środa, 31 lipca 2013

"Bizarro Bazar"

Jak sama nazwa wskazuje, "Bizarro Bazar" to zbiór opowiadań bizarro. Mamy tutaj zarówno autorów rodzimych, jak i kilka sław zza oceanu. A czym właściwie jest to bizarro?
W sumie to nie wiem, to trochę takie wszystko i nic - dla mnie osobiście to nic złego - jeśli przyjmiemy, że pewnego pięknego dnia (a może w zeszły piątek) upadły wielkie narracje i żyjemy w ponowoczesności, jeśli przyjmiemy, że wszystko już było, i że pozostaje tylko zabawa konwencją i reinterpretowanie pojęć - to bizarro jest hordą pstrokatych szaleńców ucztujących na coraz bardziej gnijącym i rozpływającym się truchle wszystkiego, co było wcześniej. To ucieleśnienie świata "post-" - zabawa treścią, czysty absurd, groteska, surrealizm, gwałt na związkach przyczynowo-skutkowych, na sensie jako takim.
A w każdym razie miałem o bizarro taką opinię po kilku dorwanych w .pdf książkach klasykach gatunku (o dupo-goblinach z Auschwitz, itd.). Po "Bizarro Bazar" w sumie nie wiem, czym jest bizarro, bo większość zamieszczonych tutaj opowiadań zakwalifikowałbym bez problemu do innych gatunków - do parodii (np. "Czarne galery" Krzysztofa Maciejewskiego - w tym konkretnym przypadku byłaby to parodia urban fantasy), do wykrzywionej, zakrzaczonej, nieco perwersyjnej i ociekającej jadem dystopii/krytyki społecznej przywodzącej na myśl bardzo dalekie echa najróżniejszych skojarzeń, np. z niektórymi opowieściami staruszka Lema, zwłaszcza tymi z Bim-Bam-Bom i Miastochodami czy Zajdlem na kwasie (np. "Opcja" Dawida Kaina, "Homo Pregnantus" Jana Maszczyszyna, "Ojciec roku" Kazimierza Krycza Jr, "Polski gotyk" Marka Grzywacza, "Porno w sierpniu" Carltona Mellica III) przez czyste, niczym nie skrępowane i wręcz toporne (co nie znaczy, że złe) gore ("Przejażdżka" Edwarda Lee), czy przez odrealnioną, brutalną i krwawą ale jednak głównie psychologiczną opowieść o traumie i wyparciu ("Wirująca, szara mgła" Jeremy'ego C. Shippa), itd.
Czyli wróciliśmy do punktu wyjścia. Bizarro to wszystko i nic, lub, parafrazując słynną encyklopedię, bizarro jakie jest - każdy widzi. Lub schodząc na poziom czysto subiektywny - bizarro to to, czego autor uzna, że to bizarro. Elementem wspólnym byłaby dziwność bijąca z treści, pewna odczuwana podskórnie przewrotność, poczucie braku oparcia, jakaś taka przyćpana atmosfera. Chociaż niekoniecznie co do tego ostatniego. Do mojej pierwotnej, przytoczonej u góry tej notki definicji gatunku pasowałoby tylko kilka opowiadań z całej antologii - fenomenalna w swojej absurdalności i odrealnieniu "Cipakabra" Karola Mitki, "Dom (z) kotów" Jeffa Burke'a, "Skóra" Michała Stonawskiego, gwałt na opowieści o leśnych zwierzątkach, czyli "Ponure bobry" Camerona Pierce'a, no i "144000" Marcina Rojka, przewrotna opowieść o Paruzji. Swoją drogą, Marcin to mój dobry ziom jeszcze z liceum, więc mogę to napisać, i się nie obrazi - stary, stać Cię na więcej. To nie jest złe opowiadanie, nie. Po prostu oczekiwałem zniszczenia w stylu tego o zabawkach co kiedyś było w "Nowej Fantastyce", a "144000" to jednak lajcik w porównaniu do tamtego.
Nie chce mi się przedstawiać pozostałych opowiadań - nie było wśród nich jednak jakiegoś, które byłoby zdecydowanie gorsze od pozostałych.
Bizarro ma niby jakieś swoje mity założycielskie, rozwija się jako pewna subkultura i coś w rodzaju kontestującego zastany świat ruchu autorów; ciekawe, czy przyjmie się w Polsce na dłużej, gdzie jak na razie, z tego co widzę, znalazło sobie przystań głównie w "Niedobrych Literkach", siedzi tam i bluźni wniebogłosy oraz penisa pokazuje przechodzącym nieopodal gatunkom mainstreamu. I bardzo dobrze.
Omówioną pokrótce antologię, do dostania np. przez allegro chyba jeszcze, lub być może na kolejnych w tym roku konwentach, polecam jako papierowe świadectwo ekspansji bizarro w Polsce w pierwszym okresie tejże ekspansji. Dla kogoś nieobeznanego z gatunkiem będzie to tym bardziej wartościowa pozycja, bo przekrojowo pokazująca liczne warianty i wariacje w obrębie tego wirującego chaosu, jakim jest bizarro.

Sylwia Błach "Bo śmierć to dopiero początek"


Wbrew nastawieniu, z jakim zacząłem czytać tę książkę, nie jest to horror. W sumie thriller też nie. Bardziej powieść psychologiczna o postępującym obłędzie. Autorka uderzyła w mój czuły punkt, bo w fabule jest mnóstwo o kreowaniu siebie od nowa, przewartościowywaniu pojęć, co prawda tutaj nieco wbrew woli głównej bohaterki, no ale zawsze.
Jest tu też coś innego, co bardzo lubię, czyli sztuczne kreowanie rzeczywistości przez media (rzeczywistości w sensie obecnych w dyskursie pojęć - w tym wypadku mocno zdekonstruowane wampiry - nie chodzi o namacalną płaszczyznę bytu, lecz - jakby to ujął Baudrillard [tak, wiem, mam na jego tle nerwicę natręctw] - precesja modelu nad rzeczywistością. Rzeczywistością wg jeszcze innej definicji, ale nie ważne w sumie).
Tak czy owak, niezależnie od tego, w jakich kategoriach przeinterpretuje się treść książki na tysiąc sposobów, o jakich autorce się zapewne nawet nie śniło, historia snuta przez Sylwię to opowieść o losach młodej pisarki Malwiny i jej matki Jadwigi. Po śmierci męża i ojca Malwiny parę lat przed wydarzeniami przedstawionymi w książce Jadwiga nadal nie może się psychicznie pozbierać, cały czas bierze leki uspokajające. Malwina utrzymuje siebie i matkę, marząc skrycie o tym, by zostać pisarką. Wysłała kilku wydawnictwom rękopis napisanej przez siebie powieści o wampirach, jednak nikt nie zechciał jej tego wydać. Dlatego kiedy przy pomocy (także finansowej) swojego chłopaka Rafała udaje się jej w końcu wydać książkę w wydawnictwie, które najpierw każe sobie za wydanie książki płacić, jej radość jest ogromna.
Sukces jednak nie przychodzi, zamiast niego nadciąga rozczarowanie i postępująca depresja, która kończy się samobójstwem głównej bohaterki. A w każdym razie tak to wygląda na samym początku, później historia się komplikuje, gdy okazuje się, że ktoś postanowił zarobić na rzekomej śmierci młodej pisarki i przekonaniu fanów, że powróciła ona z zaświatów jako wampirzyca. A także przekonaniu o tym jej samej. Problem w tym, że sama Malwina zaczyna w pewnym momencie w to wierzyć.
Książkę czytało mi się nieźle, przerobiłem ją w jakieś 2-3 godziny (czyli jak dla mnie standard jak na książkę o takiej grubości). Nigdy w sumie nie zwracałem uwagi na styl, jeśli nie był odpychający, więc pod tym względem nie mam się do czego przyczepić. Pod względem treści też nie mam się do czego przyczepić - mimo tego, że od pewnego momentu fabuła staje się nieco przewidywalna (oprócz zakończenia), a i opowieści z wątkami - nazwijmy to - o dobrych chęciach, którymi jest piekło wybrukowane oraz o zaborczych rodzicach, wiedzących najlepiej co będzie najlepsze dla ich dzieci było legion, wampirza otoczka nadaje książce Sylwii trochę świeżości na tle naszego gnijącego postmodernizmu, tym bardziej że same motywy, którymi kierują się postacie w swoich działaniach, są nieco rozmyte - zwłaszcza w przypadku dosyć biernej głównej bohaterki. Jak na mój gust część wydarzeń rozegrała się trochę za szybko, osobiście nie miałbym też nic przeciwko znaczniej większej ilości wnikania w psychikę postaci i tok ich myślenia (jeśli są dobrze przedstawione, to bardzo lubię wewnętrzne monologi postaci i inne strumienie świadomości ciągnące się przez 10 stron minimum), także część motywów "gotyckich" (jak pokój ukryty w bibliotece - za to plus za książkę, którą się go otwierało, uśmiechnąłem się promiennie przy tym) jest trochę kiczowata, no ale to taka konwencja, poza tym to odczucia czysto subiektywne.
Z życzliwym zainteresowaniem będę śledził dalszą (oraz - jakby to nie zabrzmiało - wcześniejszą) twórczość autorki.