wtorek, 5 sierpnia 2014

Gene Wolfe "Pokój"

Przeczytałem Pokój. Zamyśliłem się nad tym, co mogę o tej książce napisać. Następnie przeczytałem krótkie posłowie Gaimana. Zamyśliłem się jeszcze bardziej, bo najwyraźniej niczego z treści książki nie zrozumiałem.
Książka to zapis wspomnień niejakiego Aldena Weera. Czytelnik styka się z nim po raz pierwszy, gdy jest już zniedołężniałym staruszkiem, na dodatek po udarze. Alden rozpoczyna snucie najróżniejszych i najrozmaitszych wspomnień, historii, opowieści, zapamiętanych obrazów nieco wyrwanych czasem z kontekstu. Poznajemy wyrywkowo większą część jego życia. Wspomnienia poprzeplatane są wydarzeniami przypominającymi zapis snu, wizje, przebogate w symbole opowiastki w których skrywa się głębszy sens.
Wolfe zastosował tutaj ten sam zabieg, co chociażby w tetralogii (w Polsce - pięcioksięgu) Księga Nowego Słońca. Alden opisuje wszystko ze swojego punktu widzenia, do tego operuje językiem w ten sposób, że tak na prawdę mimo tego, że na pierwszy rzut oka wszystko jest jasne i oczywiste, to po chwili zastanowienia cała narracja zaczyna zgrzytać. Nie do końca to, co wspomina ma pokrycie w tym, jakich słów używa na opisanie tego. Pewne szczegóły zdaje się pomijać, inne roztrząsa z przesadną dokładnością. Jego pamięć czasem bywa zaskakująco dobra, czasem wyjątkowo wybiórcza, a poza tym w snutej przez niego opowieści są wyraźne przeskoki wiekowe, w których opisuje świat z nieco innych perspektyw - chłopca, dorosłego i starszego mężczyzny.
W do bólu szary, zwyczajny świat nasz bohater wprowadza elementy wyjątkowo nie z tego świata, jednak bez dokładniejszej ich analizy i przypatrzenia się im. Wyjaśnienia pojawiają się tylko w przypadku historii o antykwariuszu fałszującym stare, rzadkie księgi - w tym także takie, które czytelnik miał okazję poznać z tytułów w opowiadaniach Lovecrafta i jego kontynuatorów. Wyjaśnienia zostawiające pewną furtkę na domysły, dodajmy.
Neil Gaiman ma całkowitą rację, gdy w swoim posłowiu sugeruje czytelnikowi by ten nie dowierzał narratorom Wolfe'a. Narratorzy Wolfe'a czasem więcej spraw zagmatwają opisując je, niż gdyby ich w ogóle nie opisywali. Z drugiej strony, czytelnik próbując zrozumieć, co właściwie czyta, nie może być pewny swoich domysłów. Pokój wydaje się mieć mniej drugich i kolejnych den od wspomnianego wyżej pięcioksięgu czy serii o helleńskim wojowniku Latro, ale z całą pewnością wypadałoby przeczytać ją dokładnie kilka razy, najlepiej robiąc przy tym notatki, by nie utonąć w nazwiskach, wydarzeniach i sytuacjach.
Książka jest trudna w odbiorze. Prawdę powiedziawszy, że względu na jej strukturę i będącą jej następstwem dygresyjność, akcja wlecze się czasem a autor grzęźnie w zdaniach wielokrotnie złożonych, nad którymi naprawdę trzeba skupić całą dostępną uwagę, by się nie "wyłączyć" i nie przekładać machinalnie kartek. "Szybsze" fragmenty spadają w treść jak meteory - zazwyczaj burzą prowadzony porządek, po czym autor pozostawia ich bezpośrednie efekty w sferze niedopowiedzeń i przeskakuje w opowieści gdzieś dalej.
Napisałem wyżej, że poznajemy bohatera jako staruszka po udarze. Tak naprawdę nie można mieć nawet takiej pewności, kim lub czym naprawdę jest bohater i ile ma lat. Przytoczyłem najbardziej dosłowną interpretację, ale nie ręczę za jej prawidłowość. Z treści można wyłowić elementy zarówno ją uprawdopodobniające jak i jej przeczące.
Cóż, Pokój na pewno nie jest dla wszystkich. Część z tych, którym się spodoba, raczej nie znajdą w niej tytułowego pokoju, który również może znaczyć wszystko i nic (pokój ducha bohatera? dosłowny pokój, w którym bohater siedzi zamknięty i majaczy? jakakolwiek inna interpretacja?). Jest to nieco męczące arcydzieło, fantastyka z fantastyką dwuznaczną i w domyśle. Kiedyś zmierzę się z tą książką ponownie.

Robert Silverberg "Roma Eterna"

Silverberga lubię za motyw winy i odkupienia (czasem - jakkolwiek by to nie zabrzmiało - winy niezawinionej) przewijający się przez większość tej części jego książek bądź krótszych tekstów, z którą miałem przyjemność się zetknąć. Jego bohaterowie, odrzuceni przez społeczeństwo - lub którzy sami się z tegoż społeczeństwa wyłączyli - leczą rany (cielesne i psychiczne), uczą się na nowo funkcjonować w społeczeństwie, osiągają jakiś rodzaj świeckiego (lub niekoniecznie świeckiego) zbawienia. Jakieś niesprecyzowane metafizyczne tęsknoty autora, przekonywujące tworzenie przez niego portretów psychologicznych swoich postaci, nawet nieludzkich, stanowią jak dla mnie główne zalety jego twórczości.
Dlatego też nieco się zawiodłem na Wiecznym Rzymie, bo tutaj niczego z wyżej wymienionych kwestii się nie uświadczy. No, prawie się nie uświadczy, ale o tym będzie dalej.
Motywem przewodnim spajającym w jedno wszystkie zgromadzone w tej książce historie (publikowane przez lata na łamach różnych periodyków w latach 1989-2003) jest Rzym. Rzym, który nigdy nie upadł, Rzym rozwijający się w świecie, w którym nie powstało chrześcijaństwo. Chrześcijaństwo nie powstało zaś dlatego, że exodus Żydów z Egiptu pod wodzą Mojżesza zakończył się katastrofą, przez co nie było Żydów w Palestynie, a więc także i niejakiego Jezusa z Nazaretu. Sam Mojżesz i tak był postacią mityczną a sam exodus nie został odnotowany w kronikach (a powinien być, skoro rzekomo zginęły wtedy tysiące ludzi, zarówno usieczone plagami jak i zatopione w Morzu Czerwonym przez szalone hebrajskie bóstwo), ale załóżmy, że w świecie przedstawionym w książce jest faktem historycznym.
Na przestrzeni zmieniających się czasów widzimy jak zmienia się świat. Bohaterowie poprzednich opowiadań nieraz wspominani są w kolejnych jako na poły zapomniane postaci historyczne. Rzym przetrwał okres najazdów barbarzyńców, okres kruchej równowagi z Bizancjum, nieudane próby podboju państwa Azteków, okres upadku i podporządkowania Bizancjum, następnie wchłonął Bizancjum, potem przetrwał krwawą dyktaturę z ośrodkiem decyzyjny za kulisami oraz paru szalonych cesarzy, następnie wszedł w okres rewolucji przemysłowej i przetrwał potężny wstrząs - rewolucję burżuazyjną, która zniosła cesarstwo i wprowadziła Drugą Republikę. W międzyczasie obserwujemy zmieniające się mody, dewolucję łaciny jako języka powszechnego, okres intensywnych odkryć geograficznych (wraz ze swoimi mrocznymi stronami), widzimy (niestety w bardzo niepełnej perspektywie) zachodzące zmiany społeczne i w świadomości mieszkańców ogromnego imperium, poznajemy polityczne intrygi prowadzące albo donikąd, albo do krótkiego przypisu w późniejszych kronikach, rozwój nowożytnych narodów, szukających swoich własnych - nie imperialnych - korzeni, wreszcie spotykamy czasem na kartach powieści znane postacie historyczne w nieco innych lecz zbliżonych kontekstach (Mahomet).
A następnie niedobitki Żydów, w roku 2723 od założenia miasta (1970 według naszej, powszechnie przyjętej rachuby liczenia czasu) podejmują drugą próbę exodusu, również zakończoną niepowodzeniem. Na Ziemi nie ma jednak już dokąd uciec.
Autorowi można zarzucić całkiem sporo. A szkoda, bo wiele sobie po tej książce obiecywałem, może zbyt wiele. Jak na historię alternatywną książka jest zbyt wybiórcza i niedokładna. Poza tym autor rzutuje własną wizję historii Rzymu trwającego do - przeliczając na lata liczone od narodzin Jezusa - XX wieku na prawdziwą historię świata, zmieniając mniejsze lub większe elementy przedstawianej rzeczywistości; nie sposób nie odnieść wrażenia, że toczy z czytelnikiem rodzaj intelektualnej gry, cała wizja świata i przekazanych wydarzeń to wariacja na temat naszej historii ale inaczej, niż faktyczna próba rzeczowej analizy, jak na przestrzeni ponad tysiąca dodatkowych lat istnienia mogłaby się rozwinąć kultura, sztuka i filozofia imperium, na dodatek bez całego bagażu chrześcijaństwa. Wizja autora, choć dobrze się ją czyta, jest niewyczerpująca, ograniczona do urywków rzeczywistości i oderwana od swojej własnej ciągłości, zamiast tego nawiązuje do ciągłości prawdziwej historii.
No i mało w tym Silverbergu Silverberga. Odniosłem wrażenie, że historia o Rzymie tak naprawdę jest o niczym, również jest rodzajem gry intelektualnej, lekko naniesionymi konturami, wstępnie zarysowanym szkicem.
Być może prawdziwy sens historii w wizji Silverberga pojawia się wraz ze śmiercią drugiego Mojżesza. Być może miał to być - przedstawiony raczej w domyśle - impuls do powstania czegoś w rodzaju chrześcijaństwa (spóźnionego w stosunku do prawdziwej historii o prawie 2000 lat), monoteizmu nie tylko dla Żydów (wcześniejsza próba Mahometa została udaremniona).
Wątek o odkupieniu, większym sensie ofiary i tęsknoty metafizyczne odżywają wraz z tym nieszczęsnym quasi-judaizmem, tyle, że wiszą w próżni. W opowiadaniach poprzedzających ostatnie nie wychwyciłem bowiem jakiś szczególnych przejawów rzymskiego antysemityzmu. W świecie autora Żydzi praktycznie wcale nie byli prześladowani, tyle, że byli zdecydowanie mniej liczni (przez klęskę Mojżesza i powrót niedobitków do niewoli egipskiej). Chęć ucieczki od rzymskiej dominacji wydaje się więc oderwana od treści książki. Ładnie i na miejscu wygląda jednak zestawiona z prologiem, w którym pewien Rzymianin snuję wizję historii alternatywnej, w której powstaje chrześcijaństwo i historia toczy się tak, jak się faktycznie potoczyła. Prolog i ostatnie opowiadanie nadają całości jakikolwiek sens, bowiem niestety cała historia o Rzymie nie ma de facto puenty. Ot, Rzym sobie istnieje, zmienia się, nieraz wręcz o 180 stopni, ale istnieje i nie zapowiada się na to, że się rozpadnie. Silverberg zna historie, pisał historyczne książki popularno-naukowe (obok setek innych non-fiction i fiction), więc tym bardziej szkoda, że nie dopracował i nie przemyślał bardziej swojej wizji.