czwartek, 6 marca 2014

Hanns Heinz Ewers "Dama tyfusowa"

Civis-Press, Seria z wampirem, 1990. Wybór opowiadań z trzech książek autora, wydanych w latach 1912, 1920, 1922.
Na tylnej okładce jest blurb z samego Josepha Goebbelsa. Autor "Wampira" i "Alrauny" już dawno przeszedł samego siebie... To, co pisze teraz, przechodzi ludzkie pojęcie. Aha. Wyżej jest jeszcze (...) sensacyjną fabułę łączy często z erotycznoseksualnymi, sadystycznymi, okultystycznymi i ekscentrycznymi elementami (Gerard Kozielek). Mhm.
Uwzględniając kontekst historyczny faktycznie można się z tym zgodzić. Tyle, że trochę wody w Menie upłynęło od czasów Republiki Weimarskiej, świat ruszył do przodu, granice powszechnie akceptowalnej estetyki przesunęły się bardzo w rejony, o których pisarzom z pierwszej połowy XX wieku się nie śniło. Powiedzmy sobie szczerze, większa część zebranych tu opowiadań to poczciwe ramoty. W stylu Merritta, Howarda (Howarda spuszczającego się nad cudowną rasą anglosaskich nadludzi, nie Howarda piszącego o Conanie, Onanie i spółce, bo ten Howard się aż tak nie zestarzał, ot, taka konwencja) czy wczesnego Grabińskiego (nie bijcie). Da się to czytać, ba, nawet czyta się bardzo przyjemnie, ale czuć zaduch muzealnego magazynu. Wiecie, ci wszyscy bogaci, piękni i młodzi duchem dystyngowani arystokraci bądź dżentelmeni, wymuskane i wzniosłe damy z dobrych domów, które aż by się chciało znacjonalizować i uspołecznić, te wszystkie rozbrzmiewające między zdaniami echa fascynacji (pobieżnie rozumianą) egzotyką, dalekimi krajami, fascynacji połączonej z kolonialnym poczuciem wyższości nad dzikusami, itd.; widać, słychać i czuć, że zdezaktualizowało się to mocno. Autorstwo kilku z opowiadań spokojnie można by przypisać Poemu. Lub nawet i Lovecraftowi (chociaż zależy z jakiego okresu jego twórczości; ponoć Lovecraft znał twórczość Ewersa i inspirował się nią w jakimś stopniu).
Co nie znaczy, że autor jest odtwórczym nudziarzem, co to, to nie. Nie zapominajmy, że to Niemiaszek z czasów międzywojnia. Miał w życiorysie interesującą kartę - trzymał z rodzącym się nazizmem. Był nawet autorem książki o wszystko mówiącym tytule - Horst Wessel - Ein deutsches Schicksal. To dopiero musiało być weird. Jednak na skutek niesprzyjających okoliczności politycznych autor zmarł zapomniany w 1943 roku, po tym, gdy reżim hitlerowski obraził się na niego (była afera z jakimś jasnowidzem). A jeszcze parę lat wcześniej dopatrywano się w nim wskrzesiciela tradycji romantycznej. W Polsce Przybyszewski hołubił go jako proroka nowej epoki.
Dygresja - dlatego poniekąd nie trawię romantyków politycznych (przy całym szacunku dla wszystkich nurtów wywrotowych, rewolucyjnych, postępowych). Źle kończyli, abstrakcyjne pojęcia przekładając ponad obiektywnie poznawalny czubek własnego nosa. Koniec dygresji.
Akurat krakowskie Wydawnictwo Agharta wydało Alraunę, więc do Damy tyfusowej dotarłem na czasie. O Alraunie mówi się, że to rodzaj nietzscheańskiego manifestu, książka ma być ponoć przesiąknięta zimnym amoralizmem. Nie wiem, na ile to prawda, ale coś w tym może być - i to jest wkład Ewersa do gatunku - bo i w Damie tyfusowej czytelnik znajdzie tego typu wątki. Czasem powiązane z rasizmem (chociaż w opowiadaniu Martwy Żyd Niemiec jest gorszy od tytułowego bohatera - ma gorszy charakter, Żyd jest mniej estetyczny), czasem z pochwałą eugeniki (m.in. tytułowe) i pogardą dla fizycznie i psychicznie niepełnosprawnych (Kraina czarów). Część opowiadań kończy się puentami zdradzającymi złośliwe, "czarne" poczucie humoru autora (Stracenie Damiensa, Moja matka czarownica, trochę Sukkub) odczuwającego schadenfreude z losów swoich bohaterów, zwłaszcza, gdy bohaterowie drugoplanowi podejmują inne działania, niż główny by oczekiwał.
Lubię Nietzschego. Na równo przeraża i inspiruje. Jeden z najbardziej niejednoznacznych filozofów w historii. Z jednej strony przypisuje mu się zainspirowanie nazizmu - taka interpretacja ma sporo argumentów na swoją korzyść, z drugiej strony bez niego nie byłoby postmodernizmu. Co prawda, nie on pierwszy stwierdził, że prawdy (obiektywnej, boskiej, itp.) nie ma, nie on pierwszy też wskazał dłonią kierunek poza granicę obowiązujących wartości (w pierwszym i drugim przypadku przed nim był Max Stirner; korzeni takiego myślenia można doszukać się jednak i w starożytności), ale pierwszy zrobił to w takim stylu i na taką skalę; był jednym z pierwszych wielkich Mistrzów Podejrzeń. Nawet i niektórych postmarksistów nie byłoby bez Nietzschego, tzw. teoria krytyczna sporo z niego czerpie, podobnie jak niektórzy post-sytuacjoniści i myśliciele trudni do jednoznacznego zakwalifikowania (podsumowując - np. Baudrillard, Agamben, Negri, Deleuze, Guattari, Foucault, Sloterdijk, Debord. Jünger).
Więc opowiadanie tytułowe bardzo mi przypadło do gustu. Dama tyfusowa to Nadczłowiek stojący ponad wartościami i słabościami słabej trzody otaczającej ją i płaszczącej się przed nią. Poprzez własną twórczość ale też wrodzoną charyzmę (posiadaną wolę mocy, aż chciałoby się powiedzieć) sprawia jednak, że jej fani bardzo szybko się degenerują. Gdy ona smakuje narkotyki i alkohol, bo może, nie uzależnia się od nich. A jej naśladowcy lądują w zakładach zamkniętych. Tak samo to działa z hazardem, orgiami, seksem homoseksualnym, propagowaniem eugeniki. Po niej spływa wszystko jak po kaczce, a wśród idących po jej śladach wybuchają wyniszczające plagi, rozgrywają się tragedie, ludzie zatracają się w nałogach przejmujących błyskawicznie nad nimi kontrolę.
I oto ci marni, zbyt słabi by sięgnąć po rozrywki Nadczłowieka, ośmielili się zwabić ją na wyspę i osądzić w imieniu jakiejś tam ludzkości. Porównać do tyfusu, do przypadku człowieka zarażającego tyfusem. Jakby zdając sobie sprawę z własnej marności, ją samą uczynili własną sędziną, sugerując jednak, że dla dobra ogółu powinna popełnić samobójstwo.
Co było do przewidzenia, nie dość, że się obroniła, to jeszcze uzmysłowiła im ich nicość.
Zdaję sobie sprawę, że autor zamanifestował tu najbardziej skompromitowany (i prymitywny zarazem) wariant nietzscheanizmu. Mimo tego przyjemnie się to czytało. Czasem trzeba się podnieść na duchu (wiem, jakie to marne; dlatego jüngerowski anarcha przemawia do mnie silniej niż nietzscheański nadczłowiek). Interesujące, że tym Nadczłowiekiem jest u Ewersa kobieta. Podobnie jak w Alraunie. Dla samego Nietzschego coś takiego byłoby raczej nie do pomyślenia.
W świetle tego wszystkiego zabawnie brzmi adnotacja od wydawcy na jednej z pierwszych stron książki - Ze sprzedaży tego egzemplarza wydawca przeznacza 500zł na fundację Brata Alberta.
Drugim najlepszym opowiadaniem, bliskim horrorowi, jest poruszający Pająk. Ma wszystkie cechy dobrego weird, wprowadza czytelnika w duszny, ciężki nastrój narastających osaczenia, strachu i paranoi.
Generalnie rzecz biorąc, książka jest świadectwem swojej epoki, czasów, które już minęły. Ukazuje intelektualne fascynacje współczesne autorowi, prądy umysłowe porywające swoich zwolenników. Tyle, że poniekąd każda książka ma taką funkcję. Ewers wyróżnia się swoim nietzscheanizmem. W dzisiejszych czasach takie wątki nie pojawiają się często. Jako klasyk gatunku nie broni się jednak wystarczająco mocno, większa część jego opowiadań (przynajmniej w tej książce) jest po prostu średnia. Także ci wszyscy wrażliwcy unikający czegokolwiek, co jest kontrowersyjne, nie mają tu czego szukać. Reszta może się za Hannsem rozejrzeć.