poniedziałek, 23 listopada 2015

Upływający czas #53

Joseph Conrad Opowieści niepokojące oraz Młodość

czwarty i szósty tom dzieł zebranych. Przeczytane jakiś czas temu, jako że to zbiory opowiadań, zlały mi się w jedno.
Dobra literatura ma to do siebie, że niezależnie od tego, czy się zestarzała, a jeśli się zestarzała, to w jakim stopniu, i niezależnie od narracji w obrębie której porusza się autor, pozostaje dobrą literaturą. Jesteśmy w stanie wskazać taką literaturę palcem i powiedzieć hej, to jest dobra literatura, mimo tego, że czytając czasem zgrzytnie się zębami, ale trudno, takie były czasy. Joseph Conrad zazwyczaj mieści się w tak rozumianym przedziale dobrej literatury, przynajmniej jak dla mnie.
Pisanie o przeczytanych książkach po upływie około miesiąca po ich przeczytaniu pozwala na łatwe zweryfikowanie, ile z treści czytelnik właściwie zapamiętał. O ile z Młodości zapamiętałem wszystkie trzy opowiadania, to z Opowieści tylko dwa z pięciu.
I tak, Karain - wspomnienie to opowieść to plemiennym wodzu małej wyspy leżącej gdzieś hen, daleko; gdzieś tak daleko w czasie i w przestrzeni, że, z naszego punktu widzenia, niemalże w jakiejś odległej Nibylandii. Bohater tytułowy zmaga się z demonami przeszłości, zwłaszcza z jednym, z którym związana jest heroiczna opowieść o miłości, zdradzie i poświęceniu. Gdy umiera jego stary mentor-szaman, cywilizacja białego człowieka (o dziwo) przydaje się do czegokolwiek. Bardzo dobry tekst, dający do myślenia, opowieść o sile wiary.
Placówka postępu - dowód na to, że Conrad mimo wszystko nie hołubił bezmyślnie mocarstw kolonialnych, lecz potrafił im dopieprzyć bardzo efektownie, wyśmiewając zdegenerowaną biurokrację, poszukiwaczy przygód z nudów i przypadkowych, zgnuśniałych snobów nie rozumiejących realiów, w których się znaleźli. Tytuł oczywiście jest ironią, gorzką ironią. Podejrzewam, że Conradowi zapewne chodziło o coś innego - o to, że kolonizatorzy faktycznie powinni ten postęp szerzyć, zamiast na pierwszą linię frontu walki z Białymi Plamami Na Mapie wysyłać miernoty i karierowiczów, nie zmienia to jednak faktu, że gorzki morał wypływający z treści można różnie interpretować.
Idioci, Powrót, Laguna - bijcie zabijcie, nie pamiętam. A nie chcę za tym guglać (pewnie są np. na Wolnych Lekturach). Nie pamiętam - to znaczy, że nie było tam nic, co by na dłużej zapadło w pamięć.
Młodość zaś to przede wszystkim Jądro ciemności. Tekst kultowy, w pamięć zbiorową zapadł na tyle mocno, że zapłodnił popkulturę, ze słynnym Czasem apokalipsy na czele. Miałem okazję czytać go w lepszych tłumaczeniach. Z przykrością muszę stwierdzić, że któreś nowsze było dużo bardziej przejmujące, dużo lepiej oddziałujące na wyobraźnię i emocje czytelnika. Mamy tu niejako apoteozę kolonializmu, będącą jednocześnie krytyką chciwości białego człowieka i rozliczeniem z pięknymi deklaracjami skonfrontowanymi z rzeczywistością. Jest duszno, niepokojąco, Nieznane ma twarze członków obcych plemion, dzikich i okrutnych. Morał można zuniwersalizować - poniekąd każdy nosi w sobie swoje własne jądro ciemności, lub przynajmniej jego zalążek/drogę do niego.
Tytułowa Młodość otwierająca Młodość ma zupełnie inny wydźwięk - groteskowy. Absurdalna historyjka opowiada o pierwszym, katastrofalnym rejsie narratora, wspominającego dawne dzieje po latach, przy okazji kolejnego z niezliczonych rejsów.
U kresu sił to przejmująca, ba, całkiem wzruszająca historia o poświęceniu i miłości rodzicielskiej. Także o tym, jak samo życie potrafi zweryfikować plany i wpłynąć na marzenia. Przy okazji jest festiwal narzekania, że kiedyś to oceany były dziewicze, nie liczył się hajs, przyziemne interesiki, tylko przygoda, duma, odwaga, poświęcenie, itd., no wiecie, Wielkie Wartości (i gdzieś tam z tyłu np. kość słoniowa, ale to tylko przypadkiem).

Tanabe Gou Ogar i inne opowiadania (adaptacja opowiadań H.P.Lovecrafta)

Czy da się rysunkami oddać to, co Lovecraft oddał słowami? Po zapoznaniu się z mangą Gou da się odpowiedzieć twierdząco na to pytanie. Opisów rzecz jasna nie ma, zamiast tego mamy charakterystyczną dla lovecraftianskeigo weird fiction rekwizytornię, nawet jeśli przeniesioną w inne realia (otwierająca tomik Świątynia została przeniesiona w czasy IIWŚ, czego chyba tłumacz/wydawca nie zauważył; albo i sam autor uznał, że to w sumie nieistotne, nie mam porównania z oryginałem). Posępne lasy, ciemne zaułki, zapuszczone cmentarze, ruiny pradawnej, nieludzkiej cywilizacji... wszystko dość szczegółowe (poza sylwetkami - żyjących - postaci), dobra gra światła i cienia. W gruncie rzeczy można artyście wypomnieć jedno - siła oddziaływania tekstów Lovecrafta polegała i polega m.in. na tym, że nie wszystko było ukazane wprost. Że największe koszmary były w domyśle. Tu są ukazane wprost, nawet jeśli bez zbytniej szczegółowości. Przez co zarówno Ogar jak i Zapomniane miasto tracą od pewnego momentu wiele ze znanego też z oryginalnych opowiadań nastroju narastającego zagrożenia, stopniowo budowanego przez autora.
Nie jest to najlepsza manga jaką czytałem, nawet w kategorii horroru/weird, ale jak ktoś musi zapoznać się z czymkolwiek co chociaż leżało obok Lovecrafta (jak ja) bo inaczej się udusi, to ten ktoś powinien poczuć się całkiem usatysfakcjonowany.

Jeff VanderMeer Miasto szaleńców i świętych

Opasłe tomiszcze o którym bardzo trudno wyrobić sobie opinię - bo jest bardzo niespójne. Nie tylko pod względem swobodnego folgowania sobie zasadą decorum (w sumie spoko, przynajmniej od Szekspira jej truchło gnije), teksty humorystyczne, parodystyczne wręcz graniczą z mrocznymi wrzutami o sensie istnienia, życiu, itd., ale też pod względem formy. Mamy bowiem do czynienia nie ze zbiorem opowiadań, lecz zbiorem rozmaitych materiałów dotyczących miasta Ambergris. Nie są w tej cegle zawarte zwyczajne opowiadania, lecz też materiały naukowe, propagandowe, historyczne, kulturoznawcze (powiedzmy) ucharakteryzowane na autentyczne teksty rozmaitych autorów związanych z miastem. Do tego stopnia, że rozmaite teksty są wydrukowane inną czcionką, z ambergrisiańskimi stopkami, autor naśladował różne style (co tłumaczowi udało się nieźle). Mamy też zejście na poziom meta - pojawia się zapis przesłuchania z ambergrisiańskiego psychiatryka, gdzie trafia sam VanderMeer (aczkolwiek anonimowo) (jak się, cholera, właściwie pisze jego nazwisko). W przypadku opisów eksponatów muzealnych mamy nawet prawdziwe zdjęcia przedmiotów ucharakteryzowanych na ambergisiańskie/związane z historią miasta.
Pomysł - przedni. W sumie jest to jedno z bardziej rozpoznawalnych dzieł New Weird. Wykonanie - brawo za pomysł. Wizja świata ujmuje swoim rozmachem i skomplikowaniem, pomieszaniem weird z absurdem, z dodatkiem steampunka, zwykłego horroru, anty/utopii, itd. A mimo wszystko zabrakło mi tutaj jakiegoś nieuchwytnego, niesprecyzowanego czegoś, co pozwoliłoby mi spojrzeć na to w innej kategorii niż zbiór przypadkowych elementów spojonych wspólnym światem przedstawionym. Przez niektóre fragmenty, jak bibliografia fikcyjnej pracy Król Kałamarnic przebijałem się na siłę, byleby mieć je już za sobą. Vandermeer pisał lepsze i bardziej dające do myślenia rzeczy (chociażby trylogię Southern Reach by nie szukać za daleko), inni pisarze z tej samej szuflady też dają radę (Melville!), zaś to jest bardziej dla... no właśnie. Dla kogo właściwie?

Zdzisław Beksiński Opowiadania

Przeglądając recenzje w internetach wygląda na to, że jestem chyba jednym z niewielu odbiorców sztuki Beksińskiego, którzy jego próby literacki stawiają równie wysoko jak malarstwo i grafikę.
Jeśli zawsze chcieliście wiedzieć, jak architekt pisałby mroczne, zagmatwane, przypominające senny koszmar lub bad tripa, zapętlone opowiadania, często porzucone w trakcie tworzenia, rozpostarte tylko w ogólnych zarysach na sztywnych stelażach, to sięgnijcie koniecznie po tę pozycję.
Autor roztoczył przed czytelnikiem wizje absolutnie nieludzkie, obce, zimne; z precyzją socjopaty rzucał w czytelnika zapętlonymi, powtarzającymi się schematami wydarzeń, za każdym kolejnym obrotem wzbogaconych o dodatkowe szczegóły - paradoksalnie zaciemniające obraz, niż wyjaśniające cokolwiek.
Mamy tu zgrozę metafizyczną. Chłód bije z gwiazd, z ziemi, z panoptycznych konstrukcji istniejących lub nie, z każdej jednej sytuacji w które niczym pionki na szachownicy autor wrzucił swoich bohaterów. Od pozornie nieistotnych szczegółów potrafił przechodzić do wielowątkowych obrazów, za każdym razem rozpaczając, że pełne poznanie, dotarcie do istoty rzeczy, zrozumienie całego kontekstu tego, co się dziwi jest niemożliwe. W tych opowiadaniach nic nie jest takie, jakim wydaje się na początku. Mamy tu wykorzystanie dość często manifestujących się wśród tego typu prozy rekwizytów (manekiny, marionetki; odbicia lustrzane zaciemniające obraz odbijany, lub wręcz istniejące zamiast czy też poza nim jako takim; wynaturzona, odrealniona, labiryntowa przestrzeń; wątki świata jako gry, bycia odgrywanym, bycia ściśle kontrolowanym przez siły wymykające się zrozumieniu), jak i bardziej autorskie pomysły, wprowadzenie istoty bezsensu, beznadziei, bezformia do uporządkowanej, rozgrywającej się już sceny, której znaczenie zdaje się być nie tylko poza możliwością zrozumienia narratora, lecz czytelnika tym bardziej - pozostają tylko interpretacje.
Autor dał też swój upust niechęci do stechnicyzowanego świata, gadżetów zapośredniczających osobowe doświadczenie, porządkujących ludzkie życie, przenoszących na czas wolny nawyki stadne zaczerpnięte z czasu pracy. Mamy też wyśmianie patriotyczno-militarystycznej propagandy, kilka bardzo gorzkich tekstów w których powątpiewa sens umierania za jakiegoś buca w mundurze pod jakąś flagą.
Niezależnie od surowości zaprezentowanych tekstów, od tego, że są momentami bardzo trudne w odbiorze (raczej nie poczytacie jadąc tramwajem, tu trzeba skupić całą możliwą do skupienia w chwili czytania uwagę na czytanej treści), od tego, że często są to fragmenty, odpryski większej całości która nigdy nie powstała, jest to jak dla mnie ścisła czołówka nihilistycznej grozy, zapisu rozczarowania rzeczywistością jako taką, literackich obrazów strachu przed niemożnością dotarcia do istoty rzeczy, sensu kryjącego się za obrazami, za słowem (i zarazem fascynacji tą niemożnością). To nie jest fantastyka, to metafizyczny (i trochę epistemologiczny zarazem) horror.