piątek, 30 sierpnia 2013

Junji Ito "Gyo"

Junji Ito to japoński autor horrorów, inspirujący się m.in. staruszkiem Lovecraftem. Tworzy mangę - pisze i rysuje - która stała się kultowa dla jego oddanych fanów. Mówiąc szczerze, jak dla mnie, w przełożeniu na pojęcia zachodnie, akurat ta omawiana teraz przeze mnie manga to bardziej powieść graficzna niż "zwykły" komiks. To rozróżnienie zawsze było dla mnie płynne i raczej instynktowne. Manga nie jest podzielona na takie podgatunki, jak rysunkowe opowieści z naszego kręgu popkulturowego piekła. Tak się w każdym razie wydaje. Nie spotkałem się z takim podziałem. Jeśli nie wiem o czym piszę - proszę o sprostowanie w komentarzu. Nigdy nie jest za późno dowiedzieć się czegoś nowego.
W skład mangi, jakiś czas temu wydanej też w Polsce, wchodzi główna opowieść i dwie historie poboczne, nie związane z tą główną. Ja jednak dotarłem do wersji angielskojęzycznej, którą wygrzebałem w internecie. Zapoznanie się z nią przekonało mnie do sięgnięcia po polskie wydanie. Tzn. na pewno po nie sięgnę kiedyś.
"Gyo" to body horror, momentami bardzo surrealistyczny i dziwaczny, opierający się na bardzo mi bliskich pomysłach - jeden z nich to zatarcie granicy między martwym a żywym, mechanicznym a naturalnym - miks żywo-martwej biologiczno-mechanicznej masy. Drugim z nich jest ukazanie strachu przez tym, co było całkiem zwyczajne, ale stało się nagle wyjątkowo niezwyczajne. Sam dysonans poznawczy jest przerażający. Na podobnej zasadzie opiera się motyw zombie - tutaj coś nieco zbliżonego też się pojawia, ale jednak w dosyć innej wariacji. Tutaj zaczyna się od znanych a nieznanych - ryb, przeniesionych w nieco inne środowisko, a potem robi najpierw coraz straszniej a potem coraz dziwniej i straszniej zarazem. Autorowi udało się stworzyć jedną z najbardziej szalonych wizji apokalipsy, z jaką zetknąłem się kiedykolwiek. Oglądanie narysowanych bardzo realistycznie (nawet w przypadku czegoś co z gruntu jest nierealistyczne) i dosyć naturalistycznie kadrów budzi pewien niepokój. Kreskę zniesie nawet ktoś nie trawiący mangi - nie ma tu niczego stereotypowego dla gatunku.
Oprócz "Gyo" w omawianym wydaniu są jeszcze dwie inne historie - równie szalone, niepokojące i równie dobre jak opowieść tytułowa.