piątek, 16 sierpnia 2013

Coś tam dzwoni, w jakimś kościele, ale cholera wie w jakim #2

Wczoraj napisałem tutaj kilka postów o książkach, ale spotkałem się z nieprzychylnymi reakcjami, np. taką:

Swoja droga ten blog kierznie niesamowicie. Kiedyś był jak powiew zgnilizny. Dostarczał nowych ciekawostek ze swiata ogolnopojetej popkultury i błyskotliwych nierzadko inteligentnych rozkmin autora. Wszystko w wydaniu nihilistyczno psotliwym. Dziś zaczyna on zmierzać w kierunku "o patrzcie jak dużo i szybko czytam czytam hehehe XD" notki po 2 zdania, do tego dosyć kontrowersyjne (przemyślenia i emocje powstające " tuż po" przeczytaniu książki ustępują chlodnym recenzjom porownywalnym do relacji z turnieju szachowego) a pierwotny duch gdzies się zatracil umarl i zgnil zapomniany przez Stworce. XD

Zastanowiłem się nad tym, i doszedłem do wniosku, że autor tej opinii ma sporo racji. Żaden z wczorajszych postów mimo wszystko nie zasługiwał na osobną notką, skoro składało się na niego po 4-6 zdań.
Wszystkie z książek, które wczoraj doczekały się mini-notek o sobie, czytałem już dawno. Ale siedziałem akurat w domu, otoczony półkami uginającymi się właśnie od książek. Więc zdejmowałem je, przeglądałem, przypominałem sobie je, przypominam sobie ich fabułę, przypominałem sobie siebie czytającego je (to jest najtrudniejsze) i przedstawiłem je tutaj. Od początku istnienia tego bloga kierowałem się raczej zasadą, że będę wrzucał opinie o/opisy książek, z którymi jestem w miarę na bieżąco. Jednak jeśli pamiętałem je na tyle, by móc coś o nich napisać, to napisałem. Bo czemu w sumie nie. Pamiętałem jednak dużo za mało, by zaśmiecać bloga spamem.

Więc dziś wszystkie książki z wczoraj upchnąłem do jednego posta, o, właśnie tego posta.

1) Jeffery Deaver "Mag"

Nie pamiętam, w którym roku to czytałem. Autor kojarzy mi się jakoś tak z Jeffrey'em Dahmerem, szalonym seryjnym mordercą, nekrofilem-homoseksualistą i kanibalem, także ekshibicjonistą i pedofilem. Zupełnie nie wiem czemu, ot, ma podobne nieco nazwisko. Ale to taka tylko dygresja na marginesie marginesu.
"Mag" to książka z cyklu do którego należy też zekranizowany "Kolekcjoner Kości". Mamy więc przygody młodej pani policjantki i jej starszego, przykutego do łóżka, mentora. Przyjdzie im się zmierzyć z mordercą-iluzjonistą, wykorzystującym magiczne sztuczki do bycia nieuchwytnym (do czasu). Sami będą musieli zgłębić tajniki iluzji, żeby mu dorównać i przewidzieć kolejne kroki.
Niezły thriller.

2) Michael Dobbs "Szpieg w Jałcie"

Z jednej strony fabularyzowana opowieść o konferencji w Jałcie, z drugiej opowieść o Polaku, który cudem przeżywszy piekło wojny postanawia zemścić się na Churchillu - za Jałtę właśnie. Smutna, przejmująca książka pokazująca bardzo dobitnie zarówno tragizm polskiej historii (czy też raczej położenia geopolitycznego) jak i kulisy wielkiej polityki, co przeraża tym bardziej, że ci ludzie tam w Jałcie rzeczywiście siedzieli, a autor trzymał fantazję na wodzy. Autor starał się zrozumieć zawiłości polskiego ducha i beznadziejność wyborów podejmowanych w sytuacji dokonanej, na dodatek w momencie bycia wrzuconym przez jakiegoś złośliwego Zeitgeista pomiędzy młot i kowadło. Główny bohater, Polak, oprócz powyższego jest przedstawiony trochę jak typowy bohater opowieści szpiegowsko-sensacyjnej, wiecie, brawurowe ucieczki, cudem wyjście z opresji, itd.
Niegłupia, dobrze napisana książka.

3) John le Carre "Przyjaźń absolutna"

Bardzo gniewna powieść szpiegowska o tym, jak to amerykański Wielki Brat zapuszcza swoje macki w Niemczech, gdzie dwóch starych przyjaciół chce zrobić coś, w ich przekonaniu dobrego, dla społeczeństwa. Padają ofiarami intrygi, misternie usnutej. Do tego realia współczesnych (no, z początku lat 00') Niemiec, ciekawie przedstawione. Do tego jeszcze spojrzenie na szalone lata '60 i 70', pełne radykałów i radykalizmów, które/rzy potem się odnaleźli bardzo dobrze w świecie, który tak zajadle zwalczali. Poczciwość.

4) Irek Grin "Szkarłatny habit"

Kontynuacja czegoś, czego nie czytałem.
Szalona historia, postmodernistyczna żonglerka motywami i konwencjami. Spiski ogólnoświatowe, dekadenckie elity, izraelski wywiad, do tego jeszcze stare manuskrypty i nietuzinkowi bohaterowie. Trochę pulp, trochę parodia powieści sensacyjnej. Seks i przemoc. Nic wielkiego, ale fajne.

5) Kate Mosse "Labirynt"

"Kod Leonarda da Vinci" worship. Katarzy, Święty Graal, wątki delikatnie feminizujące. Prawie 500 stron poprawnie napisanego, ale jednak czytadła. Dla fanów gatunku. Cała reszta może spokojnie odpuścić. A właściwie mogła, bo książka sprzed kilku lat.

6) John Twelve Hawks "Traveler"

Pierwsza część jakiejś tam trylogii, nie czytałem pozostałych tomów.
Dużo dystopii, trochę New Age'u, przekaz jakby nieco anty-NWO, walka z wszechwładną inwigilacją, grupki żyjące na pustyni poza zasięgiem kamer w miastach, itd.
Do tego historia o podróżnikach z czegoś w rodzaju innej rzeczywistości, którzy sobie skaczą, to tu, to tam, jedni są dobrzy, drudzy nie.
Takie trochę czytadło, ale nieźle pomyślane. Mimo tego nigdy nie chciało mi się sięgnąć po pozostałe części.

No, teraz to wygląda znacznie lepiej.

Andrzej Pilipiuk "Oko Jelenia" (wszystkie części)

Przeglądając bloga, bardzo się zdziwiłem, że nic a nic o tym tu nie ma. Czytałem te książki szmat czasu temu, jak wychodziły, nie pamiętam już, jaki to był rok, najwyraźniej jeszcze przed tym, jak założyłem tego bloga.
Tak czy owak, historia ciągnąca się przez sześć tomów, zaczyna się od końca świata. Potem pojawia się przybysz z kosmosu pod postacią łasicy i przenosi głównych bohaterów w przeszłość, do Skandynawii, w czasy wojen protestantów z katolikami i schyłku potęgi Hanzy, żeby odnaleźli pewien hmmm artefakt, tytułowe Oko Jelenia.
Trzeba oddać autorowi, że realia tamtego świata pokazał jak najlepiej potrafił. Zachował w szczegółach dbałość o to, co się jadło, jak się żyło, gdzie się mieszkało, itd. Bardzo dobrze oddał "szok kulturowy" bohaterów z teraźniejszości oraz bohaterki z czasów któregoś powstania, nie pamiętam już, czy Listopadowego czy Styczniowego, i ich problemy z odnalezieniem się w obcej, nieznanej sobie rzeczywistości. Tak samo jak i szok kulturowy tambylców w zetknięciu się z ludźmi z przyszłości.
Fabuła rozkręca się fajnie. Okazuje się, że z przyszłości panoszy się w przeszłości jeszcze ktoś - cała potężna grupa, świetnie wyposażona i uzbrojona. Do tego są w to wszystko zamieszane zwalczające się nieludzkie potęgi.
Ale potem robi się coraz mniej ciekawie. Wszystkie tomy opierają się na bardzo podobnym motywie - rozdzieleni bohaterowie wpadają w kłopoty w czasie szukania się po Bałtyku i krajach ościennych, jeżdżą/płyną w te i w wte - a z zakręconej fabuły coraz mniej wynika. Po czym wszystko kończy się zupełnie przypadkowo. Zapewne autor specjalnie wymyślił takie zakończenie, ale odebrałem je tak, jakby nie chciało mu się dalej ciągnąć akcji i zakończył ją nagle, cudem niemalże. Poza tym część wątków się urywa, wyjaśnia również w jakiś płaski sposób. Można na to spojrzeć w taki sposób, że bohaterowie byli miotającymi się pionkami sił znacznie potężniejszych i po prostu gdy sytuacja się rozwiązała, zostali postawieni przed faktem dokonanym  - ale jednak pewien niedosyt pozostaje, bo czytelnik nie jest wtajemniczony we wszystko, co działo się w świecie przedstawionym.
Czasem denerwuje też kuriozalny korwinizm autora, ale cóż, każdy ma prawo do swojego szaleństwa.
Jako całość więc "Oko Jelenia", mimo paru oczywistych zalet, jest dosyć przeciętne.

"Schizophreniac" 1 i 2

Kategoria, w której opisuję filmy (hm, nie było tego tu zbyt dużo) nosi nazwę "Kultura i sztuka i dewiacje: Ruchome Obrazki".
Tym razem w sumie zostały z tego tylko dewiacje.
Po kolei:
1) "Schizophreniac:The Whore Mangler", reż. Ron Atkins, wyk. John Giancaspro, 1997.
Co rzuca się w oczy na pierwszy rzut oka - niski budżet - film jest tak nagrany, że jak na współczesne standardy, to jest gorzej niż biednie (ale i tak o niebo lepiej od takiej sraczki jak np. "August Underground"), ba, kamerką w smartfonie przy odrobinie pracy można by było nakręcić film lepszej jakości.
Co się rzuca w oczy na drugi rzut gałką oczną - film jest chory i - na pierwszy rzut - bezsensowny. Ot, główny bohater to chodzący zbiór najróżniejszych zboczeń (np. ekshibicjonizm, nekrofilia, samookaleczenia), narkoman, gwałciciel, brutalny morderca. Oprócz serii mordów mamy więc trochę bardzo wątpliwej jakości soft porno.
Więc czemu uważam to "dzieło" za jeden z najlepszych niskobudżetowych, undergroundowych gore/gorno/horrorów jakie w życiu widziałem?
Bo film ten w sposób absolutnie genialny pokazuje postępujący rozpad osobowości głównego bohatera, przeprowadza wycieczkę na przełaj przez jego psychikę, robi wiwisekcję wszelkich jego brudów. Niespełniony scenarzysta, Harry Russo, któremu się nie układa w życiu dostaje pewnego dnia gumową lalkę. A że zaczął ćpać, to kwestią czasu było, gdy zaczął słyszeć głos tejże lalki, namawiający go, by zabijał ludzi.
Harry początkowo się broni, traci kontakt z rzeczywistością, miota się, próbuje się uwolnić od wpływu lalki, ale spirala bezsensownej, okrutnej przemocy nakręca się coraz bardziej i główny bohater nie jest w stanie się uwolnić od swoich demonów, wspomaganych co chwila ciężkimi dragami. Film jest poprzetykany dziwacznymi, psychodelicznymi scenami rodem z wizji cierpiącego Harrego, sama akcja pod koniec filmu rozpada się, tak samo jak główny bohater, który przegrał swoją walkę. Oszczędność środków podyktowana niskim budżetem w tym momencie jest wielkim plusem filmu, bo historia Harrego jest tak brudna, jak tylko można ją było pokazać, przy tym szorstka i bardzo szczera w swoim obłędzie. Fenomenalna jest scena, gdy główny bohater nagle się budzi i ma wrażenie, że cała jego dotychczasowa historia skąpana we krwi i spermie to był tylko sen. Wygląda przez okno, i widzi scenę rodem z kreskówek - namalowany płotek, uśmiechnięte słoneczko, uśmiechnięta krówka. Gość zaczyna z tym kreskówkowym słońcem rozmawiać, jakby było to najzwyklejszą czynnością na świecie. Miazga. Właśnie, jak już o głównym bohaterze mowa, to na oklaski na stojąco zasługuje aktorstwo odtwórcy jego roli - ten gość nie musiał odgrywać roli psychopatycznego mordercy, on zachowywał się jak psychopatyczny morderca.
Trochę niepotrzebnie film ten jest ma wątki humorystyczne, ale może i to dobrze, bo jest aż tak ciężki, jakim mógłby być, bez topornych komentarzy głównego bohatera.
2) "Necromaniac: Schizophreniac 2", reż. Ron Atkins, wyk. John Giancaspro, 2003.
To samo co w części pierwszej - czyli mocniej, bardziej, dosadniej. Już początkowa scena (biuściasta babka pod prysznicem, oczywiście nie może się po prostu myć, if you know what I mean, potem przychodzi Harry ubrany w damskie fatałaszki, zabija ją i gwałci) jasno pokazuje, z czym będziemy mieć do czynienia. Tym razem jednak znacznie większy nacisk położono na fabułę filmu. To już nie jest szalony rajd bez trzymanki po czynach okrutnego szaleńca. Widz poznaje historię życia Harry'ego (molestowała go matka), widzi go bardziej ludzkiego, a jednak tak samo przerażającego jak w części pierwszej. Największe wrażenie robi scena... z Jezusem. Główny bohater podróżuje samochodem gdzieś przez pustynię niedaleko Las Vegas, gdy kończy mu się benzyna. Wychodzi z pojazdu i - jak to ma w zwyczaju - bluźni i przeklina wniebogłosy, uwłaczając wszystkiemu co żyje lub i nie, ludziom, Bogu, światu. Nagle przychodzi do niego Jezus (w tej roli - słabej, przyznajmy to szczerze - sam reżyser) i nakazuje mu zawrócić z drogi grzechu. Harry wygarnia mu dosadnie, gdzie był, gdy jego (Harry'ego) życie się rozpadało, gdy matka gwałciła go analnie szyjką od butelki, itd. Rozmowa kończy się w ten sposób, że Chrystus bije kijem Russo i odchodzi. Przejmująca scena.
Także ofiary Harry'ego nie są już aż tak anonimowe, jak w części pierwszej. Poznajemy dwie autostopowiczki, które mają to nieszczęście, że trafiają na głównego bohatera. Sceny tortur i wyjadania mózgu łyżeczką nie wyglądają wiarygodnie, ale są całkiem poczciwie obrzydliwe.
Najlepsza jednak jest końcówka. Ekipy Atkinsa nie było stać na wynajęcie statystów, więc film kończy się sceną, jak Harry, bluźniąc na głos, zachowując się agresywnie, rzucając kamieniami, itd., po prostu sobie idzie półnagi z gumową lalką pod pachą jakąś ulicą w Vegas, tuż obok przechodniów, których - sądząc po ich minach - nikt nie uprzedził, że nie mają do czynienia z prawdziwym świrem, tylko z filmem. Być może wyszło to przez przypadek, ale pokazało pewną prawidłowość - tłum boi się jednego, agresywnego świra, nikt mu nic nie zrobił, nikt nie zareagował. To dopiero jest przejmujące.

Ron Atkins ma na swoim koncie więcej filmów, o podobnej estetyce - m.in. "Mutilation Mile", "Death Rattle LSD", "Eat The Rich" czy "The Sins of Government" - horror o iluminatach i Reptilionach. Postać Harry'ego Russo pojawia się też w innym jego filmie, "The Cuckoo Clocks of Hell". Nie wiem, czy filmy te dostępne są w Polsce w formie namacalnej. Można je ściągnąć z torrentów, niestety nie wszystkie a i większość tych torrentów jest martwa. Oprócz tego istnieje wiele wersji poszczególnych filmów Rona.
Oficjalna strona reżysera - tutej.

Odpryski XVIII

1) Odkąd usunąłem już jakiś czas temu fotobloga (który i tak zarastał chwastem płożącym od lat) nie mam gdzie użalać się nad sobą i nad całym światem. Dzięki temu przestałem się użalać na sobą i nad całym światem. Bo prowadzić słit pamiętniczka nigdy mi się nie chciało, tzn. zaczynałem i góra po tygodniu przestawałem go nawet otwierać.

2) Dawno, dawno temu był sobie, zresztą jest nadal, pierwszy poważny polski portal społecznościowy. Pomińmy milczeniem jego nazwę, ale głównym, pierwotnym zamysłem jego twórców było danie szansy użytkownikom na odnalezienie po latach kolegów ze szkoły takiej czy innej. Człowiek miał tam konto, gdy był młody i głupi, a po usunięciu jednego, miał następne i następne. Jednak nie doczytał wtedy, że usunięcie konta nie oznacza usunięcia danych z tym kontem związanych. A jako iż mam małą paranoję na punkcie własnej prywatności, to po latach chciałem coś z tym fantem zrobić. Znalazłem jedno działające jeszcze konto, i je chyba usunąłem, zaś szczątków starych jakiś kont, o ile coś tam jeszcze gdzieś na serwerach wisi, nie dało się usunąć. Wyraźnie pisałem obsłudze, że nie pamiętam ani haseł, ani nawet adresów e-mail na których te jakieś konta stare miałem pozakładane (zresztą przynajmniej dwóch z tych e-mailów nawet już nie mam, bo usunąłem jako takie). No i leśne dziady niczego nie mogli zrobić. A i tak odpowiedź na pierwszą wiadomość, jaką im się wyśle, wygląda na wygenerowaną automatycznie. Niechaj sczezną.

3) Ciekawe rzeczy pojawiają się w statystykach bloga. Np. w "Źródłach ruchu sieciowego" (czyli kto co wklepał w gógla lub gdzie kliknął, że tutaj trafił). Aż odniosę się do dwóch indywidualnych przypadków:
- "heroes 3 wog skąd wziąć mitryl" WOG nie wprowadzał kopalni mithrilu, ani niczego w tym guście. Istniało za to kilka oddzielnych skryptów do WOG-a, które odpowiadały za coś takiego. Są też mody do ERA II, które wprowadzały źródła tego surowca. Poza tym, na chwilę obecną staruszek WOG to śmietnik historii. Ktokolwiek tu trafił w poszukiwaniu mithrilu - przesiądź się na ERĘ II czym prędzej. Opiera się o WOGa, a jest wielozadaniową platformą do najróżniejszych modów. Ma swój wątek na gdzieś na forum Heroes Community.
- "bizarro bazar pdf" - e-booka można kupić np. na wydaje.pl (8,99zł) lub w Empiku (6,92zł). Poza tym na chwilę obecną jest jeszcze kilka egzemplarzy papierowych do zakupienia przez allegro.

4) Wyszedł już (i to pewien czas temu) Fallout 2 Restoration Project 2.2 wersja nie-beta. Nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze oprócz oldskólowców jakich ja gra w takie starocie, ale jakby nagle ktoś zapragnął sobie odświeżyć klasykę, i to nieco ulepszoną, jak powinna wyglądać od samego początku, to zaglądnijcie tutaj. Mod m.in. przywraca do gry lokacje, które nie znalazły się w finalnej wersji gry (np. EPA, Abbey czy siedziba plemienia Sulika - tak, questa z odszukaniem jego siostry da się wreszcie ukończyć, podobnie jak kilka innych, niedokończonych w oryginalnej grze), naprawia mnóstwo błędów, dodaje kilka mniejszych rzeczy (także opcjonalnych, do wyboru przy instalacji), poza tym ma już w sobie dwa bardzo przydatne narzędzia - sFalla i Hi-Res Patcha.

5) Edward Lee, autor horrorów skąpanych we krwi i spermie, wspominał w maju swój pobyt w Polsce, o, tutaj, na fajnym forum.

6) Dwusetny post na blogu!