piątek, 18 listopada 2011

Henry Kuttner "De profundis"

Druga książka Kuttnera jaką czytałem. Tym razem, w przeciwieństwie do Stosu kłopotów, nie ma tu akcentów humorystycznych (chociaż jest nieco tragikomiczna groteska, jednak czytelnikowi raczej nie jest zbytnio do śmiechu).
Są to trzy, stosunkowo niewielkie opowiadanka, każde dotyczące czegoś innego. W pierwszym (Gdy przebierze się miarka) mamy wspomniane wyżej przeze mnie elementy tragikomiczne - oto do młodego małżeństwa i ich dziecka przybywają karzełki z przyszłości, wysłane przez ich syna, który jest pierwszym Wolnym Iksem, nadczłowiekiem. Karzełki biorą na siebie uwolnienie jego potencjału i naukę, co sprawia ogrom kłopotów. Opowiadanie, które jako wannabe nietzcheański stirnerysta odczytałem w przewrotny nieco sposób - chcesz być nadczłowiekiem, pamiętaj, bądź miły i słuchaj mądrzejszych od siebie. Drugie opowiadanie (Polisa ubezpieczeniowa na dożywocie) to historia o podróży w czasie i próbie zmiany przeszłości. Niezłe i z niezłą puentą, ale w sumie moim zdaniem najgorsze z tego zbiorku. Trzecie opowiadanie (De profundis) - najlepsze moim zdaniem - opowiada o psychicznie chorym pensjonariuszu zakładu zamkniętego. Autor nieźle opisał chaos dziejący się w jego głowie, także przez specyficzną budowę fragmentów opowiadania. Bohatera odwiedzają jednak nie tylko wizje, ale i goście z innych strumieni czasu czy tam rzeczywistości.
Opowiadania z rodzaju tych, co zostawiają ślad w pomyślunku czytelnika.
Zbiorek zapewne będzie całkiem niedrogi, jeśli ktoś go wyczai gdzieś w jakimś antykwariacie.

Zajdel razy trzy

Pierwszą książką Zajdla, jaką przeczytałem w swoim życiu, było Wyjście z cienia. Książka ta mocno kopnęła w mój bardzo wtedy płynny i kształtujący się światopogląd. To w sumie dzięki Zajdlowi odkąd pamiętam nigdy nie ufałem państwu ani państwowcom, co z czasem bardzo silnie zostało umotywowane ideologicznie [i co potem się nieco zmieniło - dopisek 2013].
Wyjście opierało się na motywie najazdu na Ziemię kosmitów, którzy narzucili specyficzny ustrój, podział świata na równe obszary, pomiędzy którymi przemieszczanie się było praktycznie niemożliwe. Podobny motyw pojawia się w Limes inferior, książce, którą przeczytałem przedwczoraj. Jednak podobieństwa pomiędzy tymi dwoma dziełami się na tym kończą. Po przeczytaniu tego dzieła zastanawiałem się nawet, czy autor rzeczywiście zmarł na raka, czy nie został zabity przez NWO. Dystopie Zajdla bowiem mimo oczywistych odniesień do panującego w latach jego twórczości reżimu popularnie zwanego komunistycznym na terytorium Polski, zawierają wiele proroczych wręcz wizji, sprawdzających się także obecnie, a książki odsłaniają przed uważnym czytelnikiem drugie i kolejne dna, przekazują pewne uniwersalne prawdy o zniewolonym świecie, na poły karmionym, na poły samemu się karmiącym najróżniejszymi iluzjami i kłamstwami.
Limes wyprzedził Wyjście w moim rankingu Zajdlowych książek. Przedstawiona tam wizja świata jest znacznie bardziej przejmująca niż w Wyjściu, gdyż zniewolenie nie jest aż tak toporne i oczywiste. Mamy tam społeczeństwo wielkiej metropolii, gdzie ludzie są podzieleni na klasy pod względem intelektu (od Szóstaka do Zerowca - a w każdym razie tak to wygląda na samym początku). Lepsze klasy zarabiają lepiej, ale każdy dostaje pewien rodzaj różnokolorowych punktów, także za samo życie. Punkty są czerwone, zielone i żółte, służą jako środek płatniczy, a zapisywane są na tzw. Kluczu - Klucz to coś pośredniego między portfelem, dowodem osobistym, metryką, ogólnie rzecz biorąc, nawet żeby otworzyć drzwi do hotelowego pokoju potrzebny jest klucz włożony w odpowiednie gniazdo, bez klucza nie da się przeżyć. Taki ustrój panuje na całym świecie.
Społeczeństwo to toczone jest jednak zgnilizną. Lifterzy, downerzy, color-changerzy, i cała masa innych oszustów żyje dzięki przepychaniu (za ciężkie ilości punktów) chętnych w górę i dół społecznej drabiny. Także ilość machlojek jakie można zdziałać z Kluczem jako takim jest olbrzymia. Dopiero potem okazuje się, że cały ten półświatek jest tolerowany przez Władze, ba, pełni nawet pożyteczne funkcje... Bohaterem jest Sneer, lifter, czwartak będący ukrytym zerowcem, najlepszy w swoim fachu. Po kilku przygodach, które jednak prawie zakończyły się wpadką, otrzymuje propozycję z rodzaju tych nie do odrzucenia, przez co zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na otaczający świat i zachodzące tam procesy. Widzi też, że władze z całą surowością rozprawiają się z nieliczną opozycją, a środowiska przestępcze oszczędzają. Kto pociąga za czyje sznurki? Kto i po co dodaje ogłupiacze do żywności? I kim jest tajemnicza Alicja? Ach, i zakończenie, w stylu o wiele późniejszego Matrixa (aż się zastanawiałem, czy Wachowscy czytali Zajdla, czy w ogóle rozumieją po polsku). Coś fantastycznego, wspaniała książka. A podobieństwo pomiędzy kluczem i kartą bankomatową/kredytową, chipami i dowodami biometrycznymi narzuca się obecnie samo.
Motyw kosmiczny jest też w innym dziele Zajdla, Paradyzji (przeczytane przeze mnie w kilka godzin po skończeniu Limes). W sumie to ciężko mówić o motywie kosmicznym - cała rzecz się dzieje w kosmosie, na sztucznej planecie (Paradyzji właśnie), gdzie powstało idealne społeczeństwo. Paradyzja, orbitująca wokół niegościnnej ale bogatej w surowce planety Tartar, to totalitaryzm zakamuflowany i możliwy do - na pierwszy rzut oka - racjonalnego wyjaśnienia - a to względami bezpieczeństwa, a to koniecznością przewidzenia i neutralizacji różnych zagrożeń, których na stałej, zwyczajnej planecie nie ma. Na Paradyzję zostaje wysłany pisarz z Ziemi, który chce przedstawić rzeczywistość sztucznej planety w sposób obiektywny i wolny od uproszczeń. Przy okazji ma do wykonania tajne zadanie - wybadania, co stało się z pewnym ziemskim naukowcem, który na Paradyzji zaginął lata temu. Pisarz zastaje na miejscu oblężoną twierdzę, gdzie nad życiem 150 milionów mieszkańców czuwa automatyczny, komputerowy system bezpieczeństwa. Inwigilacja jest totalna, do tego stopnia, że mieszkańcy mają wczepione w głowy urządzenia rozpoznające słowa po wibracjach czaszki. Żeby jakoś żyć, posługują się awangardowo brzmiącym językiem pełnym zawiłych metafor, przenośni i neologizmów. Za niemalże każdą czynność w ich sterowanym z zewnątrz życiu dostają punkty Stopnia Człowieczeństwa - ci z najniższą liczbą punktów trafiają na lata do kopalni na Tartarze. Trafił tam też niejaki Nikor Orley Huxwell (anagram od Orwell i Huxley), za niewinne opowiadanie s-f...
Jak się ostatecznie okazuje, nic nie jest takie, na jakie wygląda, a ojcowie - założyciele Paradyzji okazali się być bandą sukinsynów.
Ciekawym motywem we wszystkich tych książkach jest fakt fałszowania nauki przez panujące reżimy - przez co bohater może przez naukę dojść do pewnych wniosków. O ile w Wyjściu ludzie de facto sami narzucili sobie totalitaryzm, żeby nie rozzłościć kosmicznych opiekunów, i sami postarali się wyplenić pamięć o... mrówkach , to w Paradyzji system zabrania posiadania zegarków, igieł i nici do szycia, sprężynek do długopisów i wielu innych przedmiotów, co na pierwszy rzut oka może być niepojęte, a co odsłania próbę sfałszowania (czy też raczej - ukrycia) pewnych praw fizyki... za to w Limes nauka jako taka zupełnie niemalże uległa zapomnieniu i rozkładowi. Praktycznie w każdej z książek totalitarne systemy prześladują też kulturę i sztukę, nierzadko nawet umiejętność czytania i pisania jest przez władze niemile widziana.
Zaś główni bohaterowie przechodzą od stanu obojętności lub neutralnej akceptacji dla panującego systemu do momentu sprzeciwu, czasem jednak muszą zadowolić się poznaniem prawdy, gdyż nie ma szans na przeprowadzenie jakichkolwiek zmian.
Jak ktoś Zajdla nigdy nie czytał, to powinien zacząć, a jak czytał, to powinien czytać więcej.