wtorek, 4 marca 2014

Guy N. Smith "Odraza"

Oryginalny tytuł - Abomination. Nigdy nie wiedziałem, jak właściwie się ten wyraz tłumaczy. Dawno temu (ale dużo później niż w czasach omawianej książki) była sobie gra komputerowa Warcraft III, gdzie jedna z jednostek Nieumarłych tak się nazywała. W polskiej wersji językowej przetłumaczono to tam na Plugastwo. Przy jakiejś innej okazji spotkałem się też z tłumaczeniem abomination na abominacja. Twórcze, trzeba to przyznać. Chociaż nie odpowiada na pytanie, co to właściwie jest, ta nieszczęsna abominacja?
Do zakupienia omawianej książki, na jednym ze stoisk okołodworcowych bukinistów w Krk, zachęciła mnie, oprócz nazwiska autora, okładka. Nie jest tak - hmmh - przemawiająca do wyobraźni jak w przypadku Szatańskiego Pierwiosnka, ale też jest ładna.
Odkryłem coś nowego w twórczości autora. Wcześniej nie zwracałem w sumie na to uwagi, a i nie wszędzie faktycznie ten motyw się pojawiał, ale tutaj jest wyraźny. I w jego świetle można się pokusić o próbę znalezienia drugiego dna w cyklu o krabach.
Ktoś mógłby nazwać Odrazę mianem ekologicznej (w sensie ruchu społeczno-politycznego, nie gałęzi nauki) agitki, i ten ktoś miałby wiele racji. Smith wyżalił się na świat. Mimo tego, iż zrobił to całkiem otwarcie i nachalnie (miał do tego zresztą święte prawo), nie sposób nie przyznać mu choćby odrobiny racji. Przynajmniej ja mu trochę racji przyznaję.
Książka traktuje o małej, walijskiej (lub kornwalijskiej, sądząc po celtyckiej nazwie) miejscowości. Znajdują się tam zakłady produkujące pestycydy, herbicydy i wszelki chemiczny syf stosowany do nawożenia upraw i zwalczania szkodników.
Jak można się domyśleć, właściciela-socjopatę obchodzi tylko i wyłącznie zysk, nie liczy się ze zdrowiem i życiem mieszkańców. Test nowego środka wymyka się spod kontroli. Miasteczko zostaje zaatakowane przez gigantyczne, zmutowane okazy fauny - owadów, płazów, itp. Część mieszkańców autor przedstawia tylko po to, by na końcu rozdziału efektownie ich zabić chmarą takich czy innych stworzeń. Nieco tragikomiczne wątki erotyczne urozmaicają ponury przekaz całości.
Jednym z bohaterów jest toczący na łamach lokalnej prasy polemiki ze zwolennikami "chemii" farmer przekonany o wyższości tradycyjnych, ekologicznych upraw (i do tego wegetarianin). Na początku wyszydzany przez przeciwników, z czasem staje na czele ruchu oporu przeciwko działaniom złowrogiego przedsiębiorcy. Jest już jednak za późno.
Jak już wspomniałem, Smith otwarcie manifestuje swoje poglądy, bije na alarm przed optymistycznym podejściem do dobrodziejstw technologii, zwłaszcza tej sprzedawanej przez wielkie koncerny. Patrząc na rezultaty nie-korporacyjnych badań przeprowadzonych nad żywnością modyfikowaną genetycznie (przy okazji ciekawostka - Monsanto produkowało broń chemiczną, np. słynną z czasów wojny w Wietnamie substancję Agent Orange), a także pamiętając o talidomidzie czy tragedii w Bhopalu (do której autor wprost nawiązuje), nie sposób się nie zgodzić z jego główną tezą, że tam, gdzie ludzka chciwość dąży do maksymalizowania zysku za wszelką cenę, kosztem życia ludzkiego i równowagi biologicznej, tam o tragedie nie trudno. Cały czas dziejący się wyzysk Trzeciego Świata przez Pierwszy i nieustanny napływ kapitału z peryferii do centrum to pokłosie właśnie tej skrytykowanej przez Smitha logiki współczesnej formy światowego kapitalizmu. Tyle, że Smith nie używa tych pojęć, ale ma na myśli właśnie coś mniej-więcej takiego. Nawet, jeśli zdradza też konserwatywną tęsknotę do ciszy i spokoju brytyjskiej wsi, świeżego powietrza i zdrowych, ekologicznych upraw.
Tak czy owak, rzecz bardzo poczciwa, mnie się podobało, mimo jednoznacznego podziału na dobrych i złych w świecie przedstawionym.