czwartek, 29 grudnia 2011

Dwa filmy, przypadkowo zestawione bez związku żadnego

1) Conan Barbarzyńca, ten nowy.

Conana znają chyba wszyscy, nawet jak ktoś nie czytał klasyki od Howarda lub naśladownictw i kontynuacji autorów, których imię jest Legion, to oglądał stary film ze Schwarzenggerem, grał w toto takie mmorpg, lub czytał komiksy. Lub chociażby kojarzy postać.
Ktoś mądry wpadł na pomysł, żeby postać odświeżyć, przypomnieć młodszym widzom, ku chwale i chałwie. Sama idea przednia mocno, ktośtam jeszcze dorobił kilka efektów dla wersji 3D (filmy 3D to nowomodny crap jakich mało że szkoda słów i szkoda nawet klawiatury), wzięto jakiegoś Hawajczyka żeby odgrywał główną rolę, itp.
Nie ma po co w sumie oceniać filmu pod kątem adaptacji, gdyż akurat w przypadku Conana, którego przygody są porozpisywane w pierdylionie opowiadań wielu autorów ciężko by wybrać w ogóle jakieś nadające się bezpośrednio do ekranizacji (po prostu od przybytku głowa boli), zamiast tego zrobiono jakąś tam fabułkę, do bólu sztampową i dosyć przewidywalną. Ale czego się spodziewać innego - tu fabuła jest dodatkiem do pokazania mocy i heroizmu głównego bohatera, no i do radosnej i nieskrępowanej rzezi.
Mamy więc przekrój dziejów Conana - od momentu, gdy urodził się na polu bitwy, tuż przed śmiercią swojej matki, poprzez kulminacyjny moment, gdy jego wioska została wymordowana, potem mamy fragment przekroju dziejów barbarzyńcy, zawiązanie akcji potem, no i seans zemsty.
Co trzeba uznać za główny plus filmu - jest krwawy. Krew się leje strumieniami, przemoc nie jest tylko symboliczna, przemoc jest przemocą z krwi i kości. I bardzo, bardzo dobrze, najgorszą rzecz jaką można by było temu filmowi uczynić, to sprawić, żeby w jakiś klasyfikacjach i rankingach otrzymał niższe miejsca (= większa widownia = większe pieniądze). Film jest także dosyć mroczny, a główny bohater odpowiednio barbarzyński.
Jednak ktoś mocno popsuł moje wyobrażenie o Conanie, także jeszcze wywodzące się z filmu ze Schwarzeneggerem. Prawdę powiedziawszy, kreacja obecnego gubernatora Kalifornii spłycała Howardowskiego bohatera do tępawego mięśniaka, gdy tymczasem Conan miał łeb i pomyślunek (wiem też z opowiadań, że zdarzyło mu się być m.in. królem), za to nowa kreacja tego Hawajca jak mu tam, była zbyt hollywoodzka. Postać miała ni to ironiczne, ni to pyszałkowate podejście do wszystkiego. Ni to śmieszne, ni w pięć ni w dziesięć komentarze aktora zupełnie mi nie pasowały do postaci Conana, którego nie wyobrażałem sobie jako pseudo-dowcipnego trickstera, jakim jest on tu momentami przedstawiony. Jak już krytykując hollywództwo, to koniecznie druzgocącej krytyce muszę podać konstrukcję postaci pobocznych - króla złodziei, który jest zupełną komiczną niedojdą pakującą się kłopoty przy każdej możliwości, oraz kumpla Conana, jakiegoś czarnucha. Scenografia mi się nie podobała. Brakowało mi tu tchnienia Nieznanego, tchnienia wieków i tajemnic przeszłości. Zamiast tego jest trochę orientu, trochę czegoś jakby Rzymu, do tego mocno średniowieczem zajeżdża, a sceny morskie kojarzyły mi się negatywnie, z Piratami z Karaibów (same te filmy nie były złe, ale zostały mi skutecznie obrzydzone przez hordy nieszczęśnic mokrych na widok Deppa). Surowa i oszczędna w środkach scenografia pierwszej ekranizacji przemawia do mnie mocniej, świat bez tony ozdobników i szczegółów jest bardziej surowy, dziki, barbarzyński.
Zupełnym absurdem zaś, nawet jak na fantasy, jest "wykuwanie" miecza dla Conana. Coś takiego jest zupełnie nielogiczne, absurdalne i w ogóle bez sensu. Ale trudno, efekciarstwo rządzi się własnymi prawami.
W filmie jest trochę ruchania, ale bez szaleństw. No, to tyle. Podsumowując - film zrealizowany poprawnie, brutalny i mroczny, postacie jednak, razem z Conanem, dosyć mało wyraziste. Dałbym z 6/10, gdybym tu oceniał cokolwiek.

2) Upadek (Falling Down)

Kultowe filmidło z Michaelem Douglasem w roli głównej. Film, gdzie w sumie wszyscy przegrywają, film będący idealnym komentarzem do zjawiska Spektaklu. Rzeczywistość przesiąknięta rozpadem więzi społecznych, same patologie i nieszczęścia. Chore społeczeństwo tworzy chore jednostki. Miałem napisać o tym cuś więcej, wczoraj oglądałem któryś raz z rzędu, ale mi się nie chce jednak, no film arcydzieło no.