy-stary wiedźmin, mnie jak najbardziej pasuje taka wizja i lekka ewolucja/odświeżenie konwencji. Cieszę się, że autor wrócił do świata wiedźmina i mam nadzieję, że szybko go nie opuści. I nie obchodzą mnie jego motywacje.