niedziela, 2 lutego 2014

Odpryski XXVIII

1) Styczeń zakończył się rekordową jak na razie ilością wejść na bloga - 1058 (po raz pierwszy przekroczyło 1000). Pewnie połowa z tego to boty i trackery, ćwierć to kilku stałych bądź sporadycznych czytelników (w tym tylko jeden komentujący często i drugi sporadycznie), z 5 wyświetleń to pewnie moje własne wyświetlenia (po czyszczeniu co jakiś czas plików cookies w przeglądarce zapominam od razu po tym zmienić ustawienia bloga, żeby własnych wejść nie liczył do statystyk). Ale tak czy owak, fajnie, miło, poczciwie. Polecam się na przyszłość.

2) Spod numeru alarmowego (112) odeślą do Straży Miejskiej, a Straż Miejska będzie starała się przenieść odpowiedzialność na dzwoniącego, tzn. najlepiej żeby dzwoniący sam zaprowadził średnio przytomnego typa do noclegowni. Ot, takie życie. Całe szczęście, siedzący na schodkach obskurnej kamienicy w nocy i na mrozie blady jak trup gość odżył znienacka w pewnej chwili i poszedł sobie, bez konieczności obdzwonienia jeszcze pogotowia.

3) Kraków, rynek, noc. Naganiacze do klubów ze striptizem robią się coraz bardziej namolni. Na stwierdzenie zaczepionego, że nie interesuje go to, bo ma na kogo popatrzeć, naganiaczka potrafiła odpowiedzieć, że ona tak nie tańczy. Tak po prawdzie, to akurat ostatnimi czasy nie mam na kogo popatrzeć, ale bezczelność odpowiedzi mnie zamurowała; po prostu poszedłem dalej, nie odwracając się za siebie.

J.G.Ballard "Kokainowe Noce"

Jak nie lubić autora i jego dzieła, które rozpoczyna się zdaniami Przekraczanie granic stało się moim zawodem. Pasma ziemi niczyjej między punktami kontroli wydają mi się strefami obietnic, pełnymi możliwości, nowego życia, nowych zapachów, uczuć. Jednocześnie wzbudzają we mnie niepokój, którego nigdy nie udało mi się zdławić do końca.?
Co prawda Ballard miał na myśli granicę między państwami, ale można to najrozmaiciej interpretować. Sama lektura książki sprzyja takim interpretacjom.
Rzecz zaczyna się trochę jak kryminał, tylko przewrotny, bo główny winowajca właśnie czeka na osądzenie w rękach wymiaru sprawiedliwości. Pisarz Charles Prentice przybywa na Gibraltar, do zamieszkałego głównie przez brytyjskich nuworyszy, młodych i bogatych emerytów, kurortu Estrella de Mar. Sprowadza go tu wiadomość, że jego brat Frank dokonał straszliwej zbrodni (podpalenia w którym zginęło pięć osób) i przyznał się do winy.
Charles nie wierzy w to, że jego brat byłby w stanie zrobić coś takiego. Postanawia więc na własną rękę rozwikłać zagadkę. Czuje się odpowiedzialny za brata - po śmierci matki opiekował się nim. Do procesu jest jeszcze trochę czasu, ma zamiar wyrobić się ze znalezieniem prawdziwego winowajcy przed procesem Franka.
Im dłużej jednak przebywa w kurorcie, w ekskluzywnym klubie (i lokalnym centrum kultury wszelakiej zarazem) którego właścicielem nadal pozostaje uwięziony przez hiszpańskie władze Frank, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że dzieje się tam coś dziwnego.
Na tyle dziwnego, że pornografia z zapisem prawdziwych gwałtów i ocean narkotyków to czubek góry lodowej.
Znudzeni życiem mieszkańcy kurortu prowadzą co prawda huczne życie towarzyskie i kulturalne, ale jednocześnie są zupełnie amoralni. Cyniczne okrucieństwo miesza się w różnych proporcjach z rozbuchanym hedonizmem. Jak się okazuje, za metamorfozą mieszkańców stoi Bobby Crawford - na pierwszy rzut oka będący tylko instruktorem gry w tenisa.
Crawford to socjo/psychopata, postać mająca rysy nietzscheańskie. Niezwykle charyzmatyczny organizator (i manipulator) twierdzący, że po upadku religii i polityki jedyne co może nadać sens bezbarwnemu i beznadziejnemu życiu mieszkańców nadmorskich kurortów to przestępczość. Przestępczość służąca wyższemu dobru, jakim jest odkrycie swoistego prawdziwego życia, czerpania z niego tyle, ile się da, wykreowanie nowych tożsamości i sensu. Przestępczość nie uważana już za przestępczość, za coś moralnie nagannego i etycznie odrażającego.
Główny bohater wsiąkając powoli w życie kurortu staje się narzędziem w rękach Crawforda, szalonego trickstera, psychopatycznego proroka i takiego swoistego quasi-nadczłowieka. Tymczasem prawda o zbrodni Franka czeka na odkrycie...
W tej książce Ballard zawarł kilka rozmaitych wątków, jakie w jego twórczości się przewijają. Mamy więc zadumę nad skrystalizowanym czasem, mamy doznania pędu w czasie szalonych - nazwijmy to - przejażdżek samochodowych, mamy zadumę nad rozpadem społeczeństwa, gnuśniejącego w dobrobycie, mamy stymulowaną rozmaicie erotykę obrazów, doznań i działań. Mamy wątki, które zachwycony twórczością Ballarda Baudrillard nazwał literaturą postmodernistyczną, literaturą świata symulakrów (to nie cytat, bo dokładnego cytatu nie pamiętam, nie chce mi się teraz szukać).
Tajemnicza zbrodnia staje się wręcz naśladowaniem plemiennych atawizmów, jest to czyn syndykatu winy, niewinna ofiara konstytuująca wspólnotę, łącząca ją w jednej tajemnicy.
Czytelnik może zastanowić się, na ile fascynująca postać Bobby'ego, jako tego, który niejako otwiera oczy uśpionym mieszkańcom, przez gniew i strach pobudza ich do zostawienia wyciszonych telewizorów i podjęcie (no, powiedzmy) twórczej aktywności jest zła, dobra i/lub tragiczna. To postać de facto poza dobrem i złem, napędzany tysiącem myśli i marzeń na minutę, uzależniony od adrenaliny i nie stroniący od dragów nadczłowiek szarej codzienności, samozwańczy budziciel instynktów i dążeń uśpionych przez społeczeństwo późnego kapitalizmu. Fascynująca i niejednoznaczna postać.
Prorocy przekraczający granice nie mają jednak łatwo, zwłaszcza jeśli nie mają do końca trzeźwego oglądu rzeczywistości. Dawni wierni, uwalniając się od swoich męczących bóstw, nawet i głoszących wolność i nie oczekujących niczego w zamian, mają w zwyczaju te bóstwa zabijać. Na płaszczyźnie normatywnej, ale czasem i empirycznej również.
Autor skrupulatnie przedstawił nie tylko realia kurortu w świecie przedstawionym - bardzo przerysowane, ale odmalowane słowem w surrealistyczny sposób - ale również portrety psychologiczne bohaterów - zwłaszcza Charlesa i Bobby'ego. Frank zaś jest postacią tragiczną - wracając od odniesień konstruowania tożsamości (neo)plemiennej, jest kimś pomiędzy zbuntowanym mesjaszem, składającym ofiarę, o którą bóstwo w sumie nie prosiło a kozłem ofiarnym biorącym na siebie winę całego ludu.
Tak czy owak, świetna książka. Jak każdy Ballard, którego miałem przyjemność czytać. Minusem może być trochę miejscami drętwe tłumaczenie, zwłaszcza z początku książki. Potem czytelnik wsiąka w akcję i przestaje zwracać uwagę na stronę techniczną.
Po przeczytaniu całości, pierwsze zdania ukazują zupełnie inne granice do przekraczania i zupełnie inne punkty kontroli. I zupełnie inny niepokój bohatera wyrażającego takie myśli.

Guy N. Smith "Noc krabów"

Pierwszy tom kultowego cyklu o morderczych krabach. Miałem okazję przeczytać wcześniej tom drugi oraz trzeci. Tomów jest - jak podaje wikipedia - siedem (ostatni z roku 2012). Do cyklu zalicza się też cztery opowiadania, gdzieś tam kiedyś opublikowane (również za wikipedią).
Nie załapałem się na tę klasykę, gdy była świeża, więc nadrabiam po latach.
Cóż mam napisać. Rzecz z rodzaju tak złych, że aż dobrych. Horrorowa pulpa. Szalony (ale całkiem oryginalny i - mówcie co chcecie - świadczący o zwariowanej kreatywności autora) pomysł to jedyna zaleta całego cyklu. Poza tym nie ma tutaj niczego godnego uwagi, ani pod względem literackim, ani pod jakimkolwiek innym. Ot, literatura rozrywkowa, jeśli ktoś lubi się rozrywać obcując z czymś takim.
Ja lubię.
Zabójcze kraby atakują po raz pierwszy. Gdy w czasie wyjazdu nad morze siostrzeniec profesora Cliffa Davenporta wraz ze swoją narzeczoną zostają uznani za zaginionych, profesor wyrusza na Wyspę Muszli by samemu sprawdzić, co się stało. Dokona od odkrycia, że za zaginięciami stoją kraby, nikt nie będzie chciał mu uwierzyć, co skończy się źle dla całej okolicy, wojsko da ciała, kraby okażą się praktycznie niezniszczalne, w międzyczasie jeszcze profesor znajdzie sobie kobietę swoich marzeń, bardzo szybko skonsumuje związek. Pod koniec książki nasz akademik prawie bohatersko zginie, ale rzecz jasna przeżyje.
I w sumie to tyle.
Seks, przemoc, gigantyczne kraby. Rzecz dla koneserów, ja polecam, jeśli kogoś ominęły szalone (wczesne) lata '90 w horrorowym światku w Polsce, to nigdy nie jest za późno, by to nadrobić. W Krk można dostać najróżniejsze książki Phantom Pressu i Amber Horror u rozmaitych bukinistów koło dworców PKP i PKS.